Actions

Work Header

Tak smakuje życie

Summary:

Po pokonaniu Steppenwolfa nie zostało Clarkowi nic innego, jak wrócić do życia. Na szczęście może liczyć na pomoc Bruce'a, który chce naprawić to, co zniszczył – mimo że nie jest odpowiedzialny za knowania Lexa. Po drodze jednak Clark musi znowu uratować świat, pozbierać rodzinę do kupy i mieć nadzieję, że jego romantyczne życie jakoś się ułoży.

Notes:

Nowe tagi będą pojawiać się w miarę pisania fika.
Tam, gdzie występują graficzne sceny, zostało przypisane oznaczenie [E] do tytułu rozdziału.

Będę wykorzystywać w tym fiku dużo elementów z komiksów i innych mediów DC, jednak nie trzeba ich znać, aby zrozumieć, co się dzieje. Pod koniec każdego rozdziału z historią tego rodzaju będę dodawała informację, gdzie można ją przeczytać czy zobaczyć bez zmian wprowadzonych przeze mnie na potrzeby tego fika i DCEU, gdyby ktoś chciał się z nimi zapoznać :D

(See the end of the work for more notes.)

Chapter 1: Nowe szanse na polu w Kansas [E]

Chapter Text

Baner Tak smakuje życie

— Przejdziesz się ze mną? Chcę porozmawiać — zapytał Clark, chowając ręce do kieszeni kurtki. Czuł, z jakim ociąganiem Bruce ściągnął dłoń z jego pleców.

— Oczywiście.

Clark uśmiechnął się do niego i zaczął oddalać się od domu, od Marthy i Lois. Nadal czuł ukłucie w sercu na myśl o Lois; ale nie mógł od niej wymagać, aby czekała na kogoś, kto nie żyje. Na szczęście nie chciała całkowicie zerwać kontaktu, ale powiedziała, że to zależy od niego. Clark nie miał zamiaru całkowicie wykreślać jej ze swojego życia. Lois była pierwszą osobą poza rodziną, która zaakceptowała go jako istotę z innego świata. Uratowała mu życie wiele razy i cenił ją jako osobę, a nie tylko jako swoją ukochaną, dlatego chciał przynajmniej mieć w niej nadal przyjaciółkę.

Bruce szedł obok niego w ciszy, ale bardzo blisko. Nie pierwszy raz Clark to zauważył; nawet jako Batman nie spuszczał z niego wzroku. Na początku sądził, że to zachowanie było skutkiem poczucia winy, ale wkrótce zrozumiał, że to o wiele bardziej skomplikowane.

— W jaki sposób udało ci się odzyskać gospodarstwo z banku? — zapytał, zatrzymując się między jednym polem a drugim. Usiadł po turecku na ziemi.

— Kupiłem bank — odpowiedział Bruce, nie patrząc na niego, ani nie siadając.

— Kupiłeś cały bank? — upewnił się zdziwiony Clark.

— To u mnie chyba odruch. Nie wiem. — Bruce wzruszył ramionami i dopiero na niego spojrzał.

Clark uśmiechnął się pod nosem. Bruce wyglądał, jakby się wahał, dlatego Clark złapał go za rękę i pociągnął w dół.

— Wiesz, ile kosztował ten garnitur? — burknął Bruce, zapierając się.

— Nie. Ile? — Odpowiedziała Clarkowi cisza, więc pociągnął mocniej. — Zawsze możesz mi usiąść na kolanach, jeśli się boisz, że się ubrudzisz.

Bruce od razu usiadł na ziemi bez słowa.

— Widzisz, to nic strasznego — rzucił Clark z uśmieszkiem. Przysunął się, aby siedzieć tak blisko Bruce’a, że stykali się ramionami. — Dlaczego kupiłeś cały bank, Bruce? — zapytał cicho. — Powiedzieć „dziękuję” to za mało. Przecież przywróciłeś mnie do życia.

— Przywróciłem do życia Supermana — odpowiedział Bruce. — Muszę jeszcze przywrócić Clarka Kenta, reportera, syna, narzeczonego…

— Nie — przerwał mu Clark. — Na pewno nie narzeczonego. Już nie.

Clark oparł głowę o ramię Bruce’a i westchnął. Słyszał, jak serce mężczyzny przyspieszyło. Częściowo ciekawiło go, na ile jeszcze mu pozwoli lub czy w ogóle zareaguje, bo wydawało się, że Bruce nie ma zamiaru mu niczego odmawiać.

— Nie twoja wina — dodał po chwili Clark, bo wiedział, że słowa „przepraszam” i tak nie usłyszy z jego ust, mimo że cała jego postawa wręcz je krzyczała. — No, może trochę. Ale już zrobiłeś wystarczająco. Chcesz pomóc bardziej?

Przez chwilę nie było żadnej odpowiedzi. Wydawać by się mogło, że Clark nic nie powiedział, bo w Brusie nic się nie zmieniło. W końcu jednak przełknął i odetchnął głębiej, po czym spojrzał na Clarka kątem oka.

— Co masz na myśli?

Nie było słychać gorliwości w jego głosie, ale Clark doskonale wiedział, jak bardzo Bruce chce się odkupić. Owszem, na początku Clark miał do niego urazę – Bruce nie pozwolił mu żyć, potem nie pozwolił mu umrzeć – ale koniec końców Clark cieszył się z powrotu do życia. I tą radością chciał się podzielić. To właśnie z jej powodu objął Bruce’a w pasie, uniósł go z ziemi i posadził sobie na kolanach.

— Co…? — zaczął Bruce, ale po chwili wydał z siebie zduszony dźwięk zaskoczenia, kiedy Clark przytulił się do jego pleców.

— Nie chcę, żebyś całe życie się przede mną płaszczył — odezwał się Clark. — Nie ty mnie zabiłeś, więc możesz przestać już z tym… z tymi prezentami. — Uścisnął Bruce’a mocniej, wzdychając w jego kark. — Powrót jako Clark i odzyskanie farmy wystarczą. Niczego więcej nie potrzebuję. Nie musisz mi nic więcej dawać.

— Straciłeś przeze mnie Lois — rzucił Bruce. Jego głos był spięty i jeszcze bardziej ochrypły niż zazwyczaj. Clarkowi się to podobało.

— Ona straciła mnie. I jak każda rozsądna osoba, po okresie żałoby żyła dalej. — Clark przylgnął bardziej do ciała w jego ramionach, delikatnie przesunął usta po szyi Bruce’a i zaczął gładzić jego boki kciukami. Wyczuł, jak Bruce się spina. Nie wiedział, dlaczego Bruce tak się uparł na Lois, skoro jeszcze tak naprawdę wcale nie rozwiązali problemu powrotu Clarka Kenta do życia. Ale w tej chwili wolał skonfrontować uczucia Bruce’a. — Dlaczego tak bardzo ci zależy na tym, abym nie był singlem, hm? Czy to dla ciebie bezpieczniejsze? Masz nadzieję, że wtedy nie myślałbyś o mnie w taki sposób, że twoja moralność by ci na to nie pozwoliła?

— Nie posiadasz mocy czytania w myślach — wysyczał Bruce. Złapał dłonie Clarka, aby powstrzymać ruch jego palców, ale Clark po prostu splótł swoje palce z jego i uścisnął lekko. Bruce odetchnął głęboko, a Clark się uśmiechnął.

— Myślę, że gdybyś miał wcześniejsze doświadczenie z romantycznymi uczuciami do innego mężczyzny, to potrafiłbyś to lepiej ukryć — wyszeptał mu prosto do ucha Clark — ale przez to, że są to silne uczucia i pierwszy raz kwestionujesz swoją orientację, to masz z tym problem.

Bruce milczał. Gdyby Clark nie był prawie niezniszczalnym kosmitą, to jego palce byłyby już połamane od siły, z jaką Bruce je zaciskał. Wcale nie drżał; ktoś, to miałby mniej kontroli nad sobą niż Batman, już dawno próbowałby się wydostać lub tłumaczyć. Ale nie Bruce. Bruce wiedział lepiej.

— Czego ode mnie chcesz, Clark? — zapytał, a Clark mógł słyszeć zgrzytanie jego zębów, kiedy je zacisnął, zanim mówił dalej: — Potwierdzenia? Zaprzeczenia? Kłamstwa czy prawdy? Czegokolwiek chcesz, nie myśl sobie, że ot tak to dostaniesz. Nie myśl sobie, że możesz po prostu wziąć, co chcesz.

Clark aż odsunął od Bruce’a głowę i poluźnił swój uścisk, jednak i tak byli blisko, bo wydawało się, jakby Bruce w swojej złości nie był w stanie go puścić.

— Nie, Bruce. Nie — powiedział od razu Clark, opierając czoło o jego łopatkę. Wolał nie myśleć o tym, jak bardzo myśli Bruce’a przeskoczyły na tereny, które pewnie wyniósł z dzieciństwa w społeczeństwie, które uważa, że mężczyźni, którym podoba się ich własna płeć, są agresywni i biorą, co chcą, nie czekając na zgodę. Zabolało go, że Bruce mógł w ogóle pomyśleć o nim w ten sposób, bo Clark całe życie się starał, aby nikt nie mógł go posądzić o takie zachowanie. Na dodatek wcale nie o to Clarkowi chodziło, kiedy zaczynał tę rozmowę. — Nie chcę nic brać. Chcę się podzielić. Chcę… zapomnieć. Spróbować.

— Chcesz spróbować ze mną, bo Lois już cię nie chce, a mnie masz pod ręką — rzucił sucho Bruce, z goryczą w głosie. Spiął się i tym razem Clark wyczuł, że zbierał się do próby wydostania z jego ramion. — Nie mam zamiaru być niczyim…

— Nie, Bruce — przerwał mu Clark. Przytulił go znowu do siebie. — Ty uparty… Nietoperzu! Nie, nie chcę cię po prostu wykorzystać, bo nie mam nikogo innego. Wiem już, jakim jesteś człowiekiem; nasłuchałem się o tobie, ale i sam poznałem. Myślę, że moglibyśmy spróbować. Razem. — Clark podczas swojego wywodu przesunął dłonie po brzuchu Bruce’a, do jego bioder, przez uda i do kolan. Odsunął je od ciała mężczyzny z ociąganiem. Bruce był bardzo miły w dotyku. — Jeśli chcesz. Jesteś osobą, w której mógłbym się zakochać. Może nie tak szybko, nie od razu, ale… mógłbym.

Wiedział, że Bruce potrzebuje chwili. Clark postanowił powiedzieć mu dokładnie to, co myśli, aby przekonać go do swoich prawdziwych zamiarów. No i doskonale słyszał, do czego doprowadziły jego dłonie na ciele Bruce’a; słyszał spływającą krew, poruszenie w jego spodniach, zmianę przepływu powietrza. Położył ręce na swoje kolana, tak blisko ud Bruce’a, ale jednak zbyt daleko, aby go dotykać. Nie czuł jeszcze tej wszechogarniającej potrzeby, jaką zawsze musiał tłumić przy Lois, żeby nie dotykać jej cały czas. Teraz po prostu chciał sprawić temu upartemu mężczyźnie przyjemność, aby przekonać go, jak dobrze może między nimi być. Ile Clark może mu dać, jeśli Bruce tylko się zgodzi.

— Nie musisz teraz zdecydować — wyszeptał mu do ucha. — Teraz mogę ci po prostu pomóc z tym całym, ach, napięciem. To nie musi do niczego prowadzić. Chyba że będziesz chciał.

Nie wiedział, na co Bruce się zdecyduje. Był niemal pewien, że na dłuższą metę zdecyduje się spróbować, ale dzisiejszy wybór był pod znakiem zapytania. Clark nie zaproponował nic konkretnego, ale miał nadzieję, że Bruce odczyta subtelne znaki, jakie zostawiał, przyjmie pomocną dłoń lub dwie.

— Clark — odezwał się cicho Bruce i odetchnął głęboko. — Clark — powtórzył jeszcze ciszej, rozszerzając kolana tak, że dotknął nimi dłonie Clarka. — Clark — powiedział po raz trzeci, odchylając głowę do tyłu, na ramię Clarka.

— Bruce — wyszeptał w odpowiedzi Clark i pocałował go w policzek. Bruce odwrócił do niego głowę, a Clark zacisnął ręce na jego kolanach. — Jesteś pewien?

Bruce nie odpowiedział słowami, tylko przysunął się bliżej, aby go pocałować. Clark oddał pocałunek, przesuwając dłonie po wewnętrznej stronie jego ud, to w górę to w dół, ale coraz wyżej, docierając w końcu do wybrzuszenia w spodniach Bruce’a. Potarł je knykciami, a z mężczyzny jakby uciekło całe napięcie; rozluźnił się i cały oparł o Clarka, łapiąc w dłonie jego nadgarstki, ale nie po to, aby go powstrzymać, tylko po prostu aby miał co z nimi zrobić.

Nie czekając na dalsze pozwolenie, Clark przesunął ręce jeszcze bardziej w górę, aby rozpiąć i odsunąć poły marynarki Bruce’a, a następnie wyciągnąć koszulę z jego spodni i ją również rozpiąć. Doskonale wyczuwał, w których miejscach Bruce jest jeszcze obolały; nie tylko przez drżenie mięśni, kiedy dotykał stłuczenia, ale przez porównanie zdrowej skóry do krwiaków.

— Ćśś — mruknął łagodnie, mimo że Bruce wcale nie wydawał z siebie żadnych werbalnych oznak bólu. — Będę delikatny — dodał lekko i pocałował go w żuchwę, a później niżej, po szyi, aż do kołnierza.

— Clark — zaśmiał się Bruce, zabierając swoje ręce, aby rozpiąć swój pasek i rozporek. — Jeśli myślisz, że przez dwadzieścia lat ochraniania Gotham nie wyrobiłem w sobie pewnego… upodobania do odrobiny bólu podczas seksu, to się grubo mylisz.

Cóż, Clarkowi na pewno nie przyszłoby to do głowy. Kiedy sam odczuwał ból, było to jedynie w momencie walki, ponieważ później mógł się szybko wyleczyć. A Bruce musiał jeszcze przez przynajmniej kilka dni chodzić obolały. Zaśmiał się cicho i przygryzł skórę Bruce’a, który znowu chwycił go za nadgarstki i zdecydowanym ruchem wepchnął jego ręce w swoje spodnie.

Clark nie skomentował tej gorliwości, ale postanowił ją wynagrodzić. Wsunął jedną dłoń w bieliznę Bruce’a i zacisnął ją na jego erekcji, ale drugą przesunął z powrotem w górę, pod koszulę, aby poznać dotykiem trochę więcej tych mięśni. Bruce był naprawdę dużym mężczyzną, biorąc pod uwagę jego posturę. W spodniach też miał się czym chwalić. Clark zamruczał mu do ucha, kiedy to odkrył, i pocałował je, zaczynając Bruce’owi obciągać. Ucieszył się, kiedy usłyszał sapnięcie z jego ust.

— Jak się czujesz? — zapytał Clark, nie przestając pieścić ciała Bruce’a. Złapał jego sutek w palce i pociągnął lekko. — Wszystko w porządku?

Zdecydował się ponownie upewnić, aby później nie okazało się, że Bruce tak naprawdę tego nie chciał, że się rozmyślił. To, że jego ciało było takie chętnie, nie znaczyło, że cały Bruce nadal jest na „tak”. Clark poważnie myślał o próbie związania z nim swojej przyszłości, więc nie chciał go odstraszyć, a co dopiero zmuszać.

— Trochę dziwnie — burknął Bruce w odpowiedzi. Odwrócił głowę na bok i przysunął wargi do policzka Clarka, nie całując go, ale trzymając je przy skórze. Jego biodra drgały lekko, w rytmie narzuconym przez dłoń Clarka. — Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie jesteś kobietą, ale, hn. — Urwał na chwilę i oblizał usta, co Clark doskonale poczuł na swoim policzku. — Czy ty na pewno tego chcesz?

Clark aż zamrugał ze zdziwienia i przestał mu obciągać.

— Przecież sam zaproponowałem.

Bruce odetchnął i przesunął głowę tak, że tym razem wcisnął nos w policzek Clarka.

— Wydaje się, że w ogóle nie sprawia ci to przyjemności — wyjaśnił, wypychając na chwilę biodra do tyłu.

Clark rzeczywiście wcale nie był twardy. Bruce był wspaniałym mężczyzną, był to niezaprzeczalny fakt, ale Clark tym razem podziwiał go tylko estetycznie. Nie łączył tego podziwu z seksualnym pociągiem. Jeszcze nie.

— Wierz mi, Bruce — zaczął, wznawiając swoje pieszczoty — w tym momencie chcę po prostu skupić się na tobie. — Spojrzał w dół, na penisa Bruce’a w swojej dłoni, i się uśmiechnął. — Jesteś wspaniały. Chcę cię podziwiać. A nie ma nic piękniejszego niż orgazm osoby, której sprawiam przyjemność.

Na te słowa Bruce wydał z siebie pierwszy jęk, unosząc dłoń i wplątując palce we włosy Clarka, całując go zachłannie.

— Mocniej — wyszeptał pomiędzy ich usta, a kiedy Clark poczuł to słowo na wargach, od razu zacisnął mocniej dłoń i przyspieszył jej ruchy. Zachichotał cicho i przygryzł dolną wargę Bruce’a, wykorzystując swoją nieludzką szybkość do nagromadzenia wydzieliny z czubka jego erekcji, aby przyjemność nie zamieniła się w bolesne otarcie. — Ach! — rzucił Bruce, kiedy Clark zaczął obciągać mu z tą samą szybkością.

Bruce zacisnął pięść w jego włosach, ale Clark nie odczuwał z tego powodu żadnego bólu. Drugą rękę mężczyzna uniósł do swoich ust i przygryzł ją, aby zagłuszyć jęki. Niepotrzebnie; były one na tyle ciche, że bardziej przypominały dyszenie niż cokolwiek innego, a na dodatek byli na tyle daleko, że nikt z domu nie byłby w stanie ich usłyszeć. Bruce nie krzyczał, więc nie musieli się o to martwić. Dlatego Clark odsunął jego rękę i z uśmiechem zadowolenia przysunął ją do swoich ust, wsunął sobie dwa palce między wargi i zaczął je na zmianę ssać i wylizywać.

Zmiana tempa i siły, jakich używał Clark – z umiarem, oczywiście – w końcu doprowadziły Bruce’a do orgazmu. Clark z przyglądał się, jak Bruce wyrzuca biodra do przodu, jakby gonił za przyjemnością, jak odchyla głowę do tyłu z szeroko otwartymi ustami, ale nie wydaje z siebie żadnego dźwięku – ani szeptu, ani zduszonego jęku.

— Dziękuję, Bruce — wyszeptał za to Clark, kiedy wydawało mu się, że Bruce już się uspokoił. — Jesteś naprawdę zachwycający.

— To ja powinienem dziękować — wychrypiał Bruce, spoglądając na niego. Jego wzrok był pewniejszy niż wcześniej, jakby przełamali lody, jakby Bruce w końcu zrozumiał, że nie musi stawiać Clarka na piedestale tylko dlatego, że wcześniej źle go ocenił. Cóż, próbował go też zabić, ale Clark już mu to wybaczył. Być może nawet jeszcze przed swoją śmiercią.

Pocałował Bruce’a w czoło i wytarł swoją dłoń w piach obok.

— Muszę wracać i pomóc mamie — westchnął. — Mam nadzieję, że przemyślisz i dasz mi znać, kiedy…

— Tak — przerwał mu Bruce. Odkaszlnął i zaczął zapinać koszulę. — To znaczy, nie muszę myśleć. Jeśli chcesz spróbować, to nie odmówię.

Clark pocałował go znowu, tym razem w policzek, a kiedy wstali i Bruce doprowadził swoje ubrania do porządku, Clark złapał go za rękę i uścisnął ją. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.

— Porozmawiamy później? — zapytał. Bruce pokiwał głową. — Wracasz do Gotham czy…?

— Jeszcze nie muszę — odpowiedział Bruce. Zabrał swoje ręce i schował je do kieszeni. — Ale też nie pomogę w niczym w obecności robotników, więc pewnie lepiej będzie, jak już pojadę.

Clark westchnął zawiedziony, ale wiedział, że Bruce ma rację. W milczeniu ruszyli w stronę domu, a przy samochodzie Bruce’a uścisnęli sobie ręce na pożegnanie.

— Wpadnę, jak się ze wszystkim uporam — obiecał Clark, kiedy stało się jasne, że Bruce nie chce tak szybko wypuścić jego dłoni. — Ale teraz naprawdę muszę iść.

Bruce odchrząknął i pokiwał głową. Wsiadł do samochodu i bez słowa odjechał, a Clark patrzył za nim przez chwilę, po czym potruchtał do środka, aby zobaczyć, ile udało się już jego mamie i Lois przenieść i ustawić. Czekało go wiele planowania, ale nie miał nic przeciwko temu.

Był w domu.

Chapter 2: Żyrandol nie wytrzymał tej próby

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Każdy z bohaterów miał swoje życie, do którego wrócili po pokonaniu Steppenwolfa. Diana do Europy, Arthur do wody, Barry do Central City, a Victor zgodził się pracować z ojcem. Diana rozpoczęła przenosiny do Stanów, Arthur dalej uciekał od rozliczenia się z Atlantydą, Barry zdobył nową pracę w policji, a Victor postanowił odkryć, co tak naprawdę potrafi i do czego jest zdolny, aby ustalić, czy i jak będzie mógł pomagać innym.

Clark jeszcze nie miał do czego wracać. Owszem, pomagał mamie na farmie, aby była w stanie jak najszybciej zamieszkać w domu bez pamiętania, że musiała się z niego wynieść… ale nie mógł robić tego z super-szybkością, bo robotnicy cały czas wykonywali roboty w domu, a zakładali, że zajmie im to jeszcze parę tygodni. Mimo swojej fortuny Bruce nie mógł kupić czasu. Chociaż i tak już jego pieniądze wiele zrobiły dla dobra Clarka.

Zerknął na Bruce’a, który opierał się o parapet i notował coś na kartce ołówkiem. Zabrali się we dwójkę do rozpoczęcia prac w Wayne Manor, aby wypędzić z niej duchy przeszłości i móc zacząć patrzeć w przyszłość. Clark chwycił dwa żyrandole z podłogi i podleciał z nimi do Bruce’a.

— Gdzieś je odstawić czy powiesić od razu? — zapytał, unosząc się niedaleko mężczyzny. Bruce spojrzał na niego, aby zobaczyć, o czym mówi, po czym na jego ustach pojawił się sentymentalny uśmiech.

— Na razie możesz odstawić do pierwszego pokoju po prawej. Tu musimy mieć miejsce na największe renowacje.

— Zrozumiano — odparł Clark i odleciał we wskazanym kierunku. Delikatnie odstawił żyrandole i przyleciał z powrotem. Zdziwił się, kiedy zauważył, że Bruce nie wrócił do pracy, tylko z nostalgicznym wyrazem twarzy spoglądał w górę, zapewne na miejsce, w którym jeden z tych żyrandoli wisiał. — Opowiesz mi? — zapytał, wyrywając Bruce’a ze wspomnień.

— O czym? — Bruce potrząsnął głową i skrzyżował nogi w kostkach.

Clark podleciał do niego i również oparł się o parapet. Zerknął na wystający z sufitu hak, który wydawał się zbyt solidny. Clark rozumiał bycie ostrożnym, w końcu te żyrandole na pewno kosztowały małą fortunę, ale gdyby on dekorował nimi swoje sufity, to wybrałby coś bardziej subtelnego, aby je utrzymywało. Wskazał palcem właśnie na ten hak.

— O tym — odpowiedział. — Wyraźnie widać, że jest z tym związana jakaś historia. — Przyglądał się Bruce’owi, więc doskonale widział, jak jego mina trochę rzednie. Uniósł ręce w geście poddania się. — Nie musisz, jeśli nie chcesz. Po prostu pytam, bo może… Mieszkałeś tutaj sporo lat przed pożarem. Może chcesz powspominać.

Bruce westchnął. Odłożył kartkę i ołówek na parapet za sobą i schował ręce do kieszeni.

— Odrobiłeś reporterskie zadanie domowe i poczytałeś o mnie?

— Nie było kiedy. — Clark wzruszył ramionami. — Po co mam czytać źródła z trzeciej ręki, skoro sam mogę cię poznać, skoro sam możesz mi opowiedzieć.

Bruce spojrzał na niego kątem oka. Clark uśmiechnął się i przysunął bliżej, aby stykali się ramionami. Bruce się nie odsunął, ale odwrócił wzrok i zaczął mówić:

— Działam w Gotham od dwudziestu lat, ale większość tego czasu nie działałem sam. Na początku, po paru latach, musiałem uratować porwaną dziewczynkę. Pobiłem porywaczy, związałem, wysłałem informację do Gordona. — Skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi. — Ściągnąłem taśmę z ust dziecka, ale kiedy chciałem ją rozwiązać, to wpadła w histerię. Ze strachu. Bała się mnie na tyle, że nie mogłem jej uwolnić. — Clark położył rękę na jego ramieniu, a Bruce uniósł do niej swoją dłoń i uścisnął krótko, ale potem znowu skrzyżował ręce. — Odsunąłem się, schowałem w cieniu i czekałem, aż zjawi się policja. Ona cały czas płakała i wyrywała się, robiła sobie krzywdę linami, ale byłoby gorzej, gdyby mnie widziała, bo wyrywałaby się bardziej, aby uciec… ode mnie. Musiałem sobie sporo przemyśleć po tej nocy. — Uśmiechnął się ponuro. — Powiedzmy, że zaczynając działać, za cel przyjąłem straszenie kryminalistów, a nie dzieci.

— Bruce, naprawdę nie musisz mi nic więcej… — zaczął Clark, bo czuł się nieswojo, jakby zmuszał Bruce’a do przeżywania tych na pewno trudnych dla niego chwil, a nie o to mu chodziło. Wydawało mu się, że będą to przyjemne wspomnienia, a nie… to.

— Mniej więcej w tym samym czasie trafił pod moją kuratelę czternastoletni chłopak. Z cyrku. Jego rodzice zginęli podczas występu i nie miał się nim kto zająć. Coś mi mówiło, że będę najlepszą osobą, aby go przygarnąć, więc tak zrobiłem.

— Och — rzucił Clark, bo wszystko zaczęło się w jego głowie powoli układać. Był w jaskini Bruce’a pod ziemią Wayne’ów, widział strój umieszczony w gablocie przy wejściu. Teraz naprawdę żałował, że rozpoczął ten temat. — Czy to jego…?

— Nie — odpowiedział szybko Bruce. — Kilka lat później adoptowałem drugiego syna. — Clark usłyszał niedopowiedziane „i to jego strój wisi na dole, przypominając mi, co straciłem”. — Jason… Jason zginął na rok przed inwazją.

— A pierwszy? — zapytał szeptem Clark, nie mając odwagi, aby mówić głośniej, aby nie spłoszyć Bruce’a.

Bruce znowu spojrzał w górę, na hak wystający z sufitu.

— Żyje, ma się dobrze. Z tego, co mówi Alfred. Mieszka w Metropolis. Jest policjantem. Dick Grayson. — Bruce zrobił przerwę, jakby oczekiwał, że Clark coś wtrąci; może „znam go, rzeczywiście ma się dobrze”. Ale Clark do tej pory nie pozwalał sobie ingerować w kryminalne sprawy miasta. Pomagał przy katastrofach i tyle. Nie miał kontaktu z policją w Metropolis, więc wzruszył lekko ramionami, a Bruce kontynuował: — Dick wychował się w cyrku. Było to widać w całej jego postawie. Dzięki temu z łatwością stał się Robinem, a jego trening bardziej polegał na nabraniu siły niż zręczności czy szybkości; to już miał. I często tę zręczność prezentował, ku ubolewaniu Alfreda i mojemu. — Westchnął, ale tym razem na jego ustach znowu pojawił się ten nostalgiczny uśmiech. — Wyobraź sobie piętnastolatka, który rośnie jak na drożdżach, na dodatek przybiera na wadze, bo trenuje… wyobraź sobie tego chłopaka, który ma za dużo energii i wykorzystuje ją wszędzie, gdzie tylko można. W tym na terenie posiadłości. Jazda po poręczy to dla niego nic, wchodzenie na rękach po poręczy to dla niego nic… więc musiał spróbować pohuśtać się na żyrandolu.

Clark parsknął śmiechem. Kompletnie nie spodziewał się takiego zwrotu akcji. Nie wyobrażał sobie, aby w ogóle kiedykolwiek mogłoby mu wpaść do głowy, aby wykorzystać coś tak kosztownego do zabawy. Został wychowany tak, aby szanować wszystko, co posiada, a podwójnie rzeczy innych. Miał w sobie siłę, aby niszczyć, więc musiał trzymać ją na wodzy. Pewnie dlatego kompletnie nie spodziewał się, że można wykorzystać żyrandol w takich celach.

Odwrócił się do Bruce’a z uśmiechem. Chciał zadać mu pytanie, ale Bruce był tak bardzo na nim skupiony, jakby nigdy nie widział niczego równie interesującego. Uśmiech Clarka złagodniał. Przechylił głowę, czekając, czy Bruce cokolwiek zrobi, przysunie się, złapie go za rękę, przyłoży dłoń do policzka… ale nic takiego nie nastąpiło. Po chwili Bruce po prostu odwrócił wzrok.

— Niech zgadnę — odezwał się Clark, jakby wcale nie mieli tej krótkiej, acz wiele mówiącej przerwy w rozmowie. — Żyrandol nie wytrzymał tej próby.

— Nie wytrzymał — zgodził się Bruce, kiwając głową. — Dick poleciał w dół razem z nim. Na szczęście wiedział, jak lądować, aby mieć jak najmniej obrażeń, ale i tak nie było to coś, co chciałem oglądać czy o czym chciałem słuchać ponownie. — Prychnął i przeczesał włosy palcami. — Zbudowałem mu małpi gaj w jaskini, aby tam mógł sobie skakać. Ale nie. Na szczęście miałem przeczucie, że umocnienie żyrandola się przyda; pewnego wieczora, kiedy z Alfredem wróciliśmy z biur Wayne Enterprises, zastaliśmy Dicka wiszącego do góry nogami na tym samym żyrandolu. Jedyne, co powiedział, to że dobrze, że już jesteśmy, bo całe to bujanie zaczynało go nudzić i chciałby zejść, a nie kazałem mu więcej skakać z żyrandola.

Clark zasłonił usta dłonią, ale to i tak nie schowało jego chichotu. Bruce spojrzał na niego z udawanym bolesnym wyrazem twarzy.

— Mądry chłopak — skomentował w końcu Clark. Sam już zdążył zauważyć, że aby wykiwać Bruce’a, trzeba brać go z zaskoczenia. A rozumienie poleceń dosłownie, nie patrząc na kontekst, przekręcanie ich na swoją korzyść – to wszystko na pewno ma potencjał, aby być zaskakujące.

Przez chwilę Clark rozważał, czy powinien pytać dalej o dwóch synów Bruce’a, ale stwierdził, że jedna wycieczka we wspomnienia wystarczy. Poza tym wolał utrzymać ten dobry humor między nimi, a nieobecność dwóch chłopców biła po oczach, kiedy się wiedziało, że istnieli, więc zdecydowanie lepiej na razie to zostawić. Kiedy Bruce będzie gotowy, to mu o nich opowie dokładniej. Nie ma co się narzucać. Z takim postanowieniem Clark wzbił się znowu w powietrze i kontynuował zbieranie mebli i innych walających się po posiadłości rzeczy. Kątem oka widział, jak Bruce również wraca do swoich notatek i obliczeń, więc parę minut pracowali w ciszy.

— Myślałem nad moim powrotem — odezwał się w końcu Clark, kiedy odstawił komodę do tego samego pomieszczenia, co żyrandole.

— Myślałem, że już powróciłeś — odparł Bruce, nie odrywając wzroku od swoich kartek. — Lois napisała artykuł i zacząłeś znowu pomagać na świecie.

— Jako Superman, tak. — To przykuło uwagę Bruce’a, który spojrzał w górę, na niego. — Ale Clark Kent nadal jest martwy.

Bruce przełknął.

— Masz jakiś pomysł?

Clark wylądował przed nim i oparł dłoń na biodrze.

— Tak się składa, że mam. — Uśmiechnął się lekko, widząc, jak Bruce całkowicie skupił się na nim. Nawet wyciągnął czystą kartkę na wierzch i przyłożył do niej ołówek, gotowy do notowania słów Clarka. — Przez parę lat mojego życia nie mogłem nigdzie znaleźć dla siebie miejsca, bo zawsze kończyło się to… um. Zawsze ktoś potrzebował pomocy i nie mogłem… Musiałem…

— Nie mogłeś ich tak zostawić. Musiałeś pomóc, skoro miałeś taką możliwość — wtrącił Bruce, a Clark pokiwał głową.

— W każdym razie… Chwytałem się każdej pracy. Niektóre z nich wymagały podrobionych dokumentów… — Bruce uniósł brew, a Clark z zakłopotaniem potarł dłonią swój kark. — W każdym razie, tak właściwie w eterze jest parę moich tożsamości. Może na coś się przydadzą.

Bruce spoglądał w jego stronę, ale wydawało się, że myślami jest daleko. Już obmyślał plan, już zaczynał powoli kombinować, jak te nowe fakty mogą mu pomóc z przywróceniem Clarka do życia. Dlatego dał mu czas, aby w spokoju zastanowił się, co z tym fantem zrobić.

— Hn — mruknął Bruce. Skupił swój wzrok na Clarku. — Możemy dać ci którąś z tych tożsamości… — zawiesił głos, bo Clark wyraźnie oklapł; ramiona mu opadły i uśmiech zniknął z twarzy. — Daj mi skończyć — burknął Bruce, krzyżując ręce na piersi. — Widzę teraz, że na pewno wolałbyś drugie rozwiązanie, czyli powrót jako Clark Kent, a zmarłym uznalibyśmy kogoś…

Nie dokończył, bo Clark z radości przysunął się do niego i objął go, śmiejąc się. Słyszał, jak serce Bruce’a zaczęło bić szybciej.

— Byłoby cudownie! Zadomowiłem się już w Daily Planet, nie chciałbym znowu szukać innej pracy, innych znajomych, wszystkiego zmieniać! — Wypuścił Bruce’a z ramion, ale nie odsunął się od niego. — Myślisz, że byłoby to możliwe?

O ile tętno Bruce’a nadal biło w przyspieszonym rytmie, o tyle nie było tego po nim wcale widać.

— Musiałbym wiedzieć więcej o tych fałszywych danych, jak głęboko sięgają, kto o nich wie…

— Lois ma zapiski o wszystkich — wtrącił Clark. — Przez nie mnie znalazła.

Bruce pokiwał głową.

— Przydadzą się, nie będę musiał zaczynać od zera.

— Porozmawiam z nią i poproszę o nie.

— Tak. Victor na pewno byłby w stanie pomóc, o wiele szybciej przesieje informacje cyfrowe, to też przyspieszy ten proces…

Clark złapał jego twarz w dłonie i usłyszał, jak serce Bruce’a znowu przyspiesza.

— Bruce — powiedział cicho. — Nie musisz tego robić już teraz, na gwałt. Owszem, przyjemnie byłoby wrócić jak najprędzej, ale wolałbym mieć pewność, że ten powrót będzie na stałe, bez żadnych zgrzytów czy późniejszych problemów, bo coś jednak zostało przeoczone. Mogę poczekać, Bruce.

Bruce pokiwał głową, a Clark pogłaskał delikatnie kciukami jego policzki, zanim opuścił ręce. Uśmiechnął się szeroko i wzniósł w górę.

— Dokończę jeszcze ten parter, ale piętrem zajmiemy się jutro? — zapytał.

— Nie mam nic przeciwko — odpowiedział Bruce, notując gorączkowo na kartce. — Arthur i Barry zapowiedzieli, że jutro też będą, nie będziesz musiał dźwigać sam — dodał z uśmieszkiem.

— „Dźwigać” — prychnął teatralnie Clark i, udając obrażonego, okręcił się w powietrzu tyłem do Bruce’a i wyleciał do innych pokoi. I tak musiał teraz je przejrzeć i poukładać stojące tam elementy wystroju, które nie zdążyły całkiem spłonąć, ale doskonale słyszał cichy, krótki chichot Bruce’a.

Z uśmiechem wziął się do roboty. Mieli plan, jak może wrócić, więc nie będzie musiał ukrywać się w domu mamy cały czas. Na dodatek dowiedział się czegoś o przeszłości Bruce’a, nie mając wcześniej żadnej o tym wiedzy. Wydawało mu się nawet, że Bruce był wdzięczny za to, że Clark nie poszedł szukać o nim informacji w Internecie. Jeśli tak było rzeczywiście, to Clark mu się nie dziwił – będąc tak publiczną postacią jak Bruce… cóż. O Supermanie też było wiele rzeczy rozpisanych w Internecie i Clark nie chciałby, aby poznawano go przez pryzmat artykułów pisanych przez różne osoby.

Dzisiejszy dzień był wyjątkowo przyjemny i Clark miał nadzieję, że czekają go w przyszłości same takie dni. Chociaż nie łudził się, że taki stan się utrzyma.

Notes:

Powód, dla którego Bruce wziął Dicka na Robina, ściągnęłam z animacji Justice League: New Frontier.

Chapter 3: „Koniec z pomocnikami”

Notes:

Rozdział z historią batrodziny; dużo informacji do niego zdobyłam dzięki pomocy mojej ekspertki od batfam, missMHO <3

(See the end of the chapter for more notes.)

Chapter Text

Jak się okazało, następne parę dni minęło bez obecności Clarka na terenie posiadłości Bruce’a. Został na gospodarstwie, aby pomagać Marcie z przewożeniem reszty rzeczy z mieszkania z powrotem do domu i układaniem ich. Bruce domyślał się, że chodziło również o to, aby syn spędził więcej czasu z matką – żeby Martha naprawdę mogła odetchnąć ze świadomością, że to wszystko dzieje się naprawdę, że nie obudzi się w mieszkaniu w Metropolis, a to wszystko okaże się tylko pięknym snem.

Jedyny kontakt, jaki Bruce z nim miał, to wymiana mailowa dotycząca notatek Lois zawierających informacje o fałszywych tożsamościach Clarka. Była ich zadziwiająco duża liczba – fakt, że Clark nigdy nie został złapany, zadziwił Bruce’a. Być może działo się tak dlatego, że były to tak dobrze podrobione papiery, albo dlatego, że Clark nigdy nie został w jednym miejscu za długo. Czytając w notatkach Lois, w jakich okolicznościach znikały kolejne wcielenia Clarka, Bruce z jednej strony znalazł to, czego się spodziewał – wiele prac przerwanych na rzecz katastrofy dziejącej się w pobliżu – ale było kilka niewyjaśnionych przypadków, gdzie jego zniknięcie musiało być spowodowane czymś innym. Nie wiedział, co się stało, że Clark spojrzał na ciężarówkę z drewnem i stwierdził, że przebije ją tymi samymi palami, które wiozła, ale zapamiętał, aby zapytać o to przy najbliższej okazji.

Wysłał do Victora zapytanie o sprawdzenie, która tożsamość ma najlepsze fundamenty, aby ją wykorzystać do zakłamania dokumentów na tyle, żeby nikt nie miał wątpliwości, że taka osoba istniała. Kiedy tylko kliknął “Wyślij”, jednocześnie usłyszał zjeżdżającą windę. Odwrócił się na krześle, bo o ile normalnie mógłby być to jedynie Alfred schodzący do jaskini, o tyle dzisiaj miał gości: Barry i Diana pracowali razem w posiadłości, więc bardzo prawdopodobne było, że któreś z nich przyszło ustalić pewne elementy – pewnie Barry.

Jakie było jego zdziwienie, kiedy drzwi windy otworzyły się i zobaczył Alfreda – z Dickiem. Dickiem radosnym, pełnym energii i klepiącym Alfreda w ramię. Uśmiech na jego twarzy pozostał nawet wtedy, kiedy zauważył Bruce’a.

Ostatni raz widział się z Dickiem parę lat temu. Było to dość gorzkie spotkanie, bo odbyło się zaraz po śmierci Jasona; dosłownie zaraz, bo na jego pogrzebie.

Posiadłość płonęła, a Bruce klęczał obok, trzymając na rękach ciało Jasona i przytulając je do siebie. W tle słychać było syreny wozów strażackich i innych służb z Gotham; później dowiedział się, że to Alfred zadzwonił po pomoc. Szczęściem w tym całym nieszczęściu było to, że Alfred i Dick wracali właśnie ze wspólnej kolacji z Gotham i Dick dał się namówić Alfredowi do przyjazdu do Wayne Manor. Bez Dicka Bruce nie dałby rady zrobić czegokolwiek. Tylko dzięki jego interwencji wyrwał się z osłupienia i w końcu zaczął działać.

Zanim pojawiły się władze, usunął resztki stroju Jasona, które mogły powiązać go z postacią Robina (Hahaha nabrałeś się Batmanie wymalowane na żółto na tym stroju wryło się w mózg Bruce’a już na zawsze). Zadawali mu miliony pytań. Zajęło to cały dzień. Bruce Wayne cierpliwie odpowiadał śledczym. Nie, nie wiem, co spowodowało wybuch. Ofiara to Jason Todd. Tak, zajmę się pogrzebem. Wszystko załatwię. Gliniarze przeszukiwali teren, próbując wyjaśnić, co się stało. Ale Dick i Bruce zdążyli usunąć wszystkie dowody. Niech uznają to za wypadek, powtarzał Bruce. Nie powinni się w to mieszać. To sprawa osobista. To było coś, co Bruce i Joker powinni byli już dawno załatwić.

Bruce ostrzegał Jasona, żeby nie mierzył się sam z Jokerem. Błagał, żeby poczekał, ale Jason oczywiście nie posłuchał. Nigdy go nie słuchał. Dlaczego? Dlaczego? Czy nie rozumiał, że jest za młody na taką robotę? Jak mogłem być tak głupi?

— Bruce? Bruce!

Bruce drgnął. Uniósł głowę i zobaczył pochylonego nad sobą Dicka z zatroskaną miną, a tuż za nim Alfreda ze zmarszczonymi brwiami. Odetchnął głęboko, przestał zaciskać pięści na oparciu fotela i wstał.

— Dick — przywitał się.

— Wszystko w porządku, Bruce? — zapytał Dick, wyciągając ręce do przodu, jakby chciał go dotknąć, ale ostatecznie cofnął je.

— Już tak — odpowiedział szczerze Bruce. Wiedział, że nie miał jak ukryć tego, co miało przed chwilą miejsce, dlatego wolał nawet nie rozpoczynać rozmowy na ten temat. Zacisnął dłoń na ramieniu Dicka. — Sądziłem, że nie chciałeś tu wracać.

Dick uniósł brew i chwycił się pod boki.

— To ty powiedziałeś na pogrzebie Jasona „od dziś koniec z pomocnikami”. — Bruce rzeczywiście powiedział coś takiego, jednak mówił konkretnie do Alfreda. W sumie nie powinien się dziwić, że obecni tam Dick i Barbara usłyszeli, ale miał nadzieję, że Jim Gordon jednak miał gorszy słuch. — Wiem, że mieliśmy swoje problemy, ale ani ja, ani Baśka nie zasłużyliśmy na takie oschłe potraktowanie. Zwłaszcza Baśka, która wtedy też straciła wiele z rąk Jokera.

Bruce nawet nie drgnął, ale doskonale pamiętał ten okres; po tym, co Joker zrobił Barbarze, Bruce próbował go złapać, aby zapłacił za swoje czyny. Być może był zbyt skupiony na tym i przeszło to na Jasona, który tak bardzo chciał złapać Jokera, że na końcu sam przypłacił to życiem z rąk tego szaleńca.

Dick uścisnął jego rękę na swoim ramieniu, przywracając Bruce’a do teraźniejszości.

— Nie przyszedłem tu po to, aby wypominać ci stare dzieje — oznajmił.

— A po co? — zapytał Bruce, zerkając na Alfreda, który do tej pory milczał. Alfred uśmiechał się kącikiem ust, ale jego mina nie zdradzała niczego.

— Na kawę — rzucił Dick, wzruszając ramionami. Schował ręce za plecami i pobujał się na palcach. — I może aby kogoś poznać — dodał, uśmiechając się szeroko. — Słyszałem, że zrobiłeś sobie salon w batjaskini?

— Kolejna osoba zaczęła ją tak nazywać — zwrócił uwagę Bruce, kierując się do wspomnianego pomieszczenia. Skinął głową, aby Dick szedł za nim.

— Oho, kto jeszcze miał taki przejaw…

— Geniuszu? — rzucił Bruce, przerywając mu.

— Humoru — odparł Dick lekkim tonem. Wszedł przed Bruce’em do środka, od razu podchodząc do ekspresu i przygotowując kawę. Zachowywał się, jakby był tu wcześniej, ale Bruce wiedział, że to niemożliwe.

— Flash — odpowiedział w końcu Bruce, siadając przy stoliku.

— Swój chłopak — rzucił na to Dick, opierając się biodrem o szafkę. — Widziałem nagranie z waszej walki w Metropolis po zmartwychwstaniu Supermana.

Bruce uniósł brwi.

— Wskrzeszeniu. Sam nie wstał z grobu.

Dick pokiwał głową.

— Hm. — Poczekał, aż kawy będą gotowe, i przysiadł się po drugiej stronie stolika. Podał Bruce’owi jedną filiżankę. — A jak tam z nim teraz? Już nie chcesz go zabić?

Bruce drgnął. Wiedział, że nie udało mu się ukryć grymasu twarzy przed synem.

— Nie. Od początku nie był to dobry pomysł.

Dick spokojnie upił łyk kawy. Z jego twarzy dało się wyraźnie odczytać “A nie mówiłem?”, ale Bruce cieszył się, że nie powiedział tego na głos. Kłócili się o to telefonicznie; nie chciał do tego wracać.

— W każdym razie, moja jednostka jest bardzo zainteresowana tym, co Superman planuje.

— Twoja jednostka? Przychodzisz tutaj pytać o plany Supermana?

— No jasne. — Dick się uśmiechnął. — Skoro nadal siedzisz przede mną, znaczy że Superman nie ma ci za złe. No i Alfred powiedział, że Superman ostatnio często się tu kręci.

— Tak samo jak inni — odparł Bruce, chociaż wiedział, że to nieprawda. Superman był tu najczęściej, oczywiście, aby poznać Bruce’a, jak sam mówił. Jednak Bruce nie chciał tak szybko pokazywać innym swoich kart; starczyło mu, że Clark zdawał sobie sprawę z uczuć, jakie Bruce do niego żywi. Mógł tylko mieć nadzieję, że nie wiedział, jak bardzo Bruce jest owinięty wokół jego palca. — Twoja jednostka? — powtórzył pytanie.

— Ach, Alfred nie mówił?

— Alfred twierdzi, że jak chcę się z kimś skontaktować, powinienem zrobić to sam.

Dick uśmiechnął się szeroko i odpowiedział:

— Po pojawieniu się Supermana, w Metropolis zaczęli się pojawiać pewni osobnicy, którzy sprawiali normalnej policji większy problem, niż zwykle. Dlatego powołano Specjalną Jednostkę Kryminalną i poproszono mnie o dołączenie do niej. — Uśmiechał się, kiedy to mówił, i wypinał pierś, a Bruce przez chwilę poczuł, jakby nie siedział przed nim trzydziestoparoletni mężczyzna, ale piętnastoletni chłopak. Dick był tak samo dumny, kiedy razem pokonali Pingwina po raz pierwszy. Dlatego nie przerwał mu, mówiąc, że historię tej jednostki już zna. — Ponoć kapitan Sawyer osobiście zaproponowała moją kandydaturę.

Margaret Sawyer często była wspominana przez policjantów z Gotham, dlatego Bruce zdecydował, że powinien wiedzieć o niej więcej. Przeniosła się ze Star City do Metropolis po rozwodzie i przegranej walce o opiekę nad córką. W Star City była porucznikiem policji, ale w Metropolis musiała na nowo zdobywać wszystkie stopnie i w końcu doszła do rangi kapitana, od razu dostając pod sobą całą jednostkę specjalną. Mimo zebrania tych informacji Bruce nie wiedział, że Dick również z nią pracuje.

— Gratulacje — powiedział, uśmiechając się lekko do Dicka. — Macie dużo problemów z takimi osobnikami?

Jeśli tak, mogło to pokrzyżować niektóre plany Clarka. Wątpił, aby Clark nadal reagował tylko na katastrofy, skoro w jego mieście dzieją się takie rzeczy. Być może zdecyduje się jednak na interwencje podczas zbrodni.

Dick wzruszył ramionami, jakby nie było to nic takiego, jednak uśmiech zniknął z jego twarzy, zdradzając jego myśli.

— Czasami jest tych problemów więcej, czasami mniej. Nic, z czym sobie nie możemy poradzić. Na razie.

— Na razie — powtórzył Bruce. To tutaj leżał problem. W eskalacji sytuacji w Metropolis. — Hn. Dlatego pytasz o jego plany.

Dick pokiwał głową i wypił resztę swojej kawy.

— Każdy z nas zauważył, że pojawia się coraz więcej osób z coraz bardziej zaawansowanymi ulepszeniami. Sprawiają coraz więcej problemów. Nic takiego, co powodowałoby wiele zniszczeń lub śmierć, ale to tylko kwestia czasu.

Bruce pokiwał głową. Doskonale rozumiał, dlaczego Dick postanowił przyjść i zapytać, co się może wydarzyć w przyszłości, jeśli tak wygląda sprawa.

— Przekażę mu twoje słowa — powiedział do syna. Nie mógł powstrzymać uśmieszku, kiedy zauważył, że Dick był zawiedziony.

— Nie mogę zrobić tego sam? — zapytał Dick, opierając łokcie o blat i wydymając usta w podkówkę.

— Niestety, nie wiem, kiedy Superman znowu się pojawi — odpowiedział Bruce. — Teraz zajmuje się rodziną.

— Hm — mruknął Dick z zawodem. Oparł brodę na dłoniach i wpatrywał się w Bruce’a. — Skoro mowa o rodzinie… Dlaczego wystawiłeś strój Jasona w gablocie jak w muzeum? Stoi tam odkąd Jason…?

— Tak — przerwał mu Bruce. — Przypomina mi o tym, co straciłem i do czego nie mogę doprowadzić ponownie.

— „Koniec z pomocnikami” — przypomniał cicho Dick. — Ale nie mogłem nie zauważyć, że cała jaskinia jest przystosowana dla osób na wózkach. I o ile mogę przymknąć oko na całą ligę bohaterów, którą zebrałeś, bo w końcu inwazja z kosmosu prosi się o taką pomoc, to jednak, wiesz. Masz mój numer.

Bruce spojrzał na Dicka z miną całkowicie bez wyrazu.

— Naprawdę uważasz, że zabrałbym cię na misję, gdzie planowałem odwrócić sobą uwagę, aby inni mogli…

Przerwało mu uderzenie w stół. Pięść Dicka jeszcze leżała na blacie.

— Leciałeś na samobójczą misję i nie dałeś nikomu znać! Nikomu! Dowiedziałem się od Alfreda, kiedy było już po wszystkim! — Dick oddychał głęboko i wyglądał, jakby wolał tej pięści użyć na twarzy Bruce’a. Miał taką samą minę, jak podczas ich konfrontacji, kiedy dowiedział się, że Bruce ma nowego Robina, po tym, jak powiedział Dickowi, że nie będzie już więcej brał odpowiedzialności za dziecko walczące ze zbrodnią.

— Czy to odpowiednia pora…? — odezwał się damski głos od strony drzwi.

Dick odwrócił głowę, a Bruce przeniósł wzrok na zatroskaną Dianę stojącą w progu. Tuż za nią stał Barry, zerkający do środka z ciekawością.

— Wonder Woman, Flash — odezwał się Bruce. Wziął głębszy oddech, aby się uspokoić, a kątem oka widział, że Dick robi to samo. — To mój syn, Dick.

— Adoptowany, a i to też nie do końca — dodał Dick, widząc zdziwienie na ich twarzach. Wstał, wyciągnął rękę i zrobił krok do przodu, jakby chciał podejść do Diany, ale zamiast tego przed nim pojawił się Barry i energicznie potrząsał jego dłonią.

— Nie miałem zielonego pojęcia, że Batman ma rodzinę — oznajmił Barry.

— Ani ja — dodała Diana.

Bruce skrzyżował ręce na piersi.

— Nikt z was nie umie korzystać z Internetu? — burknął.

— Nie google’ujcie go — wtrącił szybko Dick. — Prawie wszystko to specjalnie sfabrykowane brednie, aby utrzymać tożsamość Batmana w tajemnicy.

— Też jesteś sfabrykowany? — zapytała Diana, ściskając jego dłoń.

— Um. — Dick wyglądał, jakby dopiero teraz uderzyło go to, przed kim stoi. Diana miała taki efekt na ludzi, zwłaszcza kiedy się uśmiechała. — Ja nie.

— Czy Bruce ma jeszcze jakieś tajemnice, o których powinniśmy wiedzieć? — zapytała, siadając na fotelu, który przed chwilą Dick zwolnił.

— Dick — rzucił ostrzegawczo Bruce. Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Dick uniósł kącik ust w uśmiechu.

— Dwaj Robini i Batgirl! — rzucił szybko, jakby obawiał się, że Bruce będzie chciał go uciszyć.

— Dwaj? Batgirl? — zapytał Barry i spojrzał na Bruce’a. — Myślałem, że strój przy wejściu jest jego. — Wskazał kciukiem na Dicka. — I Batgirl?

— Oracle? — zapytała Diana, spoglądając to na Bruce’a, to na Dicka. Ten pierwszy patrzył na nią w szoku, bo nie wspominał o Barbarze wcale, a ten drugi tylko zamrugał zdziwiony.

— Skąd…? — zaczął Bruce.

— Skontaktowała się ze mną po inwazji — odpowiedziała Diana. — Abym była świadoma, że w razie potrzeby, pomoże. I nie tylko ona. — Diana zmarszczyła brwi i skupiła się na Brusie. — Chcesz mi powiedzieć, że miałeś dojście do większej ilości uzdolnionych osób, które mogły nam pomóc, i nie skorzystałeś z niego z jakiegoś poczucia…

— Nie wiedziałem — przerwał jej Bruce, tłumacząc się. — Oracle zaprojektowała nowe oprogramowanie do moich komputerów. Nie wiedziałem, że jakkolwiek działa poza tym.

— Zaraz, zaraz — wtrącił Dick. — Batgirl to teraz Oracle? I jest w stanie… walczyć?

— Z tego, co zrozumiałam, Oracle zarządza misjami.

Bruce potarł twarz dłonią.

— Naprawdę nie wiedziałem.

Diana pokiwała głową.

— Wierzę ci, Bruce. — Westchnęła. — Musimy znaleźć sposób, aby kontakt z innymi grupami był możliwy.

— A nie po to w ogóle robimy ten remont? — zapytał Barry. Kiedy wszyscy na niego spojrzeli, wzruszył ramionami. — Nasza własna Hala Sprawiedliwości?

Dick bezgłośnie powtórzył „Hala Sprawiedliwości?”, a Diana się uśmiechnęła.

— Masz rację, Flash. Właśnie dlatego — powiedziała. Odchyliła się na oparcie fotela. — Chwilowo przyszliśmy odpocząć, bo oczyściliśmy wszystkie ściany.

Barry użył swojej szybkości, aby usiąść na fotelu zwolnionym przez Bruce’a. Dick przysiadł na wystającym ze ściany elemencie, w którym znajdowały się sztuczne rośliny.

— Muszę sprawdzić maila, więc zostawię was na moment. Możecie się obsłużyć, czym chcecie — oznajmił Bruce i po chwili Barry zajadał się lodami. Bruce domyślił się, że to właśnie głównie przez metabolizm Barry’ego postanowili zrobić sobie przerwę.

— Nie spiesz się — powiedział zadowolony Flash.

— Czy ten ekspres robi też gorącą czekoladę? — zapytała Diana.

— Jasne — odpowiedział jej Dick i podszedł do maszyny. — Już robię.

Bruce zostawił ich w salonie, a sam wyszedł do jaskini. Usiadł przed komputerem i sprawdził, czy Victorowi udało się już przejrzeć fałszywe dane Clarka. W skrzynce odbiorczej miał dwa nowe maile: od Victora i od samego Clarka.

Najpierw otworzył wiadomość od Clarka i na chwilę zamarł. Większą część wiadomości zajmowały dodatkowe informacje o jego tożsamościach od Lois, z wyjaśnieniem, że przekazała mu je słownie, kiedy spotkali się na kawie. Jednak pod spodem były pytania, które sprawiły, że Bruce szybko sprawdził, czy nikt mu nie czyta przez ramię; na szczęście był sam.

Będziesz miał czas jutro wieczorem? Lois poleciła mi jakiś bar w Metropolis i nalegała, abym tam poszedł i dał im szansę, mimo że są w Suicide Slum. Moglibyśmy iść tam razem, na randkę.

Bruce nigdy nie zabrałby nikogo na randkę do Suicide Slum, najgorszej dzielnicy Metropolis. Nie czuł się dobrze z tym, że była Clarka proponuje najmniej romantyczne miejsce, jakie może istnieć w ich najbliższym otoczeniu, a Clark od razu myśli o Brusie. Nie chciał, aby Clark kojarzył go z takimi elementami. Myślał, że Clark zdaje sobie z tego sprawę.

Z drugiej strony, zaprosił Bruce’a na randkę. Napisał to wyraźnie. Więc może to po prostu coś, co jest normalne dla Clarka. Westchnął i z nadzieją, że jego teza jest prawdziwa, odpisał Clarkowi, że będzie miał jutro czas, aby dotrzeć do baru. Potrzebuje tylko adresu i godziny, o której ma się zjawić.

Następnie sprawdził wiadomość od Victora, który wskazał mu trzy tożsamości, które miały najpewniejsze fundamenty: Jerry Greenhorn, Joe Shuster i Archie Clayton. Postanowił wydrukować podstawowe informacje o nich trzech i zabrać je jutro ze sobą, aby zaprezentować je Clarkowi do wyboru.

Notes:

Nie planowałam wprowadzać tak szybko ani Barbary, ani raczej w ogóle Birds of Prey, ale samo się stało? Najpierw wpadła Barbara, bo pojawiła się na wózku w komiksie, którym posiłkowałam się, pisząc ten rozdział, a potem przypomniało mi się, że Maggie Sawyer jest ze Star City i samo wyszło. Na razie jednak nie będę tego wątku rozwijać, bo zwyczajnie nie mam na to miejsca. Gdyby jednak pojawili się chętni, to postaram się coś wcisnąć i uwzględnić je wcześniej niż później/wcale.

Sprawy komiksowo-kanoniczne:

Drobna wzmianka kłótni Dicka i Bruce’a o bycie Robinem z zeszytu Batman #416.

Część opisu przy śmierci Jasona żywcem ściągnięta z komiksu Batman: Śmierć w rodzinie, w tłumaczeniu tego tomu dla WKKDC.

Killing Joke, w którym Joker postrzelił Barbarę, przez co straciła władzę w nogach, dzieje się tuż przed Śmiercią w rodzinie – w tym drugim komiksie, na pogrzebie Jasona, obecni są tylko Bruce, Alfred, Jim i Barbara, gdzie ta ostatnia jest już na wózku.

Dick nie bierze udziału ani w Killing Joke, ani w Śmierci w rodzinie, ale dodałam jego obecność do tej drugiej historii, aby pasowało mi do fabuły fika. Jednostka policji, w której pracuje Dick w Metropolis, została w komiksach powołana do zajmowania się złoczyńcami, którymi normalnie zajmuje się Superman. Historia Maggie Sawyer również jest komiksowa; mam nadzieję jeszcze o niej wspomnieć, bo im więcej kanonicznych postaci LGBTQIAP+ tym lepiej! ;D

Imiona i nazwiska wytypowanych tożsamości Clarka:
Jerry Greenhorn – nazwisko Greenhorn z filmu Człowiek ze stali (mimo że to slang na Żółtodzioba, to zrobiłam z tego nazwisko), imię Jerry od współtwórcy Supermana, Jerry’ego Siegela.
Joe Shuster – wbrew pozorom, imię Joe wzięłam z filmu Człowiek ze stali, a skoro miałam już imię współtwórcy Supermana, to wykorzystałam też nazwisko Joe Shustera.
Archie Clayton – chwilowa tożsamość Supermana w komiksach z New 52 (po polsku Nowe DC).

Chapter 4: Największy kumpel Supermana

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Suicide Slum wyróżniał się wśród dzielnic Metropolis tym, że o wiele bardziej przypominał jedną z gorszych dzielnic Gotham niż jakąkolwiek metropolisową. Bruce wiedział, że mało kto mógłby go tu rozpoznać, ale i tak ubrał się inaczej niż zwykle, aby nie przyciągać spojrzeń. Zjawił się przed barem pół godziny wcześniej, aby… upewnić się, że jest bezpiecznie. Tak. To był jedyny powód.

Nie wątpił w to, że Lois nie miała złych zamiarów, rekomendując Clarkowi to miejsce, ale też wiedział, że Lois jest jedną z najodważniejszych osób, jakie zna. Poczucie bezpieczeństwa Lois różniło się od poczucia bezpieczeństwa innych ludzi.

Kiedy znalazł się przed barem w porcie, nie miał wątpliwości, dlaczego Lois w ogóle poleciła Clarkowi to miejsce. O ile nazwa mogłaby wskazywać na związek z kartami, a konkretnie z asem trefl, to jednak Ace O’ Clubs był barem reklamującym się logiem Supermana. Bruce zajrzał do środka przez szybę i zauważył, że wnętrze również jest poświęcone w sporej części Supermanowi.

Zdecydował się wejść do środka. Nie znalazł tam nic, co wywołałoby w nim niepokój lub wydawałoby się niebezpieczne. Wybrał pusty stolik, ściągnął kurtkę i usiadł, rozglądając się dyskretnie spod czapki. Nikt nie prowadził żadnych podejrzliwych rozmów czy nielegalnych transakcji.

— Podać coś?

Bruce spojrzał w górę i zamrugał, widząc mężczyznę przy jego stoliku. Nie byłoby w nim nadzwyczajnego, gdyby nie to, że na sweter miał założoną koszulkę z nadrukiem głoszącym: „Kumpel Supermana”.

— Ach, nie, dziękuję — odpowiedział w końcu. — Czekam na kogoś.

— Zawsze możesz poczekać z piwem — zaoferował mężczyzna. — Żeby nie było, że siedzisz se sam i nic nie robisz.

Bruce posłał w jego stronę swój medialny uśmiech, instynktownie reagując tak na zwracanie się do niego per „ty”. To wiele mówiło o tym, jaka panuje atmosfera w barze, skoro pracownicy tak zwracają się do klientów.

— Nie chcę zaczynać sam. Jeśli będzie się spóźniał, to się skuszę.

Mężczyzna skinął głową z uśmiechem i odszedł do pierwszego wolnego stolika. Wyciągnął szmatkę i zaczął wycierać blat. Bruce jeszcze przez chwilę mu się przyglądał, dochodząc do wniosku, że taką koszulkę mógł nosić tylko ktoś, kto porozwieszał te wszystkie zdjęcia Supermana na ścianach, a więc właściciel baru. Zrozumiał, dlaczego Lois chciała, aby Clark tu przyszedł: ktoś, kto tak jawnie uwielbia Supermana, na pewno jest osobą, którą warto przedstawić Clarkowi.

Kiedy minęła umówiona godzina, a Clark się nie zjawił, Bruce zaczął czuć się niepewnie. Przy pięciominutowym spóźnieniu przywołał do siebie pracownika – innego niż poprzedni mężczyzna – i zamówił szkocką z lodem. Wypił połowę po kolejnych pięciu minutach. Po kolejnych dziesięciu wpatrywał się w rozwodnionego drinka. Niedługo miała minąć godzina, odkąd Bruce czekał w barze i czuł się z tym coraz gorzej.

Westchnął powoli i wypił szkocką do końca, krzywiąc się na jej smak. Nasunął czapkę głębiej na oczy i wstał, przygotowując się do wyjścia, ale wtedy drzwi otworzyły się z impetem – chociaż nie trzasnęły – i do środka wpadł Clark. Szybko rozejrzał się i gdy znalazł Bruce’a, uśmiechnął się i ruszył w jego stronę, obijając się o krzesła.

— Przepraszam, za spóźnienie — wydyszał, ściągając szybko płaszcz i wieszając go na oparcie krzesła. Bruce nie wiedział, czy powinien wyciągnąć rękę na przywitanie, czy obejść stół i zaoferować coś więcej. Zanim się na cokolwiek zdecydował, Clark zmierzył go wzrokiem i uśmiechnął się lekko. — Ciekawy wybór przebrania — skomentował.

Bruce miał nadzieję, że Clark nie zwróci uwagi na jego ubiór. Dżinsy, biała koszulka, a na oparciu krzesła wisiała pilotka w kratkę. Niebieska, a nie czerwona, więc różniąca się od tej, którą miał Clark, kiedy ostatni raz widzieli się na gospodarstwie, kiedy Clark…

To dlatego tak naprawdę Bruce pojawił się w barze aż pół godziny wcześniej. Nie chciał zachowywać się jak podrostek, który pierwszy raz idzie na randkę. Wybrał przebranie, które było niemal dokładną kopią ubrania Clarka, i aby nie spędzać czasu na zastanawianiu się, czy dobrze zrobił, postanowił wyjść wcześniej. Chciał sobie wmówić, że to tylko dla zbadania terenu, upewnienia się, że jest bezpiecznie, ale mimo to wiedział, że po prostu nie chciał za długo myśleć o tym, czy wszystko pójdzie bezproblemowo. Wolał skupić się na tym, co potrafił najlepiej – zadbaniu o bezpieczeństwo.

— Chciałem przyjść wcześniej — zaczął Clark, wyrywając Bruce’a z zamyślenia i siadając, przez co Bruce również usiadł, rezygnując z jakiegokolwiek przywitania. — Chciałem sprawdzić, czy Lois nie przesadziła i czy nie powinienem zabrać cię gdzieś indziej, w miejsce lepsze na randkę, ale pożar w Malezji zagrażał mieszkańcom i nie mogłem. Przepraszam.

— Nie ma problemu — odpowiedział Bruce. To by też wyjaśniało, dlaczego Clark nie dał mu znać, że się spóźni. — Nic się nie stało. Nikt mnie nie zaczepiał. — Oparł się na blacie i skrzyżował ręce; z zadowoleniem zauważył, że wzrok Clarka od razu powędrował do jego bicepsów. Sam wykorzystał ten moment, aby mu się przyjrzeć: Clark miał na sobie jasną koszulę i krawat, co na pewno nie pasowało do miejsca, w którym się znajdowali. — Pożar pod kontrolą?

— Tak — przytaknął Clark. Jego wzrok zatrzymał się na pustej szklance Bruce’a i szybko przesunął się na blat. — Uch. Przepraszam jeszcze raz.

Bruce nie chciał, aby cały wieczór został spędzony na wypominaniu jego niefortunnego początku, więc postanowił zmienić temat.

— Już wiesz, dlaczego Lois poleciła ten bar? — zapytał zaczepnie.

— A właśnie — odezwał się Clark, unosząc głowę i się rozglądając. — Lois mówiła, że nigdy wcześniej nie poleciła mi tego baru, bo spotykała tu swoje kontakty, a jako reporterka nie zdradza… służbowych… sekretów…

Bruce doskonale wiedział, dlaczego Clark urwał: zauważył, co zdobiło ściany baru, a i sam jego właściciel przeszedł obok w swojej koszulce ogłaszającej, że jest „Kumplem Supermana”. Clark opuścił głowę w dół, zarumienił się, schował twarz w dłoniach i zaśmiał się słabo. Bruce uniósł kąciki ust w uśmiechu.

— Możemy stąd iść, nie musimy tu siedzieć — powiedział słabo Clark, unosząc głowę i nadal się rumieniąc.

— Już zamówiłem jednego drinka, nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy się przenosić — odpowiedział Bruce i wstał z zamiarem pójścia do baru. — Chcesz coś konkretnego do picia, Clark?

— To samo, co ty — rzucił Clark, przeczesując włosy dłonią i poprawiając okulary. — I tak alkohol na mnie nie działa.

Bruce uniósł brew i zaczął iść w kierunku baru, ale rzucił jeszcze przez ramię cicho – chociaż z pełną świadomością, że Clark go usłyszy:

— Liczysz, że zadziała na mnie?

Nie usłyszał ani nie zobaczył żadnej reakcji, bo dotarł do baru i zamówił im szkockie z lodem. Nie czekał długo, ale mimo wszystko miał chwilę na zastanowienie się, od czego zacząć. Miał dwie sprawy do omówienia, które wcale nie były dobrymi tematami na randce, ale musiał je załatwić.

Kiedy wrócił do stolika, zdecydował, że najpierw przedstawi Clarkowi to, co Victor znalazł odnośnie jego tożsamości, ale Clark nie dał mu dojść do głosu.

— Przepraszam za to — powiedział, pokazując ramieniem na otoczenie. — Nie sądziłem, że Lois zrobi coś takiego, ale powinienem się domyślić, że kiedy Diana nagle zaczęła ukrywać śmiech, to coś jest na rzeczy.

— Widziałeś się z Dianą? — zapytał Bruce. Z tego, co wiedział, Diana była zbyt zajęta, aby lecieć do Smallville na pogawędkę.

— Jak byłem u Lois — odpowiedział Clark. Musiał zauważyć zdziwienie Bruce’a, bo Clark przekrzywił głowę. — Diana mieszka z Lois od jakiegoś czasu. Nie wiedziałeś?

— Nie. — Bruce był święcie przekonany, że Diana zatrzymała się w jakimś hotelu w Metropolis. Dlaczego miałaby mieszkać u Lois Lane?

Clark uśmiechnął się lekko i spojrzał w blat, kiedy Bruce zadał to pytanie na głos.

— Nie pytałem, od kiedy są razem, ale domyślam się, że to dlatego.

Bruce miał ochotę uderzyć się w czoło. Rozmowa o związku byłej na pewno nie jest tematem na randkę. Odchrząknął i chwycił swoją szklankę, ale nie uniósł jej do ust. Zapanowała między nimi dość niezręczna cisza, więc teraz, aby ją przerwać, Bruce postanowił przejść do interesów.

— Zostawiając tamto za nami — zaczął i sięgnął do kieszeni spodni. Wyciągnął z niej trzy złożone kartki i rozłożył je przed Clarkiem. — Victor zdecydował, że te trzy są najpewniejsze.

Clark przyjrzał się nazwiskom – i każde z nich wywołało inny uśmiech na jego twarzy.

— Rozmawiałem z Arthurem — oznajmił, pokazując nazwisko Jerry’ego Greenhorna — i powiedział, że pomógł wyłowić mnie z wody, kiedy platforma wiertnicza wybuchła.

— Z tobą na platformie — zgadł Bruce.

— Ze mną na platformie — potwierdził Clark. Popukał palcem nazwisko Joego Shustera. — To moja… ostatnia tożsamość. Poznałem Lois, znalazłem statek z Kryptona, rozmawiałem z moim ojcem… pierwszy raz założyłem kostium.

— Z ojcem? — dopytywał Bruce. Nie spodziewał się, że to jedno nazwisko będzie miało w sobie tyle wspomnień. Jeszcze nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, bo Clark się uśmiechał, ale nie był to tak szczęśliwy uśmiech jak poprzedni. Ten był bardziej nostalgiczny.

— Jor-El. Mój biologiczny ojciec. — Clark spojrzał na Bruce’a po raz pierwszy, odkąd dostał kartki z nazwiskami. — Rozmawiałem z jego świadomością, którą wgrał w klucz dyspozycji.

Z każdym kolejnym słowem wyjaśnienia Bruce coraz wyżej unosił brwi, co wywołało śmiech Clarka.

— Jeśli chcesz opowiedzieć mi o tym więcej…

Clark pokręcił głową, nadal się śmiejąc.

— Nie zdążył mi opowiedzieć o technologii Kryptona, a z tego, co zostało po inwazji Zoda… Pewnie pan Stone wie w tej chwili więcej niż ja.

— Ojciec Victora?

Clark pokiwał głową.

— Sam Victor też. Z jego… — Clark pomachał dłonią — dostępem do wszystkiego.

— Hn — mruknął Bruce. Skinął głową na ostatnią kartkę. — A to? — Ku jego zdziwieniu Clark zarumienił się i zaśmiał zmieszany, a także potarł kark dłonią. Bruce oparł brodę na dłoni, zaciekawiony jeszcze bardziej, niż był wcześniej. — Opowiedz mi o ciężarówce.

Clark spojrzał na niego ukradkiem, ale szybko uciekł wzrokiem na bok. Odchrząknął, wyprostował się i nabrał pewności siebie; przynajmniej tak Bruce zakładał, bo Clark w końcu był w stanie patrzeć mu w oczy.

— Jeden z bywalców naprzykrzał się mojej, um, nie do końca dziewczynie? — Clark zmarszczył brwi. — Prawie dziewczynie? Jakbym został dłużej, to na pewno dziewczynie? — zaśmiał się nerwowo i machnął ręką. Bruce za to zaczął się zastanawiać, czy coś w jego osobie czy sposobie bycia powodowało, że temat zawsze schodził na byłe Clarka. Tak duży pech to nie przypadek. — W każdym razie, wyraźnie mówiła mu „nie”, ale Ludlow nie przyjmował tego do wiadomości. To go poprosiłem, aby przestał, albo go wyproszę. Najwyraźniej ukruszyłem jego męskość, bo chciał się bić. Wylał na mnie piwo… Chrissy mnie powstrzymała. Powiedziała, że nie warto. To ją posłuchałem, bo to o nią chodziło. — Clark wzruszył ramionami. — A potem rzucił we mnie puszką.

Bruce czekał na ciąg dalszy, ale Clark nic więcej nie mówił.

— I dlatego przebiłeś jego ciężarówkę palami?

Clark uniósł brodę w górę z zaciętym wyrazem twarzy.

— Nie mogłem mu odpuścić takiego zachowania.

Bruce zaśmiał się cicho. Musiał tym zdziwić Clarka, bo ten spojrzał na niego zaskoczony. Pewnie spodziewał się, że Bruce zacznie się z nim kłócić – stąd ta bojowa postawa. Ale Bruce nie miał nic przeciwko dawaniu nauczki tym, którzy na to zasługują. Bruce wyciągnął rękę i potarł palcami knykcie Clarka, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Rozsunął kartki i zapytał:

— Czy którąś bardziej preferujesz?

Clark przyjrzał się znowu nazwiskom, a Bruce odetchnął lekko, kiedy nie zareagował w żaden sposób na dotyk Bruce’a. Teoretycznie lepszy był brak reakcji niż reakcja negatywna, ale i tak Bruce poczuł zawód. Byli na randce, ale to wyjście wcale randki nie przypominało. A na dodatek Bruce obiecał Dickowi, że przedstawi Clarkowi również jego problem…

Być może Bruce i Clark nie powinni być razem, skoro spędzają całą randkę rozmawiając o pracy. Chwycił swojego drinka i wypił całego od razu. Złapał kontakt wzrokowy z barmanem i uniósł szklankę, aby pokazać, że prosi o więcej.

Clark złożył kartki i przesunął je do Bruce’a.

— Z wierzchu — oznajmił. — I naprawdę dziękuję, że się tym zajmujesz. Mama nie może się doczekać.

Uśmiech, jakim Clark go obdarzył, był tak przyjemny i promieniujący, że Bruce poczuł, jakby jego ciepło przeniknęło do niego i rozgrzało go od środka.

— Hn — odchrząknął. Nie odpowiedział nic więcej, bo barman przyniósł kolejne dwa drinki, jeden kładąc koło Bruce’a, a drugi obok jeszcze niewypitego po stronie Clarka. Bruce wykorzystał tę chwilę, aby zaobserwować, jak Clark po raz pierwszy przygląda się barmanowi i temu, jak jest on ubrany. Kiedy zobaczył go wcześniej, rozszerzył oczy ze zdziwienia na koszulkę z napisem „Kumpel Supermana”, ale teraz uśmiechał się kącikiem ust i patrzył za odchodzącym mężczyzną, kręcąc głową z niedowierzaniem. Bruce prawie wywrócił oczami, bo domyślił się, że dokładnie o to Lois chodziło. — Wiem, dlaczego Lois poleciła ci to miejsce.

Clark spojrzał na Bruce’a.

— Dlaczego?

— Bo jesteś tak zdziwiony, że Superman może być czyimś idolem, jakbyś uważał, że na to nie zasługujesz, ale potem uśmiechasz się tak, jakby to była najlepsza nagroda, jaką kiedykolwiek możesz dostać.

Clark nie odpowiedział, tylko posłał wdzięczny uśmiech w stronę Bruce’a i wypił jeden ze swoich drinków.

— Mam jeszcze jeden temat, który chciałbym poruszyć, zanim przejdziemy do. Hn — Bruce urwał. Chciał powiedzieć „przyjemniejszych rzeczy”, ale niezbyt pasowało to wyrażenie.

— Ja się cały czas dobrze bawię, Bruce — odparł Clark, jakby doskonale wiedział, o czym Bruce myślał. — Nigdzie się nie spieszę, więc nie mam nic przeciwko omówieniu spraw, które tego wymagają.

Bruce westchnął.

— Zawsze wiesz, co powiedzieć, hm? — mruknął i odchylił się na oparcie krzesła. — Sprawa dotyczy mojego syna.

— Tego od żyrandola? — wszedł mu w słowo Clark.

— Tak, tego — przyznał Bruce, skinąwszy głową. — Wspominałem, że Dick pracuje tu w policji. Jest członkiem jednostki specjalnej, która…

— Czekaj — przerwał mu Clark. — Dick, ten chłopak od żyrandola, jest w jednostce specjalnej policji? — Kiedy Bruce pokiwał głową, Clark kontynuował: — Ile on ma lat?

— Trzydzieści dwa — odpowiedział bez zastanowienia Bruce. Nie wiedział, co to ma wspólnego z czymkolwiek.

Clark opadł na oparcie i wypił drugiego drinka.

— Myślałem, że jest młodszy. Nie sądziłem, że już… tyle lat minęło. Dla ciebie.

Bruce uśmiechnął się kącikiem ust.

— Nie. Jest tylko parę lat młodszy od ciebie. — Clark przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie się nie odezwał. — Dick mnie odwiedził i przekazał, jak wygląda sytuacja w jego jednostce — kontynuował Bruce. — Zajmują się osobami, które są nadzwyczajne. Które używają ulepszeń, aby popełniać zbrodnie.

Widział, kiedy Clark zrozumiał, co Bruce ma na myśli. Stracił swój łagodny wyraz twarzy i zmarszczył brwi, wpatrując się intensywnie w Bruce’a.

— To tylko kwestia czasu, zanim będą siać więcej zniszczeń, które mogą doprowadzić do śmierci — mówił dalej Bruce.

— Proszą o współpracę? — przerwał mu Clark, jakby nie chciał słuchać więcej o tym, co się może stać. Jakby od razu chciał przejść do momentu, kiedy może wkroczyć, aby takim sytuacjom zapobiegać.

— Myślę, że pojawienie się u kapitan Sawyer, aby to omówić, na pewno nie zaszkodzi, a może pomóc. Dick ją chwalił, a z tego, co sam o niej wiem, to jest bardzo dobra w tym, co robi.

— Tak zrobię — oznajmił Clark, kiwając głową. Westchnął głęboko i przymknął oczy. — Dziękuję, że mnie o tym poinformowałeś.

Aby rozładować atmosferę, Bruce dodał jeszcze:

— Jeśli chciałbyś odwiedzić kapitan Sawyer wtedy, kiedy będzie w obecności Dicka, to jestem pewny, że on to doceni i się ucieszy.

Podziałało – Clark znowu się uśmiechnął.

— Postaram się — obiecał. — Mam nadzieję, że teraz…

Bruce nie usłyszał, na co Clark miał nadzieję, bo niedaleko rozległ się rubaszny śmiech. Obaj spojrzeli w tamtą stronę. Na ścianie wisiała tarcza na rzutki, jednak grupa mężczyzn zdecydowała, że lepszym celem będą znajdujące się obok niej zdjęcia Supermana.

— Trafisz mu w S, to jak w środek! — krzyknął jeden, a ze sposobu, w jaki to powiedział, jasno wynikało, że jest już po paru drinkach. To, że pozostali śmiali się na głos, nie zwracając uwagi na fakt, że są w miejscu publicznym, również pokazywało, że nie są trzeźwi. — Zresztą już raz go przebili przez S, to my też możemy! — zarechotał znowu mężczyzna.

Bruce’a zalała krew. Gwałtownie wstał i miał zamiar podejść do nich, aby… aby… aby nauczyć ich szacunku, ale się spóźnił. Właściciel baru dotarł do nich pierwszy.

— Myślicie, że będziecie mi tu Supka obrażać, a ja wam pozwolę? — warknął, chwytając dwóch za karki i zderzając ich głowy o siebie, a następnie odpychając ich na innych mężczyzn. Już w tym momencie wszyscy obecni w barze przyglądali się tej scenie. — Tylko dzięki niemu w ogóle jeszcze możecie sobie chlać i się śmiać, bo gdyby nie on, to ludzie z jego własnej planety by nas zniszczyli! Gdzieśta byli, kiedy Superman ratował Metropolis przed całkowitym zniszczeniem, co?! A teraz mi będziecie pokazywać mu brak szacunku? W moim barze?! — Mężczyzna chwycił się pod boki. — Tak długo, jak Bibbo Bibbowski chodzi na tej ziemi, nikt nie będzie mi lekceważył Supermana, zrozumiano?! — Nie czekając na odpowiedź, wskazał im drzwi. — A teraz wynocha!

Mężczyźni posłuchali go, ale wychodząc, złorzeczyli jeszcze pod nosem. Na dodatek przechodząc obok stolika Bruce’a i Clarka zaczęli marudzić, że Superman wcale nie jest taki wspaniały. Zarobili przez to dodatkowe pchnięcie w stronę wyjścia od Bruce’a, który musiał powstrzymywać się od pójścia za nimi i pokazania im, co naprawdę myśli o ich zachowaniu.

— Bruce — zawołał go Clark, wyciągając rękę na blacie. — Usiądź. Już poszli.

Bruce spojrzał w dół i posłuchał, wracając na miejsce. Złapał dłoń Clarka w swoje i uścisnął ją.

— Nie mieli prawa. Nie powinni tak… mówić.

Clark posłał mu lekki uśmiech.

— Mój ty bohaterze — powiedział. — Dziękuję. Ale nie musisz, ba, nie powinieneś załatwiać takich spraw przemocą. Oni na to nie zasłużyli.

Bruce mógłby się kłócić, na co zasłużyli, a na co nie, ale nie chciał psuć nastroju jeszcze bardziej; i tak wisiał na włosku. Wolał wziąć przykład z samego Clarka i zachował się jak on – odpuszczając.

— Przynajmniej wiemy, jak nazywa się największy kumpel Supermana — skomentował za to z uśmieszkiem.

— Mhm — przyznał Clark i wstał. — Tym razem ja pójdę po drinki, co?

Bruce zasłonił usta dłonią, patrząc za odchodzącym Clarkiem. Z jednej strony przyjemnie było patrzeć na Clarka, z drugiej chciałby usłyszeć, jak ten rozmawia z Bibbo i o co go pyta.

Miał nadzieję, że nic więcej im nie przeszkodzi i że da radę uratować tę randkę. Zależało mu na tym, aby Clark widział w nim potencjalnego romantycznego partnera, a na razie nie zrobił praktycznie nic w tym kierunku. Nie chciał wykorzystywać nic z repertuaru medialnej persony Bruce’a Wayne’a, ale też wiedział, że ostatecznie nie będzie się bał stamtąd zasięgnąć, gdyby się okazało, że tylko to uratuje ten wieczór.

Clark postawił przed nim szklankę kolejnej szkockiej z lodem i usiadł naprzeciwko.

— No, a tak poza tym, to co u Dicka? — zapytał autentycznie zaciekawionym tonem.

Bruce pamiętał czasy, kiedy mógł godzinami rozmawiać o Dicku i Jasonie, dlatego przyjął tę zmianę tematu z uśmiechem. A patrząc, z jakim zaciekawieniem Clark go słuchał, dotarło do niego, że Clark naprawdę chciał go poznać. Może nie był w nim zakochany, ale chciał dać temu uczuciu szansę. Nie wykluczał, że z jego strony również się ono pojawi. Dało to Bruce’owi nadzieję, że nie wszystko stracone; że ten wieczór summa summarum wyjdzie na plus.

Notes:

Ace O’ Clubs istnieje już w DCEU, ten bar pojawił się w Człowieku ze Stali: jednak wzmianka o barmanie Ace O’ Clubs jest tylko w napisach, a poza tym sama nazwa we filmie nie padła.

Bibbo Bibowski istnieje jako jeden z największych fanów Supermana już sporo lat – pierwszy raz pojawił się w latach 90., czyli parę lat po Kryzysie, mającym na celu ujednolicić historie bohaterów DC. Często nosił ubrania ogłaszające, że jest kumplem Supermana – po angielsku Superman’s Pal. W Rebirth (w Polsce DC Odrodzenie) również się pojawia, w pierwszym tomie Supermana lub ostatnio w DC Holiday Special 2017.

Chapter 5: Supergirl

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Parę tygodni temu

— … aby połączyć się z naszym korespondentem z Metropolis; Tana, opowiedz nam, co zaszło?

— Jestem w Parku Bohaterów, na miejscu po raz kolejny zniszczonego pomnika. Naoczni świadkowie opowiadają o walce Batmana, Wonder Woman, Flasha i dwóch nieznanych osobników z mężczyzną, którego wielu identyfikuje jako zmarłego…

Uderzenie przyszło znienacka. Nagle poczuła, jakby była dwoma osobami naraz.

Linda (czy Lana? Kim była Lana?) słyszała wiadomości, ale szum w jej głowie powodował, że nie do końca do niej docierały. Jak... jak to wszystko mogło być możliwe (Powrót Supermana?)? Jak mogła pochodzić z... z... jak? Czy była żywym dowodem na te wszystkie teorie o innych... innych... (Skoro Superman powrócił, to będzie musiała napisać o tym artykuł.)

Co się z nią działo? Dlaczego nie mogła znaleźć schodów? Jak to, już powinny tu...

Być.

Linda (Lana) unosiła się nad ziemią.

Krzyknęła.

Nie wiedziała, jak ma wylądować.

Nie wiedziała, czy potrafi.

(Powinna znaleźć swój strój) Poczuła, że coś się zmienia. Była coraz wyżej, ale bała się spojrzeć w dół (No tak, przecież cały czas miała go na sobie! Tylko jak?). Czuła wiatr we włosach i łzy na policzkach – czy to była wilgoć z chmur, w które wleciała? Linda (Lana) była przerażona.

Lana (Linda) musiała cały czas mieć na sobie ubrania, w których przybyła, a wmówić sobie, że codziennie je zmieniała. To by wiele tłumaczyło; instynktownie wiedziała, że nie powinna się z nimi rozstawać, bo były tak naprawdę jej strojem – mimo że jej moce pozwalały również na ich zmianę, to jednak wolała nie zostawiać niczego, kiedy już jej tu nie będzie (Co się z nią stanie? Odleci samoistnie poza atmosferę Ziemi i umrze? Dlaczego w ogóle do tego doszło!). Lana (Linda) spróbowała się otrząsnąć i zatrzymała swój lot. Odetchnęła głęboko i zamknęła oczy (Chciała wrócić do domu i obudzić się z tego snu!). Lana (Linda) sięgnęła w swoje wspomnienia, próbując się w nich odnaleźć (Do domu!). Uchwyciła się jednej myśli i wykorzystała ją; obniżyła lot, kierując się w stronę mieszkania, które wynajmowała.

(Jak mogła wynajmować mieszkanie, skoro Linda Danvers tak naprawdę nie istniała?) Linda (Lana) odetchnęła z ulgą, kiedy otworzyła oczy i znalazła się na swoim łóżku w piżamie. Nigdy nie miała tak strasznego koszmaru.

Linda Danvers nie wiedziała jeszcze, że jej rzeczywistość jest większym koszmarem, niż była w stanie sobie wyobrazić.

Dzisiaj

Lana dotarła w końcu do Smallville. Wylądowała na drodze, tuż przy skrzynce na listy Kentów, i biorąc głębszy oddech, zaczęła iść w kierunku domu.

Kiedy wykorzystano statek kryptonijski do przywrócenia życia Supermanowi, Lana poczuła to również na sobie. Coś w jej wspomnieniach zaczęło się zmieniać; nie była już reporterką Danvers z National City, ale powoli, sukcesywnie stawała się z powrotem Laną Lang ze Smallville, która z jakiegoś powodu musiała zdobyć pomoc Supermana.

Minęło parę tygodni, zanim wszystkie wspomnienia do niej wróciły i była w stanie zrozumieć, jaką miała misję. Teraz, kiedy wszystko miała poukładane, od razu zabrała się za to, co powinna zrobić w momencie, kiedy przybyła. Domyślała się, że nieobecność Supermana, spowodowana jego śmiercią, przyczyniła się do zmiany jej wspomnień i skonfundowania jej na tak długi czas. Spędziła prawie rok w National City, nie wiedząc, kim naprawdę była.

Jako Linda Danvers zawsze z tyłu głowy miała poczucie, że coś jest nie tak. Jakby wszystko jej w życiu było przesunięte o trzy centymetry w lewo, mimo że pamiętała, jak sama ustawiała wszystko w swoim mieszkaniu – w swoim życiu. Później zastanawiała się, skąd w ogóle zdobyła te wspomnienia. Dlaczego Linda Danvers? Kim była Linda Danvers? Co spowodowało, że była tak pewna tej tożsamości, że jedyne co jej przeszkadzało, dotyczyło wszystkiego wokół, ale nie jej samej? Będzie o tym myślała później. Najpierw miała sprawę do załatwienia.

Przez chwilę rozważała zmianę ubrania, ale stwierdziła, że ukrywanie swoich zdolności da jej przewagę, jeśli zostanie źle zrozumiana. Nie miała możliwości upewnienia się, jak Superman zareaguje. Dlatego zapukała do drzwi domostwa Kentów jako Lana, ale w stroju Supergirl. Dusty musiał być już na tyle starym psem, że nie wyczuł jej obecności wcześniej i dopiero teraz zaczął szczekać, ale nie słychać było, aby podbiegł do drzwi. Lana nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle, że nikt nie zauważył, jak podchodziła do domu. Czy wolałaby, aby Superman wyszedł jej na spotkanie? Cóż, częściowo byłoby to lepsze, ale z drugiej strony – dlaczego miałby się spodziewać, że Lana w ogóle się pojawi?

Ale już trudno. Martha Kent właśnie otworzyła drzwi. Na początku wydawało się, że z uśmiechem chciała przywitać Lanę, ale moment później krew odeszła jej z twarzy, kiedy zobaczyła, w co Lana jest ubrana.

Jej strój różnił się od kostiumu Supermana. Owszem, całość była w tym samym ciemnym kolorze i miała na piersi herb domu El, jednak na tym podobieństwa się kończyły. Jej strój nie miał rękawów, za to miała na dłoniach rękawiczki bez palców. Peleryna Supermana odchodziła z jego ramion, ale ta Lany była połączona z herbem, zarzucona na ramiona niczym krótkie ponczo z golfem. Jej buty były w jaśniejszym odcieniu niż niebieski całej reszty kostiumu, a na dodatek w tym samym kolorze miała dwa paski prowadzące od góry stroju, wzdłuż jej boków, do pasa, skąd schodziły się do środka pod lekkim kątem. Nie chciała wyglądać dokładnie jak Superman, ale zachowała jego herb: była to w końcu najważniejsza część jego stroju.

— Witaj, Martho — powiedziała spokojnie, trzymając ręce na widoku i starając się nie sprawiać wrażenia niebezpiecznej osoby. — Muszę porozmawiać z Clarkiem.

Imię syna wyrwało Marthę z letargu.

— Clark... Clark jest... przecież...

Wyglądało na to, że Martha z szoku nie wiedziała, co powinna zrobić. Lana postanowiła przejść do rzeczy, aby nie męczyć jej dalej. Martha przeszła już zbyt wiele.

— Wiem, że Clark jest Supermanem i że powrócił do życia. Muszę się z nim zobaczyć.

Martha odetchnęła drżąco. Chwilę później pojawił się za nią Superman w kostiumie, podtrzymując matkę za ramiona i osłaniają ją przed potencjalnym zagrożeniem. Patrzył na Lanę w pełnym skupieniu, więc domyśliła się, że sprawdza jej strukturę molekularną, aby upewnić się, że była Laną. Próbowała się rozluźnić, bo doskonale wiedziała, że dla jego wzroku nie będzie żadnej różnicy między nią a Laną, którą on zna.

— Co się stało, Lano? — zapytał ją w końcu, nadal jednak niepewny, na co wskazywał fakt, że schował matkę za plecami. — O co chodzi?

Nie było to miejsce, w którym powinna być przeprowadzona ta rozmowa. Lana uniosła się nad ziemią.

— Możemy porozmawiać gdzieś, gdzie nikt nas nie podsłucha? — zaproponowała i wystrzeliła w górę.

— Clark... — zaczęła Martha, wyraźnie zaniepokojonym tonem.

— W porządku, mamo. — Superman uspokoił matkę i chwilę później znalazł się koło Lany. — Lana, jak to się stało? Skąd zdobyłaś takie same moce, jakie mam ja?

Lana zaśmiała się i zmieniła swój wygląd; inne rysy twarzy, włosy blond, a nie ciemne. Chciała pokazać, że nie ma złych zamiarów, a powolne odkrywanie coraz większej ilości prawdy na pewno będzie działało na jej korzyść.

— Och, nie są takie same jak twoje — wyjaśniła. — Są całkiem inne, jak możesz zauważyć. A otrzymałam je od Lexa Luthora.

Być może rzucanie imienia Lexa nie było dobrym pomysłem, ale do Lany dotarło to dopiero wtedy, kiedy zauważyła na twarzy Supermana najpierw zdumienie, a potem determinację i złość.

— Jak mogłaś wejść w układy z takim draniem jak Luthor?! — zawołał, zaciskając pięści. Nie była pewna, czy nie rzuci się na nią, więc aby zapobiec walce, stała się niewidzialna, wybijając go z rytmu. Na początku rozglądał się, jakby myślał, że po prostu się przemieściła, co dało jej czas, aby delikatnie dźgnąć go w bok psychokinetycznym strumieniem. Natychmiast obrócił się w tamtą stronę. — Kim jesteś?! — zawołał, dryfując w miejscu.

Na nowo stała się widzialna, unosząc ręce w pokojowym geście.

— Jestem Supergirl. Nie jestem stąd — dodała szybko. Oczy Supermana zrobiły się czerwone, jakby chciał użyć termicznego wzroku, ale mimo wszystko nie zrobiła nic, aby się przed nim ukryć, tylko dalej wyjaśniała: — I nie mam na myśli Smallville czy tej planety. Nie mam na myśli nawet tego wszechświata.

— Nie z tego...? — przerwał jej, gasząc swoje spojrzenie. Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, a jego oczach wyczytała niedowierzanie, ale też chęć zrozumienia, dlatego pokiwała głową w odpowiedzi na jego pytanie.

— Wiem, że to sporo do przełknięcia — powiedziała. — Z tego, co opowiedział nam Pete, mój wszechświat jest na dodatek wymiarem kieszonkowym.

Superman zmarszczył brwi.

— Co to znaczy? — zapytał. Wyglądał na kogoś, dla kogo taka wiedza będzie za dużym ciężarem, ale jednocześnie jak ktoś, kto musi te fakty poznać i kto doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele od niego zależy.

Lana chciała zostawić wyjaśnienia Lexowi, ale biorąc wszystko pod uwagę, zdecydowała, że będzie lepiej, jeśli Superman będzie miał jakiekolwiek pojęcie o tym, co się dzieje. Nie wiedziała, ile czasu będzie potrzebował Lex, ale musiała poświęcić go teraz jeszcze więcej. Lepiej, aby Superman jej zaufał, niż aby zabrała go z niepewnościami w nieznane mu miejsce.

— Z tego, co zrozumiałam, istota zwana Time Trapper powstała równocześnie z powstaniem twojego wymiaru. Nie spotkałam go nigdy, jedynie Pete miał z nim kontakt...

— Pete Ross — przerwał Superman. — Masz na myśli Pete’a Rossa, tak? Wspomniałaś też o nim wcześniej.

— Tak, Pete Ross — przytaknęła. Superman z niedowierzaniem pokręcił głową, jakby było to coś niepojętego, ale później machnął ręką, zachęcając ją, aby kontynuowała. — Nie wiem, jak pracuje jego umysł, Time Trappera, ani czy w ogóle słowa „jego” i „umysł” są tu odpowiednie. Wiem, że wybudował cytadelę na końcu czasu i przegląda w niej wszystkie chwile. Natrafił na wzmiankę o Legionie Superbohaterów i... — urwała, bo mina Supermana wskazywała na to, jakby znowu chciał jej przerwać, ale ten tylko pokręcił głową, więc mówiła dalej: — Z jakiegoś powodu Time Trapper chciał zobaczyć, co spowodowało, że założono Legion. Jak się okazało, zrobiono to, aby uczcić pamięć Superboya.

Superman z zaskoczenia aż odleciał trochę do tyłu, oddalając się od niej. Na chwilę na jego twarzy pojawił się strach; nie mogła go za to winić. Supergirl, Superboy, kiedy myślał, że jest sam… A i tak będzie musiała zabrać mu tę iskierkę nadziei.

— Jest ktoś jeszcze? — zapytał Superman niepewnym głosem. — Nie tylko ty i ja?

— Z herbem domu El? — zgadła Lana. Pokręciła głową. — Nie, i właśnie o to chodzi. Nie było nikogo takiego. Póki Time Trapper nie zdecydował, że go stworzy. — Lana otoczyła się ramionami, przypominając sobie, jak do tego doszło. Kiedy pierwszy raz słyszała tę historię, nie mogła uwierzyć, że ktoś mógł w ogóle coś takiego zrobić bez najmniejszego poczucia winy. — Time Trapper sięgnął milion lat wstecz i usunął cząstkę kosmosu z tak drobnej chwili, że nie można jej zmierzyć, a mimo to zawierała w sobie gwiazdy i planety całego wszechświata. Potem... potem oczyścił tę cząstkę, usuwając z niej światy, które go nie interesowały. Ot tak unicestwił niezliczone formy życia... aż zostały tylko dwie planety.

— Jakie? — zapytał szeptem Superman. Lana domyślała się, że znał odpowiedź, ale musiał to usłyszeć.

— Krypton i Ziemia — odpowiedziała równie cicho.

Superman wzleciał wyżej, zostawiając ją na chwilę za sobą. Niestety nie mogła go spuścić z oczu, dlatego od razu poleciała za nim, ale pozostawiła mu parę metrów dystansu. Domyślała się, że Superman myśli o tym całym życiu, któremu nie było dane przetrwać tylko dlatego, że Time Trapper miał taki kaprys.

Kiedy Superman się zatrzymał, dogoniła go i przyjrzała mu się, aby mieć pewność, że może dalej mówić, jednak to on odezwał się pierwszy.

— Kim jest Superboy?

— Był moim przyjacielem — odpowiedziała Lana. Westchnęła, bo wiedziała, że to nic Supermanowi nie powie, a powinien znać prawdę. Musiał poznać prawdę, dlatego sprostowała: — Był nastoletnim Clarkiem Kentem.

Superman przymknął powieki, a na jego twarzy malował się grymas bólu. Lana zdecydowała, że przebrnie przez resztę tej historii jak najszybciej.

— Aby Legion Superbohaterów mógł powstać, musieli czerpać skądś inspirację. Za każdym razem, kiedy cofali się w czasie, Time Trapper przenosił ich do swojego kieszonkowego wymiaru, więc wszystkie swoje przygody dzielili z moim Clarkiem, a wracali do przyszłości do twojego wymiaru. Ciągłość wydarzeń była zachowana... ale do czasu. — Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. — Żadne z nas, ani ja, ani Pete, nie wiemy do końca, co się stało, ale... Jedyne, co Kentowie wiedzieli, to że Superboy poświęcił się, ponieważ nasz... mój wymiar był na skraju zniszczenia. Dzięki jego poświęceniu ustabilizował się... i byliśmy bezpieczni.

Kiedy Lana otworzyła oczy, Superman wpatrywał się w nią z wyrazem twarzy nie do odczytania. Nie przerywał jej, a to znaczyło, że usłyszał użyty przez nią czas przeszły i czekał, aż Lana wyjaśni, co miała na myśli. Uniosła ręce i położyła je na herbie na piersi. Resztę wyjaśnień chciała zostawić Lexowi.

— Co…? — zapytał Superman, kiedy nad ich głowami pojawiło się białe, obracające się wokół własnej osi koło z promieniami wychodzącymi z boków obiektu.

— Nie martw się, Supermanie — uspokoiła go Lana. — To, co widzisz, to tylko wizualny efekt wymiarowego interfejsu, który sprowadził mnie do twojego świata. — Koło zaczęło się obniżać, przenikając przez nich i jednocześnie zabierając ich do ciemnego pomieszczenia w wymiarze Lany, więc tłumaczyła dalej, aby Superman nie był zbyt zaskoczony. — Nie skrzywdzi cię, jak już mogłeś zauważyć. Ale przetransportuje nas do mojego świata.

Lana wiedziała, że jest już u siebie. Wiedziała to w kościach. Zamieniła swój wygląd z powrotem w Lanę, bo chciała przywitać swój wymiar w swojej własnej skórze.

— Światła! — zawołała i uśmiechnęła się, widząc czekającego na nich Lexa.

— Dobrze się spisałaś, Lano! — zawołał Lex. — Bez ciebie nigdy byśmy go nie sprowadzili.

Lana odwróciła się do Supermana, który nie odezwał się ani słowem, odkąd uruchomiła maszynę. Domyślała się, że to jednak zbyt wiele jak na jeden raz. Uścisnęła krótko jego dłoń, aby zwrócić na siebie jego uwagę.

— Supermanie, to jest Lex Luthor — przedstawiła, kiedy Superman nadal milczał, zdumiony i kompletnie zaskoczony tym, co się dzieje.

— Witaj, Supermanie — przywitał się Lex. — Witaj na końcu świata.

Notes:

Zaczyna się robić naprawdę, naprawdę komiksowo – cała ta historia z wymiarem kieszonkowym nie jest zmyślona. Jest niemal żywcem wzięta z tomów Man of Steel: vol 4, vol 8 i vol 9, przy czym w vol 4 opisana jest po raz pierwszy, wtedy poznajemy Time Trappera i Superboy umiera, a w vol 8 i vol 9 jest historia Supergirl oraz w tym drugim jest streszczenie powstania wymiaru kieszonkowego z vol 4, które użyłam w większości w tym rozdziale. Oczywiście musiałam sporo pozmieniać, bo w vol 4 Superman również przechodzi do tego wymiaru i jest obecny podczas całej tej sprawy z Superboyem.

Wspomniana na samym początku reporterka Tana jest Taną Moon, która jako pierwsza zdobyła nagranie Superboya (Kona, nie Clarka).

Musiałam zmienić strój Supergirl, aby chociaż trochę pasował do filmowego kostiumu Supermana, więc wykorzystałam jeden z wymyślonych przez Kevina Wadę – dzięki missMHO za przypomnienie, że one istnieją!

Chapter 6: Równowaga wszechświata

Chapter Text

Po randce z Bruce’em Clark był w naprawdę dobrym nastroju. Miło spędził czas, dowiedział się więcej o tym, jakim człowiekiem jest Bruce, i wieczór był ogólnie udany – mimo jednego zgrzytu, jakim byli mężczyźni rzucający rzutkami w zdjęcia Supermana. Wszystko między nimi szło w dobrym kierunku: mogli poznać się właśnie jako Clark i Bruce, bez Supermana i Batmana wiszącego im nad głowami… za bardzo.

Był świadomy, że nigdy całkowicie nie uciekną od swoich obowiązków w pelerynach. Właśnie dlatego teraz dryfował między budynkami Metropolis w kierunku komendy policji, aby porozmawiać z kapitan Sawyer, jak zaproponował Bruce. Nie wiedział jeszcze, czy na pewno chciał zaoferować swoje usługi do walki z ulepszonymi złoczyńcami – zakładał, że podejmie decyzję po rozmowie z panią kapitan.

Myśl, że coraz więcej potężniejszych złych osób pojawiało się w Metropolis w odpowiedzi na jego obecność, nie była przyjemna. Jak rozumiał, to Gotham zawsze borykało się z niestabilnymi osobami, a sąsiadujące z nim Metropolis nie miało takich problemów… aż do inwazji Zoda. Więc czy to świadomość, że ludzie nie są sami we wszechświecie, popchnęła ich do takich zachowań?

Odetchnął głęboko i potrząsnął głową. Nie powinien już o tym myśleć – każda osoba w jego życiu mu to powtarzała, ale zgadywał, że minie sporo czasu, zanim zapomni. Uśmiechnął się kącikiem ust; to mu przypomniało, że tak samo prosił Bruce’a, aby zapomniał o tym, co się wydarzyło na początku ich znajomości. Ach, Clark doskonale zdawał sobie sprawę, co poczucie winy potrafi zrobić z pamięcią o drastycznych wydarzeniach.

Bruce… Bruce był bardzo ciekawą osobą. Miał w sobie tyle cieni, które powoli odsłaniał przed Clarkiem, ale ten nie czuł się w żaden sposób otoczony tą ciemnością. Bruce potrafił czarować i nie krył się z tym, ale o tym Clark już wiedział wcześniej, bo podczas ich spotkania na gali Luthora dwa lata temu, zanim Clark zapytał o Batmana, Bruce sprawiał wrażenie przyjemnego rozmówcy. I to potwierdziło się na ich randce. Całkiem odpowiedzialnie Bruce najpierw omówił ważne dla nich interesy, a potem skupił się już tylko na tym, aby mogli cieszyć się swoim towarzystwem.

Na początku ich układu Clark miał wrażenie, że klucz do szczęśliwego związku zostawił w innym płaszczu i udawał, że nie wie w którym, bo nie chciał myśleć o Lois. Jednak spędzał tak dużo czasu z Bruce’em i innymi, a tak mało z Lois – skoro jeszcze nie mógł wrócić do bycia Clarkiem – że powoli jego uczucie się zmieniało. Mimo że Lois nadal była mu bliska, to jednak nie patrzył już na nią romantycznie. Dlatego też zaprosił Bruce’a na randkę, bo czuł, że teraz będzie mógł szczerze dać mu szansę, aby się w nim zakochać.

Zaczął robić dodatkową rundkę dookoła centrum, aby dać sobie czas na uspokojenie myśli. Skakał między Bruce’em i planowaną rozmową z policją, więc nie mógł się do końca skupić ani na jednym, ani na drugim. Wyglądało jednak na to, że będzie musiał zająć się czymś zupełnie innym; Clark był już niedaleko swojego celu, kiedy zmienił całkowicie kierunek lotu, bo usłyszał swoją matkę dwa razy powtarzającą jego imię.

Ich sygnał.

Próbował wsłuchać się w sytuację, w której jego mama się znajdowała, ale nadal nie mógł skupić się na tyle, aby przefiltrować wszystkie dźwięki. Będzie musiał nad tym popracować. Przyspieszył jeszcze bardziej, bo nie miał zamiaru po raz kolejny dopuścić do takiej sytuacji, jaką zgotował im Lex.

Nie spodziewał się, że osobą, która będzie tak denerwować jego matkę, okaże się Lana. Od razu prześwietlił ją w każdy sposób, w jaki potrafił, aby sprawdzić, czy to naprawdę jego przyjaciółka z dzieciństwa – nie znalazł niczego, co wskazywałoby inaczej, więc tym bardziej nie wiedział, co się stało. Schował mamę za swoimi plecami i skonfrontował Lanę… w powietrzu.

Nigdy by się nie spodziewał, że skończy w innym wymiarze.

sss

Wszechświat składa się z ustalonej puli energii. Jest zadowolony, kiedy wszystko idzie tak, jak powinno. Ani jedna kropla energii nie powinna się przelać, ale też ani jednej nie powinno zabraknąć.

Kiedy Linda-Lana-Linda pojawiła się we wszechświecie, razem z nią pojawiła się wątpliwość. Czy była kolejną kroplą, czy nie? Jej jestestwo było czymś nowym, niespotykanym. Było niepełne.

Całkiem inną sprawą było zniknięcie Clarka Kenta. Jego i Lindy-Lany-Lindy. Zniknęła wątpliwość, ale powstało coś, co nie powinno mieć racji bytu.

Podróż międzywymiarowa jest niemożliwa. Energia nie może być importowana lub eksportowana między wymiarami. Równowaga zostaje zachwiana.

Zniknięcie Clarka Kenta wywołało falę, która musiała zostać uspokojona jak najszybciej, aby nie spowodowała nieodwracalnych konsekwencji w czasie i przestrzeni.

Wszechświat bardzo szybko podjął decyzję, co zrobić. Wybrał najprostsze rozwiązanie.

Kryptonijski statek nadal stał w centrum Metropolis, nadal był badany, ale w tym momencie akurat była przerwa na lunch. Wszechświat widział w tym kaprys siły wyżej i doceniał to zagranie.

Ostatnim razem statek stworzył abominację, która nie powinna istnieć. Ale wszechświat nie miał zamiaru powtórzyć tego błędu.

Wszystko, czego potrzebował, miał pod ręką. Materiał genetyczny ziemianina, który sam przelał własną krew – do niecnych planów, ale upuścił ją własną ręką. Materiał genetyczny Kryptonijczyka, który posiadał w sobie o wiele więcej materiału genetycznego, niż sam był świadomy, a który mieścił się w każdej jego komórce: nawet we włosach i naskórku.

Połączenie ich nie było problemem, bo statek był wyposażony w komorę specjalizującą się właśnie w rozwijaniu komórek.

Wszechświat miał władzę nad każdym aspektem fizyki, więc czas również nie był dla niego wyzwaniem. Dlatego istnienie w komorze rozwinęło się bardzo szybko.

Wszechświat nie był jednak omnipotentny sam z siebie, więc istnienie dotarło do nastoletnich lat, zanim pierwszy naukowiec wrócił z lunchu i zareagował na dziwne, niepokojące odczyty.

Silas Stone już wiele widział, więc wszechświat zostawił istnienie w jego rękach. Równowaga została przywrócona, więcej nie musiał już więcej ingerować.

sss

Pierwszą rzeczą, jaką Silas zobaczył po powrocie do swojego laboratorium, były migające czujniki monitorujące komorę Genesis. Podszedł do monitorów i ze zgrozą zauważył, że komora została uruchomiona, a w jej rogu znajdował się kokon.

A w kokonie znajdowało się ciało.

Kiedyś Silas próbowałby sam się wszystkim zająć, na dodatek w sekrecie. Ale czasy się zmieniły i siła priorytetów Silasa również. Praca nadal była dla niego ważna, ale nie miał zamiaru już nigdy sprawić, aby syn się od niego odwrócił, bo myślał, że nie jest dla Silasa na pierwszym miejscu.

Na dodatek Silas nie miał zamiaru powtarzać błędu Luthora i w ogóle zbliżać się do kokonu. Był jedną z osób, które miały dostęp do raportu w sprawie powstania Doomsdaya, więc widział jej podobieństwa do sytuacji, w której teraz się znalazł.

Nie spuszczając wzroku z kamer, chwycił za telefon i zadzwonił do syna.

— Tato?

— Victorze — przywitał się Silas. — Potrzebuję twojej pomocy.

— Jest to coś pilnego? Jestem z innymi…

— To w sumie lepiej — zauważył Silas. — Jest z wami Superman?

— Superman? Nie, co się stało?

Silas westchnął.

— Jego statek coś stworzył. W ten sam sposób jak wcześniej. Chociaż nie wygląda tak samo.

Przez chwilę słyszał tylko odgłos silników syna, więc wiedział, że się przemieszcza.

— Skieruj obraz z kamer na kanał, który ustaliliśmy.

Silas od razu posłuchał, bo wiedział, że ten kanał był bezpośrednio podłączony z Victorem.

— Czy to… chłopiec?

Silas nie mógł zaprzeczyć. Unikał nazywania go jakimkolwiek uczłowieczonym rzeczownikiem, ale istota rzeczywiście wyglądała na ludzkiego chłopca.

— Na to wygląda. Ale nie jestem pewny, jak długo taki stan się utrzyma.

Victor mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak połowa przekleństwa – jakby powstrzymał się, bo nie chciał przeklinać przed ojcem. Silas uśmiechnął się kącikiem ust na tę myśl.

— Okej, zrobimy tak — zarządził Vic. — Nie mogę się skontaktować z Batmanem. Supermana też nigdzie nie znalazłem. Na ten moment musimy upewnić się, że nic się z tego nie… wykluje.

— Proponuję wyciągnięcie tej istoty, zanim sama wyjdzie — zasugerował Silas.

— Może nie być w pełni rozwinięta. Możemy ją zabić.

Przez chwilę obaj milczeli.

— Jeśli ją zostawimy, to może rozwinąć się w drugiego Doomsdaya — powiedział cicho Silas. Nie chciał gasić optymizmu i bohaterskości Victora, ale ktoś musi podejmować również trudne decyzje. — Skoro nie możesz znaleźć Supermana, to nie wiadomo, czy pojawi się na czas, jeśli to rzeczywiście jest drugi potwór.

Słyszał, jak syn wzdycha.

— Masz rację — przyznał Victor. — Pojawię się zaraz na miejscu.

Silas wiedział, co to oznacza. Odwrócił się tyłem do monitorów i zobaczył otwierający się portal, z którego wyszedł jego syn. Uśmiechnął się do niego.

Nie tak dawno odkryli tę nową zdolność Victora, nad którą zapanował zaskakująco szybko. Jakby miał to tak głęboko… zakodowane, że nie musiał się zastanawiać, jak działa.

— Od razu tam pójdę. Nadal bez zmian? — zapytał Victor.

Silas na nowo skupił uwagę na monitorach. Zmarszczył brwi.

— Temperatura rośnie. Powoli, ale zauważalnie.

Victor skinął głową i wyszedł z pomieszczenia. Użył swojego normalnego napędu, aby przejść do komory Genesis.

— Nie czuć tutaj skoku temperatury — zauważył. — Ale widzę lepiej, co jest w środku.

— Co widzisz?

Victor przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Silas przyglądał się na monitorach, jak syn podchodzi bliżej do kokonu, a później podlatuje, aby nie dotknąć mazi na dole.

— Zdecydowanie nastolatek — odpowiedział w końcu. — Chyba… chyba mnie zauważył.

Silas poczuł, że zalał go zimny pot.

— Victor…!

— Nie, spokojnie — dodał jego syn szybko. — On się bardziej boi mnie niż ja jego.

To wcale Silasa nie uspokoiło, zwłaszcza że Victor podleciał tak blisko, że zasłonił kamerę.

— Victor, nic nie widzę.

— Spokojnie, pomogę ci, okej?

Silas zorientował się, że jego syn mówi do osoby w kokonie.

— Victor, czy to dobre posunięcie?

— Zaufaj mi, tato — odparł Vic. — Temperatura nadal rośnie?

Silas sprawdził szybko czujniki.

— Nie — odparł niepewnie. — Wróciła do normalnych parametrów.

— A widzisz, bo go uspokoiłem i nie próbuje już mnie usmażyć swoim termicznym wzrokiem.

Termicznym… wzrokiem?

— Jak u Supermana? — wydyszał Silas.

— Dokładnie.

Nastolatek z termicznym wzrokiem jak u Supermana. Zrodzony w komorze Genesis. Na kryptonijskim statku.

— Victorze… Wiesz, co to znaczy?

— Tak — odparł grobowo jego syn. — To znaczy, że muszę cię prosić, abyś zachował to dla siebie. My się tym zajmiemy.

Silas chciał zaprotestować. To odkrycie było tak duże, że mogło zmienić bieg ludzkiego myślenia i ludzkiej nauki.

Ale Victor miał rację. Silas nie mógł pozwolić, aby do tego dziecka dobrali się naukowcy. Musiał go zostawić w rękach ludzi, którzy byli chociaż trochę jak on… lub całkiem jak on, jeśli jego podejrzenia co do Supermana się sprawdzą.

— Upewnię się, że wszystkie dane zostaną ci przekazane, a potem usunięte — oznajmił.

— Dzięki, tato.

Silas uśmiechnął się i zabrał się do wydzielania nie tylko danych, ale i nagrań monitoringu. Nikt nie powinien mu przeszkodzić, ale wolał być ostrożny, więc zamknął swoje laboratorium oraz komorę Genesis.

— Czego ode mnie potrzebujesz? — zapytał.

— Hm.

Silas spojrzał na monitor pokazujący komorę. Zamarł z palcami nad klawiaturą, kiedy zauważył, że Victor i dzieciak dotykają się dłońmi. Przez kokon.

— Czy mam go wypuścić z kokonu, czy zabrać z kokonem?

Pytanie dotarło do Silasa jakby z opóźnieniem. Odchrząknął i odetchnął, bo wszystko, co ojcowskie, krzyczało w nim, aby zabrał syna od niebezpieczeństwa.

— Bez kokonu — zasugerował. — Nie chcemy tego roznosić… Ale nie chcemy też zostawiać. — Silas pomyślał przez chwilę. — Zabierz najpierw dzieciaka, potem wróć po kokon.

— Albo jeszcze inaczej — zaproponował Victor. — Zabiorę dzieciaka, a tobie zostawię kokon.

— Mnie…?

— Tak. — Victor obrócił głowę i spojrzał w kamerę z uśmiechem. — Taki poboczny projekt, tylko dla ciebie, dla naszych oczu? Wiem, że chcesz.

Silas chciał, bardzo chciał mieć jakikolwiek dostęp do tego, co się w komorze wydarzyło. I to samo z siebie, bez niczyjej ingerencji.

— Możemy tak zrobić — zgodził się stoicko i uśmiechnął, kiedy usłyszał śmiech syna, który doskonale wiedział, jak bardzo Silas jest chętny do pracy nad czymś takim.

— Trzymaj kciuki — poprosił Victor.

Silas pokiwał głową i rzeczywiście ścisnął swoje kciuki na chwilę. Przyglądał się, jak z jednej ręki Victora powstaje ostrze, a drugą machnął w stronę dzieciaka, aby się odsunął. Ciekawskie stworzenie przysunęło się bliżej, ale kiedy Victor opuścił rękę i przyłożył ją do kokonu, nastolatek zrozumiał jego intencje – lub się przestraszył – i odsunął się w głąb kokonu.

Victor zrobił małe, ale pewne nacięcie, a następnie wsunął sam czubek ostrza i przesunął go szybko w górę, odskakując trochę, kiedy z kokonu zaczął wypływać roztwór. Był przygotowany, aby złapać dzieciaka, kiedy wypadnie z tej dziury, ale okazało się, że nie było takiej potrzeby. Nastolatek dryfował w powietrzu, chociaż kiwał się niepewnie na boki. Doleciał do Victora i złapał go za ramiona.

Dopiero kiedy Victor się odwrócił w bok, aby otworzyć portal, Silas zobaczył, że dzieciak był całkiem nagi i… cóż, wyglądał jak zwykły człowiek. Mokry i latający, ale człowiek.

Czyli jak Superman.

Silas nie mógł się doczekać badania jego kokonu.

Przyglądał się, jak Victor znika z nastolatkiem przez portal, po czym szybko wysłał drony do komory, aby zebrały dla niego materiał do badań.

Chapter 7: Inny świat, inna rodzina

Chapter Text

— Lana powiedziała, że Lex w twoim świecie jest… całkiem inny.

Clark uniósł głowę i spojrzał na Luthora. Znajdowali się na cmentarzu w Smallville, niby znajomym, a tak różnym, bo oprócz nagrobka jego ojca był też jego własny. Martha Kent nie dostała własnej mogiły, bo zginęła razem z większą częścią ludzkości i niestety nie było czasu na pochówek.

— W moim świecie stworzyłeś potwora, który mnie zabił.

Luthor odwrócił głowę w bok z grymasem na twarzy. Zmienił temat.

— Mam teorię, że Time Trapper użył swoich zdolności przemieszczania się w czasoprzestrzeni, aby wyeliminować innych superbohaterów. Po prostu zapobiegł wydarzeniom, które doprowadziły do tego, że stali się superbohaterami… albo superzłoczyńcami — oznajmił.

Clark spojrzał na tego Luthora… nie, na Lexa, który wyglądał na jednocześnie zafascynowanego, ale i trochę zawstydzonego swoim odpowiednikiem ze świata Clarka.

— Dobra — powiedział do siebie Clark i odetchnął. Pora przejść do interesów. — Do czego jestem wam potrzebny?

— Możemy porozmawiać o tym w drodze — zdecydował Lex. — Nie mamy daleko, nasza baza jest tu blisko. — Nacisnął przycisk przy szyi swojego kombinezonu, który zakrył mu głowę w szklanopodobnej bańce, i uniósł się nad ziemią. — Za mną.

Clark nie skomentował tego, że Lex potrafił latać. Chciał wiedzieć, jak odkrył taką możliwość, ale biorąc pod uwagę fakt, że dał Lanie moce, to ta historia musi być równie skomplikowana.

— Kiedy usłyszałem o śmierci Superboya, przybyłem do Smallville, aby ustalić, co teraz — podjął po chwili Lex. — Był naszym jedynym bohaterem i teraz go straciliśmy. Zdążyłem dotrzeć na pogrzeb Jonathana Kenta, na którym spotkałem Pete’a i Lanę. Zapytałem ich, czy mogę jakoś pomóc, czy mogę zrobić cokolwiek, aby kontynuować dzieło Superboya… Zaprowadzili mnie do jego kryjówki pod domem Kentów.

Clark uniósł brwi. Kryjówka pod gospodarstwem? Mógł sobie to wyobrazić, gdyby zaczął tak wcześnie, jak tutejszy Superboy… Gdyby poznał Jor-Ela wcześniej, czy nadal czekałby z ujawnieniem się, tak jak radził mu jego tata? Jonathan Kent był dla niego prawdziwym ojcem, to jego słowa pokierowały Clarkiem i tym, co chciał czynić jako Superman. Tata wskazał mu kierunek, a mama utrzymywała go na nim.

Nie mógł sobie wyobrazić, że pozwoliliby mu mieć kryjówkę pod domem tak wcześnie w życiu, ale zakładał, że Superboy z tego świata miałby takie samo podejście do tego, że Clark tak późno zaczął używać swoich mocy.

— Tam znalazłem sporo maszynerii. Wszystko pochodziło z Kryptona — kontynuował Lex. — Od samego początku wiedziałem, że to pozwoli mi na stworzenie nowego bohatera, nowego obrońcy. Dzięki temu też mogę latać — oznajmił i wykonał fikołka, jakby chciał zademonstrować, że panuje nad swoim lotem i nie jest on automatycznie ustalony. — Ale znalazłem też urządzenie, które wymagało nastrojenia. Myślałem, że pokaże mi przyszłość… ale pokazało mi trzech Kryptonijczyków.

Akurat lądowali, więc na te słowa Clark prawie się potknął.

— Kryptonijczyków?! — zapytał. Czuł, jakby zabrakło mu oddechu.

— Tak. — Lex pokiwał głową. — Przedstawili się jako członkowie rodziny El… więc myślałem, że będą tacy jak Superboy. — Westchnął głęboko. — Ale nie byli. Oszukali mnie i sprawili, że wypuściłem ich ze Strefy Widmo.

Lex zamilkł, prowadząc Clarka do wejścia. Clark z kolei powoli zaczął się domyślać, kim mogli być ci Kryptonijczycy.

— Kiedy tylko pojawili się na Ziemi, od razu zaczęli wszystko niszczyć. Zostawili mnie przy życiu jako podziękowanie za to, że ich wypuściłem. — Lex skrzywił się i zaczął prowadzić Clarka w głąb bazy. — Moim jedynym pocieszeniem było to, że zanim ich wypuściłem, udało mi się wykorzystać część urządzeń z kryjówki Superboya do stworzenia innowacyjnych rzeczy, dzięki którym mieliśmy jakąkolwiek szansę na przetrwanie i w walce. Bo gdy już zniszczyli wszystko w kryjówce… wylecieli niszczyć świat. — Opuścił głowę. — I to wszystko przeze mnie.

Wyraźnie było widać, jak bardzo Lex cierpi z powodu tego, że został oszukany i spowodował upadek swojej Ziemi. Clark położył dłoń na jego ramieniu.

— Spokojnie, Lex. Nie mogłeś wiedzieć, że…

— Próbowałem to sobie wmówić tysiące razy w ciągu ostatnich dziesięciu lat, Supermanie — przerwał mu.

Clark aż odsunął się o krok. Dziesięć lat? Aż tyle czasu minęło od tej katastrofy?

— Próbowałem się przekonać — mówił dalej Lex — że nie jestem odpowiedzialny za zniszczenie, jakie nastąpiło. Zod ogłosił się królem świata, Zaorę jego królową, a Quex-Ul był jego całą armią.

— Zod… — Clark z wymienionych Kryptonijczyków kojarzył tylko Zoda, ale to wystarczyło. Potrafił sobie wyobrazić, że pozostali byli bardzo podobni do tych wersji, które zaatakowały jego Ziemię parę lat temu.

— Tak, generał Zod. Zgaduję, że również go znasz?

— Tak — odpowiedział po prostu Clark. Nigdy nie będzie w stanie zapomnieć tego, co zrobił, kiedy walczył z Zodem. Poczuł się nieswojo, kiedy zrozumiał, że będzie musiał ponownie się z nim zmierzyć tutaj.

— Zod i pozostali znaleźli i zniszczyli cały nasz kryptonit. Stali się niepokonani. Przez trzy lata walczyliśmy z nimi zjednoczeni, wszyscy razem. Zostałem zwerbowany do stworzenia nowego uzbrojenia, dzięki któremu moglibyśmy ich pokonać. Byłem jednym z pierwszych, dlatego zdecydowałem się utworzyć bazę tu, w Smallville. — Zatrzymali się przed drzwiami i Lex zaczął wpisywać kod, aby je otworzyć. — Staliśmy się miejscem, do którego przybywali wszyscy, którzy chcieli odzyskać wolność.

Kiedy drzwi się rozsunęły, oczom Clarka ukazała się niby zwykła stołówka. Niby, bo wszyscy obecni mieli na sobie taki sam strój, jaki miał Lex, więc Clark domyślił się, że mieli taką samą ochronę i zdolności.

— Oto nasz ostatni ruch oporu.

Clark przesunął wzrokiem po obecnych, chcąc sprawdzić, kogo jeszcze zna. Zauważył Lanę i Pete’a na jednym końcu stołu, rozmawiających między sobą cicho z pochylonymi do siebie głowami. Przy tym samym stole siedziały dwie kolejne znajome twarze: Bruce i Barry. Tego drugiego rozpoznał dopiero po chwili, gdyż tutaj miał blond włosy. Jeśli miałby liczyć Olivera Queena, którego Clark znał tak, jak można znać celebrytę – z widzenia – to była to trzecia osoba, którą kojarzył.

— Mogę cię tu zostawić? — zapytał Lex. — Muszę porozmawiać z Laną.

— Jasne — odparł Clark. — Powinienem się tu odnaleźć.

Przez chwilę patrzył za Lexem, jak ten odchodził do Lany, a dopiero potem sam zaczął iść wzdłuż ściany. Nie chciał od razu gdziekolwiek zajmować miejsca, musiał pomyśleć. Głównie nad pytaniami, których jeszcze nie zadał – jak chociażby to, dlaczego świat wygląda na martwy poza Smallville? – ale męczyły go też inne sprawy.

— Lex! — krzyknęła Lana. Clark postanowił dyskretnie skupić się na ich rozmowie. — Dobrze, że już jesteś. Jak tam Clark?

— Wszystko mu powiedziałem — wyznał Lex. — Mam nadzieję, że teraz będziemy w stanie uratować nasz świat. Czy też to, co z niego pozostało.

— Masz plan? — zapytał Pete.

— Jeszcze nie — odparł Lex.

Przez chwilę milczeli, ale Clark doskonale słyszał, że Lana wierci się, jakby bała się poruszyć temat, który ją gryzie. W końcu jednak się przemogła:

— Lex, kiedy byłam w jego wymiarze… coś się ze mną stało. Nie wiem, nie potrafię tego wyjaśnić, ale… — urwała, aby odetchnąć, po czym zaczęła opowiadać o swoim życiu na Ziemi Clarka. Kiedy przybyła, musiała się ukryć, więc przybrała fałszywe imię i nazwisko. Znalazła również pracę w National City i tak długo była Lindą Danvers, że zaczęła zapominać, kim była naprawdę.

— Dlaczego Linda Danvers? — zapytał Pete.

— Nie wiem — przyznała Lana. — Gdy tylko wylądowałam, coś kazało mi przybrać taką tożsamość.

— Coś? — dopytywał się Lex. Lana zaczęła wykręcać dłonie.

— Nie potrafię tego wyjaśnić. — Spuściła głowę w dół. — Nic nie przeczytałam ani nie usłyszałam, ale i tak z pełnym przekonaniem wiedziałam, że muszę być Lindą Danvers.

Lex odetchnął.

— Zakładam… Gdybym miał więcej czasu… — Odetchnął głęboko. — Wydaje mi się, że wszechświat jest świadomy. Jest jednym wielkim bytem, w którym my się znajdujemy. I czasami ten byt podejmuje za nas decyzje.

— Nie wiedziałem, że wierzysz w takie bajki, Lex — odezwał się znajomy głos. Clark spojrzał w tamtą stronę i zobaczył, że dwie grupki z tego samego stołu siedziały teraz razem. — Świadomy byt, w którym się znajdujemy? I co jeszcze?

— Jak chciałbyś to zbadać? — dopytywał z kolei blond Barry. — Musiałbyś najpierw stworzyć odpowiednie instrumenty.

— A potem nauczyć się na nich grać — dodał nieznajomy szatyn. Zarzucił rękę na barki Barry’ego. — Prawda?

— Prawda — odpowiedział Barry, opierając się o szatyna i wtulając pod jego ramię, za co otrzymał pocałunek w skroń.

— Nie wątpię, że gdybym miał czas, to by mi się to udało — upierał się Lex.

— Wiesz, ile ja bym zrobił, gdybym miał czas? — odpowiedział Queen. — Ale ten czas, tak jak wiele innych rzeczy, został nam odebrany.

Przy stole zapanowała cisza, co Clark wykorzystał, aby się przysiąść.

— Supermanie, chciałbym ci przedstawić parę osób — powiedział Lex. Clark ugryzł się w język, aby nie przyznać, że nie kojarzy tylko jednego z nich, ale pozwolił Lexowi na granie gospodarza. — Od lewej, Barry Allen, Hal Jordan, Oliver Queen oraz Bruce Wayne.

— Jesteś Super manem? — zapytał od razu Bruce Wayne, przyglądając mu się ze zmarszczonymi brwiami. — Jesteś dorosłą wersją naszego Superboya?

— Tak jakby — odparł Clark. Nie chciał zagłębiać się w szczegóły: że to ich Superboy był nastoletnią wersją Clarka, a nie na odwrót.

— Bruce dołączył do nas tuż po tym, jak wykorzystał już całą swoją spuściznę, fundując nowe środki do pokonania tych potworów… — mówił Lex.

— A ja oddałbym prawą rękę, aby próbować nowe samoloty bojowe — wtrącił dumnie Jordan.

— I prawie oddałeś — zauważył Barry.

— Hal jest naszym najlepszym testowym pilotem — dodała Lana.

— A ja byłem, jestem spłukany z tego samego powodu co Bruce — oświadczył Oliver. — Więc też doceniam każdą okazję, aby skopać jakikolwiek kryptonijski tyłek.

— Ja sprawdzam drobne obliczenia, czy te duże mózgi się nie pomyliły — dodał nieśmiało Barry. Clark uniósł brew na jego słowa, bo z tego, co wiedział, to jego Barry też miał wiele do powiedzenia w różnych dziedzinach nauki, więc oddelegowywanie go do sprawdzania obliczeń wydawało się marnowaniem jego talentu. Barry musiał źle zrozumieć jego minę, bo wtulił się w Jordana, jakby chciał uciec od Clarka.

— Sprawdza, poprawia i ulepsza — oświadczył Bruce, pochyliwszy się do przodu, aby przyjrzeć się Barry’emu. — Bez niego wiele naszych wynalazków nie uniosłoby się z ziemi lub nie byłoby w stanie przejść do drugiej fazy.

— Słyszysz? — dodał Jordan z szerokim uśmiechem. — Jesteś niezastąpiony.

— Nie to miałem… — zaczął Bruce, ale Queen szturchnął go łokciem i uciszył. — Jasne.

Lana zachichotała w dłoń, a Jordan pocałował Barry’ego w czoło. Clark uśmiechnął się delikatnie – przyjemnie było zobaczyć, że nawet na końcu świata można znaleźć miłość.

— Co się dzieje poza Smallville? — zapytał w końcu. Wszyscy od razu się wyprostowali, gotowi do omawiania poważnych spraw, i spojrzeli na Pete’a, więc i Clark zwrócił się do niego.

— Dwa lata temu Lexowi udało się przekazać Lanie moce — zaczął Pete. — Więc Zod i pozostali zaczęli mieć coraz większe problemy. Musiało ich to mocno wkurzyć, bo pewnego dnia zdecydowali, że po prostu zniszczą całą planetę. Wybrali trzy miejsca pod oceanami i wykorzystali swoje niezniszczalne ciała, aby wwiercić się w Ziemię. Miliardy litrów wody wlało się za nimi, a gdy tylko dotknęły gorącego jądra… Natychmiast zostały zamienione w strumień pary, który wybuchł na zewnątrz i zagotował wszystkie morza, ale także całkowicie zniszczył atmosferę Ziemi.

— Bez atmosfery Ziemia zamieniła się w martwą planetę bardzo szybko — dodał Lex.

— Ocaleliśmy tylko dzięki osłonie ochronnej, która stała już nad Smallville. Lex stworzył ją, aby ochraniała nas przed atakami Kryptonijczyków — dokończył Pete.

— Próbowaliśmy się z tobą skontaktować i w końcu nam się udało. Dzięki Lanie.

— Dzięki tobie, Lex — zaprotestowała Lana. — To ty mnie wysłałeś do jego wymiaru.

— Hm — mruknął Bruce. Przez chwilę tak bardzo przypomniało to Clarkowi o jego Brusie, że nie mógł się nie uśmiechnąć.

— I skoro tu jesteś, to możemy w końcu iść skopać te tyłki — oświadczył Oliver. Zatarł ręce i uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach jakby zapaliła się iskra. — Nie mogę się doczekać.

Miliardy ludzi oraz kolejne niezliczone miliardy żywych istnień zostały zniszczone przez tych Kryptonijczyków. Clark nie miał zamiaru pozwolić, aby uszło im to na sucho. Gdy tylko wyobraził sobie, że coś takiego mogło spotkać jego własny świat, to czuł jeszcze większy gniew na Zoda i jego ekipę. Nigdy nie będzie w stanie zrozumieć tak niszczycielskiego podejścia do obcego życia, jakiego doświadczył już dwukrotnie z rąk teoretycznie tego samego osobnika.

Na swojej Ziemi pokonał Zoda, zanim ten zaprowadził nieodwracalne zniszczenia; tutaj pojawił się za późno, aby im zapobiec, ale mógł pomścić rasę ludzką. Patrząc na gotowych do walki ludzi przy tym stole, nie miał co do tego najmniejszej wątpliwości. Wiedział też, że oni pomogą mu, jak tylko będą mogli, więc znowu nie będzie sam podczas walki.

— Pora, aby Zod zapłacił za swoje zbrodnie — oznajmił. Powiedział to ciszej niż Queen swoje wyznanie, ale z równym przekonaniem.

— Zapłaci — zgodził się Lex, patrząc z uśmiechem na Clarka, który nie ukrywał pewności siebie.

Już raz pokonał Zoda. Miał zamiar zrobić to po raz drugi. Musiał zrobić to po raz drugi. Nie mógł zawieść ludzi ocalałych z tego koszmaru.

Chapter 8: Trzy kryzysy

Chapter Text

Podejście do posiadłości nie powinno być takie łatwe, pomyślał Tim, zakradając się do środka. Z zewnątrz wydawało się, że budynek nadal stoi opuszczony, ale już w środku było całkiem inaczej. Nie był pewny, czy Wayne używa posiadłości w jakikolwiek sposób, skoro aktualnie mieszka dość spory kawałek od niej. Planował znaleźć w niej dodatkowe tajemnice, ale nie spodziewał się odkryć tak dużego sekretu.

Wonder Woman i Aquaman przerzucali duże panele: Aquaman stał na dole i podrzucał je do balansującej na balustradzie schodów Wonder Woman. Oboje byli ubrani w zwyczajne dżinsy i koszulki z krótkim rękawem. Rozmawiali ze sobą radośnie, nie przejmując się tym, że normalnemu człowiekowi ich praca zajęłaby przynajmniej parę godzin więcej.

W końcu jednak zauważyli jego obecność, więc Tim wyprostował się i wypiął pierś, aby wydawać się wyższy – nie miał co w ogóle próbować, aby być szerszy.

— A to kto? — zapytał Aquaman lądującej obok niego Wonder Woman. — Jeden z tych Robinów?

Tim przełknął głośno.

— Nie — odpowiedziała Wonder Woman i chwyciła się pod boki. — Jest za młody.

— Ej! — Tim na pewno nie był za młody, miał tyle samo lat, co Jason, kiedy ten był...

— Kim jesteś? — spytała, nie przejmując się jego oburzeniem. — Jak tu trafiłeś?

Aquaman skrzyżował ręce na piersi i oparł się bokiem o balustradę, ale Tim nie czuł się lepiej z tym, że będzie musiał tłumaczyć się samej Wonder Woman.

— Przyszedłem… — odchrząknął i zaczął jeszcze raz. — Przyszedłem do pana Wayne’a.

— W jakiej sprawie? — drążyła głębiej. — I dlaczego tutaj, a nie do jego domu lub pracy?

Tim uniósł brodę.

— Bo nie byłem pewny, czy ta posiadłość nie jest miejscem pracy Batmana — ogłosił. Widział, jak Aquaman unosi brew. — Chciałem sprawdzić, bo jeśli miałem rację, to tutaj bym znalazł pana Wayne’a prędzej niż w jego szklanym domu.

Wonder Woman wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym westchnęła. Wyciągnęła z kieszeni telefon.

— Poczekaj tutaj — zarządziła. — Aquamanie, pilnuj go.

— Jasne — odparł mężczyzna, nie ruszając się z miejsca, ale skupiając swój wzrok na Timie.

Tim również skrzyżował ręce na piersi i nawet rozszerzył nieco nogi, aby stać pewniej. Wonder Woman odeszła od nich i rozmawiała z kimś cicho – Tim miał nadzieję, że z Wayne’em. Naprawdę musiał się z nim zobaczyć.

— I co? — rzucił Aquaman. Tim drgnął i spojrzał na niego. — Jak chciałeś w ogóle z „panem Wayne’em” porozmawiać?

Tim odetchnął.

— Jak człowiek — odgryzł się bez namysłu.

Na szczęście Aquaman musiał uznać, że Tim jest zabawny, bo się roześmiał.

— Powodzenia, dzieciaku — skwitował jego słowa.

Zanim Tim mógł odpowiedzieć, wróciła do nich Wonder Woman.

— Pójdziesz z Alfredem — ogłosiła Timowi. — Poczekaj przed głównym wejściem.

— Na razie, młody — pożegnał go Aquaman.

Tim wolał nie nadwyrężać ich gościnności i, co ważniejsze, cierpliwości, dlatego posłusznie wyszedł przed główne wejście Wayne Manor. Parę minut później zauważył zbliżający się samochód, więc zszedł ze schodów i poczekał na niego.

— Zapraszam — powiedział mężczyzna, wychylając się za okno od strony kierowcy.

Tim przyglądał się mu przez chwilę. Wszystko w nim krzyczało, że nie powinien wsiadać do samochodu obcego mężczyzny, ale z drugiej strony Wonder Woman nie wysłałby go z kimś, kto mógłby zrobić mu krzywdę.

— Pan jest Robert? — zapytał, specjalnie używając fałszywego imienia, na wypadek, gdyby to nie z nim planowała go wysłać Wonder Woman.

— Alfred — odpowiedział mężczyzna. Uśmiechnął się lekko, jakby fakt, że Tim się upewniał, bardzo go zadowolił. — Alfred Pennyworth, pracuję dla pana Wayne’a.

Tim wyciągnął telefon, włączył w nim lokalizację i przygotował się do wykręcenia numeru na policję, gdyby tego potrzebował. Następnie wsiadł do samochodu.

sss

Kiedy Bruce obudził się rano, przez chwilę tylko wpatrywał się w sufit. Pozwolił sobie na parę minut całkowitego relaksu. Nie myślał o tym, ile jeszcze trzeba pracy włożyć w odbudowę i przebudowę Wayne Manor, o kolejnej nocy patrolowaniu Gotham, o czekających go papierach Wayne Enterprises do podpisania.

Myślał o Clarku. O jego ciepłej dłoni, którą trzymał, kiedy wychodzili z baru i Clark odprowadzał go na parking. O jego uśmiechu, który po burzliwym starcie randki gościł bardzo często na przystojnej twarzy Clarka.

Pora wstać.

Na samym początku skupił się na pracy Bruce’a Wayne’a. Przyłożył lód do uda, które jeszcze odzywało się przez naciągnięty parę dni temu mięsień. Kiedy skończył, przeniósł się do jaskini, aby tam włączyć plany posiadłości i kontynuować tworzenie „Hali Sprawiedliwości”. Miał na to mniej czasu, niż zakładał, bo nie spodziewał się, że wszyscy będą chcieli pomóc przy brudnej robocie związanej z robieniem porządków, przez co całe planowanie zagospodarowania przestrzeni musiał przyspieszyć.

— Paniczu Wayne? — odezwał się głos Alfreda z interkomu, wyrywając go z rozmyślania nad drugim skrzydłem.

— Tak, Alfred?

— Za parę minut przyprowadzę gościa. Timothy Drake, lat… Ile masz lat, chłopcze?

Bruce wyprostował się i zamknął plany posiadłości. W tle usłyszał bardzo młody głos odpowiadający Alfredowi, więc zmarszczył brwi.

— Lat siedemnaście — dokończył Alfred.

— Przyjmę go w salonie — odpowiedział Bruce, zdziwiony. O ile kojarzył nazwisko dzieciaka, to nie miał pojęcia, dlaczego młody do niego przyszedł.

— Ach — westchnął Alfred. — Niestety, młody pan Drake nalega, że chce spotkać się z Batmanem.

Bruce prawie się potknął.

— Słucham? — Musiał źle usłyszeć.

— Dobrze mnie panicz usłyszał. W takim razie przyprowadzę chłopca do salonu.

Bruce wykorzystał chwilę, aby uspokoić myśli. Alfred ostrzegł go, więc nie zostanie zaatakowany przez nastolatka z urojeniami – co z tego, że miał rację – ale i tak nie czuł się komfortowo z tym, że ktokolwiek tak mocno wierzył w to, że Bruce jest Batmanem.

Zdążył rozsiąść się w salonie i przywdziać maskę celebryty, zanim zjawił się jego gość. Alfred wprowadził chłopaka w skórzanej kurtce, który z ekscytacją rozglądał się na boki. Bruce zwrócił uwagę, że młody Drake zatrzymywał dłużej wzrok na obrazach i rzeźbach, a przy niektórych prawie się zatrzymał, ale ostatecznie dotarł na kanapę obok fotela Bruce’a.

— Proszę usiąść, przygotuję lemoniadę — oznajmił Alfred i odszedł do kuchni. Bruce był pewien, że powstrzymał się przed dodatkowym komentarzem tylko ze względu na ich gościa.

Bruce dał Drake’owi chwilę, aby dzieciak zebrał się w sobie. Może nie powinien, skoro przyszedł z pomówieniami, ale Bruce nie chciał wyjść na osobę, która zbyt dużo protestuje – wtedy tylko pogłębiłby przekonanie Drake’a.

— W czym mogę pomóc?

— Wiem, kim pan jest i czym się pan zajmuje w nocy — rzucił Drake z grubej rury. Nie dał dojść Bruce’owi do głosu, bo ten kontynuował: — I wiem, że będzie pan zaprzeczał, ale byłem w posiadłości i widziałem Aquamana i Wonder Woman, więc bardzo ciężko będzie panu wymyślić, dlaczego tam byli.

Dzieciak miał rację. Mógł powiedzieć, że oddał Wayne Manor superbohaterom, ale to nie wyjaśniało, skąd ich znał, aby w ogóle mieć możliwość przekazania posiadłości. Musiał zbyt długo się nie odzywać, bo Drake kontynuował:

— Wiem, że na początku pracował pan sam, a potem z Robinem, z Dickiem. Nie wiem, co się stało między nim a panem, ale potem był Jason… — urwał i potarł dłonie o spodnie, unikając wzroku Bruce’a, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo wchodzi z buciorami w jego życie. — I po Jasonie Batman nie był taki sam. Był… agresywny. Gorszy. I niedługo potem przybył Superman, co sprawiło, że Batman pogrążył się jeszcze bardziej. A tak nie powinno być. — Przekonanie w głosie Drake’a pokazało się również w tym, jak on sam się trzymał. Wyprostował się i w końcu spojrzał Bruce’owi w oczy. — A kiedy Superman wrócił, czułem, jakby Batman wrócił razem z nim.

— Co to ma wspólnego ze mną i moją rodziną? — zapytał spokojnie Bruce. Słyszał wibracje telefonu, który zostawił na szklanym biurku, ale teraz musiał zająć się tym, co ma przed sobą.

— Doskonale pan wie — odgryzł się sucho Drake. — Nie jestem tu po to, aby panu grozić czy pana szantażować — dodał łagodniej. — Chcę się tylko upewnić, że pan znowu teraz nie zejdzie na złą drogę.

Bruce przechylił głowę w bok.

— Batman schodził na złą drogę, bo według ciebie kogoś stracił. Dlaczego miałoby to się teraz powtórzyć?

Tim przez chwilę wpatrywał się w niego tak autentycznie zdziwiony, że wyglądał komicznie.

— Nie słyszał pan? — zapytał cicho. — Superman zniknął.

W ciszy, jaka zapanowała, było słychać, jak Alfred delikatnie kładzie szklanki na tacy.

— Dlaczego myślisz, że zniknął? Bo nie lata nad Metropolis? Świat jest duży — skomentował Bruce. Martha Kent dałaby mu znać, gdyby coś takiego się stało, a ona na pewno by wiedziała.

— Świat jest duży, tak — zgodził się Tim. Wyciągnął telefon i zaczął na nim czegoś szukać. — Ale od rana było na nim kilka katastrof i przy ani jednej nie było nawet śladu Supermana — wyjaśnił i podał Bruce’owi swoją komórkę. — Niech pan zobaczy.

Bruce scrollował przez feed wiadomości, które rzeczywiście były pełne artykułów o wydarzeniach, na które Superman był wyczulony i jeśli nie mógł im zapobiec, to pomagał już po w sprzątaniu i szukaniu ofiar. Bruce zaczął się niepokoić i spojrzał ostro na Alfreda, który przyniósł dzbanek lemoniady. Alfred zrozumiał jego spojrzenie, skinął głową i wyszedł, aby zadzwonić do Marthy Kent.

— Superman nie może być wszędzie na raz — odezwał się w końcu, oddając telefon dzieciakowi. — Nalej sobie.

— Ale nie ma go nigdzie — nalegał Drake. Położył telefon na stole i rzeczywiście nalał sobie lemoniady, dalej mówiąc: — I wiem, że być może ma swoje życie poza ratowaniem świata, ale to nie są błahe katastrofy. Dobrze pan to wie, więc proszę mnie nie obrażać.

Bruce uśmiechnął się szeroko.

— Powiedzmy, że Superman rzeczywiście zniknął. Skoro widziałeś się z Aquamanem i Wonder Woman, to dlaczego im tego nie powiedziałeś, tylko przyszedłeś z tym do mnie?

— Już mówiłem. — Chłopak upił łyk, nie odrywając wzroku od Bruce’a. — Przyszedłem do pana, bo Batman nie może wrócić do tego, jaki był.

Bruce już otwierał usta, aby raz na zawsze zakończyć temat tego, że niby jest Batmanem – nie uciekło mu to, że Drake ani razu bezpośrednio nie powiedział, że Bruce to Batman, jakby czekał, aż sam Bruce się potknie – ale przed nim pojawił się rozgorączkowany Alfred.

— Paniczu Wayne, mamy kryzys.

A więc Drake miał rację?

— Ach. — Bruce wstał z zamiarem spławienia dzieciaka, ale Alfred nie skończył. Spojrzał na komórkę w ręce i potem na Drake’a.

— Mamy trzy kryzysy.

Bruce przymknął oczy. Zniknięcie Supermana, raz. Nastolatek twierdzący, że Bruce to Batman, dwa. Ale trzy…?

— Trzy? — zapytał, chowając ręce za plecy i zaciskając pięści. Pora na pożegnalne uprzejmości, mimo że wcześniej się nimi w ogóle nie kłopotał. — Panie Drake, najlepiej będzie, jeśli już pan…

— Superman to jeden, ja to drugi, ale trzeci? — zapytał dzieciak, wstając. Zaciskał dłoń na szklance. — Nie mam zamiaru pozwolić, aby Batman przez ten „trzeci kryzys” wrócił do bycia agresywnym mordercą. Nigdzie się nie wybieram — oznajmił i stanął pewniej na nogach, spoglądając to na Bruce’a, to na Alfreda.

— Paniczu Wayne, sprawa jest naprawdę pilna — oświadczył Alfred. — Nie mamy czasu.

— Rozumiem, Alfredzie. Zostań z dzieciakiem, a ja…

— Nie! — krzyknął Drake. — Nie dam się wyrzucić, będę walczył, a jeśli będzie pan próbował mnie powstrzymać, to straci pan swój cenny czas. A sprawa jest naprawdę pilna. — Szklanka w jego dłoni eksplodowała, bo za mocno ją ścisnął, ale tylko opuścił rękę w dół, nawet nie sprawdzając, czy się skaleczył. — Jak mówiłem, nic od pana nie chcę. Nikomu nie powiem, nie będę pana szantażować, nie tweetnę o tym. Po prostu muszę wiedzieć, że będzie… dobrze.

— Paniczu Wayne, jeśli mogę? — Bruce pokiwał głową, zaciskając szczękę. — O ile Timothy…

— Tim — przerwał mu dzieciak pod nosem, ale i tak wszyscy słyszeli.

Alfred pokiwał głową.

— O ile młody Tim daje nam tylko swoje słowo, to myślę, że gdyby chciał źle, to już dawno poszedłby do prasy ze swoimi dowodami lub, jak sam powiedział, tweetnąłby je. A my naprawdę nie mamy czasu.

Bruce zerknął na Alfreda i odetchnął głęboko, kiedy mężczyzna nie ugiął się pod jego spojrzeniem.

— Rób, co chcesz — rzucił do dzieciaka i szybkim krokiem skierował się do jaskini. — Ale mi nie przeszkadzaj.

Zdawał sobie sprawę, że Drake szedł za nim i Alfredem, że doskonale zobaczy, jak się otwierało wejście do jaskini, ale nie mieli czasu na przemykanie się potajemnie. Nie mógł być pewny, ale zakładał, że Drake tak samo patrzy na wszystko dookoła w samej jaskini, jak patrzył w domu. Tylko z innym skupieniem.

Inaczej się patrzy na Renoira, a inaczej na gablotę z popisanym przez Jokera strojem Robina.

Cała trójka zatrzymała się, kiedy zobaczyli Cyborga niosącego nagiego nastolatka przy swoim boku.

Coś dzisiaj Bruce miał do nich pecha.

Chapter 9: Ostatni żywy człowiek na tym świecie

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Jest tak zimno, że czuję to nawet przez moją niezniszczalną skórę, pomyślał Clark, stojąc na pustkowiu poza Smallville, bezpiecznym pod kopułą pola siłowego. Nawet mój supersłuch nie jest w stanie przedrzeć się przez tę absolutną ciszę. Ten mróz kosmosu. To milczenie śmierci…

Clark wzniósł się w górę akurat w momencie, kiedy dołączyła do niego Lana. Lex przekazał im specjalne urządzenia zakrywające usta i nos, które nie tylko umożliwiały komunikację z innymi, ale też dostarczały tlenu. Pete i Barry zostali w bazie, aby nadzorować wszystko z ich punktu widzenia, a Lex, Bruce, Jordan i Queen dołączyli do Clarka i Lany w samolotach. Dzięki kryptonijskiej nauce, samoloty były w stanie nadążyć za osobami z mocami, więc przelecieli prawie jedną trzecią kuli ziemskiej, zanim natknęli się na pierwszego z wrogów.

— Quex-Ul się zbliża, Supermanie! — zawołała Lana, zmieniając kierunek lotu.

— Widzę go — odpowiedział, lecąc za nią. — Podleć z lewej, ja polecę z prawej!

— Jasne!

W tym samym momencie Quex ich zobaczył. Skupił się całkowicie na Clarku – jego błąd.

— A to co? — zapytał Kryptonijczyk. — Kolejny ziemski błazen w kostiumie Superboya? Nie marnuj swoich marnych mocy na mnie, mały człowieczku. Jesteś jak Supergirl, za słaby dla prawdziwego Kryptonijczyka!

Clark i Lana zdążyli podlecieć do niego i zaczęli powoli krążyć wokół niego, ale się nie zbliżali. Clark nie mógł powstrzymać uśmieszku na ustach.

— Jesteś w błędzie, Quex-Ul — powiedział spokojnie. — Po pierwsze, nie jestem Ziemianinem. — Przyspieszył krążenie wokół Quexa. — Po drugie, to jest mój kostium, a nie Superboya. A jeśli chodzi o moje moce… — Wykorzystując swój rozpęd, w mgnieniu oka znalazł się przy mężczyźnie i uderzył go z całej siły.

W tym samym momencie pojawiły się pozostałe osoby z obu stron konfliktu.

— Rao, ten nowy musi być tak samo silny jak my! — zawołał Zod.

— Jednym uderzeniem wysłał Quex-Ula za horyzont — dodała Zaora. — Ach, generale…

— Hm, tak, moja droga. Ten jest mój.

Clarkowi nie podobał się ten ton głosu – ale za późno się odwrócił.

— Uwaga, tu Wayne! Zod skierował na mnie swój termiczny…! AAACH!

— Bruce! — krzyknęła Lana.

Clark mógł tylko wpatrywać się w wybuch samolotu, którego pilotem był Bruce. Czuł, jak wszystko w nim na chwilę zamarło. Był całkowicie świadomy, że to nie był Bruce z jego świata, ale widzieć śmierć któregokolwiek Bruce’a…

— Lano, spokojnie! — zawołał Lex. — Nie poddawaj się!

— Lex… — głos Lany brzmiał tak, jak Clark się czuł: słabo i niepewnie.

— Walcz dalej, Supergirl! Nie możemy się poddać, nie możemy im pozwo…

— Stacja Smallville do Luthora! Lex, zgłoś się!

Clark podleciał do samolotu Lexa.

— Tutaj Luthor. Raportuj, Smallville.

— Mamy problem, Lex! Quex-Ul tu jest! — mówił gorączkowo Pete. Clark znowu poczuł, jak coś zaciska się wokół niego. — Uderza w naszą osłonę z całej siły, wszystkim, co ma! Nie wiem jak długo…! — Połączenie zostało zerwane.

— Smallville? Pete? — pytał Lex. — Pete!

— Barry! — wrzasnął Jordan. Słyszał wszystko wyraźnie, bo byli połączeni, a Barry został w bazie w Smallville z Pete’em.

— Cholera — mruknął Queen.

Clark czuł grozę. To jego uderzenie posłało Quexa w tamtą stronę, to on sprowadził na nich śmierć…

— … Tylko my zostaliśmy — wyszeptała Lana.

Usłyszeli śmiech. Zod i Zaora unikali pocisków Jordana i Queena, ale także rozmawiali ze sobą na tej samej częstotliwości, którą używali Clark i pozostali.

— Słyszałeś, generale? — śmiała się Zaora.

Wszystko, moja droga, wszystko! — odpowiedział Zod. — Kradzież tych urządzeń była doskonałym pomysłem. Nie tylko możemy porozumiewać się między sobą, ale też monitorować, co się u nich dzieje.

— Ach tak? — warknęła Lana. — No to monitoruj to!

— Lano, nie! — krzyknął Clark, próbując ją dogonić. — Nie atakuj ich obojga jednocześnie!

— Czemu nie? — odezwał się Zod. — Nie chcesz, aby skończyła… w ten sposób?

Zod i Zaora w tym samym momencie zaatakowali Lanę termicznym wzrokiem. Otrzymała podwójną dawkę i przez chwilę jaśniała na niebie, rozgrzana do białości, po czym zaczęła upadać. Wyglądała, jakby została pokryta warstwą grubej, fioletowej piany.

Lano! — wrzasnął Clark. Wszystko toczyło się zupełnie inaczej, niż zaplanowali. Zaczynał tracić głowę, ale odwrócił się w kierunku Lany, aby móc ją złapać i oszczędzić upadku.

— Zostaw ją, Supermanie — zarządził Lex. — Protomateria sama się wyleczy.

Clark zwolnił niepewnie.

— Protomateria? O czym ty mówisz, Lex? — Podleciał do niego i zatrzymał się przed szybą. Czekał, aż Lex mu odpowie, ale on zamiast tego potrząsnął głową i wskazał na swoje usta, więc Clark użył rentgenowego wzroku, aby zobaczyć, jak Lex opowiada mu swój plan B. — Nie mogę was teraz zostawić! — zawołał oburzony.

— Musisz! — odparł Lex. Leć, a ja z Jordanem i Queenem ich zajmiemy.

Clark nie miał zamiaru zostawiać ich samych, ale Lex podleciał już do pozostałych. Nie mając wyboru, Clark wziął głęboki oddech i ściągnął komunikator. Nie chciał, aby Kryptonijczycy wiedzieli, gdzie był, więc wleciał w skorupę ziemi i przemieszczał się w ten sposób. Musiał dostać się do laboratorium Superboya pod domem Kentów, a nie chciał trafić na Quexa wracającego na pole walki.

Wbił się w końcu do pomieszczenia i odetchnął, bo jak się okazało, trochę powietrza jeszcze tu zostało. Szybko rozejrzał się, szukając konkretnego sejfu… Ach! Jest!

Zanim jednak mógł do niego podejść, Quex-Ul na nowo rozbił tę samą dziurę, którą wleciał Clark i zaatakował go. Clark poczuł jego uderzenie tak mocno, jakby wcale nie posiadał mocy; nawet wydawało mu się, że Quex miał więcej siły niż Zod te kilka lat temu. Clark nie chciał marnować czasu na walkę, kiedy mógł bardzo szybko znaleźć coś, co zakończy ją bez rozlewu krwi. Miał tylko nadzieję, że Lex miał rację…

Wbił rękę w ziemię i wyciągnął z dziury sejf.

— Co to? — zapytał od razu Quex.

Clark nie miał za dużo czasu; bardzo szybko zlokalizował zielone pudełko i otworzył je. Spiął się cały, ale nie czuł nic. Za to Quex upadł na ziemię z bólu.

Lex miał rację. Kryptonit nie działa na Clarka, bo nie jest z tego wymiaru.

Szybko znalazł żółte pudełko i otworzył je, a zamknął zielone.

— To koniec, Quex-Ul — powiedział Clark.

— Co…? — Quex uniósł głowę. — Złoty kryptonit? Nie!

— Tak — odparł spokojnie Clark. Najwyraźniej była to jedyna forma kryptonitu, która permanentnie odbiera moce Kryptonijczyków. — Ten działa tylko na tych z nas, którzy pochodzą z tego wymiaru.

— Ale skąd? — Quex miał siłę tylko do tego, aby zasłonić się ręką. — Zniszczyliśmy cały kryptonit na tej ziemi! A żaden nowy się nie pojawił…

— Nie musisz tego wiedzieć.

Clark odleciał, zostawiając Quexa w laboratorium. Kiedy Lex powiedział mu, że znajdzie kryptonit w laboratorium Superboya, nie był pewien, dlaczego miałby się tam jeszcze zachować, ale skoro to miała być ostatnia deska ratunku, to Clark nie miał wyboru i na szczęście Lex miał rację.

Clark szybko skonstruował stalową bryłę z resztek laboratorium. Był świadomy, że to będzie więzieniem i najprawdopodobniej trumną dla Kryptonijczyków. Zabrał Quexa i z nim w środku poleciał na pole walki.

Z rozpaczą zauważył już z daleka, że Zod i Zaora pokonali Jordana, Queena i Lexa. Na chwilę przymknął oczy, a kiedy je otworzył, dwoje Kryptonijczyków leciało w jego stronę. Gdy tylko zbliżyli się do niego, zaczęli tracić swoje moce; Clark schował złoty kryptonit w swojej pelerynie. Złapał ich i wpakował do więzienia razem z Quexem. Zamknął za nimi drzwi i zespawał je spojrzeniem.

Nie mieli światła. Nie mieli jedzenia. Mieli trochę powietrza.

Ciążyło to na nim bardzo, ale… zniszczyli cały świat. Nie mógł puścić im tego płazem.

— S-Supermanie…

Clark drgnął i w mgnieniu oka pojawił się obok ledwo żywego Lexa. Znalazł dodatkową maskę z tlenem i założył ją sobie, aby móc z nim porozmawiać.

— Lex! Słyszysz mnie?

— Supermanie — odetchnął Lex. — Przepraszam, że cię okłamałem. Lana… była jedną z pierwszych osób, które zginęły. Użyłem jej molekularnej matrycy… aby stworzyć wzór dla protomaterii… Stworzyłem sztuczne życie, bo miałem nadzieję, że przybędziesz, jeśli poprosi cię o to Lana…

— Kim ona jest?

Lex uśmiechnął się słabo i przymknął oczy.

— Pustą kartką. Zabierz ją ze sobą…

— Tak zrobię, Lex — obiecał Clark. Dręczyło go jeszcze jedno ważne pytanie. — Lex? Dlaczego nie użyłeś kryptonitu wcześniej, skoro wiedziałeś o jego istnieniu? Mogłeś ich pokonać lata temu.

— Ach. Moje… ego, Supermanie — zaczął Lex. — To z mojej winy Zod i pozostali się tu dostali. Ja ich wypuściłem ze Strefy Widmo. Chciałem… chciałem, aby zginęli z mojej ręki. — Oddech Lexa robił się coraz cięższy. Clark nie chciał przerywać mu w ostatnich słowach. — Świat zapłacił… wysoką cenę za mój… kaprys. Nie możesz pozwolić… aby to się… powtórzyło…

Lex umilkł.

To był ostatni żywy człowiek na tym świecie, pomyślał Clark. Nic mnie tu już nie trzyma.

Nawet nie zerknął na stalową trumnę.

— Nie pozwolę — obiecał Clark.

Znalazł Lanę – hm, nie była Laną. Znalazł Supergirl i zabrał ją ze sobą do ruin Smallville. Doskonale wiedział, gdzie było urządzenie, którego użyła, aby przetransportować się z nim między wymiarami. Użył go, aby wrócić do domu.

sss

Program radiowy Leslie Willis nie był mainstreamowy, ale miał swoich fanów… i wrogów.

— Paniusiu, nie wiem, jaki masz problem, ale już mam po dziurki w nosie słuchania, jak każdej nocy obrażasz Supermana. Więc może weźmiesz w końcu swoje okropne komentarze i wepchniesz je sobie w…

— Ohoho, hej, hej — przerwała Leslie, wyłączając dzwoniącego. — Ja mam tutaj taki specjalny przycisk, którym rządzę na tych falach radiowych. Więc nie muszę ciebie słuchać. — Założyła nogę na nogę na konsoli. — Słyszycie, moi kochani słuchacze, z czym muszę się użerać? Coraz więcej tych wylizywaczy peleryn, którzy chcą mnie uciszyć, którzy nie chcą poznać prawdy. Nie chcą, abym wam mówiła prawdę. Czy następny gość będzie chciał poznać prawdę? Słuchamy.

— Leslie, dlaczego tak nie lubisz Supermana? Zazdrościsz mu mocy? — odezwał się dość młody, męski głos. Leslie uśmiechnęła się szeroko. Jeszcze nie przerwała mu, ale była pewna, że za chwilę to nastąpi, bo jej milczenie wkurzy kolesia. — Superman nie zrobił nic, żeby zasłużyć na takie traktowanie. Uratował nas od inwazji kosmitów, już dwa razy, i sam nie chce nas podbić. Nic tylko nam pomaga. Nawet nie zabija, tak jak Batman przez kilka lat…

— Powiedz to skręconemu karkowi Zoda — przerwała Leslie i rozłączyła go. Zmarszczyła brwi, bo to nie był rozmówca, który przyniósłby jej więcej słuchaczy. — Widzicie, jakie zakłamanie roznosi się wśród sympatyków tych tak zwanych „ super bohaterów”? Jeden zabija, to źle, ale drugi zabija, to nie pamiętamy tego. A zniszczenia, jakich się dopuścił? Połowa miasta zrównania z ziemią! I stawiają mu za to park? — Pochyliła się bliżej mikrofonu. — Kiedy się nauczycie? Waszemu wielkiemu Supermanowi na was nie zależy. Widzieliście, aby się kiedykolwiek uśmiechał? No właśnie. Zależy mu tylko na nagłówkach gazet. Z jakiego innego powodu miałby udawać swoją śmierć? — zakończyła triumfalnie. — Zostawiam was z tym do przemyślenia. Do usłyszenia!

Upewniła się, że poleciała muzyka, i dopiero odłożyła słuchawki. Odjechała krzesłem od konsoli z uśmiechem na ustach. Odkąd była mała, odkąd tylko pamiętała, była pewna dwóch rzeczy: że miała specjalny talent i że chłopcy nigdy nie pozwolą jej bawić się w tej samej piaskownicy, na tych samych zasadach. Ale dała radę i sama dorobiła się jednej z najczęściej słuchanych audycji radiowych w Metropolis.

— Señorita? Podejdź no tutaj — zawołał ją właściciel stacji, kiedy szła korytarzem do szatni, aby zabrać zachomikowaną tam kurtkę, bo na dworze szalała burza. — Zmieniam program. W twoich godzinach będzie country od kowboja Jocksa. A ciebie zwalniam i nawet nie jest mi z tego powodu smutno.

— … Co? — Leslie nie wierzyła w to, co słyszała. — Miguel, jaja sobie robisz?! Wiesz jakie mam wyniki w weekend?!

— Dla ciebie pan Sendoza, Leslie. Już nie jesteś tu potrzebna.

Leslie od zawsze, od zawsze wiedziała, że jakiś facet zabierze jej wszystko to, co sobie wypracowała.

— Ale… ale dlaczego?

— Tydzień temu Superman uratował moją żonę — oznajmił Miguel. — Szczerze mówiąc, to wstyd mi, że tyle mi zajęło zwolnienie cię, dlatego nie pozwolę, aby twoja kariera nadal opierała się na mieszaniu go z błotem. Rozmawiałem już z innymi stacjami. Nieważne, jakie miałaś wyniki, ile osób cię słuchało, jak tylko pokazałem im, ile straciliśmy przychodów z reklam… cóż. Może znajdziesz coś w Coast City. Masz dziesięć minut, aby się spakować, minuta więcej i wyprowadzi cię ochrona. Żałuję, że w ogóle cię zatrudniłem.

Leslie była tak zła, że nie mogła nic z siebie wyrzucić. Wiedziała, że coś się wydarzy. Jeśli jakaś laska ma wiele do powiedzenia, to zawsze znajdzie się facet, który za wszelką cenę będzie chciał ją uciszyć.

Jej program był jej całym życiem. Skoro nie może pozostać w branży, kiedy słuchała się zasad… to rozwali całą branżę.

Zakręciła na pięcie i zamiast iść do wyjścia, skierowała się na dach. Powinna wziąć swoje tabletki, ale teraz nie miała już po co. Szła do anteny. Odetchnęła głęboko i zaczęła się na nią wspinać.

Coraz wyżej i wyżej…

Poślizgnęła się w deszczu, ale udało jej się utrzymać. Odetchnęła głęboko i wspinała się dalej.

Aż uderzył piorun.

Trafił w antenę i od razu wpadł w Leslie; wchłonęła go w całości. Poczuła prąd elektryczny przepływający przez całe jej ciało. Nic więcej; żadnego bólu, sam prąd.

Spojrzała w dół – już nie stała na antenie. Unosiła się w powietrzu.

Jej skórę cały czas rozświetlały skaczące po niej iskry.

Jej ubrania zostały rozdarte, więc skupiła się i wymyśliła dla siebie kostium, który od razu zaczął się pojawiać na jej ciele; jednoczęściowy, w niebieskim kolorze Supermana, nawet logiem na piersi, jak u niego, ale z białym „L” zamiast „S”, z również białymi bokami w kształcie błyskawic. Dodała je również na ramionach, kończąc białym golfem.

— Leslie Williams się żegna. Pora na Livewire!

Notes:

Trzy rzeczy:
1. Opisana walka jest wzięta prosto ze wspomnianych wcześniej komiksów, z drobnymi szczegółami zmienionymi, ale sporą częścią dialogu zachowaną.
2. Debiut Leslie jest równie mocno wzięty z komiksów, konkretnie z Action Comics #835.
Ponieważ Leslie hejciła Supermana w komiksach, a ten fik jest na podstawie DCEU, to zdecydowałam, że danie jej argumentów hejterów BvS będzie idealne >:D
Zmieniłam pierwotny kostium Leslie na kostium z Supermana #711 [kliknij tutaj, jeśli chcesz go zobaczyć]
3. "Tell that to Zod's snapped neck" jest memem, który narodził się przez to, że jakiś kolo zdecydował się przepisać BvS [tu mam parę postów, które powstały po tym rewrite]

Chapter 10: Krew

Chapter Text

Alfred i Bruce od razu podeszli do stołu, na którym obecnie znajdowały się nowe części do batmobilu. Razem zebrali je i odłożyli na ziemię, a Cyborg położył prawie nieprzytomnego, na pewno nagiego nastolatka na stół. Wtedy też Drake bez namysłu ściągnął kurtkę i położył na jego biodrach. Bruce zerknął na niego kątem oka i zobaczył, że Drake się rumieni i unika patrzenia na osłabionego nastolatka.

— Stań przy jego głowie i informuj mnie o jego stanie — nakazał mu Bruce. Drake drgnął, spojrzał na niego wielkimi oczami, ale się nie sprzeciwił, a jedynie przełknął nerwowo i podszedł bliżej chłopaka. — Spróbuj z nim porozmawiać.

Upewniwszy się, że Drake zrobi to, co mu kazał, Bruce odwrócił się do Victora.

— Kto to? — zapytał Vic. Spoglądał na Drake’a, który pochylał się nad chłopakiem i próbował sprawić, aby ten spojrzał na niego, ale wzrok nastolatka wyraźnie nie mógł się skupić.

— Problem na później — odpowiedział Bruce. — Kto to? — zapytał, wskazując na nastolatka na stole. Kiedy Victor się zawahał, nie usłyszawszy odpowiedzi na swoje pytanie, Bruce westchnął. — Mówiłeś, że to pilne. Jeśli tak, to będziemy się wszystkim innym zajmować później.

— Dobra. Jak chcesz. — Vic uruchomił hologram, na którym Bruce wyraźnie widział komorę Genesis statku kryptonijskiego. — Nie wiemy z tatą jak, ale znaleźliśmy go w komorze w takim samym kokonie, w jakim powstał Doomsday.

Alfred i Bruce skupili się jeszcze bardziej na Cyborgu, a nawet Drake zerknął na nich do tyłu. Szybko musiał dojść do wniosku, że gdyby chłopak, którym się zajmuje, był niebezpieczny, to nie pozwolono by mu się do niego zbliżać, więc wrócił do prób porozmawiania z nim.

— Jak to się stało? — zapytał Bruce.

— Nie wiemy. Z nagrań monitoringu wynika, że nie było żadnej obcej ingerencji, on po prostu… powstał. — Victor spojrzał na chłopaka. — Nie mogłem się z nim porozumieć słownie, ale poza tym wiedział, co pokazuję, jeśli chciałem, aby się odsunął.

— Hej, hej — przerwał im nagle nieco głośniejszy głos Drake’a. Chłopak na stole trzymał jego rękę i wpatrywał się w ranę po zbitej szklance ze zmarszczonym czołem. — To nic, nie przejmuj się, jak się czujesz? Rozumiesz mnie? — pytał dalej Drake. — Chce ci się pić?

Chłopak pokiwał głową, więc Alfred od razu zniknął, aby przynieść wodę.

— Powstał sam? — zapytał Bruce. Odszedł kawałek od stołu, aby mogli porozmawiać bez przerywania. — Jesteś pewny?

— Tak. — Victor pokiwał głową. — Przyprowadziłem go tutaj, bo ustaliliśmy, że ma termiczny wzrok. Tata wyczyścił wszystkie dane z serwerów, mam jedyną kopię.

— Mądre posunięcie — wtrącił Bruce.

— Zostawiłem mu kokon do badań, ale prywatnych. Odezwie się, kiedy będzie miał jakiekolwiek wyniki.

Bruce pokiwał głową i wtedy dołączył też do nich Alfred.

— Chłopak rozmawia z młodym panem Drakiem. Nic o sobie nie wie, nawet jak się nazywa. Pójdę poszukać dla niego ubrań.

— Poczekaj — poprosił Bruce. — Dzwoniłeś do Marthy Kent?

Alfred westchnął i pokiwał głową.

— Chłopak miał rację. Superman zniknął, a przynajmniej ona była ostatnią osobą, która go widziała. Ale to dłuższa historia — odpowiedział i odszedł, aby poszukać ubrań.

— Superman zniknął? — zapytał Cyborg. — Akurat teraz? Kiedy statek z jego planety robi to? — wskazał na leżącego chłopaka, któremu Drake pomagał pić.

— Akurat teraz — zgodził się Bruce. — Zbadam krew chłopaka, tak będzie najszybciej. A potem sam porozmawiam z Marthą.

— Pójdę poinformować Arthura i Dianę. Zostawiłem ich w posiadłości — oznajmił Cyborg. — Dam znać, jak pojawi się coś nowego z mojej strony — dodał i podleciał do windy.

Bruce podwinął rękawy i podszedł do dwóch nastolatków.

— Muszę zbadać jego krew — ogłosił.

Drake spojrzał na niego i z powrotem na chłopaka.

— To jest Bruce — przedstawił. — Jest bardzo poddenerwowany.

— Dlaczego? — zapytał słabo chłopak. — Przeze mnie?

— Też — odparł Drake i wzruszył ramionami. — Ale nie przejmuj się, ja tu jestem. On będzie musiał pobrać od ciebie krew.

— Dlaczego?

Bruce skrzyżował ręce na piersi.

— Nie mam czasu — burknął.

Chłopak na stole wzdrygnął się i spojrzał na Drake’a.

— Tim?

Drake posłał Bruce’owi spojrzenie spode łba, ale uśmiechał się, kiedy zwracał się do chłopaka:

— Nie wiemy, skąd się wziąłeś. A tak szybko się dowiemy. Nie będzie boleć bardziej niż to. — Uszczypnął go w przedramię. — Okej?

— Okej — zgodził się chłopak. — Teraz?

Drake spojrzał znowu na Bruce’a, który rozluźnił się pod spojrzeniem dwóch nastolatków.

— Lepiej będzie, abyśmy przenieśli się w przyjemniejsze miejsce niż ten twardy stół. — Wydawało mu się, że Drake spojrzał na niego z pochwałą w oczach, więc prawie prychnął. — Możesz chodzić? Jeśli nie, to cię zaniosę.

— Pomogę — dodał Drake.

Podniósł chłopaka do siadu i trzymał go mocno, kiedy ten próbował stanąć na nogach. Drake znowu unikał patrzenia na niego, bo kurtka oczywiście zsunęła się na ziemię. Zachwiał się i wpadł na Drake’a, który utrzymał go – pokazując zaskakującą siłę – ale Bruce nie miał czasu teraz na naukę chodzenia, więc podszedł bliżej.

— Wezmę cię na ręce, dobrze? — ostrzegł. Chłopak pewnie myślał, że chwyci go tak, jak Cyborg wcześniej, przyciskając do swojego boku. Ale Cyborg był, cóż, cyborgiem, więc miał na tyle siły, aby tak trzymać chłopaka. Bruce był tylko człowiekiem. Schylił się i podniósł z chłopakiem na rękach, trzymając go pod kolanami i plecami. — Chwyć mnie za szyję — poinstruował.

— Tim? — zapytał chłopak, posłusznie zarzucając jedną rękę na barki Bruce’a.

— Tutaj jestem — odparł Drake, prostując się z kurtką w rękach. Znowu zarzucił ją na biodra chłopaka, a potem zdziwił się, kiedy ten złapał go mocno za nadgarstek. — Pójdziesz ze mną?

— Oczywiście — obiecał. Uśmiechnął się lekko. — Nie martw się, nie zostawię cię z nim sam.

Bruce wywrócił oczami, ale zaczął iść w stronę schodów na wyższe piętro jaskini, a tam do salonu, gdzie posadził chłopaka na sofie. Drake po raz kolejny poprawił mu kurtkę. Bruce pierwszy raz szczerze się ucieszył z obecności Drake'a i jego pomocy, biorąc pod uwagę, że nowy wytwór kryptonijskiego statku był nastolatkiem.

— Rodzice wiedzą, gdzie jesteś? — zapytał swojego wcześniejszego gościa.

— Są na drugim końcu Stanów, załatwiają swoje interesy. Wróciłem z internatu dwa dni temu i tylko mi napisali, żebym dał znać, jak będę czegoś potrzebował.

— Hm — mruknął Bruce. Odwrócił się na pięcie i poszedł po potrzebne rzeczy. Żałował, że nie może przyłożyć lodu do wciąż dokuczającego uda, zwłaszcza po noszeniu dzieciaka na rękach, ale nie miał teraz na to czasu.

Wszystkim się zajmie. Ale po kolei. Najpierw wytwór komory Genesis, potem musi dowiedzieć się, co z Clarkiem, a na końcu ogarnie, co zrobić z młodym Drakiem.

Wrócił do salonu ze strzykawką i w rękawiczkach. Obaj chłopcy siedzieli obok siebie i rozmawiali cicho. Drake był dość sztywny, ale to drugi nastolatek zaciskał dłonie na kurtce, a jego oczy przeskakiwały z jednego punktu w drugi, nie skupiając się na niczym dłużej niż parę sekund.

— Pobiorę krew, a zaraz Alfred przyniesie ci ubrania — ogłosił Bruce. Spojrzeli na niego wyczekująco. — Tim z tobą zostanie, więc się nie martw.

Drake wyglądał, jakby chciał się kłócić, ale kiedy nastolatek obok niego wyraźnie odetchnął z ulgą, zdecydował się zachować swoje zdanie dla siebie.

— Patrz na mnie — zarządził Drake, kiedy Bruce przysiadł się do nich i chwycił rękę chłopaka, który posłusznie odwrócił głowę w jego stronę. — On będzie robił swoje, możesz się czuć niepewnie, ale nie patrz tam, okej? Patrz na mnie.

Drake nawet złapał chłopaka za rękę. Bruce doskonale wiedział, że te spojrzenia, jakie rzucał drugiemu nastolatkowi, nie były zwykłą ciekawością i troską. Czekał, aż będzie miał dostateczną ilość krwi, i znad ramienia chłopaka uniósł brew na Drake’a, który uparcie na niego nie patrzył, mimo że na pewno zauważył jego minę kątem oka. Świadczył o tym rumieniec na jego twarzy. Chociaż może powstał on przez to, jak nastolatek się w niego wpatrywał.

— I już po wszystkim — powiedział Bruce, po czym zakleił plastrem rękę chłopaka. — Zostańcie tutaj i czekajcie na Alfreda — zarządził i wstał, zabierając próbkę do analizy.

Miał wystarczająco dużo krwi, żeby przekazać część osobie trzeciej, która mogłaby wykonać niezależne badania. Od razu wiedział, kogo o to poprosić, więc w drodze do stanowiska badawczego zadzwonił do Barry’ego.

— Słucham?

— Masz chwilę? Czy jesteś w pracy?

— Jeśli dosłownie „chwilę”, to mogę wpaść.

— Muszę ci tylko coś przekazać.

Chwilę później Barry był w jaskini, a powietrze było naelektryzowane.

— O co chodzi?

Bruce podał mu jedną probówkę.

— Potrzebuję niezależnego badania nad tą krwią — powiedział tylko. Wolał nie wdawać się w szczegóły, aby nic nie wpłynęło na myślenie Barry’ego.

— Na kiedy? — zapytał Barry. Doskonale zrozumiał kwestię niezależności i nie pytał o szczegóły, za co Bruce był wdzięczny.

— Im prędzej, tym lepiej.

Barry pokiwał głową.

— Zacznę, jak tylko wrócę — oświadczył i zniknął równie szybko, jak się pojawił.

— Prześlij wyniki również do Victora — powiedział Bruce do telefonu, bo jak zawsze Barry się nie rozłączył, a Bruce wiedział, że wrócił do tego samego miejsca i pozy, w jakiej był, zanim wyruszył na chwilową podróż.

— Zapamiętam! — rzucił Barry i dopiero zakończył rozmowę.

Bruce również zabrał się do pracy.

sss

Tim nie sądził, że dzisiejszy dzień skończy się w ten sposób. Miał nadzieję, że znajdzie kryjówkę Batmana i będzie mógł z nim porozmawiać, ale odkąd tylko przekroczył próg Wayne Manor, wszystko zadziało się nie tak, jak sobie zaplanował.

Porozmawiał z Batmanem? Tak jakby, bo Bruce Wayne nigdy otwarcie nie przyznał, że jest Batmanem.

Znalazł kryjówkę Batmana? Tak jakby, bo w sumie został do niej zabrany, bo nie mieli co z nim zrobić.

A już na pewno nie spodziewał się, że stanie się niańką dla jednego z najbardziej atrakcyjnych i uroczych chłopaków, jakiego kiedykolwiek widział. Wyglądał, jakby był w jego wieku, miał gęste, czarne loki, wyraziste, niebieskie oczy…

I mięśnie, które z całą pewnością były twarde jak stal.

Nie mówiąc już o tym, co Tim podejrzał poniżej jego pasa, bo chłopak był nagi i jego kurtka dotykała tego nagiego ciała o boże.

Tak, na pewno tego się nie spodziewał.

— Tim?

Zerknął na bok, na chłopaka, który siedział już ubrany. Alfred przyniósł im nie tylko ubrania dla chłopaka, ale też lemoniadę i kilka kanapek, którymi właśnie się zajadali.

— Tak?

— Co ze mną będzie? — zapytał chłopak, po czym wgryzł się w kanapkę.

Tim przez chwilę przyglądał się ruchom jego naprawdę wydatnej szczęki, ale szybko się otrząsnął.

— Jeszcze nie wiem. Ale pan Wayne sprawdzi, czy wszystko w porządku, a potem będziemy wiedzieć, co dalej.

— Ale zostaniesz ze mną? — upewnił się chłopak, wepchnąwszy jedzenie w policzek, aby móc zadać pytanie. — Nie zostawisz mnie?

Tim nie chciał kłamać, ale też nie chciał dawać mu fałszywej nadziei. Nic o nim nie wiedział – nie znał nawet jego imienia – i nie był niczego pewny.

— Nie zostawię cię samego — powiedział powoli, unikając mówienia, na jak długo. — Zostanę i dowiemy się więcej o tobie razem. — To była bezpieczna obietnica, bo obejmowała to, co powiedział mu Wayne. Kazał Timowi zostać z chłopakiem, póki nie będzie miał wyników badań, i właśnie to samo Tim teraz obiecał.

Uśmiech, jaki otrzymał w odpowiedzi na te słowa, prawie go oślepił swoim pięknem.

Tim miał przesrane.

sss

Bruce uruchomił analizę krwi i zadzwonił do Marthy, aby w przerwie rozpatrywania jednego problemu zająć się drugim.

— Bruce? Dzwonisz w sprawie Clarka?

— Tak, pani Kent. Martho — poprawił się szybko. — Chciałem zapytać o szczegóły.

— Och. Czyli nie wiesz, gdzie on jest?

— Niestety nie. Możemy teraz porozmawiać?

— Tak, oczywiście. — Słyszał, jak Martha wzięła głęboki oddech. — Przyszła do mnie Lana Lang, stara znajoma Clarka z czasów szkolnych. Ale była ubrana w kostium z herbem El. I wiedziała, kim Clark jest… Kiedy go zawołałam i się pojawił, również zwracał się do niej jak do Lany, więc myślałam, że to ona.

Bruce zawsze czuł zaskoczenie, że Martha Kent doskonale wiedziała, jakie informacje są dla niego ważne i potrafiła je przekazać.

— Myślałaś, że to ona?

— Tak. Ale kiedy Clark z nią odleciał, bo ona też potrafiła latać, to coś mnie tknęło. Zadzwoniłam do Langów. Lana spędziła cały dzień w domu. Teraz jest tu ze mną, w kuchni.

Bruce ostro wciągnął powietrze.

— Jest z tobą? Dlaczego?

— Po pierwsze, bo się o mnie troszczy. Po drugie, jak się okazało, doskonale wiedziała o mocach Clarka, bo sam jej powiedział parę lat temu. Pokazał, jak mnie poprawia. Och, zabrał cię latać? Nie wspominał o tym! — Martha musiała przejść do kuchni, skoro rozmawiała z Laną.

Bruce odetchnął i wypchnął poczucie zazdrości z obecnych myśli. Clark nie zabrał go latać.

— Clark nic nie mówił o tym, że ktoś jeszcze wie.

— Lana nie jest osobą, która łamie obietnice.

— Dobrze. — Przymknął oczy. — Próbowałaś go zawołać?

— Tak. Naszym kodem, dzwoniłam do niego, nawet zadzwoniłam do Lois. Miałam dzwonić do ciebie, ale Alfred zadzwonił w tym samym momencie.

Bruce wpatrywał się w blat. Zadzwoniła najpierw do Lois, a nie do niego. Wykrzywił usta w grymasie, ale nie dał po sobie tego poznać, kiedy zapytał:

— Mogę cię prosić, abyś od razu dała mi znać, kiedy wróci?

— Oczywiście, Bruce. Zadzwonię do ciebie pierwszego.

— Dziękuję. Dam znać, kiedy go znajdę.

— Będę czekać.

Bruce odetchnął. Pora wykorzystać resztę czasu na sprawdzenie, czy Clark rzeczywiście zniknął z powierzchni Ziemi, a następnie znaleźć jak najwięcej informacji o Timothym Drake’u.



Chapter 11: Po czym poznać wlw

Notes:

wlw - women who love women ;)

(See the end of the chapter for more notes.)

Chapter Text

— Co my tu robimy, Leroy? — zapytała Traci swojego chowańca, który siedział jej na ramieniu i właśnie siorbał jej kawę. — Metropolis raczej nie potrzebuje kolejnego dziwadła i jej legwana. — Próbowała ominąć dwóch mężczyzn rozmawiających głośno o piłce nożnej, ale jeden z nich gwałtownie machnął ręką i uderzył ją. — Ups!

— Ej, uważaj! — zawołał, jakby to była jej wina.

— Fani sportu… — mruknęła po nosem. Cóż, skoro był taki niemiły… Wyszeptała zaklęcie.

— I potem ten, kurwa… no… no ten… — zaczął mężczyzna, który ją potrącił. — Wiesz co, stary, kocham cię.

— Miałeś mnie już na „kurwa” — odpowiedział drugi.

Traci patrzyła za nimi zadowolona i pogłaskała Leroya pod brodą.

— I na dodatek nie widzieliśmy Supermana ani razu — mówiła do niego, jakby jej nie przerwano. — Myślałam, że może wyświadczymy mu jakąś przysługę, ale nie wiem…

Wyrzuciła pusty już kubek po kawie do śmieci i schowała ręce do kieszeni spodni. Dzień był dość chłodny, ale nie żałowała, że nie wzięła swojego futra. Leroy rozkoszował się słońcem, które wyszło zza chmur, więc nie przejmował się egzystencjalnymi pytaniami, które dręczyły Traci.

— Nie czujesz, że coś powinno się wydarzyć? Coś mnie męczy, odkąd wyszliśmy z pociągu. — Rozglądała się na boki. Nie podobało jej się to uczucie. — Może dla ciebie to nic takiego, ale zobaczysz, jak natrafimy na coś, to będziesz żałować — odpowiedziała legwanowi.

Leroy nie powiedział już telepatycznie nic więcej, więc westchnęła i kopnęła kamyk na chodniku. W momencie, kiedy uderzył w budynek, wszystkie światła na ulicy rozjarzyły się, a potem żarówki wybuchły.

— A nie mówiłam? — zawołała Traci, przywołując magię do rąk. Bardzo szybko uformował się tłum uciekających przed niebezpieczeństwem ludzi, więc wiedziała, gdzie ma zmierzać, by znaleźć źródło zamieszania. — Leroy!

Chowaniec zeskoczył z jej ramienia i rzuciła w jego stronę zaklęcie. Zamienił się w swoją drugą formę – dużego smoka z nietoperzowymi skrzydłami. Wskoczyła na jego grzbiet i skierowała go w odpowiednie miejsce.

— Masz rację — powiedziała do niego. — A jeśli Superman już jest na miejscu i nie będzie potrzebował naszego wsparcia, to przynajmniej go zobaczymy. Tak. I może uda nam się porozmawiać…

Wylecieli zza zakrętu i Leroy musiał gwałtownie skręcić, aby nie wpaść na gigantyczną kobietę-robota z równie gigantycznym młotem. Znajdowali się na głównym placu, gdzie niemal każdy budynek był obwieszony ekranami i bilbordami.

A gigantyczna kobieta sięgała prawie do samych czubków budynków.

Traci była tak nią zaabsorbowana, że dopiero po chwili zauważyła inną, o wiele mniejszą – czyli normalnego wzrostu – kobietę, unoszącą się przed ekranem wyświetlającym jej twarz.

— Livewire, na żywo! Gdzie jest wasz Superman? Nie chce się pokazać, tylko wysyła jakiegoś robota i smoka? Ha! — powiedziała kobieta, nadawając obraz samej siebie też na inne otaczające ich ekrany.

Wystrzeliła prądem w stronę Traci i Leroya, który próbował wykonać szybki unik, ale nie był w stanie. Traci już mówiła zaklęcia, aby ich jakoś osłonić, kiedy kobieta-robot zasłoniła ich swoim wielkim młotem.

— W porządku? — zapytała.

— Jesteśmy cali — odpowiedziała Traci. Leroy sam z siebie podleciał wyżej i usiadł na ramieniu robota. Dopiero teraz Traci zauważyła, że na piersiach robota znajduje się tarcza z logiem podobnym do tego Supermana. — Znasz Wielki Błękit?

Kobieta spojrzała w dół i pokręciła głową.

— Nie, nie znam.

— To dlaczego…

— Co to za pogaduszki! — przerwała im Livewire. — Podzielcie się ze wszystkimi!

Znowu wystrzeliła w nie, ale tym razem Traci była gotowa i udało jej się stworzyć tarczę nie tylko przed sobą i Leroyem, ale też przed kobietą-robotem. Musiała być zdecydowanie większa, ale na szczęście nie musiała zakryć całego robota.

— Jestem Traci, a to Leroy — przedstawiła się.

— Em… Steel. Miło cię poznać.

sss

Dzień zapowiadał się przyjemnie. Wczorajszego wieczora i przez sporą część nocy lało. Była nawet burza z piorunami, więc kiedy Natasha zeszła na śniadanie, ucieszyła się, widząc słońce za oknem.

— Coś jest nie tak — zauważył jej wujek.

— Coś w laboratorium? — zapytała, polewając naleśniki syropem.

— Nie. — John Irons pokręcił głową. — Zobaczymy. Pójdę się położyć.

— Mhm. — Natasha patrzyła za wujkiem. Ostatnio pracował coraz więcej nocek i był cały czas zmęczony, bo chciał spędzać z nią jak najwięcej czasu. Doceniała to, ale była już dorosła, więc potrafiła zrozumieć, że praca wymaga od niego wiele. Nie chciała, aby całkowicie padł ze zmęczenia.

Skoro wujek zostawił ją samą, to mogła iść do jego garażu i popracować nad… czymkolwiek. Nie miała samochodu, bo to jej się nie opłacało. A odkąd wujek zbudował własną zbroję do pomocy ludziom po tym, jak Superman zginął w walce z Doomsdayem, Natasha myślała, czy może nie chciałaby czegoś podobnego… Bo mimo że wuj nigdy jej nie wykorzystał – Superman wrócił, zanim miał okazję – to Natashę ciągnęło do niej bardzo. Oj, jak bardzo.

Włączyła radio i myślała, żeby może spróbować zbudować motor, kiedy usłyszała wiadomości.

— … Nieznana osobniczka wyłącza wszędzie prąd i lata, tak, lata nad liniami, jakby zasysając w siebie…

Natasha pobiegła do kuchni i włączyła telewizor, aby zobaczyć na własne oczy, co się dzieje. Rzeczywiście, kobieta ubrana na biało-niebiesko strzelała piorunami i zabierała prąd, skąd tylko mogła.

A po Supermanie nie było śladu.

Może próba pokonania takiej osoby w mechanicznej zbroi napędzanej prądem była błędem, ale Natasha nie mogła ot tak siedzieć i nic nie robić, skoro wiedziała, że ma w garażu coś, dzięki czemu może pomóc. Znała zbroję na wylot, przeglądała schematy wujka, więc może mogłaby…

Wróciła do garażu i spojrzała na młot, który był nieodłączną częścią zbroi i był w stanie ją aktywować. Był dopasowany do przepływu geomagnetycznego Ziemi, więc ważył tonę; mógł go unieść tylko jej wujek, którego DNA odblokowywało młot. A skoro bez niego nie miała dostępu do zbroi…

Kucnęła przy młocie i przesunęła po nim dłonią. Chciała go tylko dotknąć, bo jej wujek nawet tego zabraniał i nigdy wcześniej nie odważyła się złamać zakazu. Jakże się zdziwiła, kiedy usłyszała, jak młot się uruchomił.

— Uaktywniono protokoły wtórne. Potwierdzony klucz DNA: Natasha Irons — odezwał się zmechanizowany damski głos. — It’s hammer time.

Natasha nie sądziła, że tak się ucieszy na te słowa. Podniosła młot i obróciła się z nim do ściany, za którą wiedziała, że jest ukryta zbroja. Gdy tylko dotknęła młotem panel, ściana otworzyła się i zbroja sama podleciała do Natashy, owijając się wokół niej i przyjmując jej kształt – nawet uwzględniając jej długie włosy w dredach.

W drodze na plac, na którym zatrzymała się atakująca kobieta – mówiła na siebie Livewire i nawoływała Supermana – Natasha uczyła się, co jeszcze ta jej zbroja potrafi. A potrafiła wiele.

Dlatego Natasha nie mogła wyjść z podziwu, kiedy zbroja urosła na tyle, że Natasha nie musiała latać za Livewire, tylko wystarczyło by stała w miejscu, żeby mieć do niej niezakłócony dostęp. Bycie wysoką na kilka pięter miało też jednak swoje minusy i Natasha już musiała zablokować jedną nogę, w której Livewire odcięła zasilanie trafnym atakiem.

Ledwo co udało jej się opanować zachwyt nad zdolnościami zbroi, gdy zza jednego z budynków wyłonił się smok. Prawdziwy – tak zakładała – latający smok. Po zbliżeniu na niego obrazu zauważyła, że siedziała na nim dziewczyna w wieku Natashy, pochodzenia wschodnio-azjatyckiego, z długimi włosami związanymi w dwie kitki. A kiedy dziewczyna odwróciła głowę, Natasha zauważyła, że miała wygolone włosy z tyłu i z boku głowy do wysokości połowy czoła.

Ach, pomyślała, chwilowo zapominając o powadze sytuacji. Natashy podobały się dziewczyny i się z tym nie kryła. Jedyne laski, które widziała z tak wygolonymi włosami, też lubiły dziewczyny. Prawie się zaśmiała, bo sama Livewire, ze swoimi krótkimi, niebieskimi, stojącymi włosami…

Opanowała się na tyle szybko, żeby zasłonić nowo przybyłych młotem – który na szczęście bardzo szybko wracał do siebie po spięciu wywołanym atakami Livewire, o wiele prędzej, niż jej noga.

Kiedy przedstawiły się sobie, Natasha wiedziała, że muszą szybko opracować strategię pokonania Livewire. Natasha miała pomysł, ale musiała sprawdzić, czy podoła wprowadzeniu go w życie, a do tego potrzebowała paru minut.

— Traci, czy możesz zamknąć Livewire w tym magicznym polu siłowym? — zapytała, nawiązując do tarczy, jaką dziewczyna wyczarowywała. — Myślę, że mam plan.

— Mogę spróbować — odpowiedziała Traci. — Ale musimy podlecieć bliżej.

— Mam ją rozproszyć?

— Nie, zajmij się, czym musisz. — Na ustach Traci pojawił się uśmieszek. — Mam smoka i nie zawaham się go użyć — oznajmiła i Leroy odbił się od ramienia zbroi, pędząc na Livewire.

Natasha parsknęła śmiechem, ale zaraz potem szczęka jej opadła, kiedy z paszczy smoka wydobyła się wiązka ognia. Livewire musiała zrobić unik, aby uciec przed tym płomieniem i był to idealny moment, aby Natasha sprawdziła, czy ma odpowiednią moc w zbroi na to, co planowała.

Jako że Livewire czerpała swoją moc z elektryczności, Natasha i Traci musiały albo ją od niej odciąć, albo ją przeładować. Nie sądziła, że uda jej się całkowicie odciąć Livewire, bo wtedy mogłaby im uciec, więc, zamiast tego, chciała wepchnąć w nią tak dużo mocy, jak tylko mogła. A jeśli jej obliczenia się zgadzały, to gdyby zmniejszyła się do normalnego rozmiaru, miałaby wystarczająco dużo energii, aby zapchać Livewire i spowodować… niekoniecznie spięcie, ale coś, przez co Livewire sama straciłaby całą moc. Miała nadzieję, że nie pomyliła się w obliczeniach.

Spojrzała na dach najniższego budynku i podskoczyła w jego kierunku, jednocześnie się zmniejszając. Kiedy w końcu na nim wylądowała, zrobiła fikołka do przodu i wstała, będąc już normalnej wielkości.

Rozejrzała się i zobaczyła, że Leroy unosi się przy Livewire otoczonej fioletowym, przezroczystym polem siłowym, a Traci trzyma wyciągnięte ręce w jej stronę, zaciskając mocno zęby. Livewire nie chciała się poddać tak od razu, napierała na osłonę nie tylko swoimi mocami, ale też całym ciałem.

Natasha powoli uniosła się w górę, a kiedy miała pewność, że doskonale wiedziała, ile siły powinna użyć, podleciała do Traci.

— Trzymasz się?

Traci posłała jej spojrzenie spode łba. Natasha przytknęła młot do pola siłowego – i jak się spodziewała, Livewire odleciała na drugi jego koniec.

— Masz plan? Bo długo nie wytrzymam — sapnęła Traci.

— Mam. Jesteś w stanie zrobić tu dla mnie delikatną dziurę? Tak, żebym mogła wsunąć młot.

Traci wywróciła oczami.

— Zawsze jesteś taka wymagająca?

— Zabierz mnie na randkę, to sama zobaczysz — odpowiedziała bez namysłu Natasha.

Na szczęście Traci tylko się zaśmiała i otworzyła pole siłowe tak, jak została poproszona. Leroy pomógł, wsuwając czubek ogona w szparę i rozszerzając ją. Zanim Livewire mogła wykorzystać to do ucieczki, Natasha skierowała strumień elektrycznej energii przez młot prosto na nią.

Jej plan zadziałał!

— Zamknij pole! — krzyknęła, kiedy resztki mocy ją opuściły. Teraz była zamknięta w zbroi na co najmniej parę minut, zanim ta się na nowo uruchomi.

Zaczęła upadać i już szykowała się na niezłe uszkodzenia – siebie i samej zbroi – ale nagle zobaczyła, jak ogoń Leroya owija się wokół jej pasa, więc odetchnęła z ulgą. Spojrzała na pole siłowe – Livewire leżała już jakby bez życia. Natasha miała nadzieję, że nie zabiła jej, bo nie tak chciała zaczynać swoje superbohaterowanie… Jeśli wujek jej pozwoli zatrzymać zbroję.

Leroy zaczął opadać na ziemię, a Traci opuszczała nieprzytomną Livewire. Na chodniku Natasha wsparła się o młot, więc stała w miarę prosto, kiedy Traci wylądowała obok niej, a jej smok zamienił się w zielonego legwana.

— Jestem padnięta — ogłosiła Traci, kiedy położyła Livewire obok nich. — Musimy po kogoś zadzwonić?

— Nie trzeba — odezwał się głos za nimi. Odwróciły się i zobaczyły kobietę w płaszczu, która pokazywała im swoją odznakę. — Kapitan Sawyer, Specjalna Jednostka Kryminalna — przedstawiła się im. — Zajmujemy się właśnie takimi sprawami, jak Livewire.

Natasha wskazała na leżącą na ziemi kobietę.

— Cała wasza.

Kapitan Sawyer machnęła ręką i kilka osób podbiegło do Livewire.

— A co z nimi? — zapytał stojący za kapitan mężczyzna.

Natasha i Traci spojrzały po sobie, a Leroy machnął ogonem. Moc powoli wracała do zbroi Natashy, ale nie była pewna, czy da radę walczyć z tyloma ludźmi – ba! – czy da radę walczyć z policją. Wolałaby nie. Nie dla siebie. Ale nie miała nic przeciwko, gdyby zaatakowali ją za nic, jak wielu innych czarnoskórych obywateli. Wtedy bez żadnych skrupułów walczyłaby z policją.

— Pokonały Livewire bez większego kłopotu i zrobiły to szybciej, niż nam zajęło dotarcie na miejsce — oznajmiła kapitan Sawyer. — Nie jesteśmy po to, aby aresztować bohaterki.

— Ale… mają moce…?

Kapitan odwróciła się na pięcie i wzięła pod boki.

— Nie jesteśmy jednostką aresztującą ludzi na podstawie tego, czy mają moce, czy nie. Nikogo nie profilujemy, jasne?

— Chyba na nas pora — powiedziała Traci. Natasha musiała się z nią zgodzić.

— Dziękujemy — wtrąciła jeszcze kapitan Sawyer. — Jak możemy… zapisać was w raporcie?

— Steel — odparła Natasha.

— Traci Thirteen. I Leroy. — Podrapała Legwana pod brodą.

Natasha myślała, że usłyszała prawdziwe imię Traci, ale skoro podała je policji, to może nie jest prawdziwym… z drugiej strony Traci miała odsłoniętą całą twarz, nie to, co Natasha.

— Do zobaczenia — pożegnała ich kapitan Sawyer i odeszła ze swoimi ludźmi.

— Padam z nóg — powtórzyła Traci. — Masz siłę, aby nas stąd zabrać?

Natasha objęła Traci w pasie.

— Trzymajcie się.

Traci złapała ją za szyję, a Leroy owinął się wokół jej ramienia. Natasha wystrzeliła w górę i odleciała parę bloków dalej, lądując w ustronnej uliczce.

— Muszę to z siebie zrzucić — oznajmiła i pozwoliła, aby zbroja otworzyła się i ją wypuściła. — To był mój pierwszy raz w zbroi, więc zaczynało być ciężko.

Traci patrzyła na nią dziwnie.

— Okej, po pierwsze, myślałam, że jesteś robotem. Po drugie, myślałam, że jesteś biała.

— Myślałaś, że jestem białym robotem? — Natasha otrzepała się i uniosła brew. Zauważyła, że Traci skupiła się właśnie na tej brwi.

— Myślałam, że zostałaś zaprogramowana jako… biała kobieta-robot. Bo brzmisz, jakbyś była biała.

— No więc nie, nie jestem biała — skwitowała Natasha i skrzyżowała ręce na piersi. — Masz z tym jakiś problem?

— Żadnego — odpowiedziała Traci. — Masz bliznę na brwi?

Usta Natashy drgnęły na tę szybką zmianę tematu.

— Nie.

Przez chwilę patrzyły na siebie bez słowa, a potem Traci uśmiechnęła się szeroko.

— Nie żartowałaś z tą randką, co?

— Chętnie spróbuję, jeśli ty też. — Natasha wzruszyła ramionami.

— Och, z chęcią. — Traci podeszła bliżej. — Chociaż chciałabym wiedzieć, z kim się umawiam, bo raczej nie masz na imię Steel?

— Jestem Natasha. A ty?

Traci przekrzywiła głowę.

— Traci.

— Podałaś swoje prawdziwe imię policji? — I mnie, dodała w myślach0.

Traci wzruszyła ramionami.

— Kapitan Sawyer nie chciała mnie aresztować, tylko dziękowała za pomoc. A tobie pomagałam. To jak z tą randką? Masz czas teraz?

— Muszę odstawić zbroję. Ale możemy wymienić się numerami i umówić.

Traci wyciągnęła swój telefon, odblokowała go i podała Natashy bez słowa.

Notes:

Traci i Nat były w komiksach parą! W serii Superwoman z Rebirth.
Sporą część ich spotkania wzięłam z historii "Supergirls" zawartej w Action Comics #806-808 (tho jest w tej historii spoiler do trzeciej postaci, która zostanie wprowadzona w tym fiku za jakieś... 20-30 rozdziałów - tak zakładam, bo mam ją w planach, gdyż nie zdążyłam o niej napisać podczas NaNo).

Jestem dumna, że napisałam w tym rozdziale interakcję między trzema kanonicznymi wlw. In yo face detective comics comics

Chapter 12: Dlatego potrzebujesz Robina

Chapter Text

Był już ranek, kiedy Bruce dostał wyniki od doktora Stone’a. Nie spodziewał się nowych rewelacji, więc odetchnął z ulgą, kiedy otrzymał potwierdzenie tego, co wykazały i jego wyniki, i wyniki Barry’ego. Zerknął w stronę salonu, gdzie młody Drake i chłopak zasnęli na kanapie. On nie mógł; spędził całą noc na próbach kontaktu z Clarkiem, a kiedy w końcu dał za wygraną, wyniki krwi nastolatka były gotowe.

Kiedy zobaczył dwóch dawców DNA, nie był pewien, czy zmęczenie nie płata mu figla. Z jednego monitora patrzyła na niego twarz Clarka, a z drugiego… Lexa Luthora. Nawet Alfred zamarł, kiedy przyniósł mu kawę.

— Dobrze widzę? — zapytał, kładąc kubek przy łokciu Bruce’a.

— Tak — odpowiedział Bruce, wpatrując się cały czas w sekwencję DNA, jakby była w stanie odkryć przed nim tajemnicę tego, jak powstała. — Potrafię zrozumieć, jak do tego doszło, ale nie mam pojęcia, co było iskrą, która wszystko zaczęła.

— Może mnie panicz oświecić w takim razie? Bo ja nadal nie mam pojęcia jak to możliwe.

Bruce odchylił się na krześle z westchnieniem.

— Chłopaka znaleziono w komorze Genesis na kryptonijskim statku, w takim samym kokonie, z jakiego „urodził się” Doomsday — zaczął Bruce. — Wiemy, że Luthor użył dwóch rzeczy do stworzenia Doomsdaya: ciała Zoda i swojej własnej krwi.

— Dlaczego więc ten chłopak nie jest drugim Doomsdayem?

— Nie wiem. — Bruce sięgnął po kawę i upił łyk. — Krew Luthora pewnie została w komorze, a materiał genetyczny Clarka był tak samo łatwy do zdobycia. W końcu w tym samym miejscu go wskrzesiliśmy. Muszę poinformować wszystkich.

— Mam wysłać wiadomości?

Bruce potarł twarz rękoma i pokiwał głową.

— Niech przyjdą do salonu na dole.

— Do dzieciaków? Obu?

Ach, no tak. Timothy Drake nadal był jego gościem i w tym momencie zaprzeczanie, że Bruce nie był Batmanem, nie miało sensu.

— Daj im znać, że będzie obecny, więc żeby nie przychodzili po cywilnemu.

— Powiem im, żeby pojawili się za pół godziny — zarządził Alfred. — Niech panicz w tym czasie skończy kawę i doprowadzi się do porządku.

Bruce nie miał zamiaru się z nim kłócić, bo w końcu spędził całą noc na zamartwianiu się, więc nie był zdziwiony, że nie pachniał jak stokrotki.

— Daj dzieciakom coś do jedzenia i też ich uprzedź — rzucił jeszcze do Alfreda. Wypił całą kawę na raz i oddał mu kubek, po czym skierował się pod prysznic. Na początku myślał o skorzystaniu z tego w jaskini, ale wolał nie ryzykować, że natrafi na nastolatków.

Dwadzieścia minut później, ubrany w czyste ciuchy, pojawił się w salonie. Od razu zauważył, że chłopcy również dostali od Alfreda ubrania na zmianę. Spojrzał na czarną koszulkę z logiem Supermana, jaką miał na sobie nastolatek z DNA tego bohatera. To miał być prezent dla Dicka, ale Alfred najwyraźniej zdecydował, że ten nieznajomy potrzebuje go bardziej. Z kolei kiedy Bruce zauważył, że Tim ma na sobie zdecydowanie za dużą, znajomą bluzę, która należała do Jasona, poczuł ukłucie w piersi. Szybko przestał o tym myśleć.

— Zaraz się tu zrobi tłoczno — uprzedził chłopaków.

— Już pan wie, kim jestem?

Bruce spojrzał na pytającego nastolatka i westchnął.

— Mniej więcej.

— Mniej czy więcej? — zapytał Drake.

— Wiem, skąd pochodzisz — sprostował Bruce.

— Skąd?! — ożywił się nastolatek. — Niech mi pan powie!

— Powiem — odpowiedział spokojnie Bruce. — Ale nie chcę się powtarzać, więc poczekamy na pozostałych.

Dzieciak wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Drake chwycił go za przedramię i pokręcił głową. Nastolatek sapnął i odchylił się na oparcie, ale nie nalegał dalej.

Pierwsza w drzwiach pojawiła się Diana w pełnym orężu. Bruce prawie prychnął, kiedy zobaczył, jak na nią zareagowali nastolatkowie. Później jednak ledwo co się powstrzymał, kiedy na mokrego Arthura bez koszulki zareagowali tak samo. Ostatni zjawił się Barry, pięć minut po ustalonym czasie. Po jego przeprosinach Bruce od razu przeszedł do rzeczy:

— W komorze Genesis powstało nowe istnienie. — Zobaczył, jak Diana łapie swój miecz, więc pokręcił głową. — Nie jest… agresywne. — Wskazał ręką na nastolatka siedzącego obok Drake’a. Ten skulił się pod tyloma spojrzeniami, ale wyraźnie rozluźnił, kiedy Drake uścisnął jego ramię. — Z trzech niezależnych źródeł dowiedziałem się, że dawcami jego DNA są Superman i Lex Luthor.

— Co? — wyrzucił z siebie Drake. Jako jedyny się odezwał, ale Bruce doskonale widział, że pozostali mieli podobne reakcje, oprócz Victora i Barry’ego, którzy znali wyniki odpowiednio Silasa i swoje własne.

— To… źle? — zapytał dzieciak, patrząc po wszystkich.

— Niezupełnie — odpowiedział prawdziwie Bruce, ale Diana powiedziała równie głośno:

— Ależ skąd. — Posłała Bruce’owi uciszające spojrzenie i klęknęła przed nastolatkiem, aby nie górować nad nim. — Nasi rodzice nie ustalają tego, jakie drogi wybierzemy.

— Rodzice? — powtórzył nastolatek.

— Właśnie, to druga kwestia — wtrącił Victor. — Wierzymy, że najrozsądniej będzie nazwać cię klonem. Zostałeś stworzony, a nie zrodzony.

— Wiele osób nie jest urodzonych, a mają rodziców… — przerwał Drake.

— Wiele osób nie jest stworzonych od razu jako nastolatkowie — wyjaśnił Bruce. Z tym Drake nie mógł się nie zgodzić.

— Czyli jestem… klonem tego Supermana i kogoś o imieniu Lex Luthor? Mogę się z nimi zobaczyć?

— To będzie trudne — skomentował Barry pod nosem.

— Dlaczego? — zapytał od razu nastolatek. — Nie chcą mnie widzieć?

— Nie wiedzą o tobie — odpowiedział od razu Drake. — Nie z twojej winy.

Bruce zaczynał myśleć, że to przywiązanie dwóch dzieciaków do siebie zaczyna być problematyczne. Klonem będzie się musiał zająć do powrotu Supermana – odmawiał myślenia, że może być inaczej – a sprawę Drake’a chciał załatwić inaczej i się go pozbyć, zwyczajnie wyprosić, ale jak tak dalej pójdzie…

— Superman jest chwilowo niedostępny — oświadczył w końcu. Spojrzał po pozostałych. — Nie ma go na Ziemi. Nikt nie może go znaleźć.

— Nie powinniśmy się tym zająć? — zapytała Diana.

— No, może jest gdzieś, gdzie nie masz dostępu, co? — dodał Arthur.

— Jeśli ja nie mam tam dostępu, to nie wiem, czy ktokolwiek inny da radę go znaleźć — odgryzł się Bruce. — Ale jestem przygotowany do jego powrotu w jakimkolwiek stanie i powinienem od razu wiedzieć, kiedy wróci.

Nikt nie śmiał sprostować tego na „jeśli” wróci.

— A Luthor jest w więzieniu, bo jest złym człowiekiem — oznajmił Drake. Mówił cały czas do klona. — Więc nie musisz go nawet odwiedzać. On na pewno by chciał cię wykorzystać. Dlatego lepiej poczekać na Supermana, a jeśli po rozmowie z nim dalej będziesz chciał zobaczyć Luthora… to zobaczymy. Ale jestem pewny, że ci pozwoli, jeśli bardzo będziesz chciał.

— Chcę wiedzieć, skąd pochodzę — powiedział klon.

— Dowiesz się wszystkiego od Supermana, uwierz mi.

Klon pokiwał głową.

— A ty… kto? — zapytał w końcu Barry, patrząc na Drake’a.

— Tim Drake — przedstawił się i uniósł brodę. — Odkryłem, że pan Wayne jest Batmanem.

— Jak to „odkryłeś”? — zaciekawił się Barry. Spojrzał z ukosa na Bruce’a. — Nie rzucił w ciebie batarangiem, co?

— … Dlatego potrzebujesz Robina. Kogoś, kto będzie temperował tę agresję — oświadczył Drake, patrząc na Bruce’a, jakby wcześniej podejrzewał się, że ten rzuca w zwykłych ludzi batarangami, a teraz zostało to tylko potwierdzone. Bruce’owi nie uciekło też to, że chłopak nie zwrócił się do niego per „pan”.

— O, to nowy Robin jest? Trzeci? — Barry brzmiał na zdecydowanie zbyt zadowolonego z tego błędnego odkrycia.

Nie — odparł Bruce. Nie miał zamiaru już nigdy…

— Hm — mruknął Drake.

Nie — powtórzył Bruce i skrzyżował ręce na piersi.

— Poproś Dicka Graysona, aby wrócił — rzucił Drake.

Bruce otwierał usta, aby i ten pomysł odrzucić, ale przerwał mu Arthur:

— Wydaje mi się, że te rodzinne pogaduszki nie są już naszą sprawą? — Poczekał, aż Bruce się z nim zgodzi. — Super. To ja sprawdzę, czy Superman nie wylądował gdzieś w wodzie znowu. Dam znać, jeśli go znajdę.

— „Znowu”? — zapytał Victor, ale Arthur już wyszedł.

— Czy chłopak może zostać u ciebie? — zapytała Diana, wstając. Cały czas rozmawiała cicho z nastolatkiem, trzymając jego rękę w swoich dłoniach. Dopiero teraz się zwróciła do Bruce’a. — Kiedy Superman wróci, na pewno przyleci najpierw tutaj.

Bruce w to wątpił. Clark na pewno najpierw odwiedzi swoją matkę. A kiedy Martha mu powie, że dzwoniła po wszystkich, czy wiedzą, gdzie jest, to Clark poleci do Lois – i Diany – a dopiero potem może w końcu do Bruce’a…

— Jasne — odpowiedział mimo to, czując, jakby w ustach mu coś umarło. — Mam dużo miejsca.

Diana pokiwała głową i wyszła.

— Przekażę tacie, że jego wyniki zostały potwierdzone — oznajmił Victor.

— I podziękuj mu — dodał Bruce. Poczekał, aż Cyborg również wyjdzie, po czym skupił się na młodym Drake’u. — To teraz ty.

— Batman nie powinien działać sam — zaczął Drake. Bruce nie chciał z nim rozmawiać przy innych, do których zaliczał się też klon, ale najwyraźniej Drake nie miał już żadnych ograniczeń przy chłopaku. — Nawet jeśli nie działał pan z Supermanem, ale Superman po prostu był, to od razu było widać, że coś się w Batmanie zmieniło. Na lepsze.

— Czyli kiedy Superman wróci, dasz mi spokój?

Drake otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Jego wzrok powędrował po całym pomieszczeniu, zanim zatrzymał się na ramieniu Bruce’a.

— Jak teraz myślę… Naprawdę powinien pan z kimś współpracować. Ma pan już swoje lata.

Bruce zaśmiał się na te słowa. Dzieciak nazwał go starym bez żadnych skrupułów.

— I chcesz być tym kimś? Zamarzyło ci się superbohaterowie? — Bruce wziął się pod boki. — Jesteś jakkolwiek wyszkolony?

— Dicka ledwo co wziął pan do siebie i już Batman z Robinem latał! Z Jasonem było prawie tak samo! — Tim zagryzł dolną wargę Wyglądało na to, że bardzo szybko podjął tę decyzję, a nie spodziewał się, że do tego dojdzie. — Jeśli nie ma szans, żeby pierwszy Robin znowu współpracował z Batmanem…

Bruce uniósł brew.

— Skąd w ogóle wiedziałeś?

— Czy to ważne?

Tak. Nie mogę pozwolić, aby moja tożsamość została poznana. Tyle lat zajmowałem się Gotham, że narobiłem sobie wrogów, o jakich nawet nie masz pojęcia — odpowiedział chłodno Bruce.

Drake wzdrygnął się, więc musiał się chociaż domyślać.

— Przeczytałem w gazecie, że adoptowany syn Bruce’a Wayne’a zginął. I w tym samym czasie zniknął Robin. Więc poszedłem za ciosem i sprawdziłem nagrania Robinów na necie. A potem poszukałem nagrań Latających Graysonów. Dodałem dwa do dwóch, kiedy zauważyłem, że pierwszy Robin wykonuje takie same dziwne salto, co Dick Grayson.

— Poznałeś po salcie?

— Tak. — Drake wzruszył ramionami. — Jest bardzo rozpoznawalne.

Bruce będzie musiał porozmawiać o tym z Dickiem. I poprosić Cyborga o usunięcie wszystkich nagrań Robinów z Internetu.

— Skoro o tym mowa. Umiesz chociaż salto zrobić? — zapytał Bruce, pewny, że tutaj Drake’a pokona.

— Nie w tym momencie — odparł chłopak po chwili wahania. — Jak mi pan da tydzień, to się nauczę.

— Tydzień na jedno salto? — Bruce chciał zdusić tę chęć nauki u chłopaka w zarodku. Niestety, dostał rykoszetem, bo Drake uniósł brodę w górę, pokazując swoją dumę.

— Na początku będę potrzebował więcej czasu, a potem coraz mniej. Nauczę się, zobaczy pan.

— Ja pomogę — odezwał się cicho klon.

Bruce prychnął.

— Żadne z was nie wie, jaki trening jest potrzebny.

— Dowiem się — odparł Drake. — Mam pieniądze.

Bruce odetchnął przez zaciśnięte zęby.

— Salto za tydzień. Nic nie obiecuję.

Nie chciał, aby chłopak sam wyszedł na ulice. Już Dicka musiał przed tym powstrzymać, kiedy wziął go do siebie, a domyślał się, że Drake również może wmówić sobie, że to dobre rozwiązanie.

— Ma pan miejsce, gdzie mogę poćwiczyć?

Bruce zmroził dzieciaka wzrokiem.

— Chcesz mojej pomocy?

— Nie — odparł Drake. — Tylko nie chcę go zostawiać — wskazał na klona — więc jeśli pan pozwoli, zacznę tutaj. Od razu.

Bruce musiał przyznać, że nastolatek był na tyle uparty, że jeszcze może mu się udać. Już i tak wkręcił się do jaskini.

— Alfred cię zaprowadzi — zarządził i zostawił ich, aby pójść ogłosić Alfredowi, do jakiego konsensusu doszli.

Nie spodziewał się, że chłopak wytrzyma tydzień. Dawał mu parę dni – bo wierzył, że chciał zostać z klonem. Ale nie wierzył, że podjęta na szybko decyzja sprawi, że Drake będzie posiadał wystarczająco determinacji, aby przetrwać trening konieczny do zostania Robinem.

Chapter 13: Równowaga wszechświata vol 2

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Clark trzymał Supergirl na rękach. Nie był pewny, czy dotrze z nią na swoją Ziemię, do właściwego wymiaru, skoro nie miał pojęcia, jak działa urządzenie zdolne do takich podróży. Jednak gdy tylko pojawił się na niebie nad polami Smallville, od razu wiedział czego szukać, aby upewnić się, że był w domu. Najpierw poszukał bicia serca swojej mamy – z trudem, ale je znalazł. Już chciał szukać kolejnego, którego nauczył się na pamięć, ale przypomniał sobie, że Supergirl nie była Laną, mimo że wszystko na to wskazywało. Więc ten sposób nie był właściwy do sprawdzenia, czy Clark przybył do właściwego świata, bo może być zakłamany – skoro Supergirl mogła się podszywać pod Lanę i się nie zorientował, że coś się nie zgadza, to inne wymiary mogły działać podobnie.

Jego planem B było odwiedzenie batjaskini. Tam najprędzej dowie się, czy powinien zrobić kolejny skok. A jeśli jest w dobrym wymiarze, to może od razu zacząć omawiać z Bruce’em to, co mu się przytrafiło, rzeczy, o których się dowiedział i co najważniejsze – poprosić o poradę w kwestii Supergirl.

Clark nie miał w tej chwili żadnych innych możliwości, niż umieszczenie jej w gospodarstwie z mamą. Był do tego mocno przekonany, ale miał też nadzieję, że Bruce poprze ten pomysł. Poleciał szybko do szklanego domu i zawisł w powietrzu, przyglądając się z góry otoczeniu. W Wayne Manor nie było nikogo, tak samo w domu, ale w jaskini zauważył Bruce’a z paroma innymi osobami. Nie znał ich, ale stwierdził, że skoro byli w batjaskini, to Bruce im ufał. Zresztą fakt, że Superman współpracował z Batmanem, nie był tajemnicą, więc jego pojawienie się nie powinno spowodować niepożądanych konsekwencji.

Clark wylądował na podwórku i pewnym krokiem zaczął iść do domu. Zdziwił się, kiedy drzwi się przed nim od razu nie otworzyły i musiał zadzwonić dzwonkiem. Czekał prawie minutę.

— Paniczu Kent! — zawołał z progu Alfred i wpuścił go do środka. — Zaraz poinformuję panicza Wayne’a o pańskiej obecności, niech pan poczeka w salonie.

Nawet gdyby dom nie był dużą otwartą przestrzenią, Clark był już tutaj tyle razy, że doskonale wiedział, którędy do salonu. Położył Supergirl na sofie i przykrył ją swoją peleryną. Nie wiedział, kiedy odzyska ona ludzką powłokę, więc wolał nie ryzykować, że obudzi się naga.

— Clark. — Bruce zbliżał się do niego szybkimi, długimi krokami. — Jesteś — powiedział z ulgą, a do Clarka dotarło, że zniknął na ponad dobę i nikt o tym nie wiedział.

— Tak, jestem. Wróciłem — zapewnił.

Bruce nadal do niego podchodził i Clark uniósł ręce, aby go objąć i przytulić na powitanie. Nie spodziewał się, że Bruce złapie jego twarz w dłonie i pocałuje prosto w usta. Nie był to długi pocałunek; skończył się, zanim Clark ogarnął się na tyle, aby zacząć go oddawać, ale Bruce wydawał się nie mieć mu tego za złe.

— Jesteś — powtórzył Bruce i teraz rzeczywiście objął Clarka za szyję, i przytulił się do niego.

Clark nie spodziewał się takiej reakcji, takiego przywitania. Wiedział, że Bruce coś do niego czuje, ale nie sądził, że mężczyzna będzie taki wylewny, niezależnie od okoliczności. Jakby słysząc jego myśli, Bruce odsunął się o krok.

— Muszę dać znać mamie, że wróciłem, bo zniknąłem jej sprzed nosa — oznajmił Clark.

— Najpierw przyleciałeś tutaj?

Clark pokiwał głową, a Bruce uśmiechnął się lekko.

— Alfred może do niej zadzwonić — zaproponował. — Bo mamy dużo do omówienia. Chyba że bardzo chcesz zadzwonić sam…?

— Nie, niekoniecznie, jeśli mogę o to poprosić Alfreda, zaoszczędzimy sporo czasu, bo też mam wiele do opowiedzenia.

Bruce wyciągnął telefon i napisał na nim krótką wiadomość do Alfreda. Następnie wskazał na Supergirl.

— Możemy zacząć od tego?

— W skrócie, bo całość opowiem potem, jest to żywa istota stworzona z protomaterii.

Bruce spojrzał na niego z miną bez wyrazu.

— Ten twój skrót nic mi nie mówi.

— Mówi, że jest żywa. Tyle na razie wystarczy, jeśli też masz do mnie sprawy.

— Mam — westchnął Bruce. — Ale muszę cię zabrać na dół. Możemy ją zostawić tutaj?

— Nie chciałbym zostawiać jej samej. — Clark wolał mieć więcej czasu, ale skoro się spieszyli, to pora przedstawić Bruce’owi jego propozycję. — Poznałem ją dość dobrze i wiem, że potrzebuje czasu, aby dojść do siebie. Myślisz, że zebranie jej do Smallville to dobry pomysł? Wtedy zostawiłbym ją w dobrych rękach i mógł wrócić tutaj, aby omówić wszystko inne.

Wiedział, że Bruce nie ma kompletnych danych, aby podjąć w pełni podstawną decyzję, więc tym bardziej było Clarkowi przyjemnie, kiedy powiedział:

— Jeśli uważasz, że tak będzie najlepiej, to ci ufam.

— Dziękuję, Bruce. — Clark uśmiechnął się do niego i instynktownie pocałował go w policzek. — Wrócę najpóźniej za pół godziny — dodał, zabrał Supergirl na ręce i wyleciał. Swoje wylewne zachowanie przypisał temu, że widział śmierć Bruce’a Wayne’a z kieszonkowego wymiaru, więc widząc go całego i zdrowego przyniósł wielką ulgę.

A Bruce może po prostu… po ludzku… za nim tęsknił?

Z uśmiechem na ustach Clark ostrożnie poleciał do Smallville, pamiętając, że nie leci sam, więc nie mógł po prostu popędzić czym prędzej. Wylądował na trawniku i zerknął na Supergirl, ale ta nadal się nie obudziła.

— Clark!

Podniósł głowę i posłał mamie uśmiech. Wyglądało na to, że telefon Alfreda przygotował ją na jego przybycie. Podeszła do niego blisko, ale nie przytuliła go. Patrzyła z zainteresowaniem i troską na istotę w jego ramionach.

— Jesteś cały — wyrzuciła z siebie z ulgą.

— Wszystko w porządku, mamo — powiedział. Kiedy zobaczył Lanę na ganku, skinął jej głową. Dopiero wtedy podeszła bliżej.

— Hej — przywitała się z uśmiechem. Zmarszczyła brwi, kiedy podeszła bliżej. — Kto… Co to jest?

— To jest „Supergirl”, Lano.

— Supergirl…? — Lana spojrzała na twarz istoty w zdumieniu. Już nie wyglądała jak ona, to na pewno. — Czyli ta, która się podszywała…? — Potrząsnęła głową. — A czy to żyje?

W tym samym momencie Supergirl otworzyła oczy i spojrzała prosto na Lanę. Clark uścisnął ją, aby wiedziała, że jest bezpieczna.

— Ona żyje. Powróciła do swojego protomaterialnego stanu na czas, kiedy się regeneruje — wyjaśnił Clark.

— „Protomaterialnego”? „Regeneruje”? — powtórzyła Lana.

— Nieważne — przerwała mama Clarka. — Gdzie byłeś? — zapytała, kładąc dłoń na jego bicepsie.

Clark odetchnął głęboko.

— Byłem na końcu świata, mamo. Może na końcu dwóch światów… — Spojrzał na istotę na jego rękach i uśmiechnął się melancholijnie. — Supergirl jest jedyną pozostałością po całym wszechświecie. Chciałbym prosić, mamo, abyś się nią zajęła.

— Zajęła…?

— Tak. Ona zasługuje na drugą szansę. A wiem, że tutaj ją dostanie.

Przez chwilę spoglądał mamie w oczy i wiedział, że zrozumiała. Chciał, aby traktowała ją tak, jak jego. Jak dziecko, które spadło jej z nieba.

— Powinniśmy zabrać ją do domu. Mam jakieś twoje stare ubrania, które powinny na nią pasować.

— Dziękuję, mamo. Opowiem więcej, jak wrócę, ale naprawdę spieszy mi się…

— No to dawaj ją tu — powiedziała Lana, wyciągając ręce. — Odstawię ją do środka i pojadę po jakieś moje ubrania.

Clark był bardzo wdzięczny, że Lana otrząsnęła się z osłupienia i uprzedzeń co do Supergirl. Jednak nie był pewien, czy powinien Lanie przekazywać słabą istotę do rąk.

— Dziękuję, Lano — powiedział na początek. — Ale nie sądzę, że…

— Jeśli powiesz „dasz radę ją unieść”, to się pokłócimy — ostrzegła Lana. — Wyciskam półtora wagi mojego ciała. Dam radę.

Clark był zdumiony i bez słowa podał jej Supergirl. Wiedział, że praca w gospodarstwie to nie przelewki, więc Lana słaba fizycznie nie była, ale nie spodziewał się, że aktywnie ćwiczy. Dawno nie rozmawiali.

Stwierdził, że flanele naprawdę zasłaniają mięśnie, kiedy Lana wzięła Supergirl na ręce jakby bez wysiłku. Podejrzał rentgenem, jak się mają bicepsy Lany – i już nie miał żadnych więcej wątpliwości.

Zaczęły iść w stronę domu, a on szykował się do lotu, ale przerwał mu słaby głos:

— Clark…?

Wszyscy zatrzymali się i spojrzeli na Supergirl. Clark szybko znalazł się obok.

— Jesteś w moim świecie — wyjaśnił. — Z moją mamą i z Laną Lang.

Supergirl spojrzała na obie kobiety. Jej skóra zaczęła się zmieniać; już nie wyglądała na fioletowe poparzenia, tylko ludzką, ale szarą skórę. Na jej głowie pojawił się biały meszek włosów.

— Lana Lang? — zapytała.

— Tak. To ja — przedstawiła się Lana z uśmiechem.

— Więc… kim ja jestem?

Przez chwilę wszystkich zatkało. Ale Martha szybko się ogarnęła i uśmiechnęła.

— Co myślisz o imieniu Mae? — zapytała. Supergirl pokiwała głową. — Cudownie! Mae Kent. Zawsze chciałam mieć córkę — dodała, wywołując uśmiechy na twarzach Clarka i Lany.

Mae jednak skrzywiła się lekko.

— Och. Nie musisz… nie musisz nazywać się Kent — powiedziała szybko Martha.

— Nie, to nie to. Nie jestem… córką. Um. To też, ale nie, chwila. — Patrzyli, jak Mae bierze głębszy oddech. — Nie chcę być kobietą.

— Chcesz być mężczyzną? — zapytała spokojnie Lana, a kiedy na to również istota pokręciła głową, Lana uśmiechnęła się do niej. — Nie musisz być ani tym, ani tym. Ale jakimi zaimkami możemy się do ciebie zwracać?

Oczy Mae spoglądały po nich z niedowierzaniem, ale też ulgą i cichą radością.

— „Onu”, proszę — oznajmiłu po chwili.

— Oczywiście. Tak będzie — zapewnił nu Clark. — Ale teraz naprawdę muszę cię zostawić z mamą i Laną, Bruce na mnie czeka. — Rzucił im jeszcze jeden uśmiech i odleciał.

sss

Kiedy wszechświat po raz kolejny poczuł zachwianie równowagi materii, był zaniepokojony. Wyglądało na to, że Clark Kent wrócił, znowu wywołując falę konsekwencji. Byłu z nim Mae, ta sama istota, którą poprzednio wszechświat – i ona sama – znał jako Lindę-Lanę-Lindę. Teraz wszechświat się upewnił, że rzeczywiście ta istota nie wpływa na ilość energii w wymiarze, więc nie była problemem.

Problemem, znowu, był Clark Kent.

Wcześniej zabrał energię, więc wszechświat potrzebował kogoś, kto wytworzy ją na nowo. Teraz mógłby po prostu zabrać sztuczną istotę i poziomy energii znowu zostałyby wyrównane.

Ale wszechświat nie był okrutny. Nie chciał odbierać życia, zmieniać historii.

Chciał ją naprawiać.

Nie musiał długo decydować, co może naprawić.

Jason Todd nigdy nie miał umrzeć.

Ale w tym świecie zginął. Na jakiś czas.

Dopóki wszechświat nie zdecydował się tego naprawić.

sss

Ciemno.

Duszno.

Mało miejsca.

Mało powietrza.

Głód.

Ból.

Wyjście?

Wyjście?!

Drapanie paznokciami, brud, zasyp, do góry, szybko.

Nagle mokra, ciężka ziemia.

Słabnie, ale brnie dalej. Wyżej.

W końcu nie ma nic wyżej.

Szybko, szybko. Jeszcze trochę.

Oddech.

Oddychanie.

Zimno.

Drżenie z zimna.

Brud.

Kąpiel…?

Znajome miejsce. W oddali.

Jason wstał z grobu i powoli zaczął czołgać się, iść na czworaka, upadać, na nowo wstawać, iść, iść do Wayne Manor.

Notes:

Mae Kent w komiksach jest postacią, która wg mnie powinna być enby, jednak kanonicznie wygląda to tak, że kiedy ma kobiece ciało, to używa damskich zaimków, a kiedy ma męskie ciało, to używa męskich zaimków. Dlatego postanowiłam naprawić ten błąd.
Wielkie podziękowania dla Aiso, która była dla mnie tutaj sensitivity readerem, bo ja jestem cis.

Część myśli wszechświata o Jasonie wyciągnęłam z zeszytu Batman Annual #25.

Chapter 14: Pora się poznać

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Przez pierwsze piętnaście minut Bruce przyglądał się, jak Drake – Tim – siedzi z klonem w sali treningowej, do której zaprowadził ich Alfred, i przeglądają Internet na telefonie tego pierwszego. W końcu Tim oddał komórkę drugiemu nastolatkowi i poszedł rozciągać się na matach. Sam fakt, że nie próbował od razu skakać jak popadnie, tylko rzeczywiście wziął wyzwanie na poważnie i się rozgrzewał, pokazał Bruce’owi, że Tim bez wątpienia będzie dalej się upierał, by uczyć się i ćwiczyć pod jego okiem.

Nie wiedział, jak się z tym czuł. Kiedy Jason zginął, Bruce przysiągł sobie, że za żadne skarby świata nie poprowadzi żadnego innego dziecka tą drogą. Młody Drake mimo to jakoś się wkręcił i przeskoczył ponad tą przysięgą. Bruce wcale nie musiał dotrzymać obietnicy, że cokolwiek będą razem robić, jeśli Tim pokaże mu salto. Z drugiej strony naprawdę czuł, że jednak dzieciak na coś zasługuje. Chociażby na pochwałę, jeśli mu się uda.

Bruce wyłączył w końcu obraz z kamer i skupił się na kolejnym zadaniu. Czekał na powrót Clarka, a w międzyczasie zabrał się za prawne przywrócenie go do życia.

Wybrany przez niego Archie Clayton był jednym z prostszych rozwiązań, bo jego zniknięcie nie zostało powiązane z pojawieniem się latającego, nadludzko silnego obrońcy. Owszem, Archie zniknął tego samego wieczoru, kiedy coś wbiło drewniane pale w ciężarówkę mężczyzny, ale w żaden sposób nie dało się tego zwalić na samego Archiego. Dodatkowym plusem była świeżość tej tożsamości – po niej już tylko był Joe Shuster, który pracował na wyprawie do Kanady i tam znalazł kryptonijski statek.

Rozpisał plan i kilka komend, ale jeszcze ich nie wdrożył. Dla Clarka była to kwestia dosłownie życia i śmierci, więc nie chciał, aby coś źle zadziałało, dlatego zdecydował się najpierw stworzyć symulację. Jeśli zadziała poprawnie, wyśle dane do Victora, aby ten również sprawdził czy wszystko było w porządku.

— Paniczu Wayne — odezwał się Alfred przez interkom. — Panicz Kent jest w salonie.

Bruce ledwo co zapisał pliki, po czym szybko poszedł do salonu w jaskini. Zamarł w wejściu, nie widząc nikogo, po czym pokręcił głową i skierował się do windy. Muszą ustalić jakąś konkretną nazwę na to pomieszczenie socjalne w jaskini, aby się więcej nie mylić w ten sposób.

sss

Gdy Clark odleciał z istotą w ramionach, Bruce odetchnął lekko, ale też pokręcił głową. Nie spodziewał się po sobie, że tak zareaguje na jego powrót: pocałunek i uścisk. I to bez pytania o zgodę. Clark nic nie powiedział na jego zachowanie, po prostu zamarł, więc o ile Bruce nie miał co liczyć na to, że Clark przyjął ten pocałunek z radością, to przynajmniej nie odepchnął Bruce’a, więc nie mógł być całkiem zniesmaczony.

Bruce potarł palcami swój policzek – złożony na nim pocałunek też był dość dobrym dowodem na to, że Clark nie miał mu niczego za złe.

Powiedział Clarkowi, że sprawy do omówienia będą mieli na dole, więc Bruce zszedł z powrotem do jaskini. Zatrzymał się w korytarzu przed salą treningową. Zorientował się, że nie uprzedził Clarka, z kim się spotka, więc może lepiej nie wrzucać go od razu na głęboką wodę. Miał nadzieję, że powiedzenie mu tuż przed poznaniem dzieciaka będzie w sam raz.

Uśmiechnął się kącikiem ust.

Może i chciał, aby Clark miał takie samo zaskoczenie, co Bruce z Timem. Czemu nie. Należy mu się chociaż odrobina zabawy po tej męczącej dobie, kiedy Clarka nie było.

Nie pomyślał, że być może będzie musiał za nim czekać w tym korytarzu pół godziny. Nie chciał wchodzić do sali i przeszkadzać nastolatkom lub, co gorsza, motywować Tima bardziej. Oparł się o ścianę i miał nadzieję, że Clark się pospieszy.

Nie spodziewał się, że z tego miejsca będzie tak dobrze słyszał, ile dzieciaki mają zabawy. Głuche uderzenia upadającego ciała i śmiechy nie były do końca tym, czego się spodziewał. Ale Tim i klon bardzo szybko znaleźli wspólny język, więc nie dziwił się, że czerpali przyjemność z każdej wspólnej aktywności…

Bruce wyprostował się i spojrzał na drzwi. Miał nadzieję, że Tim tam trenował salto, a nie robił z klonem innych rzeczy na matach. Już pomijając fakt, że klon ledwo co powstał i pewnie nie wiedział za dużo – wcale – o cielesności i seksualności, to Tim chyba nie był na tyle głupi, aby zabawiać się gdziekolwiek u Bruce’a. Musiał wiedzieć o kamerach. Bruce nie chciał myśleć o tym, że może mieć ich gdzieś nagranych.

Z grymasem na twarzy przywitał Clarka, kiedy ten pojawił się przed nim.

— Coś się stało? — zapytał zatroskany Superman. — Nie mogłem wcześniej…

— To nie przez ciebie — przerwał mu Bruce. Potarł twarz dłonią. — To moja nadzieja, że dzieciaki w środku się nie pieprzą.

Clark zerknął na drzwi i z powrotem na Bruce’a.

— Mam wiele pytań.

— Dzieciaki zaraz poznasz. A od samego początku się ku sobie mają, więc boję się, żeby nie wykorzystały okazji, kiedy myślą, że są same. Niby są. Ale mam kamery.

Clark pokiwał głową.

— Ich poznanie wiąże się z tym, co miałeś mi powiedzieć?

— Tak. Chodźmy.

Bruce wziął głęboki wdech i wtargnął do sali treningowej. Dopiero po fakcie przypomniał sobie, że miał najpierw powiedzieć Clarkowi, kogo konkretnie spotka w środku. No cóż. Klon odwrócił się w stronę drzwi od razu, a Tim skończył fikołek do przodu, wstał i wyprostował się z rękami rozłożonymi na bok, i dopiero wtedy spojrzał na przybyłych.

— Superman! — zawołał Tim, zaskoczony. — Wróciłeś!

— Superman? — zapytał klon, wstając i otrzepując się, jakby zdążył się czymkolwiek pobrudzić. Miał na sobie starą kurtkę Dicka, z czarnej, już nieco wytartej skóry.

— Hej — przywitał się Clark, pomachawszy im. Spojrzał pytająco na Bruce’a.

— To jest Tim Drake — zaczął Bruce, wskazując ręką. — Nim się nie przejmuj. — Zignorował oburzone „ej!” i wskazał na drugiego chłopaka. — To jest… Hm. Nie ma jeszcze imienia. Ale jest twoim klonem. Twoim i Luthora.

Bruce spodziewał się gwałtownej reakcji. Ba, spodziewał się jakiejkolwiek reakcji. Niby ją dostał – Clark odetchnął głęboko i posłał klonowi uśmiech.

— Nie masz imienia, co? Chciałbyś jakieś?

Widząc minę Tima, Bruce ucieszył się, że nie tylko on jest zdumiony. Nawet klon wyglądał na zdziwionego tym, że tak szybko został zaakceptowany.

— Tylko tyle ma pan do powiedzenia? — zapytał.

Clark wzruszył ramionami.

— Gdyby to się stało wczoraj, zareagowałbym inaczej. Ale widziałem inny świat i widziałem ostatnie umierające tam formy życia.

Cała trójka spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. Bruce opamiętał się pierwszy.

— Czy powinniśmy spodziewać się kolejnych najeźdźców?

— Nie. — Clark posmutniał i uniósł się nad ziemią. Wzrok klona od razu na tym się skupił. — Ostatnia istota z tamtego wymiaru jest na gospodarstwie z mamą. Jest stworzonu z protomaterii przez Lexa.

— Luthora? — zdziwił się Bruce.

— Tego samego, a jednak zupełnie innego. Urodzonego i wychowanego w zupełnie innych okolicznościach... — Clark spojrzał na klona. — Chciałbym pokazać ci kryptonijską część twojego dziedzictwa — zaczął i skrzywił się na swoje własne słowa. — Trochę to pompatycznie brzmi. Po prostu chcę przedstawić ci trochę historii. Żebyś coś już o sobie wiedział. Żebyś miał z czego wybrać.

— Myślałem, że Jor-El nie zdążył pokazać ci wielu rzeczy, zanim go straciłeś — zauważył Bruce.

— Zostawiłem lekcje o technologii Kryptona na sam koniec — odpowiedział Clark z uśmieszkiem. — A potem pojawił się Zod.

— Kiedy? — zapytał klon. Raczej nie odnosił się do Zoda, tylko do lekcji, które proponował mu Clark. — Możemy już teraz?

Uśmieszek Clarka złagodniał, kiedy spojrzał na chłopaka.

— Muszę najpierw porozmawiać z Bruce'em. Ale obiecuję, że zaraz potem po ciebie przyjdę, dobrze?

— Dobrze, panie Supermanie.

— Zobaczymy się później — pożegnał go Clark i odwrócił się do Bruce'a. — Możemy?

Bruce pokiwał głową i wskazał na drzwi, odchodząc od nich, aby przepuścić Clarka przed sobą.

— Do zobaczenia, Supermanie! — zawołał jeszcze za nimi Tim.

Clark odwrócił się do niego i skinął głową, a Bruce uniósł brew. Zamknął za nimi drzwi i poprowadził Clarka nie do pomieszczenia socjalnego, tylko przed komputery. Opowiedział mu wszystko, czego dowiedzieli się o powstaniu klona. Clark wyraźnie nie był zadowolony i skrzyżował ręce na piersi, marszcząc brwi.

— Nie mogę pozwolić, aby coś takiego wydarzyło się ponownie — oznajmił. — Nie sądziłem, że statek nadal będzie sprawiał takie problemy. Co jeśli to nie doktor Stone by go znalazł? Nie, nie mogę dopuścić… Muszę go zabrać. Prawda? — skierował to pytanie do Bruce’a, który ucieszył się, że po raz kolejny Clark pyta go o zdanie, mimo że wydawało się, że już podjął decyzję.

— Wydaje mi się, że to będzie najlepszym rozwiązaniem — zgodził się z nim. — Możesz go przyprowadzić tutaj, do hangaru, jeśli nie masz innego miejsca. Musiałbym trochę poprzestawiać, ale jak się ściśniemy…

— Dziękuję, ale muszę odmówić — odparł Clark z rozbawioną iskierką w oku. — Nie chcę, aby stał się batstatkiem kosmicznym.

Bruce prychnął i wywrócił oczami.

— Co więc z nim zrobisz?

— Myślałem, aby zabrać go z powrotem na Arktykę — odpowiedział Clark. — Założę się, że mogę chociaż trochę podratować koło podbiegunowe, skoro nikt się za to nie zabiera, bo są zbyt skąpi.

Bruce poczuł swoje miliony w tym momencie. Rozłożył ręce.

— Robię, co mogę — powiedział.

Clark spojrzał na niego z ukosa, ale potem machnął ręką.

— Nie znam innego milionera, który nie dość, że oddaje pieniądze na cele charytatywne, to jeszcze buduje bazę dla superbohaterów. Gdybyś chciał, to miałbyś miliardy, a nie miliony. Nie, nie będę wmawiał ludziom, aby wzięli cię pod gilotynę.

— Ale innych milionerów już tak? — zażartował Bruce.

— Miliarderów tak. Milionerów? Sprawa jeszcze nie jest przesądzona — odparł równie żartobliwie Clark. — Może Queen nas jeszcze zaskoczy.

— Oliver?

— Tak. — Clark usiadł na krześle Bruce’a i obrócił się na nim dookoła. — Spotkałem go w tym innym wymiarze, wiesz? Ciebie też.

Bruce podszedł bliżej i oparł się o blat. Nie odezwał się, tylko pozwolił, aby Clark opowiedział mu to, co widział i czego doświadczył. Okazało się to być dobrym posunięciem, bo Bruce nie spodziewał się aż tak mrocznej historii. Gdyby to on ją opowiadał, nie chciałby, aby ktoś się wtrącał.

Clark po raz kolejny musiał się przyglądać, jak inni Kryptonijczycy niszczą świat. Nie został na tyle długo, aby zobaczyć, jak umierają, ale miał świadomość, że zostawił ich na śmierć.

Bruce podszedł do niego i położył mu rękę na przedramieniu. Zacisnął ją lekko, a kiedy Clark na niego spojrzał, Bruce zobaczył na jego twarzy powagę i smutek. Uśmiechnął się i poklepał go lekko.

— Nic innego nie mogłeś zrobić. Pomogłeś im, na ile potrafiłeś. Tamten Luthor sam powiedział, że to przez jego ego tak późno się rozprawili z najeźdźcami. To nie twoja wina.

Clark odetchnął głęboko i posłał mu tak delikatny uśmiech, jakby wcale go nie było.

— To nadal jest bardzo nieprzyjemne uczucie — odparł.

— W takim razie skup się na innym uczuciu — zaproponował Bruce, a na pytające spojrzenie Clarka, kontynuował: — Masz rodzeństwo. Mae zgodziłu się być w rodzinie Kent.

— Tak jakby… Zgodziłu się na imię, nie powiedziału nic na nazwisko.

— Pomieszka trochę z Marthą i na pewno poruszy ten temat. Dalej, nie wiem, o czym chcesz porozmawiać z klonem, ale założę się, że dla dzieciaka też masz podobne plany.

— Nie mogę się nie zgodzić — powiedział Clark. Tym razem uśmiechał się pewniej. — Ale ostatecznie to nie będzie moja decyzja. Wyglądało na to, że zaprzyjaźnił się z nowym Robinem, więc nie chciałbym ich rozdzielać.

— Nie ma żadnego nowego Robina — oznajmił szybko Bruce. Nie podobał mu się wyraz twarzy Clarka, na którym wyraźnie malowało się niewypowiedziane „jasne, Bruce, jasne”. — Nie ma i nie będzie — powtórzył dosadniej.

— Dlatego ćwiczył w sali, w której trenowali pozostali Robini? — Clark uniósł brew. — Mnie nie oszukasz. Dobrze wiem, że ty trenujesz gdzieś indziej. Twój trening nie ma mat, które łagodzą upadek.

W jego głosie była drobna reprymenda, jakby nie podobało mu się, że Bruce na siebie nie uważa. Bruce wiedział, że ta troska brała się z przyjacielskich uczuć, a nie z czegoś więcej, ale i tak wziął to sobie do serca. Nie po to, aby zmienić swój trening, ale po to, aby wiedzieć, że Clark się o niego troszczy.

— Tim Drake jest całkiem nieprzewidzianym osobnikiem w moim życiu — powiedział Bruce.

— Skąd się wziął?

— Wszedł do posiadłości, gdzie byli Diana i Arthur, i oznajmił im, że przyszedł porozmawiać z Batmanem. Wysłali go do mnie. I powiem ci, że zwiódłbym dzieciaka z tego myślenia o mnie jako o Batmanie, ale Cyborg pojawił się z klonem i nie miałem czasu.

— Uparty dzieciak, który miał trochę szczęścia i cię rozgryzł? — Clark popukał się palcem w brodę, jakby nad czymś gorączkowo myślał. — Brzmi jak ktoś, kto idealnie nadaje się na Robina. — Jego wzrok złagodniał. — Wiem, że nie chcesz, aby stała mu się krzywda, ale dlatego zacząłeś już jego trening, prawda?

Bruce nie lubił, kiedy innym tak szybko udawało się przejrzeć go na wylot. Dobrze, że takich osób była tylko garstka.

— Jeśli ja tego nie zrobię, chłopak wyjdzie na ulicę sam, niewytrenowany — mruknął.

— Czy to naprawdę będzie takie złe, jeśli weźmiesz go pod swoje skrzydła? — zapytał Clark. — Dick nadal ma się dobrze. Jason… Jason nie oznacza, że wszyscy pójdą jego śladem.

Bruce nie miał na to odpowiedzi, ale zdawał sobie sprawę, że powoli szykuje się na kolejne sesje treningowe z Timem.

— Myślę, że twojemu klonowi przyda się jakiś znajomy z branży w jego wieku — odpowiedział z przekąsem. Clark sapnął, rozbawiony.

Notes:

eat the rich

Chapter 15: Co potrafi klon

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Clark nie był pewien, jak się czuł po rozmowie z Bruce’em i tej całej wymianie informacji między nimi. Z jednej strony było mu lżej, bo nie musiał trzymać w sobie historii kieszonkowego wymiaru. Z drugiej jakby miał więcej spraw na głowie – nie tylko musiał upewnić się, że Mae odnajdzie się na gospodarstwie, ale też zająć się klonem i przekonać go, że dobro jest o wiele lepszą drogą, niż zło. Dryfował właśnie w powietrzu w kierunku sali treningowej, aby zabrać chłopaka i spróbować mu to pokazać.

Nie potrafił sobie wyobrazić, jak taka istota może się czuć. Ucząc się o sobie już jako nastolatek – Clark zakładał, że dzieciak może mieć szesnaście lub siedemnaście lat – bez wiedzy o swoim dzieciństwie, bez przykładów zachowania… Mógł mieć nadzieję, że jego pierwsze chwile jako żywa istota nie sprawią, że zejdzie na złą drogę. To nie tak, że nie wierzył w dobroć Bruce’a i Tima Drake’a, którzy najbardziej odcisnęli swoje piętno na chłopaku – zwłaszcza ten drugi.

Powoli otworzył drzwi i zajrzał do sali. Tim Drake akurat wylądował salto do przodu, a następnie zamachał rękoma i wykonał salto do tyłu – trochę chwiejne, ale stanął na nogi.

— Myślałem, że dopiero się tego uczysz — zauważył głośno, zamykając za sobą drzwi. Obaj chłopcy spojrzeli na niego. — Okłamywanie Bruce’a co do twoich zdolności nie jest dobrym pomysłem. Nie dlatego, że Bruce cię zbyje, ale dlatego, że jeśli Bruce nie wie, co umiesz, to nie będzie wiedział, jak cię obronić i czego uczyć. A kiedy coś ci się stanie, to będzie jego wina. Pokaż mu te salta i niech trenuje cię dalej.

— Myśli pan, że się na to zgodzi? — zapytał Tim. — Chciałem dać mu czas, aby przyzwyczaił się do tej myśli. O mnie jako Robinie.

— Na pewno — odparł Clark. — Bo nie chce, abyś sam wychodził na ulice, kiedy nie umiesz walczyć.

Tim pokiwał głową.

— Tak zrobię.

— Dobrze. — Clark uśmiechnął się do niego i spojrzał w końcu na swojego klona. Wyciągnął do niego rękę. — Możemy?

Chłopak zawahał się i spojrzał na Tima, który uniósł kciuki w górę. Klon wyprostował się i złapał Clarka za nadgarstek.

— Możemy.

Superman objął go i wyleciał z nim z jaskini. Spodziewał się ostrego wciągnięcia powietrza przez klona, ale nie sądził, że chłopak zacznie się śmiać.

— Może pan lecieć szybciej.

Clark zatrzymał się.

— Możesz mi mówić Kal-El. I nie mogę lecieć szybciej, kiedy lecę z kimś, kto nie jest niezniszczalny lub przynajmniej na tyle podobny do tego, co ja.

Klon uśmiechnął się i wykręcił z jego ramion. Clark błyskawicznie go złapał, ale potem zorientował się, że dzieciak odlatuje z jego rąk w górę.

— Ale Bruce wspominał, że pobrał od ciebie krew bez pomocy kryptonitu — zdziwił się Clark. — Nie mogłeś wcześniej latać?

Klon pokręcił głową.

— Nie. Kiedy wylecieliśmy, poczułem taki przypływ mocy, że nagle wiedziałem, do czego jestem zdolny.

Jedyną zmianą, jaka zaszła między jaskinią a lotem, był dostęp do słońca. Clark uśmiechnął się, dryfując obok klona.

— Wygląda na to, że genetycznie jesteś na tyle Kryptonijczykiem, że słońce działa na ciebie tak samo, jak na mnie. — Clark rozejrzał się po horyzoncie i wskazał w jednym kierunku. — Sprawdzimy twoją szybkość. Dogoń mnie — oznajmił i odleciał.

Obrócił się na plecy, utrzymując prędkość, ale spoglądając za siebie. Klon miał problem ze startem, ale w miarę lotu znajdował więcej siły i bardzo szybko się uczył. Clark uśmiechnął się melancholijnie, przypominając sobie, jakie on miał trudności podczas tego pierwszego lotu. Wyglądało na to, że połączenie kryptonijskiego DNA z ludzkim tylko wzmacniało chłopaka.

Kiedy obaj przebili barierę dźwięku, Clark złapał go za rękę i powoli zwalniał, aż zatrzymali się nad polami niedaleko Metropolis.

— Bardzo dobrze — pochwalił nastolatka, który uśmiechał się szeroko, pokazując zęby, a jego włosy były w nieładzie. — Sprawdzimy, jak jesteś silny. Wyprostuj ręce. — Złapał drugą dłoń klona, wzleciał wyżej, aby napierać na niego z góry. Cieszył się, że jego peleryna została u mamy, bo nie latała mu teraz dookoła głowy. — Zaprzyj się i nie pozwól, abyś dotknął ziemi.

Klon zerknął w dół. Znajdowali się w stratosferze, więc miał sporo ponad dwadzieścia kilometrów, aby się zatrzymać. Spojrzał na Clarka z pewnym siebie uśmieszkiem i skinął głową.

Clark dał mu jeszcze parę sekund, po czym naparł na dzieciaka. Zlecieli dobre dziesięć kilometrów, zanim chłopak ogarnął, że ma siłę, aby skontrować Clarka, a kolejne pięć na samo hamowanie. Pozwolił mu nadrobić te pięć kilometrów, zadowolony, że dzieciak od razu wiedział, że musi się unieść, bo kiedy Clark zwiększy nacisk, lepiej mieć większy bufor. Kiedy Clark w końcu zwiększył siłę, klon o wiele szybciej dopasował swoją.

Po paru minutach Clark był pewny, że chłopak byłby w stanie wylecieć z Clarkiem poza jonosferę, ale coś go blokowało. Kiedy wylądowali na ziemi, klon był niepocieszony.

— Dobra robota — pochwalił Clark, klepiąc go w ramię. — Jesteś niemal tak samo silny, jak ja. Szybkości też ci nie brakuje.

— Super — skomentował chłopak. Clark przekrzywił głowę.

— Taki chcesz być? — zapytał łagodnie. Wskazał brodą na koszulkę pod kurtką klona, czarną z jego tarczą na czerwono. — „Super”?

Dzieciak spojrzał w dół. Wzruszył ramionami.

— Wygląda na to, że już jestem — odparł. — Tylko jeszcze nie wiem, co to znaczy.

Clark był bardzo zadowolony z tej odpowiedzi.

— Chodź ze mną, to ci pokażę. — Znowu wyciągnął do niego rękę, ale go nie złapał, bo ta decyzja musiała należeć do chłopaka. — Pokażę ci kryptonijską kulturę… ale też ludzką. Wychowałem się tutaj. Dam ci możliwość poczytania samemu o Ziemi i jej zwyczajach. A jeśli będziesz chciał, to potem zaaranżuję spotkanie z Luthorem. Jednak nie pozwolę, abyś spotkał się z nim bez uprzedniej nauki o świecie. Później jak najbardziej, jeśli będziesz chciał. Umowa stoi?

Chłopak zawahał się, patrząc na jego wyciągniętą rękę.

— Nie pozwolisz mi się zobaczyć z nim wcześniej? Czemu?

— Nie wiem, czy pozostali zdążyli ci opowiedzieć o Luthorze. To obiektywnie nie jest dobry człowiek. Nie chcę, aby wpłynął na to, jak postrzegasz świat, zanim nauczysz się oddzielać dobro od zła.

— Dlaczego mam się uczyć tego od ciebie?

Clark gorzko przełknął.

— Nie musisz ode mnie — powiedział powoli. — Ale widzisz, kim jestem. Staram się być tam, gdzie ludzie potrzebują pomocy, nawet gdy niektórzy mnie za to wyzywają. Jeśli też chcesz być jak ja lub też pomagać ludziom, skoro masz do tego predyspozycje, to mogę poprosić moją mamę, aby cię przyjęła pod swój dach. Wychowała mnie z tatą i dzięki nim robię to, co mogę.

— Dzięki nim jesteś Supermanem?

— Nie. — Clark uśmiechnął się i spojrzał w kierunku Smallville. — Superman to rzeczy, które potrafię, które mogę zrobić. Superman nie jest mną.

— O...kej?

Chłopak nie wyglądał, jakby rozumiał, co Clark ma na myśli. Clark był pewny, że to zrozumie, ale nie chciał od razu podawać mu swojej tożsamości na tacy, aby to lepiej wyjaśnić.

— Jesteś skłonny przystać na moje warunki? — zapytał. — Nauka kryptonijska, nauka ludzka u mnie lub u mojej mamy, a potem, jeśli będziesz chciał, odwiedziny u Luthora?

— Ale z przerwami.

— Oczywiście, że z przerwami.

— To dobra. — Klon uścisnął dłoń Clarka.

— W takim razie pierwszą rzeczą, jaką musimy zrobić, to zabrać kryptonijski statek zwiadowczy z Metropolis — zarządził Clark.

— Co mam robić? — zapytał ochoczo chłopak.

— Na razie będziesz oddelegowany do niesienia samego statku, póki się nie nauczysz, jak nosić mniej odporne rzeczy, aby ich nie zgnieść.

Nastolatek pokiwał głową. Clark wyskoczył w górę i skierował się prosto do Parku Bohaterów, wiedząc, że chłopak poleci za nim. Zawisł nad pomnikiem.

— Poczekaj tutaj. Ja muszę najpierw opróżnić statek — oświadczył i poczekał, aż klon da znak, że zrozumiał. Następnie wleciał do środka i skierował się do stanowiska, które obsługiwało wszystkie interkomy. — Tutaj Superman. Z powodu ostatnich wydarzeń proszę wszystkich, aby opuścili statek w ciągu pięciu minut. Całe badania przeniosę na zewnątrz lub jeśli coś jest bardzo delikatne, zabiorę tam, gdzie zostanie wskazane na kartce przylepnej przyklejonej do danego elementu. Przypominam, pięć minut. Dziękuję.

Wyleciał szybko, bo nie chciał wisieć nad nimi – w środku. Wolał powisieć na zewnątrz, z klonem.

— Posłuchają cię? — zaciekawił się chłopak.

— Słyszałeś, co mówiłem? — zdziwił się Clark. Po chwili zorientował się, że powinien się tego domyślić, skoro wszystkie inne moce powoli się w klonie uaktywniają. — Uważaj — ostrzegł go. — Kiedy tylko będzie ci się robić niedobrze albo nie będziesz dobrze widział, od razu daj mi znać. Przerabiałem to samo, kiedy odkrywałem moje moce. Nie w tej samej kolejności i nie w ten sam sposób, ale nie chcę niczego wykluczać.

— Jasne, jasne — odparł nastolatek. — Jak coś zaboli, dam znać.

Clark nie był pewien, czy tak na pewno zrobi, skoro był taki nonszalancki w tych kwestiach, ale akurat minęło pięć minut, które wyznaczył naukowcom. Wysypali się przed statek i spoglądali na nich, z zaciekawieniem przyglądając się klonowi. Niektórzy mieli ze sobą teczki, inni kartony, a jeszcze kolejni parami lub w więcej osób wynosili większe rzeczy. Nie wiedział, czy tak bardzo mu nie ufali, ale nie chciał im tego wytykać, więc po prostu poleciał do statku i wyniósł resztę.

— Przepraszam, że to tak nagle — oznajmił zebranym. — Jednak pojawiło się podejrzenie, że statek nie jest tak bezpieczny, jak myślałem. Posiada też sekrety Kryptona, o których wolałbym dowiedzieć się sam, a nie przez osoby trzecie. — Zawód na wielu twarzach był zrozumiały, ale niektórzy byli nawet źli, na co zmarszczył brwi. — To ostatnia część mojego dziedzictwa — dodał. — Nie odbieram wam tego, co już z niego wyciągnęliście.

Nie usłyszał, aby ktoś mówił coś bezpośrednio do niego, więc skinął na klona, który zleciał niżej i podlecieli razem do statku. Clark uniósł tylną część, a chłopak przednią – Clark zauważył, że zrobił wgniecenia dłońmi. Poczekał, aż nastolatek naprawi swój uchwyt, po czym odlecieli. Clark narzucił kierunek i tempo.

Kiedy znaleźli się na kole podbiegunowym, Clark zarządził, aby powoli opuścili statek.

— Będę miał trochę przy nim roboty. Chcesz popatrzeć?

— … Muszę?

Clark zaśmiał się lekko.

— Nie musisz, nie musisz. Ale możesz polecieć do Bruce’a i ustalić z nim, jak może ci pomóc w nauce opanowania swojej siły.

— Myślałem, że ty mi pomożesz. — Klon wydął dolną wargę.

— Pomyślałem, że będziesz chciał jak najszybciej nauczyć się tego, aby nie niszczyć niczego, czego dotkniesz.

Jeśli Clark dobrze rozgryzł chłopaka, to teraz nastolatek rzeczywiście powinien się chwilę zastanowić i zgodzić się z nim.

— No chyba…? — odezwał się w końcu klon. — Raczej bym nie chciał nikogo przez przypadek wysłać do szpitala.

— Lub gorzej.

— Lub gorzej — zgodził się chłopak. Przesunął dłonią po wgnieceniach, które zrobił w statku. Popukał w nie. — To dlatego nie mogłem ci pomóc, kiedy wynosiłeś rzeczy?

Clark pokiwał głową.

— Mogłeś uszkodzić bardzo drogi sprzęt, a niektóre z nich są niezastąpione w krótkim czasie. Ludzie na nich pracują w tej chwili, więc mogliśmy opóźnić ich pracę, a to z kolei mogłoby wpłynąć na ich dalszą pracę i wszystko poleciałoby jak kostki domino.

Klon zmarszczył brwi.

— Badali twój statek, powinni w ogóle to robić? I czemu byli tacy oburzeni twoją decyzją?

— Rodzaj ludzki uwielbia badać to, co im nieznane — odpowiedział Clark. Po chwili się zreflektował: — Nie tylko rodzaj ludzki. Krypton również wysyłał zwiadowców na inne planety. Czasami po to, aby je podbić, a czasami po to, aby je zbadać.

— Kryptonijczycy podbijali innych? — Chłopak nie wyglądał na zadowolonego z tej części historii. — A to nie jest coś złego?

— Jest — potwierdził Clark. — Ale tak jak nie ma tylko dobrych ludzi, bo są też źli, tak samo nie było tylko dobrych Kryptonijczyków. Będę chciał opowiedzieć ci o tym więcej, ale najpierw muszę doprowadzić ten statek do porządku. Możesz zostać i możemy porozmawiać, jeśli masz konkretne pytania, ale historię Kryptona chciałbym zostawić na potem.

Chłopak kopnął kupkę śniegu pod swoją nogą. Poprawił kurtkę na ramionach. Przeczesał włosy palcami. Zrobił zeza. Podskoczył parę razy w miejscu.

— Mmm, nie — odezwał się w końcu. — Nawet nie wiem, o co pytać — dodał i wzruszył ramionami.

— Tak myślałem. Ale to nic, wrócimy do tego. — Rozejrzał się i wskazał klonowi kierunek. — Jeśli polecisz tam prosto, tym samym tempem, którym lecieliśmy tutaj, to trafisz do Gotham, do Bruce’a. Dasz radę?

— Zajmie mi to tyle samo czasu, co lecieliśmy w tę stronę?

— Mniej więcej — zgodził się Clark.

— Okej. — Chłopak uniósł się i już zginął nogi, ale w ostatniej chwili jeszcze się obrócił. — Przylecisz potem po mnie?

— Oczywiście.

Nastolatek posłał mu kolejny z jego szerokich uśmiechów i odleciał. A Clark zabrał się do pracy.

Notes:

Żegnamy baby Kona (który wpisał mi się w tego fika niezamierzenie, ale podejrzewam, że duży wpływ miał na to Kon z drugiego sezonu Titans), kiedy zobaczymy go następnym razem, będzie mu już bliżej tego Kona z lat 90.

Chapter 16: Odnaleźć siebie i innych

Chapter Text

Mae obudziłu się w nieznanym wu miejscu. Leżału na pościelonej kanapie pod kołdrą, okno w pokoju było uchylone, drzwi przymknięte. Wyglądało na to, że znajdowału się w pokoju gościnnym. Kiedy podniosłu się do siadu, dopiero przypomniału sobie wszystko, co się wydarzyło. Zadrżału.

Zobaczyłu na krześle obok stosik ubrań: damskie spodnie, które obiecała przynieść wu Lana, razem ze sportowym stanikiem i bluzką. Ale znalazłu także szerokie koszulki, które, jak podejrzewału, należały do Clarka.

Ubrału się w spodnie, stanik i szczególnie dużą koszulkę, która sięgała wu do połowy ud. Nie widziału nigdzie lustra, a nie wiedziału, gdzie jest łazienka, więc zdecydowału się zejść i zapytać. Weszłu niepewnie do kuchni.

— Witaj, Mae — przywitała nu Martha Kent. — Dobrze spałaś? Ach, przepraszam. Dobrze spałuś?

Mae pokiwału głową.

— Tak, dziękuję — odparłu. — Chciałum zapytać, gdzie jest łazienka?

— Zaprowadzę cię. — Martha ściągnęła fartuch i odsunęła się od blatu. — Chodź za mną.

Mae skierowału się za nią w głąb domu. Widać było, kto tu mieszkał, bo na ścianach i szafkach było bardzo dużo zdjęć wszystkich Kentów; nie tylko Marthy, Jonathana i Clarka, ale i starszych, na zżółkniętym papierze.

— Miała pani dużą rodzinę — zauważyłu Mae.

— To po prostu wiele pokoleń — odparła Martha. — I proszę, mów mi po imieniu, Martha.

Mae ulżyło, że Martha nie poprosiła nu, aby mówiłu jej per „mama”, bo nie czułu się jeszcze na tyle przywiązanu do tej rodziny. Zawsze myślału o sobie jak o Lanie Lang, a jenu tożsamość załamała się, kiedy wróciłu do swojej protoplastycznej postaci. „Wróciłu”, chociaż wcześniej nie miału pojęcia, że byłu kimkolwiek innym, niż Laną.

— Jeśli będziesz czegoś potrzebowała… ach. — Martha wyglądała, jakby była zła na siebie. — Przepraszam jeszcze raz. Dopytałam Lanę i rozumiem całkowicie, kim są osoby niebinarne, tylko nigdy nie rozmawiałam z taką osobą. Przepraszam, będę się bardziej starać.

— To wystarczy — odpowiedziału Mae i uśmiechnęłu się do niej. — Cieszy mnie, że się starasz.

— Postaram się bardziej — obiecała Martha. — Jak będziesz czegoś potrzebowału, to będę w kuchni.

— Pamiętam drogę, więc jakby co, to zapytam.

— Dobrze. Aha, Lana powiedziała, że załatwi ci telefon i wszystko inne, co potem będziesz potrzebować. Tylko musisz jej dać znać.

Mae pokiwału głową. Byłu trochę przestraszonu; myślału, że to Clark się num zaopiekuje w tym nowym świecie. Ale nie pokazału tego, jak się czuje, bo byłu pewnu, że Clark ma swoje sprawy, które musi załatwić, zwłaszcza teraz, kiedy wrócił z jenu wymiaru.

Martha zostawiła nu w łazience. Mae spojrzału w lustro i zdziwiłu się, kiedy zobaczyłu, jaki wygląd był dla nienu tym optymalnym. Tym właściwym.

Lustro pokazywało twarz osoby o jasnej karnacji, a na głowie znajdował się biały meszek włosów, przez co onu nie byłu łysu.

Mae bardzo się sobie podobału. Czułu się… jak Mae. Nie jak Lana Lang, nie jak Supergirl. Jak Mae.

A jeśli kiedyś stanie się Mae Kent, to spodziewału się, że przyjmie to również z radością.

Wróciłu do kuchni, podciągając nosem.

— Och, ojej, coś się stało? — zapytała zatroskana Martha. — To przeze mnie?

— Nie, nie — przerwału jej Mae, zanim Martha mogła zacząć przepraszać za coś, co nie było jej winą. — Po prostu… czuję się dobrze, jako ja, a nie jako nikt inny.

Martha zrozumiała. Posłała wu uśmiech i rozłożyła ręce, zapraszając do uścisku. Mae skorzystału z tego zaproszenia i przytuliłu się mocno, nie powstrzymując już łez.

Powoli do nienu docierało, dlaczego Clark zostawił Mae z Marthą Kent i dlaczego była to bardzo dobra decyzja z jego strony.

— Mam zadzwonić po Lanę? — zapytała Martha. — Żebyś mogłu z nią porozmawiać?

— Jeszcze nie, jeszcze trochę. Możemy? — powiedziału cicho Mae.

— Oczywiście. — Martha przytuliła ją mocniej. — Możemy poczekać z tym tak długo, jak potrzebujesz.

sss

Kiedy Lana Lang odebrała telefon od Marthy Kent, akurat była w pociągu do Metropolis.

— Tak, słucham?

— Lano, rozmawiałam z Mae — usłyszała od Marthy. — Jest gotowu, aby porozmawiać.

— Przykro mi, ale będziemy musieli to odłożyć — odpowiedziała Lana. — Telefon zostawiłam w domu, ale muszę pojawić się w Metropolis. Jak tylko wrócę, to do was zajdę. Przeproś Mae, dobrze?

— Przekażę wu. Powodzenia!

— Dziękuję, Martho. — Lana się rozłączyła.

Zaczęła zbierać swoje rzeczy, bo już wjeżdżali na peron.

Nie spodziewała się, że dołączenie do forum zbierającego wszelkie informacje o Supermanie może spowodować, że jej życie się tak rozwinie. Obiecała sobie, że nie pozwoli, aby ktoś inny dowiedział się, kim był Superman. W związku z tym znajdowała osoby, które były zdecydowanie blisko – albo zbyt blisko odkrycia jego tożsamości lub bardzo blisko samemu stania się superbohaterami, aby go poznać.

Większość z nich nie była groźna, bo tylko fantazjowali, ale niektórzy wybitnie mieli plany i możliwości. A z kolei ci drudzy dzielili się na tych, którym się nie uda, bo nie mają dostatecznej wiedzy, dalej na tych, którym się udaje, ale stwierdzają, że w takim razie mogą wszystko, także okradać banki, a w końcu na tych, którym po prostu się udaje.

W ten sposób poznała Johna, który na początku był bardzo nieufny, ale w końcu zaczął się jej zwierzać.

Ze zbroi, jaką zbudował, jak wiele potrafiła – na przykład urosnąć do wielkości kilku pięter. O młocie, który był nierozłączny ze zbroją.

O bratanicy, która mieszkała z nim, bo jej ojciec był w więzieniu.

Kiedy zobaczyła wiadomości, a potem sprawdziła, że John napisał do niej tylko „OK, przyjedź”, od razu się spakowała. Wysłała mu szczegóły z danymi, kiedy będzie na dworcu w Metropolis i teraz wysiadła z pociągu, rozglądając się po peronie. Sprawdziła telefon, czy John na pewno otrzymał od niej wiadomość.

— Lana Lang?

Uniosła głowę. A potem jeszcze wyżej. Stał przed nią John, a przynajmniej mężczyzna, który go przypominał.

— Robert? — zapytała. Zobaczyła, jak zamrugał ze zdziwienia.

— Nie, John Henry — odpowiedział. — John Henry Irons.

Lana się uśmiechnęła.

— Musiałam się upewnić.

— Czy jestem sobą? — zapytał zdziwiony.

— No wiesz. — Wzruszyła ramionami. — Podróżująca samotnie kobieta przybywa do obcego jej miasta. A skoro o tym mowa, to rodzice doskonale wiedzą, gdzie jestem.

John uniósł ręce w górę.

— Jeśli to pomoże, to mogę pokazać mój dowód. I zdjęcia bratanicy.

— Na pewno nie zaszkodzi.

Zdziwiła się, że John tak chętnie podawał jej kolejne dowody swojej tożsamości, bo nie spodziewała się tego. Nie takie miała doświadczenia z facetami – poza, oczywiście, Clarkiem.

— Już mi wierzysz? — zapytał, chowając portfel do kieszeni.

— Dzięki — odpowiedziała.

— Rozumiem, to całkowicie zrozumiałe — oznajmił. — Nawet nie pomyślałem, że to może być problem.

Lana posłała mu uśmiech.

— Na pewno byś pomyślał, jakbyś wysyłał gdzieś Natashę.

— Prawda. — Zaśmiał się, ale zaraz potem spoważniał. — Ach, co do Natashy…

— Nie tutaj — przerwała mu Lana. — Możemy porozmawiać u ciebie? Albo w jakiejś zatłoczonej kawiarni, żeby nas nikt nie podsłuchał.

John pokiwał głową.

— Możemy u mnie. Natashy ostatnio nie ma cały czas w domu. Podejrzewam, że buja się z tą drugą, z…

— Ćśś! — Lana zasłoniła mu usta dłonią. Kiedy John uniósł brew, zarumieniła się i szybko opuściła rękę. — Nie tutaj — powtórzyła dosadnie.

— Jasne, kumam — odpowiedział ze śmiechem. — Zaparkowałem kawałek dalej.

— To obiecuję ci, że możemy porozmawiać w samochodzie.

— Dobry pomysł, bo dojechanie samochodem gdziekolwiek w Metropolis jest straszne, więc będziemy mieli mnóstwo czasu.

Lanie to wcale nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Podróż minęła im na rozmowie o tym, co dokładnie się stało. Dlaczego Natasha miała dostęp do zbroi i co się wydarzyło po całej akcji, którą Lana przeanalizowała wzdłuż i wszerz – dzięki oficjalnym nagraniom, ale też tym na mediach społecznościowych.

— Nawet nie wiedziałeś, że młot tak zareaguje? — zapytała. Dziwiło ją, że coś, co sam zbudował, zadziałało tak samo, bez jego woli.

— Nie miałem pojęcia — opowiedział. Po chwili jednak przekrzywił głowę. — No, nie do końca.

— Co znaczy „nie do końca” w tym przypadku?

— Zaprogramowałem zbroję, żeby była w stanie dostosować się do każdego, kto ma młot. A młot mogła mieć tylko osoba z moim DNA. Lub częścią mojego DNA. To zaprojektowałem specjalnie — wyjaśnił. — Ale protokół za to odpowiedzialny powinien uaktywnić się dopiero wtedy, kiedy wskażę. Chciałem… za parę lat, może za kilkanaście, przekazać jej dostęp, gdyby chciała. Wyszło na to, że źle go zaprogramowałem.

— Może właśnie zaprogramowałeś dobrze — zauważyła Lana. Opierała łokieć o szybę, a rękę na dłoni. Patrzyła na niego z uśmieszkiem. — Przyda nam się trochę więcej superbohaterek.

— Ha! — John zaśmiał się na głos. — Myślę, że ja też dałbym radę, bo czarnoskórych też ledwo co widać.

Lana skinęła głową, że ma rację. Zaraz potem wzruszyła ramionami.

— Biorąc oba te punkty pod uwagę… nadal myślę, że Natasha jest lepszym wyborem z waszej dwójki.

John uśmiechnął się, ale nie był to szczęśliwy uśmiech.

— Mógłbym się zgodzić, gdyby nie chodziło o moją bratanicę.

No tak. Lana nie wzięła pod uwagę tego, kim Natasha dla niego była.

— Myślę, że ona patrzyłaby na to w ten sam sposób — zauważyła. — Którekolwiek z was założyłoby zbroję i tak byłaby bliska osoba, której to się wybitnie nie podoba.

— Mi się nie podoba bardziej, bo się nią opiekuję i jestem starszy.

Lana zaśmiała się.

— Nie mogę się z tym kłócić — powiedziała w końcu. — Ale w takim razie dobrze się nią opiekujesz.

— Czyżby? — zapytał i westchnął. — Jaki wujek daje dzieciakowi zbroję do walki ze złem?

— Ach. — Lana nie miała na to odpowiedzi. — Próbowałeś odebrać jej zbroję?

John prychnął.

— Tak. Myślałabyś, że na mnie nakrzyczy, ale nie, porozmawiała ze mną jak dorosła osoba…

— Którą jest — wtrąciła Lana.

— Tak — zgodził się z nią. — Co nie znaczy, że musi mi się to podobać.

— Ale co wyszło z waszej rozmowy? — dopytywała się. Zastanawiało ją, co takiego Natasha mogła powiedzieć, żeby jej figura ojcowska dała jej szansę, aby dalej działać w zbroi.

— Że już zaczęła, że nawiązała kontakty służbowe z policją, ba!, ze specjalną jednostką kryminalną, ale też z inną nową superbohaterką. — Zacisnął dłonie na kierownicy, po czym je rozluźnił. — I udaję, że tego nie wiem, ale jestem niemal pewny, że Natasha się z nią umawia.

Lana prychnęła śmiechem tak głośno, że musiała zasłonić twarz dłonią.

— Czyli nie dość, że jednocześnie zmagasz się z jej superbohaterowaniem, to jeszcze czekasz na coming out?

— O, nie, to już mamy za sobą — powiedział. — Bardziej to randkowanie sprawia, że gdybym miał włosy, to bym osiwiał.

Lana patrzyła na niego z szerokim uśmiechem, który odwzajemnił, kiedy na nią spojrzał, mimo tego, co mówił. Miał naprawdę ładny uśmiech.

— Aż tak wiele dziewczyn sprowadza? Lub dziewczyn i innych.

— Właśnie nie. To jej pierwsza.

To trochę zdziwiło Lanę.

— Ile Natasha ma lat?

John spojrzał na nią z ukosa z uśmieszkiem, który mówił, że doskonale wiedział, o czym pomyślała. Dorosła dziewczyna, która nigdy wcześniej nie randkowała?

— Co do jej wieku, to powiem tylko, że może już pić — odpowiedział. — A fakt, że nigdy wcześniej się z nikim nie umawiała, wyjaśniła mi tym, że to najwyraźniej „niehetero niedola”.

Obaj zaśmiali się cicho. Lana nie zanegowała tego, bo nie miała takich doświadczeń, ale biorąc pod uwagę świat, w jakim żyli, potrafiła to zrozumieć.

Jechali dalej w ciszy; w tle słychać było tylko muzykę z radia. Lana cały czas pamiętała, że mieli więcej rzeczy do omówienia – ich chęci i możliwość spotkania Supermana, dalsza współpraca z policją, chęć wyznania swojej tożsamości… Ale wszystko wiązało się z tym, czy będą chcieli porozmawiać z Supermanem.

John nie wiedział, że Lana osobiście zna Supermana, więc może ich z nim zapoznać. Jednym z powodów, dla których tu przyjechała, było sprawdzenie, w jakim stopniu może Ironsom zaufać i czy może przed nimi zdradzić, że zna Supermana.

Nigdy nie zdradziłaby tożsamości Clarka, nie-nie. Nawet nie miała zamiaru wyznać im, że zna Supermana. Nie. Gdy tylko ich rozgryzie, Lana porozmawia o nich z Clarkiem, aby on sam zdecydował, czy będzie chciał ich poznać.

Bardzo przyjemnie jej się rozmawiało z Johnem i miała nadzieję, że Natasha okaże się równie bystrą i przyjemną osobą, co jej wujek.

— Muszę znaleźć hotel — odezwała się w końcu.

John pokiwał głową. Zerknął, która była godzina.

— Możemy najpierw zjeść obiad? — zaproponował. — A podczas niego możemy poszukać hotelu. Chyba że najpierw będziesz chciała przyjść do mnie, poznać Natashę.

Lane spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem.

— Zobaczymy na obiedzie.

Zerknął na nią z zadowoloną miną i włączył kierunkowskaz.

— Znam fajną knajpkę.

— Zdaję się na ciebie.

Chapter 17: Lekcja łapania

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Bruce kontynuował symulację, upewniając się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Na razie wyglądało na to, że Archie Clayton rzeczywiście dałby radę zastąpić Clarka Kenta w grobie. Patrzył zadowolony na monitory, więc dopiero kiedy Tim odchrząknął, Bruce zorientował się, że dzieciak stoi za nim.

— Tak? — zapytał, odwróciwszy się na krześle na bok.

Tim upewnił się, że uwaga Bruce’a jest na nim skupiona, po czym zamachnął się, zgiął kolana i wykonał salto do tyłu. A następnie zrobił dwa kroki i salto do przodu.

Bruce wiedział, że jego mina nie wyraża tego, co myśli. Wszystkie kroki Tima do tej pory, nawet jeśli nie były przemyślane, to były właściwe. To oznaczało, że nawet jeśli Tim musiał zmieniać swój plan w biegu, to zawsze lądował na cztery łapy i instynkt podpowiadał mu właściwą drogę. To, co zrobił teraz, było jednak całkowicie błędnym kierunkiem.

— Wiem, wiem — westchnął Tim. — Powinienem przyznać, co potrafię. Superman mi już to powiedział. Ale myślałem, że jak będę miał tydzień, to dowiem się więcej i potem będę mógł działać lepiej.

Przez chwilę Bruce milczał, przyglądając się chłopakowi. Tim wiedział, że postąpił źle – Bruce będzie musiał podziękować Clarkowi – ale nie kulił się czy nie dreptał nerwowo. Stał wyprostowany i patrzył na Bruce’a, jakby chciał pokazać, że jest gotowy przyjąć jakąkolwiek karę, na jaką Bruce się zdecyduje.

— Dobrze wiedzieć, że nie jesteś robotem lub dziecięcym żołnierzem — odezwał się w końcu, żeby ta cisza za bardzo nie zżerała nastolatka. — Każdy z nas popełnia błędy. Dobrze, że swój popełniłeś na samym początku i potrafiłeś się do tego przyznać.

— Nie wyrzucisz mnie? — zdziwił się Tim.

— Nie. — Bruce uśmiechnął się kącikiem ust. — A nawet oficjalnie wezmę cię na trening — dodał.

Naprawdę?! — To dopiero zdziwiło Tima.

Bruce skinął głową.

— Ale najpierw musisz iść do domu — oznajmił. Zobaczył, że całe podniecenie znika z chłopaka. — Musisz się tam pokazać. Nie możesz nagle zniknąć.

Tim patrzył w dół, na swoje buty. Dopiero teraz zaczął przestępować z nogi na nogę.

— Nikt na mnie tam i tak nie czeka — powiedział.

— A sprawdzałeś? Wiesz, czy nikt się tam nie pojawił? Czy nikt nie zadzwonił ze szkoły? Hm? Nie wiesz.

— Nie wiem — przyznał Tim. — Ale nikt nie dzwoni do moich rodziców.

— A gdzie dzwonią?

Tim przełknął.

— Do mnie. Mam modulator głosowy. Udaję tatę.

Bruce był pod wrażeniem, mimo że nie powinien być i dobrze o tym wiedział.

— Dlaczego?

Tim wykręcił ręce.

— Moja sytuacja rodzinna jest… skomplikowana.

Bruce potrafił to zrozumieć. Miał jednego syna pod kuratelą, z którym ledwo rozmawiał, a jego zaadoptowany syn został zamordowany. Mieściło się to w słowie „skomplikowane” nawet bez świadomości tego, że jest Batmanem, a oni byli kiedyś jego pomocnikami.

— Odkomplikuj ją na tyle, abyś nie zakradał się nigdzie. To rodzi zbyt wiele podejrzeń, a tego unikam za wszelką cenę, jak doskonale wiesz. Odkomplikuj ją albo to koniec.

Tim zrozumiał całkowicie, co Bruce miał na myśli. Było to widać w jego oczach.

— Tak zrobię — obiecał dzieciak. Skinął raz głową i chciał odejść, ale kiedy się obrócił, stanął jak wryty. Bruce spojrzał w tę samą stronę.

Nad wodą za szybą unosił się klon. Zostawił ich nie tak dawno temu, ale patrząc na niego, można by pomyśleć, że odbył długą, męczącą podróż, podczas której szukał – i odnalazł – samego siebie. A osoba, którą odnalazł, wręcz krzyczała swoim wyglądem.

Po jednym spojrzeniu Bruce wiedział, że Clark będzie miał z chłopakiem problemy. Może nie był to cyrkowiec ani nie kradł kół z batmobilu, ale kolorowa aparycja mówiła sama za siebie. Czarne, ciężkie trapery – na platformach? – i schowane w nie krwistoczerwone legginsy, na szczęście męskie, więc nie świecił po oczach jajami. Nadal miał na sobie koszulkę i kurtkę, którą dostał od Alfreda, ale dodatkowo założył czerwone, niby skórzane rękawiczki bez palców.

Najbardziej jednak zmieniła się jego twarz. Nowa fryzura – wygolony tył głowy i jej boki – sprawiała, że gęste włosy opadały mu na jedną stronę i nieco na czoło. A w uchu na drugim boku znajdował się okrągły, złoty kolczyk. Na czubku głowy spoczywały ciemne lenonki, a na jego ustach – szeroki uśmiech, w którym brakowało już zachwytu nad nowością świata, ale radość, pewność siebie i figlarność.

— Och — westchnął Tim. Bruce zerknął na niego kątem oka i wywrócił oczami. O ile Tim był wcześniej zauroczony klonem i wyraźnie chciał się nim zaopiekować, teraz patrzył na niego, jakby chłopak był głównym daniem dnia, ba!, jakby był całą ucztą.

Bruce czuł się niezręcznie, będąc świadkiem tych nastoletnich hormonów.

Odchrząknął, przerywając dzieciakom gapienie się na siebie. Klon uśmiechnął się szerzej i podleciał do nich, aby nie być już za szybą.

— Jak wyglądam? — zapytał i obrócił się dookoła w powietrzu. Bruce zauważył, że na plecach kurtki namalował, zapewne sprayem, żółty herb domu El.

— Jakbyś zadomowił się na Ziemi — skomentował Tim. — Gdzie byłeś?

— Tu i tam — odparł chłopak ze wzruszeniem ramion. — Ludzie nazywali mnie Superboyem.

— Rozmawiałeś już z Supermanem, jak się domyślam? — wtrącił Bruce, zanim chłopcy mogli wdać się w rozmowę.

— Po części — odpowiedział klon.

— Masz już imię? — zapytał Tim.

— Od Supermana jeszcze nie. — Chłopak pokręcił głową. — Ale pomogłem mu zabrać jego statek. Jak się z nim upora, to mi wszystko pokaże.

Bruce nie spodziewał się, że Clark tak szybko zdecyduje się odebrać naukowcom jedyną rzecz pozostałą z Kryptona – i to jeszcze zanim zajmie się porządnie dzieciakiem. Nie w takiej kolejności Bruce podjąłby te kroki.

— Dlaczego z nim nie jesteś? Rozmawialiśmy o tym, że Superman chce przekazać ci dość sporo rzeczy.

Klon w końcu wylądował i zrobił dwa kroki w stronę Tima. Chciał być blisko niego, mimo tego, że rozmawiał z Bruce’em.

— Miałem przekazać prośbę, żeby mnie pan nauczył, jak łagodnie łapać rzeczy.

A więc Superboy miał też supersiłę. Ten pseudonim był zdecydowanie dopasowany do tego, co się działo z dzieciakiem. Być może ludzie, z którymi miał kontakt, nieumyślnie przewidzieli przyszłość, w której superbohaterska rodzina Clarka się powiększa.

Nauka chłopaka powinna być łatwa.

— Leć na dach Wayne Manor, posiadłości na zewnątrz, i poczekaj tam.

sss

Kiedy Bruce, Tim i Alfred pojawili się na dachu z workami i koszami zapełnionymi owocami i innym jedzeniem, klon czekał na nich dwa metry w powietrzu.

— Po co to jedzenie? — zapytał zdziwiony.

— Będziesz je łapać — oznajmił Bruce.

Chwycił jajko z wytłaczanki, podrzucił je w ręce i rzucił za dach. Superboy od razu za nim poleciał, ale jego szybkość i siła sprawiły, że kiedy wyłonił się zza budynku, w rękach trzymał tylko lejące się resztki.

— Ludzie nie są tak delikatni, na szczęście — próbował żartować.

Bruce widział, że był zatroskany i próbował załagodzić sytuację, nie traktując jej poważnie. Nie mógł jednak na to dzieciakowi pozwolić.

— Chcesz spróbować złapać mnie? — zapytał bez cienia uśmiechu. Klon otworzył szeroko oczy ze strachu i się wzdrygnął.

— Nie — odpowiedział dosadnie i odetchnął, prostując plecy. — Następnym razem zrobię to lepiej.

— Zaczniemy od czegoś, co nie złamie się tak łatwo.

Bruce chwycił dynię i rzucił nią w klona. Superboy skupił się, było to widać na jego twarzy, ale dynia wybuchła w jego rękach. Tym razem nie rzucił żadnym żartem, tylko zacisnął pięści i się otrzepał.

— Jeszcze raz.

Tym razem to Tim chwycił arbuza i podrzucił go w rękach. Na jego ustach był delikatny uśmiech. Wierzył w drugiego nastolatka o wiele bardziej niż Bruce, niż sam Superboy. Arbuz podzielił los dyni, pewnie dlatego, że miał inną strukturę niż ona, a do niej się klon przygotował.

— Jeszcze raz — syknął Superboy. Tym razem wyprostował dłonie i już ich nie zacisnął. Ściągnął okulary i kurtkę i odrzucił je na dach.

Próbowali kilka godzin. Alfred od czasu do czasu donosił nowe owoce, a czasami też prosił Tima o pomoc. Młody Drake odchodził niechętnie, ale wracał bardzo szybko, raz nawet gubiąc owoce i warzywa, kiedy wylatywały z jego rąk.

— Gotowy? — zapytał w końcu Bruce, podrzucając jajko. Klon, oblepiony i lepki, tylko skinął głową. — Pierwszego nie złapiesz. Ale próbuj dalej — powiedział, po czym rzucił jajko z całej siły.

Jak przewidział, rozbiło się w dłoniach Superboya tak samo, jak pierwsze. Ale już kolejne rozbijały się na coraz większe kawałki skorup, aż w końcu zaczęły tylko delikatne pękać. Z kolei kiedy już opanował łapanie nawet kilku jajek jednocześnie, Bruce miał zamiar zarządzić, aby dla powtórki rzucili resztkami, ale ubiegł go Tim.

— Gotowy na ostatni test? — zapytał chłopak.

Bruce spojrzał na Alfreda, ale ten również patrzył zdziwiony. Odwrócił się z powrotem i zobaczył, jak uzyskawszy potwierdzenie od klona, Tim odgonił go ręką dalej od budynku.

A potem wziął rozbieg i skoczył.

Bruce zdążył tylko wyciągnąć rękę i zrobić jeden krok w jego kierunku. Alfred głośno wciągnął powietrze w płuca i złapał się za pierś.

Za to Superboy trzymał Tima mocno przy sobie i Bruce przez chwilę pomyślał ze zgrozą, że równie mocno go złapał.

Zaraz jednak zobaczył, że Tim poklepał Superboya po plecach i potarł je, a potem sam równie mocno się przytulił. Nawet uniósł nieco nogi w kolanach, jakby miał zamiar objąć nimi trzymającego go nastolatka w pasie.

— Oszalałeś! — wrzasnął klon.

Tim pewnie wtedy pożałował tego uścisku, bo usta Superboya były tuż przy jego uchu.

— Wiedziałem, że mnie złapiesz — odpowiedział.

Bruce już otwierał usta, aby powiedzieć…

— Nie sprawdziliśmy, czy mogę kontrolować swoją siłę, kiedy łapię różne przedmioty, a nie wciąż te same! — oburzył się klon, mówiąc mniej więcej to, co chciał powiedzieć Bruce.

— Właśnie — zgodził się z Superboyem.

— Paniczu Tim, to naprawdę nie był właściwy sposób, aby wskoczyć w ramiona swojego oblubieńca — odezwał się Alfred karcącym tonem. Podczas całego tego treningu raczej unikał robienia komentarzy, ale teraz nie mógł się powstrzymać i pokazał dzieciakom tę stronę, którą Bruce widzi codziennie. Rzucanie karcących uwag, uderzających prosto we wrażliwy punkt, to jego specjalność.

Bruce odwrócił od nich głowę, zerknął w bok, aby ukryć uśmieszek. Klon w pośpiechu odstawił całego czerwonego Tima na dach. Chłopak przynajmniej nie próbował się tłumaczyć czy zaprzeczać.

— Powinienem… — odezwał się Superboy, wskazując kciukiem za siebie.

— Polecieć? — dokończył Bruce, ale nie dał mu odpowiedzieć. — Gdzie?

— Do Supermana.

— W tamtą stronę jest południe. Nie, zostaniesz, póki on sam po ciebie nie przyleci.

Bruce podejrzewał – był prawie pewny – że Superman nie miał zielonego pojęcia o zmianie jego klona, a przynajmniej zmianie jego stylu. Żadne z nich nie chciało, aby Superman za nimi gonił, więc Superboy się zgodził i wylądował, aby zebrać swoje rzeczy. Zanim jednak ich dotknął, wyprostował się i skrzywił. Spojrzał na Tima, zobaczył, że ten też jest cały brudny, więc spojrzał na Alfreda.

— Mogę pana prosić o zabranie moich rzeczy? — zapytał, uśmiechając się jak idealny, grzeczny młody człowiek. Cały ten wizerunek psuły kawałki owoców, warzyw i jajek na jego ubraniach.

— Oczywiście — odparł beznamiętnie Alfred. — Przyniosę też paniczowi nowe ubrania, aby te wrzucić do pralki.

— Dzięki! — oznajmił klon, już mniej ugrzeczniony, po czym bez skrupułów ściągnął koszulkę i od razu podał ją Alfredowi, który wyprostował się z jego trochę mniej ubrudzoną kurtką na ramieniu.

— Nie! — zawołał Bruce, kiedy Superboy wsadził kciuki za pasek legginsów, szykując się do ich ściągnięcia. — Nie — powtórzył już normalnym głosem, kiedy wszyscy na niego spojrzeli. — Nikt się nie będzie rozbierał na moim dachu. Do domu. Tam dostaniesz nowe rzeczy.

— Ano, to ma sens — zgodził się Superboy. Zarzucił ramię na barki Tima. — Wezmę też prysznic.

Tim spojrzał w górę i odetchnął. Bruce pokręcił głową i skierował się za nastolatkami do domu, gdzie Alfred pospieszył już wcześniej. Kiedy tylko weszli do środka, Alfred podał obu chłopakom złożone ubrania i skierował ich do dwóch osobnych łazienek. Bruce wymył ręce w zlewie w kuchni.

— Nie byłem pewien, czy będzie miał moce — zauważył Bruce, kiedy Alfred wrócił po wsadzeniu zabrudzonych rzeczy do pralki.

— Nie miał ich, kiedy był tutaj — odpowiedział Alfred, nalewając wody do czajnika. — Czy obecność panicza Kenta miała jakiś wpływ na to?

Bruce się zamyślił. Nic nie wskazywało na to, aby Clark uwalniał jakieś promieniowanie czy cokolwiek takiego, które po zbliżeniu do jego klona spowodowałoby, że jego moce się uaktywniły.

— Nie sądzę — oświadczył. — Nie pojawiły się wtedy, kiedy Clark pierwszy raz przyszedł, tylko…

— Tylko kiedy wyszedł — dokończył Alfred. — Z chłopakiem. Skąd Superman czerpie moce?

Z atmosfery. I ze słońca.

Klon ani razu nie wyszedł na słońce, odkąd został stworzony. Dopiero kiedy Clark zabrał go od Bruce’a.

— Czy jesteśmy okropnymi ludźmi, że dzieciak w ogóle nie widział słońca, kiedy był z nami?

— Nie wiem, paniczu Wayne. Jesteśmy?



Notes:

Nauka łapania wzięta z fika Clark/Bruce o tytule Stranger in a Strange Land autorstwa Mithen.

Chapter 18: Lekcja historii

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Na szczęście dla Clarka, wystarczyło naprawić statek do konkretnego poziomu, a potem on sam w końcu mógł prowadzić dalsze naprawy. Co jeszcze lepsze, statek pracował zdecydowanie szybciej niż Clark, bo zbudował sobie mechanicznych pomocników. Clark w końcu odetchnął i odsunął się od niego, po czym usiadł ciężko na śniegu.

Wyciągnął telefon i sprawdził, czy nie miał wiadomości. Widniał tylko SMS od Bruce’a z pytaniem, kiedy wraca, i zapewnieniem, że jego klon nadal u niego jest. SMS był sprzed ponad dwudziestu minut.

Clarkowi zaburczało w brzuchu.

Ty
>Mogę wpaść na kolację?

B
>Jak przyniesiesz ją ze sobą, bo Alfred już poszedł

Clark uśmiechnął się i zahaczył po drodze o pizzerię i inną knajpkę, z której kupił kilka hamburgerów. Z tym wszystkim w rękach pojawił się nad wodą, wpatrując się w scenę za szybą w domu Bruce’a.

Przy palącym się kominku, na puchatym dywanie, siedział po turecku jego klon, wpatrując się w ogień jak zaczarowany. Clark uniósł brew, kiedy zauważył jego nową fryzurę i biżuterię, ale ostatecznie był zadowolony, że chłopak tak szybko odkrył część siebie. A skoro mu pasuje, to Clark nie miał zamiaru się o to pytać – tylko o to, w jaki sposób ściął sobie włosy, bo Clark musi je palić własnoocznie.

Na fotelu niedaleko siedział drugi nastolatek, Tim. Trzymał w rękach parujący kubek z gorącym cappuccino. Wpatrywał się w klona z lekkim, zauroczonym uśmiechem, jakby był w tym momencie całkowicie zadowolony i niczego więcej w życiu nie potrzebował.

Bruce siedział na kanapie w szerokim rozkroku. Jedną rękę trzymał prosto na oparciu kanapy, a w drugiej miał telefon, który przeglądał, znudzony. Na stoliku obok leżała zapomniana kawa.

Cała trójka wyglądała, jakby przysiedli na cichy, rodzinny wieczór. Clark uśmiechnął się delikatnie i podleciał bliżej. Tylko Tim zauważył jego ruch, bo jako jedyny był odwrócony w jego stronę. Jego wzrok od razu stał się czujniejszy, ale chłopak nawet nie drgnął, póki Clark nie pomachał do niego. Wtedy się uśmiechnął i odstawił kubek na bok, aby wstać.

Clark wleciał do środka i zobaczył, że Tim ściągnął ozdobną świeczkę z ławy, robiąc miejsce na kartony z jedzeniem. Klon i Bruce odwrócili się ze zdziwieniem – u chłopaka było to widać od razu, a o zaskoczeniu Bruce’a wiedział tylko dlatego, że go znał.

— Wziąłem wszystkiego po trochu — oznajmił, kładąc jedzenie na stole. — Smacznego.

Klon odwrócił się i przysunął do ławy, ale siadając w tej samej pozycji, co wcześniej. Sięgnął po hamburgera. Tim zaczął przeglądać pizze. Bruce z kolei zaczął kierować się do kuchni, przechodząc między Clarkiem a kanapą – łapiąc go za biodra, kiedy musiał się przecisnąć.

— Zrobię ci kawę.

— Dziękuję. — Clark obrócił się za nim. — Piję z…

— Mlekiem i cukrem, wiem — przerwał Bruce, nawet nie odwracając się do niego. — Przypilnuj, żeby nie zjedli wszystkiego. Odłóż mi pizzę.

— Zobaczę, co da się zrobić — rzucił Clark i usiadł na kanapie.

Odruchowo chciał poprawić pelerynę, bo zapomniał, że zostawił ją z Mae. Miał nadzieję, że jeszcze dzisiaj uda mu się po nią wrócić i zobaczyć, jak Mae się ma, ale plany mu się pokrzyżowały. Nie bał się o nienu, bo zostawił nu pod opieką mamy, ale wolał sam się upewnić, jak się czułu, aby Mae nie pomyślału, że o num zapomniał. Jednak czas go gonił z klonem, którym musiał się zająć osobiście, więc Mae będzie musiału poczekać do jutra… lub jeszcze kolejny dzień.

— Nikt wam tego nie zabierze — skomentował, widząc, jak chłopcy zjadają hamburgery i kawałki pizzy, jakby robili to na czas. Zwłaszcza jego klon. — Gdzie macie margheritę?

Tim podał mu pudełko, które Clark odłożył na bok na kanapę, a sam wziął farmerską. Chłopaki rzeczywiście zwolnili z jedzeniem, a przerwali całkowicie, kiedy wrócił Bruce i położył przed Clarkiem kubek z kawą, a przed sobą talerz i sztućce.

— Nie smakuje? — zapytał Bruce, zabierając pizzę z kanapy i siadając obok Clarka. Otworzył pudełko, wyciągnął widelcem i nożem kawałek pizzy na talerz i odłożył resztę na stolik obok swojego kubka. — Czy już się najedliście?

Clark usiłował się nie roześmiać. Nie wiedział, czy bardziej bawił go Bruce, który naprawdę miał zamiar jeść pizzę sztućcami, czy oburzona i zniesmaczona mina Tima.

Klon wyglądał tak, jakby w jego głowie kłębiło się wiele sprzecznych myśli. Gdyby Clark miał je odgadnąć, to powiedziałby, że chłopak pewnie zastanawiał się, czy sposoby jedzenia takiego śmieciowego jedzenia od czegoś zależą. Jadł swojego hamburgera rękoma, Tim i Clark tak samo jedli pizze, a tu nagle Bruce wyskoczył z talerzem i sztućcami.

Clark spojrzał na drugiego mężczyznę i tym razem zachichotał, kiedy zauważył, że Bruce robił to wszystko z pełną premedytacją. Nie wiedział, czy to dla niego, czy dla dzieciaków, ale na pewno było to dokładnie skalkulowane działanie. Clarkowi pokazało, że Bruce nadal czuje w sobie figlarność, nie jest wiecznie poważny i potrafi z siebie żartować. Nastolatkom pokazało, że Bruce jest większym kosmitą niż siedzący obok niego Superman.

Wszyscy powoli wrócili do jedzenia. Opowiedzieli Clarkowi, czego nauczyli jego klona i jak to się odbyło. Kiedy usłyszał o skoku Tima, od razu zwrócił na niego rentgenowski wzrok i prześwietlił go w poszukiwaniu obrażeń, ale wszyscy go zapewnili, że oprócz głupoty, Timowi nic nie jest.

Usłyszał też, że nazywali jego klona Superboyem i na początku poczuł przerażenie, bo superbohaterskie imię rodzi się wtedy, kiedy potrzebny jest superbohater, więc czy coś się stało? Coś, o czym Clark nie wiedział? Ale i tutaj go uspokoili, tym razem zwalając winę na głupotę samego Superboya.

Clark zapytał o nową fryzurę klona. Czuł dziwne spięcie i zaciekawienie od Bruce’a, więc sprecyzował, że chciał się dowiedzieć, jak to zrobił, skoro Clark nie może. Usłyszawszy, że u fryzjera na Hawajach, zastanawiał się, czy na pewno chce poznać tę historię. Ale ostatecznie Superboy trafił tam, gdzie miał i nauczył się tego, czego powinien, więc nic się nie stało. Bruce zaciekawił się tymi mocnymi włosami i wysunął hipotezę, że komórki Superboya jeszcze nie nasiąknęły słońcem tak bardzo, jak komórki Clarka, więc klon jeszcze nie był niezniszczalny. Superboy przejął się bardziej tym, że będzie musiał nauczyć się samemu palić włosy termicznym wzrokiem – który jeszcze się u niego nie pokazał.

Po zapakowaniu resztek w folię i włożeniu ich do lodówki, nadeszła pora się pożegnać. Ani Clark, ani Bruce, ani Superboy nie chcieli słyszeć, że Tim wróci sam do domu. Clark zabrał go na ręce i polecieli w trójkę do Drake’ów, zostawiając Bruce’a.

Po odstawieniu Tima Clark wraz z Superboyem polecieli do statku, który odbudował się na tyle, że kwatery sypialniane były dostępne. Clark zdecydował się zostać na noc tutaj, razem z Superboyem, żeby nie robić zamieszania w Smallville.

sss

Przez noc statek się naprawił. Znalazła się też Kelex, pomocniczka Jor-Ela z Kryptona, którą oprogramowanie Jor-Ela stworzyło ponownie, a która przetrwała przejęcie Zoda dlatego, że była po prostu schowana w szafie.

Clark niesamowicie się z tego cieszył, bo Kelex szybko i o wiele bardziej elokwentnie przygotowała najważniejsze wydarzenia i elementy kryptonijskiej kultury, które Clark znał – ale był wdzięczny za powtórkę.

Największym i najbardziej znanym kryptonijskim mitem była historia o Nightwingu i Flamebird, parze kryptonijskich bogów i ich wcieleń.

Flamebird, smoczyca stworzona z ognia, której zadaniem przekazanym przez samego wszechmocnego Rao, również boga Kryptonijczyków, było wieczne odświeżanie świata poprzez niszczenie nowych tworów jej brata, Vohca-Budowniczego. Nie miał jej tego za złe, bo uważał, że dzięki temu musiał od nowa wymyślać swoje prace. Rozwijała go. Kochał ją za to.

To dzięki niemu poznała Nightwinga, którgo zadaniem od Ojca Rao było wyszukiwanie zła i korupcji czających się w ciemnościach: miał je tropić i niszczyć. Vohc przedstawił go siostrze, bo nie chciał, aby Nightwing spędzał czas samotnie w mroku i chłodzie.

Flamebird i Nightwing zakochali się w sobie. Kiedy Vohc stworzył rzeźbę, która przedstawiała całą jego miłość do Flamebird, poprosił, aby jej nie niszczyła. O ile doceniała i podziwiała jego pracę, to zignorowała jego prośby i spełniła swój obowiązek wobec Rao, paląc rzeźbę. To zniszczyło Vohca na tyle, że stał się Vohcem-Niszczycielem.

Najciekawszą częścią tego mitu były jednak kolejne wcielenia Nightwinga i Flamebird. Ta dwójka zawsze występowała razem jako obrońcy Kryptona; pojawiali się zawsze, kiedy Krypton był w potrzebie.

Prawie zawsze, pomyślał Clark z bólem.

Superboya, co było do przewidzenia, o wiele bardziej zaciekawiła historia klonowania na Kryptonie. Nie była ona historią pozytywną: żyjące istoty były wręcz uprawiane w bankach klonów, aby potem Kryptonijczycy (nazywani Starcami Krwi) mogli zbierać żniwa i używać ich, jak im się zechce. Przeszczepy skóry, organów, a nawet całkiem nowe ciało, gdyby Starcy Krwi zechcieli.

Cała ta praktyka dobiegła końca, kiedy Van-L z pomocą nienazwanego żołnierza zniszczyli banki klonów podczas jednego z ataków powstańczej organizacji Black Mercy.

— Nikt nie pamięta, do jakiej rodziny należał ten nienazwany żołnierz — odezwał się Clark. — Ale za jego pomoc on i jego rodzina zostali zaproszeni do bycia częścią rodziny El. Zostali drugim domem El.

— Super — skomentował Superboy, po czym uśmiechnął się szeroko. — I to dosłownie. — Brzmiał, jakby rozważał zrobienie z tego swojego nowego powiedzenia. — Czyli tak jakby kontynuujesz rodzinną tradycję, pozwalając mi nosić tę tarczę na piersi? I plecach.

— Cóż… — Clark położył rękę na jego ramieniu i wyjaśnił: — To znak tego, że wierzę, że będziesz w stanie pomóc, kiedy zajdzie potrzeba. Zająć się wymaganą robotą. — Zacisnął lekko dłoń. — Chciałbym nadać ci kryptonijskie imię, Superboyu.

Chłopak wyprostował się i spoważniał na twarzy.

— Takie jak twoje, Kal-Elu?

Clark pokiwał głową.

— Dokładnie. Ostatnim członkiem drugiego domu El był Kon-El. Byłby moim kuzynem, nie przez krew, ale przez ducha. Byłbym zaszczycony, gdybyś przybrał jego imię.

— Kon-El — powtórzył szeptem Superboy. Uśmiechnął się szeroko i aż uniósł nad ziemię, po czym zrobił fikołka. — Mam imię, mam prawdziwe imię!

Ucieszony Clark poprosił Kelex, aby uaktualniła swoje dane o rodzinie El.

— Poznałeś Krypton. Masz ochotę poznać Ziemię, Kon-Elu? — Clark specjalnie użył tego nowego imienia. Jego również cieszyło to, że Superboy tak szybko zgodził się je zaadoptować.

— Dasz mi również ziemskie imię? — zapytał od razu Kon.

— Jeśli takie zechcesz — odparł Clark. Chciał zapytać „trzecie?”, ale stwierdził, że nie jest to coś, z czego powinien żartować. A przynajmniej nie w tej chwili. No i sam nie miał co mówić, bo też miał trzy imiona.

— Trochę o Ziemi już wiem. — Kon potargał swoją czuprynę z uśmiechem. — Czego chcesz mnie nauczyć?

Clark więc zaczął. Tak jak się domyślił, Kon kiwał głową i mu nie przerywał, więc kontynuował. Z pomocą Kelex tworzył obrazy, a kiedy statek nawiązał łączność z satelitami, obrazy te stały się jeszcze bardziej wyraziste i zwyczajnie lepsze.

— Mogę opowiedzieć ci więcej, o ludzkim doświadczeniu i dorastaniu — dodał w końcu. — Albo mógłbyś tego sam doświadczyć.

— Jak? — zapytał od razu zaciekawiony Kon.

— Mogę cię zabrać do mojej mamy. Zamieszkasz u niej, będziesz mógł chodzić do szkoły, będziesz miał swoje obowiązki. Jak każdy człowiek.

Kon potarł dłonią po wnętrzu statku.

— Tim też? — zapytał.

— Tim też — potwierdził Clark. — Też chodzi do szkoły, ma obowiązki — sprecyzował.

Kon pokiwał głową.

— Okej — powiedział cicho.

Polecieli razem. Clark trzymał Kona za rękę, aby pokazać mu drogę. Kiedy wylądowali przed domem Kentów, Dusty wyszedł im na spotkanie. Obwąchał nogi Clarka, który schylił się i wziął go na ręce.

— Clark?

— To ja, mamo — zawołał Clark. Zwrócił się do Kona: — To moje imię. Clark Kent.

Przekazał Konowi do rąk psa, a sam przytulił mamę, kiedy wyszła z domu.

— Dobrze cię w końcu widzieć — powiedziała Martha. — Mae czekału na ciebie.

— Za moment do nienu pójdę — obiecał Clark. Położył dłoń na plecach Kona i wypchnął go do przodu. — To jest Kon-El.

Mama Kent poznała drugi człon imienia i od razu zrozumiała, co Clark zamierzał. Uśmiechnęła się do Kona i jego również przytuliła, z Dustym między nimi.

— Chodźcie do środka — zarządziła. — Ktoś musi ostrugać więcej ziemniaków.

Chwyciła Kona pod rękę i zaciągnęła go ze sobą. Clark wszedł za nimi z lekkim uśmiechem, który się poszerzył, kiedy zobaczył Mae.

— Zaraz do was dołączę — powiedział do mamy, która tylko machnęła na niego ręką.

Mae poczekału, aż Martha wyprowadzi Kona do kuchni, po czym podeszłu do Clarka i odetchnęłu, jakby sama jego obecność nu pocieszała.

— Myślałum, że o mnie zapomniałeś — powiedziału lekko, zaczepnie.

Clark cieszył się, że nie usłyszał w jenu głosie wyrzutów.

— Przepraszam — powiedział. — Jak widziałuś, musiałem zająć się kimś innym, kto miał tylko kilkudniowe pojęcie o świecie. A ty byłuś w dobrych rękach.

— Martha jest wspaniała — zgodziłu się Mae. — I tak bardzo się stara, żeby mnie nie urazić. Widzę, jak za każdym razem, kiedy zwróci się do mnie niepoprawnie, zżera ją to od środka.

— Mama zawsze powtarzała, że trzeba słuchać dobrych ludzi i traktować ich tak, jakby samemu chciało się być traktowanym.

— Pokazuje mi to codziennie. — Mae pokiwału głową.

— Czyli wszystko u ciebie dobrze? — Clark złapał nu za łokcie. — Niczego ci nie brakuje?

Mae pokręciłu głową.

— Lana załatwiła mi telefon i wszystko inne. Powoli odbudowuję swój świat.

— Jeśli tylko mogę jakoś pomóc…

— Dam ci znać, kiedy tylko pojawi się taka potrzeba. Martha już zapisała twój numer w mojej komórce.

Clark, zadowolony, że Mae ma sposób, aby go przywołać, zarzucił nu ramię na barki i szturchnął z użyciem siły. Mae ani drgnęłu, ale spojrzału na niego z błyskiem w oku.

— Opowiesz mi wszystko przy obiedzie? — poprosił.

— Jeśli ty i Kon również opowiecie o sobie.

Razem weszli do kuchni.

Notes:

To, że Bruce wie, jaką kawę Clark pije, wzięłam z zeszytów World's Finest #282-300, które są jednocześnie najbardziej gejowskimi™, więc bardzo polecam, jeśli chcecie poczytać mocno shiperskie komiksy z nimi.

Kelex w komiksach jest oprogramowany na męskiego robota, ale w Man of Steel jest kobiecym robotem.

Mit o Flamebird i Nightwingu na początku luźno przetłumaczyłam z wikii Supesa, ale później doczytałam o nim w drugim tomie Superman: Nightwing and Flamebird i poprawiłam nieco.

No i na koniec: nadanie imienia Konowi wzięłam z zeszytu Superboy #59.

Chapter 19: Lekcja WDŻWR

Chapter Text

— Twoja peleryna jest w pralce z kocami — powiedziała Martha, gdy tylko Clark wszedł z Mae do kuchni. — Dusty zrobił sobie z niej legowisko. A potem toaletę.

Kon wyszczerzył się do niego znad obierania ziemniaków.

— Nie musiałem tego wiedzieć, mamo — zajęczał Clark, podchodząc do zlewu. Chciał zacząć myć naczynia, ale nie mógł podwinąć rękawów w kostiumie. — Zaraz wracam — rzucił i w mgnieniu oka przebrał się w dżinsy i koszulkę.

— Ja pozmywam po obiedzie — oznajmiłu Mae i usiadłu przy stole. Zwróciłu się w stronę Kona. — Kim jesteś?

Kon spojrzał na Clarka, a kiedy ten z uśmiechem pokiwał głową, zaczął opowiadać. O swoim niewyjaśnionym stworzeniu, o poznaniu Tima, o pobycie w batjaskini, a potem o działaniu promieni słonecznych na niego i o tym, jak zaczęły się pokazywać jego moce.

Mae również podzieliłu się swoją historią, odpowiednio edytując ją dla Marthy i Kona. Wcześniej nie rozmawiału z Marthą na ten temat tak obszernie, bo chciału poznać szczegóły, których nie znału, a o których wiedział tylko Clark. W pewnym momencie ich historii Martha podeszła do Mae i przytuliła nu, za co Mae byłu niezwykle wdzięcznu. Myślenie o swoim zaginionym świecie i zaginionej miłości było bolesne.

Clark bardzo szybko skończył swoją opowieść, trzymając się tylko suchych faktów. Nie chciał już więcej doprowadzać do tego, aby Mae czułu się tak źle, że jego mama reagowała dodającym otuchy dotykiem. Wiedział natomiast, co muszą teraz ustalić, aby wszyscy byli zadowoleni.

— Przyprowadziłem Mae i prosiłem, aby się mama num zajęła — odezwał się, kiedy już wszyscy zaczęli jeść. — A teraz jeszcze chciałbym, aby mama wzięła pod dach też Kona.

— Jeśli myślisz, że nie domyśliłam się tego, gdy tylko wylądowaliście, to się mylisz, chłopcze — odpowiedziała mu mama po przełknięciu. — Będziecie tylko musieli ustalić sytuację z pokojami, bo Mae tymczasowo znajduje się w twoim pokoju, skoro nie wróciłeś na noc.

Clark się zamyślił. Rzeczywiście nie wziął pod uwagę tego, jak ogarnąć noclegi – i to nie na jedną czy dwie noce, ale na stałe. Póki nie będzie mógł wrócić jako Clark Kent do życia, to nie ma co szukać na zapas mieszkania w Metropolis. Wrócił do mamy do czasu, aż to się rozwiąże.

— Mogę się tym zająć dzisiaj — zauważył. — Możemy posprzątać pokój na dole, ten niby składzik, a pokój gościnny mamy.

— Też zagracony — powiedziała mama Kent. — Ale jeśli wyniesiesz to wszystko do góry do stodoły i wzmocnisz deski, żeby sufit się nie załamał, to powinniśmy dać radę.

Clark przytaknął. Mae i Kon nie odzywali się przez całą rozmowę, ale dopiero teraz zaoferowali pomoc.

— Ja mogę przenosić rzeczy — rzucił Kon.

— A ja mogę zająć się przygotowaniem stodoły — dodału Mae.

Uśmiechnąwszy się szeroko, Clark machnął ręką.

— Dzięki. Kon, twoja pomoc się przyda, będziesz słuchał mamy, co wziąć, ale Mae, ty nie musisz, nie ma to sensu, ja się tym zajmę. Naczynia będziesz miału do pozmywania.

Wszyscy zgodzili się na taki podział ról.

— Wiemy, że się pomieścimy — zaczęła Martha — to możemy zająć się szczegółami.

— Szczegółami?

— Tak, Clark. — Spojrzała na niego z uniesionymi brwiami. Wskazała na Kona. — Nie mogę mieć nastolatka w domu i nie wysłać go do szkoły. A nie mogę wysłać do szkoły chłopaka o imieniu „Kon-El”.

— Ach, takie szczegóły — odpowiedział Clark. Spojrzał na nowego kuzyna z lekkim uśmiechem. — Masz może jakieś ziemskie imię na myśli?

Kon spojrzał w swój talerz i oparł głowę na dłoni, a rękę na blacie.

— Łokcie ze stołu — zarządziła mama Kent.

Kon od razu posłuchał.

— Nie — powiedział w końcu, unosząc głowę. — Myślałem, że też mi je nadasz — dodał, a w jego tonie była cicha prośba, jakby chciał, aby to inni go określili. Jakby chciał, aby nazywając go, zawłaszczyli go w ten sposób i nie mogli się już go pozbyć.

— Chciałem zapytać, czy sam masz jakieś preferencje — odparł delikatnie Clark. — Ale jeśli nie, to coś wymyślimy.

— „Kon-El” brzmi jak „Conner” — zauważyłu Mae, uśmiechając się do Kona.

— Conner Kent — oświadczyła stanowczo Martha. — Brzmi dobrze. Co sądzisz, Kon?

Na twarzy Superboya zawitał uśmiech i pokiwał gorliwie głową.

— W takim razie poproszę Bruce’a, aby załatwił dokumenty, dzięki którym mama będzie mogła zapisać cię do szkoły — powiedział Clark. — Będziesz czuł się okej, jako kuzyn Kentów?

— Myślałem, że na kuzynostwo już się zgadzałem — odparł beztrosko Kon.

— Zapytać drugi raz, aby się upewnić, nie zaszkodzi — rzucił Clark, ciesząc się, że Kon nadal jest taki chętny, aby należeć do jego rodziny.

— I to się odnosi do wszystkiego — dodała mama Kent. — Do traktowania tego chłopaka od Bruce’a też. Zawsze upewniaj się, czy na pewno masz od niego zgodę.

Kon i Clark spojrzeli na nią z szeroko otwartymi oczami i takimi samymi minami. Mae zakrztusiłu się kawałkiem jedzenia.

— Mamo! — zawołał w końcu oburzony Clark.

— No co? — zapytała Martha, nie przejmując się ich oburzeniem. — Wszyscy słyszeliśmy, jak Kon się zachwyca tym Timem. Zaproś go kiedyś. Ale będziesz spał na kanapie, kiedy on będzie u nas — dodała w stronę Kona.

Mamo — powtórzył Clark, chowając twarz w dłoniach. Takie same zasady panowały wtedy, kiedy do Clarka przychodziła Lana i oddawał jej swoje łóżko, a sam spał w salonie (na szczęście nie wiedzieli o nim i o Pecie Rossie). — Nie sądzę, aby to był temat, którym musimy się teraz zajmować.

Martha Kent spojrzała na syna ze zdumieniem.

— Chcesz mi powiedzieć, że nie rozmawiałeś z chłopakiem o tym, co czuje i jak się powinien zachować?

Kon milczał. Zatrzymał rękę z widelcem w połowie drogi do ust, a jego wzrok przeskakiwał od Clarka do Marthy. Clark spojrzał w sufit.

— Rozmawiałem.

— O tym, że jego ciało dojrzewa? Czego może się spodziewać, jakich zmian? O tym, co można, a czego nie? Jak powinien traktować drugą osobę?

Cóż.

— … Może jednak nie powiedziałem mu wszystkiego — przyznał Clark. Martha westchnęła. — Nie sądziłem, że to już będzie potrzebne! — tłumaczył się.

— A kiedy? — zapytała Martha. Gdyby stała, na pewno miałaby ręce na biodrach. — Kiedy już powie lub zrobi coś, czego nie wypada? Kiedy przez przypadek sprawi, że Tim się od niego odsunie?

— Nie chcę, aby Tim się ode mnie odsunął — powiedział Kon. Wpatrzył się w Clarka szeroko otwartymi oczami. — Nie chcę tego — powtórzył.

— Porozmawiamy po obiedzie — oznajmił Clark. Zerknął na mamę na chwilę, widząc jej aprobatę, po czym kontynuował znowu w stronę Kona: — Jak będziemy układać rzeczy w stodole. Będziemy sami i będziesz mógł potem zapytać, o co chcesz.

Clark wręcz nie mógł się doczekać.

sss

Przenosiny do stodoły i, co ważniejsze, rozmowa z Konem, przebiegły bez większych problemów. Nic się nie zbiło ani nie zniszczyło, czy to z rzeczy w kartonach, czy w relacjach międzyludzkich.

Clark pokazywał Konowi, jak doić krowy – delikatnie i z wyczuciem, aby mógł czerpać z tego doświadczenia wiedzę do… obchodzenia się z innymi w różnych sytuacjach – kiedy znalazłu ich Mae.

— Martha się pyta, czy zostajecie obaj na noc — przekazału.

— Tak — oparł Clark. — Jutro będę załatwiał resztę, ale na teraz mam wolne.

Mae uśmiechnęłu się i oparłu o ścianę.

— To co można w tym Smallville robić wieczorami? — zapytału Clarka. — Nie wiem, jak dalece moje miasto było kopią twojego, a nawet jeśli, to czy moje wspomnienia są prawdziwe.

— Pamiętam wymykanie się z domu, ogniska na plaży, kąpiele w świetle księżyca — rozmarzył się Clark. — Kiedyś z Laną i Pete’em zrobiliśmy nockę w stodole, przynieśliśmy śpiwory i rozmawialiśmy całą noc, śpiąc tam do góry — wskazał na poddasze, które teraz było składzikiem — i gapiąc się na gwiazdy na niebie.

Mae i Kon spojrzeli na siebie z takimi samymi uśmiechami. Mae chwyciłu się pod boki.

— Masz zapasowe śpiwory? — zapytału Clarka.

W ten oto sposób Clark spędził z nową rodziną noc pod gołym niebem. Nie mogli w stodole, bo poddasze było zagracone, a na dole nie widzieli gwiazd. A Mae uznału, że to najważniejszy element tego doświadczenia, z czym Kon się zgodził, bo nigdy wcześniej nie widział gwiazd. Clark musiał pokazać Konowi nocne niebo na Arktyce. Albo chociaż Grenlandii.

— Bardzo chcę tu zostać — przyznału Mae rano, kiedy już było jasno i dokuczał im przymrozek, ale żadne z nich jeszcze nie chciało się ruszyć. — Nie tęsknię tak bardzo za moją Ziemią, kiedy jestem tutaj, z Marthą. I teraz też z wami — dodału, odwracając głowę w bok, aby spojrzeć na leżącego pośrodku Clarka i leżącego po jego drugiej stronie Kona.

Kon miał przymknięte oczy i ręce założone za głowę; jego klatka piersiowa widocznie się poruszała, kiedy oddychał głęboko mroźnym powietrzem. Clark uśmiechał się, spoglądając na niebo – albo już poza nie.

— Możesz zostać — powiedział. — Nie wiem, czy myślałuś, że będziesz musiału odejść, ale mama już przyjęła cię pod dach i nie ma zamiaru wypychać z gniazda.

Mae zagryzłu wargę.

— To zrozumiałum — zaczęłu. — Ale wcześniej… odmówiłum posiadania nazwiska „Kent”, a teraz myślę, że może jednak chciałubym być Mae Kent.

Clark aż podniósł się na łokciu, obrócony w jenu stronę. Uśmiechał się z taką delikatną radością, że Mae poczułu, jakby nu obejmował.

— Jeśli o mnie chodzi, cały czas trzymałem kciuki, abyś zmieniłu zdanie — oznajmił.

— To co, to znaczy, że mam kolejne kuzynostwo? — odezwał się Kon zza pleców Clarka.

— I ja też? — zapytał Clark.

— Nie wiem. — Mae wzruszyłu ramionami. — Martha zadecyduje.

— Martha zadecyduje o czym? — rozległ się głos od domu.

Martha Kent rozłożyła składany stolik przed gankiem i położyła na nim tacę z naleśnikami, sokiem i szklankami.

— Dzięki, mamo — powiedział Clark, lewitując ze śpiworem do stolika. Usiadł na ziemi i chwycił naleśnik w rękę.

— Cudne śniadanko, pani Kent — dodał Kon, również siadając na ziemi.

— Mów mi „mamo” — oświadczyła beztrosko Martha, rozlewając im soku. — „Pani Kent” brzmi tak formalnie, jakbyś nie należał do rodziny.

Clark zerknął na Mae, któru podszedłu bliżej i usiadłu na ostatnim schodku ganku.

— Dziękuję — powiedziału cicho.

— Oczywiście, oczywiście — odparła Martha, nie zauważając lekkiego napięcia. — Jedzcie, póki wam te soki nie zamarzły.

— Jak mamie zimno, to niech mama idzie do domu, my sobie poradzimy! — oburzył się Clark.

Martha zostawiła ich samych. Mae westchnęłu.

— Trzeba było się zapytać — wymamrotał Kon z pełną buzią. — Nie wiem, na co czekasz, kotku.

Mae spiorunowału go wzrokiem, ale chłopak się tym wcale nie przejął, tylko przeżuwał, patrząc na nu beztrosko.

— Kon ma rację — powiedział cicho Clark i uniósł ręce w górę, kiedy tym razem to na niego Mae spojrzału spode łba. — Czy zapytasz teraz, czy później, odpowiedź będzie taka sama.

Miał zamiar sprawić, aby Mae poczułu się lepiej, bo mama Kent zawsze przyjmie nu pod swoje skrzydła, ale chyba nie pomogło.

— Ale jak posprzątam po śniadaniu, to będzie mnie bardziej lubić — ogłosiłu Mae i zaczęłu sprzątać.

— Ej! — zawołał Kon, kiedy zabrału mu szklankę soku sprzed nosa. Szybko chwycił kilka naleśników, zanim mogłu je również zabrać. — Nie musisz tego robić już teraz — dodał.

— Mae, Mae, spokojnie — mówił Clark. — Mama na pewno się zgodzi. Sama to zaproponowała wcześniej, przecież byłuś przy tym — przypomniał. — Nie zmieniłaby zdania ot tak.

Powoli zabrał wu z rąk wszystko, co chciału odnieść do kuchni, ku uciesze Kona.

— Bardzo mi na tym zależy — przyznału, kiedy usiadłu znowu na stopniu. — Boję się, że moja szansa minęła. Że Martha mnie teraz nie zechce.

Clark przesiadł się obok nienu i objął nu ręką w ramionach.

— Ależ oczywiście, że cię zechce — powiedział z przekonaniem. — Nie wynosiłem tych gratów po to, aby zaraz je wnieść z powrotem. Masz swój pokój, będziesz mogłu iść na zakupy i wypełnić go swoimi rzeczami.

— Nie potrzebuję ubrań — przerwału Mae. — Lana mi oddała swoje, a twoich koszul już nie odzyskasz.

— Nie są mi potrzebne — zaśmiał się Clark. — Ale na pewno będziesz chciału czegoś więcej.

— Niby tak, ale… — Mae wstału i otrząsnęłu ręce. Skupiłu się i na oczach Kona i Clarka zmieniłu swoje ubrania razem z wyglądem. Wiedzieli, że to Mae stału przed nimi, ale Clark widział na jenu miejscu tę samą osobę, co kiedy spotkał nu po raz pierwszy: Lanę Lang w kostiumie Supergirl. — Nie, jeszcze chwila — dodału Mae i rzeczywiście parę sekund później zmieniła się jenu twarz. Zamiast Lany była to całkiem zwyczajna osoba, a przez bujne blond włosy i kobiecą figurę Mae wyglądału właśnie na kobietę. — Chcę nadal pomagać. A nie ma lepszego sposobu na ukrycie się, jak udawanie, że ma się płeć.

Kon zachichotał.

— Tu masz rację, kotku — rzucił. Clark był zdziwiony, jak dużo Kon rozumiał i wiedział od początku, ale jak mało kojarzył z ludzkich doświadczeń. — Ale mogłubyś zamienić się w kogokolwiek, skoro jesteś zmiennokształtnu.

— Niby tak — odpowiedziału Mae. — Ale mamy już zarówno Supermana, jak i Super boya.

— Mogłubyś zostać pierwszym enby superbohaterum — zaproponował Clark.

— Nie chcę używać swoich mocy do chowania się w innej skórze enby. Przyzwyczaiłum się do bycia Supergirl.

— Jak wolisz — odpowiedział.

— Jesteś ostrą laską w tej postaci, więc ludzie będą cię szukać — uprzedził Kon.

— Więc mnie nie znajdą.

Kon wzruszył ramionami.

— Jesteś też ostrą osobą enby, więc nie wykluczałbym cię tak od razu, kotku.

Mae uśmiechnęłu się do niego. Zmieniłu z powrotem swój wygląd na ten właściwy.

— Idę porozmawiać z Marthą — ogłosiłu.

Kon pochylił się nad swoim talerzem i nowo zdobytą szklanką, ale Mae poszłu, nie zabierając niczego. Clark z uśmiechem kończył śniadanie, ciesząc się z kolejnego członka rodziny.

Chapter 20: Och

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Tim wrócił do domu Bruce’a już następnego dnia, ale po obiedzie. Bruce zdążył przesłać do Victora swoje założenia na temat utworzenia tożsamości Archie Claytona i otrzymał odpowiedź, że są prawidłowe. Potwierdził Cyborgowi, że może wdrażać ten plan w życie.

Czekał na pojawienie się Clarka, więc kiedy pierwszy przyszedł Tim, nie dał po sobie poznać zawodu, ale zmienił plany.

— Chodź ze mną — oznajmił i zaprowadził go nie na trening, ale do Wayne Manor.

Barry, jedyny w kostiumie, wraz z Dianą właśnie żegnali Arthura.

— Wypływasz na głębsze wody? — zapytał Bruce, wchodząc do środka.

— No — odparł Arthur, uśmiechnąwszy się, kiedy ich zobaczył. — Pora odwiedzić ojca, póki jeszcze mogę.

— Szerokich wód — rzucił Tim. Arthur roześmiał się i poklepał go po ramieniu tak mocno, że Tim prawie nie ustał na nogach.

Kiedy Aquaman zostawił ich samych, Bruce wysunął Tima przed siebie.

— To jest Tim. — Postanowił ponownie go przedstawić, gdyby już zapomnieli. — Przechodzi u mnie trening na Robina, więc jeśli będziecie chcieli przyjść do domu czy jaskini, to liczcie się z tym, że on pewnie tam będzie.

— Jasne — odezwał się Barry. — Znaczy, że on nadal nie wie, kim jesteśmy. Tak?

— Ja mu nie powiedziałem — odparł Bruce, bo tak właściwie nie był pewien, czy Tim znalazł tylko jego tożsamość czy innych również.

Diana nie przejmowała się tym za bardzo, tylko uśmiechnęła się do chłopaka i wyciągnęła do niego rękę.

— Diana, księżniczka Themysciry — przedstawiła się. — Znana też jako Diana Prince.

— Och — odpowiedział Tim, ale uścisnął jej rękę. Zamrugał i odchrząknął. — Tim.

Obaj spojrzeli na Barry’ego, który tylko przeciągnął się i zniknął – Bruce zakładał, że pobiegł na piętro, przygotowując je do remontu. Idąc za jego przykładem, Bruce wziął Tima do jaskini, aby wyznaczyć cele dzisiejszego treningu. Tim wysłuchał go, przytakiwał, gdzie powinien, po czym zabrał się do roboty. Bruce został z nim przez parę minut, ale nie mógł nadzorować go przez cały wieczór. Musiał przywrócić w końcu Clarkowi jego życie.

Ty
>Możesz wpaść?

Farm Boy 🌾
>Już lecę

Bruce zdążył wywrócić oczami i zrobić dwie kawy zanim Clark – z powrotem w pelerynie – wleciał do domu.

— Musisz gdzieś lecieć później? — zapytał Bruce. — Bo jeśli nie, to możemy posiedzieć tutaj, a nie na dole, ale musisz się przebrać.

Clark odleciał, więc Bruce usadowił się na kanapie i odstawił kubki na ławę. Po chwili Clark siedział obok niego… w sportowych ubraniach Bruce’a.

— Nie chciało mi się wracać do Smallville, więc poszperałem ci w szafie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

Och, jak bardzo Bruce nie miał nic przeciwko. Spodnie pasowały na Clarka niemal idealnie, ale koszulka była nieco większa, co robiło z Bruce’em niespodziewane rzeczy. Jakaś jego prymitywna część była zadowolona, że Clark ubrał się w jego ciuchy i nie robił z tego czegoś wielkiego. Jakby czuł się z Bruce’em na tyle zadomowiony, że nie widział w tym żadnego problemu.

Bruce tym bardziej.

— Kawa dla mnie? — zapytał Clark, sięgając po kubek stojący bliżej niego. — Z mlekiem i cukrem?

— Nadal pamiętam, jak pijesz kawę — odpowiedział Bruce teatralnie karcącym tonem. — Nie zapomniałem przez te kilkadziesiąt godzin.

Clark się uśmiechał, upiwszy łyk.

— Mhm, nie zapomniałeś — oznajmił, jakby wcześniej powątpiewał. — Chciałeś, żebym przyleciał, bo…?

— Tak, tak. — Bruce usiadł prościej. — Razem z Victorem zaczęliśmy już przywracanie cię do życia. Archie Clayton został oficjalnie wypuszczony w eter i mamy nadzieję, że za parę dni będziesz mógł wrócić.

— A jak Clark Kent ma wrócić? Co robił cały ten czas? — westchnął Clark. — Mamy na to plan?

— Myślałem o hologramie — rzucił Bruce. — To byłoby najprostsze i najlepsze rozwiązanie. Ale nie wiem jeszcze, czy uda mi się wykonać na tyle „żywy” hologram.

— Do czego ten hologram?

— Najlepiej by było, jakby Superman znalazł Clarka Kenta, który utracił pamięć. — Bruce upił łyk swojej kawy. — Wtedy nikt nie będzie się zastanawiać, dlaczego obaj wracają z martwych.

Bruce myślał, że Clark będzie zasmucony, skoro raczej ten plan nie wypali, jeśli nie będzie dostępnej odpowiedniej technologii, ale zamiast tego Clark wyciągnął telefon i wysłał komuś wiadomość. Wyglądało to na coś pilnego, więc Bruce się nie wypytywał, ale zdziwiła go ta niespodziewana przerwa w rozmowie. Telefon Clarka zawibrował i ten odczytał wiadomość. Uniósł głowę i spojrzał na Bruce’a.

— Mae zgodziłu się pomóc — oznajmił. Zanim Bruce mógł zapytać o szczegóły, Clark kontynuował: — Już tłumaczę. Mae będzie działać jako Supergirl, bo potrafi zmieniać swoje kształty. Jenu sekretną tożsamością będzie bycie cis kobietą. Ale zgodziłu się, że nam pomoże i będzie udawać Supermana, kiedy ja będę uratowany jako Clark.

Bruce był pod wrażeniem. Nie tylko przez to, że Clark miał coraz więcej pomocników z mocami, ale też przez tempo, w jakim jego rodzina rosła. Kiedy Bruce przygarniał sieroty, mijało przynajmniej kilka lat odstępu między jednym a drugim, a Clark zbierał ich garściami.

Jednu z innego wymiaru, jeden klon…

Nic z Clarkiem nie było przyziemne. Bruce miał nadzieję być stałą częścią w jego życiu, więc zakładał, że zobaczy jeszcze więcej nieprzyziemnych rzeczy. Super rzeczy.

— Taki plan wypali — zgodził się Bruce. — Jak będę znał więcej szczegółów, to od razu dam ci znać, abyście mogli z Mae wszystko ustalić.

Clark przeczesał włosy ręką.

— Będę musiał zacząć szukać mieszkania w Metropolis znowu. I mieć nadzieję, że Perry przyjmie mnie na nowo do pracy…

Clark zaczął snuć plany, mamrocząc je coraz ciszej do kubka kawy. Bruce po prostu mu się przyglądał. Dawno nie miał ku temu okazji, a przyglądanie się Clarkowi to sama przyjemność, zwłaszcza po tygodniu, jaki Bruce miał.

Wszystko działo się w zawrotnym tempie, więc teraz ten spokój był jak najbardziej pożądany, a obecność Clarka mile widziana. Przekazał mu to, co musiał, ale miał nadzieję, że Clark zostanie dłużej. Bruce pozwalał sobie na leniwy wieczór, zanim pójdzie na patrol – nie miał ku temu okazji ostatnimi nocami i czuł się z tym nieswojo. Naładowanie energii obecnością Clarka na pewno się przyda.

Szczęka Clarka była szczególnie miłym miejscem, na którym można było zawiesić wzrok. Bruce’a to dziwiło: nigdy wcześniej nie czuł pociągu do mężczyzn, więc zakładał, że te typowo męskie części ciała nie będą go tak zachwycać. Mylił się.

Od zarówno Clarka jak i Supermana biło coś takiego, co sprawiało, że ludzie ufali im obu, chociaż były to dwie różne emocje. Superman był potężny, więc każdy czuł się przy nim bezpiecznie i chciał znaleźć się jak najbliżej, aby tego bezpieczeństwa doświadczyć. We współczesnym świecie było mało tak silnych podpór. Clark z kolei bardzo często wyglądał jak szczeniaczek – przymiotniki takie jak słodki i uroczy krążyły po głowie Bruce’a, kiedy przyglądał się wielkim, proszącym oczom Clarka i…

Och.

— Słucham? Powtórz? — odezwał się, kiedy dotarło do niego, że podczas gdy Bruce się na niego gapił, Clark coś do niego mówił.

Nie wyglądało na to, jakby Clark miał mu to za złe, jeśli wierzyć delikatnemu uśmiechowi na jego twarzy.

— Pytałem, czy będziesz w stanie podrobić dokumenty dla Kona.

Bruce uniósł zaczepnie brew.

— Nie może pan zrobić tego sam, panie Clayton? Greenhorn? Shuster?

Clark wywrócił oczami.

— Jestem pewny, że z twoimi zasobami będzie to o wiele lepsza tożsamość, która pomoże mu przetrwać w szkole średniej bez wzbudzania podejrzeń, jeśli będzie chciał dalej się kształcić.

— Prawda — rzucił Bruce. Nie miał zamiaru się z tym kłócić. — No i zrobię to szybciej.

— Tego też jestem pewny — powiedział Clark. — Papiery będą na Connera Kenta. Mojego kuzyna.

Bruce wyciągnął telefon i zrobił na nim notatkę. Miał już drzewo genealogiczne Kentów, więc nie potrzebował więcej szczegółów.

— Mae też potrzebuje? — zapytał.

— Nie sądzę — odpowiedział Clark. — Mówiłu, że chce być Supergirl, ale nie wspominału o normalnej pracy czy szkole. A nie chcę na ten moment tworzyć dla nienu tożsamości, która może być podważona, jeśli stanie się coś niepożądanego, odpukać.

— Gdyby zmieniłu zdanie…

— Będziesz pierwszą osobą, do której zadzwonię — przerwał Clark. Posłał Bruce’owi uśmieszek. — Możesz wrócić do gapienia się na mnie — dodał chytrze, upijając kawę.

Bruce odmawiał pokazania jakkolwiek zewnętrznej reakcji na te słowa, ale Clark raczej się nie nabrał, bo na pewno słyszał, jak krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach Bruce’a przez przyspieszone bicie serca. Miał szczęście, że się nie zarumienił.

— Dziękuję, tak zrobię — odparł z godnością Bruce, odpowiadając Clarkowi również uśmieszkiem.

To Clark spuścił głowę i zaśmiał się do kubka, więc Bruce uznał to za swoją wygraną. Speszony tym, że na jego zaczepkę Bruce odpowiedział komplementem, Clark nie wiedział, co ze sobą zrobić, a Bruce miał już doświadczenie w tej grze.

Chociaż nie chciał z tego robić gry. To było coś, co chciał na dłużej, na poważniej, więc nie miał zamiaru zagrać, aby wygrać. Miał zamiar… hm, oswoić i zatrzymać.

— Masz czas jutro wieczorem na randkę? — zapytał Bruce.

Clark mruknął do kubka zastanawiająco.

— Powinienem dać radę — odpowiedział. — Co masz na myśli?

Bruce przysunął się do niego bliżej na kanapie. Odrobinę, ale zauważalnie – zwłaszcza dla kogoś z super zmysłami.

— Zwyczajnie, kino i kolacja? — zaproponował. Była to dobra decyzja, bo Clark uśmiechnął się i pokiwał głową.

— Brzmi okej — odpowiedział. — Jaki film i gdzie jemy? — dopytywał się, jakby chciał wytrącić Bruce’a z równowagi tymi pytaniami o szczegóły. Nawet pochylił się do niego bliżej.

— Mogę zaraz sprawdzić, co puszczają w kinach studyjnych. — Bruce nie dał się podejść, ale również się przysunął. Jeszcze bliżej. Postanowił sprawdzić, czy może sobie pozwolić na coś więcej. — A co do kolacji… możemy zobaczyć, jak się czujemy po kinie — powiedział ostrożnie.

Och — odezwał się Clark. Odstawił kubek na ławę. Wyglądało na to, że od razu zgadł, co Bruce proponował. Wyraźnie nie czuł się komfortowo z myślą, żeby po kinie wrócili do Bruce'a. Ale się nie odsunął. — Nie wiem… Bruce, czy…

— Albo po prostu znajdziemy jakąś knajpkę. Na pewno nie restaurację — przerwał mu Bruce.

Clark spojrzał na niego przepraszająco.

— To nie tak, że nie chcę z tobą przebywać sam na sam — zaczął. — Jestem tutaj, prawda? I mówiłem, że chcę spróbować.

— Nie musisz się tłumaczyć, Clark — zapewnił go Bruce.

— Ale nie chcę, żebyś myślał, że się wycofuję — odparł Clark. — Po prostu powrót z randki do domu jest bardzo… hm.

— Nie musimy robić nic, czego nie chcesz. Możemy po prostu zjeść kolację. Ale w miejscu, gdzie nie będziemy się martwić, kto nas podsłucha, czy nikt nie skojarzy faktów…

— Logicznie wiem, że to lepsze rozwiązanie, ale to jednak randka, na której teoretycznie nie ma wymagań, ale jednak. — Clark rozłożył ręce. — Co innego to, że myślę, że na pewno cię dzisiaj pocałuję, może zaraz, może jak będę wychodził, bo dobrze się czuję i jestem szczęśliwy, a co innego cały wieczór nastawiony na romans, gdzie jeszcze nie jestem tak emocjonalnie zaangażowany, aby wrócić z tobą do domu, wiesz?

Bruce zamarł z kubkiem w drodze do ust, kiedy Clark wspomniał o możliwości pocałunku, więc ledwo co zarejestrował, że mężczyzna coś jeszcze dalej mówił. Dopiero pytanie na końcu zdania sprawiło, że się ocknął.

— Chcesz mnie pocałować? — zapytał obniżonym tonem głosu. Odstawił kubek na ławę.

Clark zaśmiał się cicho i zasłonił twarz dłońmi.

— Tylko tyle do ciebie dotarło?

Bruce wzruszył ramionami, mimo że Clark tego nie widział. Położył rękę na oparciu kanapy za Clarkiem. Nie wiedział, dlaczego tak to go uderzyło. To nie byłby ich pierwszy pocałunek. Nawet nie pierwszy zainicjowany przez Clarka. To nie było też najbardziej intymne spotkanie między nimi.

— Tylko tyle mnie obchodzi — odparł. — Nie chcesz przyjść po kinie do mnie, nie musisz. Nie nalegam. Nadal zgodziłeś się na kolację, więc będę się cieszył, że spędzę z tobą czas. Nigdzie mi się nie spieszy. Ale przyznam, że wizja pocałunków w najbliższej przyszłości brzmi ciekawiej niż teoretyczne pocałunki jutro, do których chęci się nie przyznałeś.

— Och, teraz mówimy o pocałunkach w liczbie mnogiej? — Clark spojrzał na niego, a kiedy zobaczył, że Bruce odwrócił się w jego stronę całym ciałem i trzymał otwartą postawę, kąciki jego ust drgnęły.

— Mam nadzieję na przynajmniej dwa — rzucił szczerze Bruce.

— Zobaczymy, czy zasłużysz — odpowiedział Clark.

Nie dał Bruce’owi szansy, aby dodał coś od siebie, bo przyłożył dłoń do jego policzka i go pocałował. Bruce od razu przypomniał sobie o polu w Smallville, gdzie całowali się po raz pierwszy, o dłoniach Clarka na jego ciele, o sile, z jaką go przytrzymywał… Westchnął w ten pocałunek i cieszył się z niego, ile mógł.

Oraz z tego, że nie wyglądało na to, aby Clark miał zamiar nagle go przerwać.

Notes:

W tle fika zaczyna się dziać Aquaman, więc jak widzicie, mam nadzieję zrobić tak z pozostałymi filmami również. Z Birds of Prey jest ten problem, że już w tym fiku je wprowadziłam, a na Cassandrę mam inne plany, ale kto mi zabroni napisać chociaż początek przeżyć Harley z filmu (mianowicie: BOOM!!!)? Nikt!

Chapter 21: Hn

Notes:

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Clark!

Chapter Text

Gdyby ktoś Clarkowi powiedział, że prawdziwym odpoczynkiem dla niego będzie siedzenie na kanapie w domu Batmana, z nim samym, spędzając ten czas na rozmowie – a później na całowaniu się przerywanym rozmową – nie uwierzyłby. A jednak.

Clark pamiętał, jak ogień w kominku przygasał, ale żaden z nich się nie ruszył, aby dorzucić do niego drewna czy zapalić światło. Coś w tym siedzeniu w ciemności sprawiało, że Clark czuł się lepiej. Nadal wszystko widział idealnie, ale fakt, że Bruce pozwolił sobie na bycie z nim w sytuacji, gdzie nie może być świadomy wszystkiego dookoła na sto procent tak jak Clark, sprawiło, że Clarkowi było lżej.

Zdecydował się pocałować Bruce’a, bo naprawdę czuł się szczęśliwy. Mieli między sobą słowną umowę, że będą się umawiać i zobaczą, czy Clark poczuje do Bruce’a coś romantycznego. Mógł z całą pewnością powiedzieć, że na pewno lubił jego obecność i uwagę. Kiedy sam zaczął myśleć o pocałunkach, tylko dlatego, że Bruce patrzył na niego i w jego oczach widział kalkulujący podziw, to wyglądało na to, że zdecydowanie Clark jest na dobrej drodze i powoli się w nim zakochuje.

To była trochę przerażająca myśl: bycie pierwszym mężczyzną, którym Bruce się zainteresował. Czy Clark był na to gotowy? Jego reakcja na wzmiankę o zakończeniu randki w domu Bruce’a wskazywałaby na to, że zupełnie nie. Co dziwne, biorąc pod uwagę, że mieli już za sobą intymne spotkanie. Jednak wtedy Clark nie czuł jeszcze seksualnego pożądania do mężczyzny i nie był pewny, czy teraz było ono już obecne.

Gdy o tym myślał, zaczynał się również martwić o przyszłość – nawet jeśli już będzie Clarkiem Kentem, to bycie z Bruce’em Wayne’em będzie głośną sprawą. W pewnym momencie zaczął wątpić w samą randkę, bo może i na ostatniej nikt ich nie rozpoznał, ale czy na pewno? Teraz mają spotkać się w Gotham, czy to nie będzie większym ryzykiem?

Nie było sensu tak o tym rozmyślać. Bruce się nie przejmował, a on był o wiele bardziej skupiony na ukrywaniu tożsamości, więc skoro sądził, że pokazanie się na mieście z jeszcze w tym momencie nieżyjącym Clarkiem Kentem mu nie zaszkodzi, to Clark też zdecydował się nie przejmować.

Kino studyjne, jakie wybrał Bruce, pokazywało jakiś europejski film z napisami. Sala nie była zapełniona, siedziało tylko kilka osób poza nimi, więc pozwolono im wybrać miejsca po wejściu do środka. Nie zdecydowali się na żadne przekąski, więc zajęli miejsca i czekali na film, rozmawiając cicho.

Clark dowiedział się, że Tim jest zaskakująco wysportowany. Dzieciak się jeszcze nie przyznał, ale Bruce wywnioskował, że musiał mieć jakiś trening. Póki Tim nie wyzna, w czym był szkolony, Bruce nie ruszy z jego treningiem poza ogólne rozciąganie i wzmacnianie ciała, więc czekał, kiedy Tim się w tym zorientuje. W jego interesie było poznanie sztuk walki czym prędzej, ale jeśli bardziej mu zależy na tym, aby się popisać, to Bruce nie czuł żadnych skrupułów, czekając na niego.

Bruce dał też znać, że Clark może wpaść następnego dnia po papiery Kona, a po weekendzie będzie mógł go zapisać do szkoły.

— Conner się ucieszy — powiedział Clark. — To nie tak, że teraz siedzi i nic nie robi. Na gospodarstwie jest dużo roboty, więc się nie nudzi. Nie ma na to czasu.

— Martha nie pozwala mu używać mocy?

— Tak jest. Nie pozwalała mi, bo to stresowało zwierzęta, a te na dodatek są nowe, więc nie są aż tak przyzwyczajone do nas czy do gospodarstwa. A nawet gdyby, to Conner też jest dla nich nowy. Mae również! Chociaż onu zakochału się w krowach od pierwszego wejrzenia.

Clark opowiadał, jak Mae i Konowi powodzi się w różnych obowiązkach aż do momentu, kiedy zgasło światło i zamilkł. Dopiero wtedy Bruce zrobił jakikolwiek ruch w jego stronę, który zmieniłby to wyjście z przyjacielskiego spotkania w randkę. Wyciągnął rękę, złapał dłoń Clarka i kiedy ten jej nie zabrał, przyciągnął ją na swoją stronę, oparł na swoim udzie i zaczął głaskać ją kciukiem. Pochylił się do Clarka, aby wyszeptać mu do ucha – bo film się rozpoczął, ale ledwo co, więc było cicho na sali.

— To w porządku? — zapytał, uścisnąwszy go delikatnie.

Clark obrócił lekko głowę i na chwilę przytulił swój policzek do policzka Bruce’a.

— Mhm — mruknął. Nie spojrzał na Bruce’a, tylko skupił się na ekranie, więc zaskoczył do lekki dotyk ust na szczęce. Uśmiechnął się i uścisnął udo Bruce’a. — Oglądaj — skarcił go lekko.

— Hn — usłyszał w odpowiedzi. — Oglądam.

Clark zerknął na niego kątem oka.

— Film, a nie mnie — rzucił.

Wywrócił oczami, kiedy Bruce westchnął cierpiętniczo, ale posłuchał i obrócił głowę do ekranu.

Film był lekkim filmem obyczajowym. Clark myślał, że Bruce wybrał go po to, aby mogli spędzić czas blisko siebie bez zobowiązań. Trochę jak poprzedniego wieczoru, ale bez rozmów. I bez całowania. Ale przyciemniona atmosfera kina i dialogi w filmie zdecydowanie przypominały Clarkowi wczorajszy wieczór.

Z jednej strony nic by się nie zmieniło, gdyby zakończyli ten dzień tak, jak Bruce zaproponował. Ale nawet sama myśl o tym sprawiła, że Clark poczuł się nieswojo, więc tylko odetchnął głęboko. Nie miał zamiaru do niczego się zmuszać ani sprawiać, żeby Bruce się zamartwiał, czy Clark czuje się komfortowo.

Gdy tylko zapaliły się z powrotem światła, Bruce się poruszył i odsunął od Clarka. Dopiero wtedy Clark zauważył, że siedzieli jak najbliżej siebie, nie tylko po to, aby wygodnie trzymać się za ręce. Zerknął na Bruce’a, ale ten po raz kolejny zachował dystans. Clark poszedł jego śladem.

— Dick się odzywał? — zapytał, kiedy szli spacerem na poszukiwanie jakiejś knajpki. — Bo przez to wszystko, co się wydarzyło, całkowicie zapomniałem, że miałem wpaść do jego jednostki.

— Nic nowego od niego nie słyszałem — odpowiedział Bruce. — Ale wiem, że kiedy cię nie było, to w Metropolis pojawiły się dwie bohaterki. Jedna miała na piersi spersonalizowaną tarczę El. — Wyciągnął rękę z kieszeni i popukał Clarka w pierś. Chciał ją z powrotem schować, ale Clark złapał jego dłoń. Bruce nie próbował się uwolnić. — Rozmawiały potem z kapitan Sawyer i wpisała je do bazy, więc możesz je znaleźć.

— Sawyer wie, kim one są? — zdziwił się Clark.

— Jedną z nich wytropili bez problemu. Przedstawiła się jako Traci, znaleźli ją bardzo szybko. Traci Thirteen.

Clark zapamiętał to nazwisko, żeby wiedzieć, komu podziękować, kiedy ją spotka.

— Czyli poradziły sobie? — dopytywał.

Bruce pokiwał głową.

— Współpracowały razem i przeładowały Leslie Willis, kiedy strzelała elektrycznością.

— Leslie Willis? — Clark zmarszczył czoło. Bruce wskazał ich rękoma na knajpkę niedaleko i Clark pokiwał głową. Skierowali się do niej. — Dlaczego kojarzę to imię?

— Z wieczornej audycji radiowej. Prowadziła program, w którym obsmarowywała imię Supermana.

— Ach! — Clark w końcu skojarzył. Wszedł za Bruce’em do knajpy i podeszli do wolnego stołu. — Już wiem. Okazała się metą?

— Z mocami elektrycznymi. Ale kapitan Sawyer się nią zajęła. Po tym, jak zajęły się nią Traci i Steel.

Steel, pomyślał Clark z uśmiechem. Man of steel; człowiek ze stali.

— To Steel miała tarczę El? — zapytał. Bruce pokiwał głową z uśmieszkiem. Łatwo było się tego domyślić.

— Na swojej zbroi — odpowiedział Bruce. — Na początku założyłem, że jest zdalnie sterowanym robotem, ale później zobaczyłem nagrania i z nich wynikało, że musi być ktoś w środku. Kto? Jeszcze nie wiem.

— Nie musisz jej szukać — wtrącił Clark i dodał stanowczo: — Jeśli pomaga policji, to niech pomaga. Jeśli nie chcesz jej zaproponować miejsca w drużynie, to zostaw ją w spokoju.

— Hn.

Nie mogli dłużej o tym rozmawiać, bo przyniesiono im menu. Clark z zadowoleniem zobaczył prawie całą stronę burgerów i od razu zaznaczył sobie dwa do zamówienia palcami. Spojrzał na napoje i zobaczył, że oferują świeżo wyciskane soki, więc był tym bardziej zadowolony.

— Naprawdę byłeś głodny — zauważył Bruce, kiedy kelner odszedł z ich zamówieniami. Zamówił tylko jednego burgera i wodę.

— Nie tyle głodny, co mam straszną ochotę na burgera — wyjaśnił Clark. — A nie chciałem wybierać, którego wolę zjeść, więc wziąłem oba.

Bruce wzruszył na to ramionami.

— Swój żołądek wypychasz — skwitował.

Clark zmarszczył na niego zaczepnie nos – jakby syczał – ale w tym samym momencie wysunął stopę do przodu i otarł się o łydkę Bruce’a, a potem zostawił nogę przy jego kostce. Wyglądało na to, że udało mu się tym ruchem go zaskoczyć, bo Bruce otworzył szerzej oczy i na chwilę zamarł w miejscu. Na twarzy Clarka zagościł zadowolony uśmieszek.

— Jak idzie odbudowywanie posiadłości? Dawno nie miałem okazji z tym pomóc — podjął nowy temat.

— Byłeś zajęty — odparł Bruce. — Sytuacje rodzinne są ważniejsze niż odgracanie Wayne Manor.

— Może wezmę Mae i Connera do pomocy — zaproponował. — Będziecie mogli ich poznać, zwłaszcza Mae.

— Tim się na pewno ucieszy — rzucił Bruce. Spojrzeli na siebie z tak samo chytrymi uśmieszkami i zaśmiali się lekko. — Ja też — dodał po chwili. Połączenie tego wyznania z poprzednim żartem z Tima zauroczonego w Konie sprawiło, że Clark wyobraził sobie Bruce’a patrzącego za nim tak, jak Tim to robi za Konem.

Parsknął głośno, bo takie maślane oczy zupełnie nie pasowały do mężczyzny siedzącego naprzeciwko niego.

— Powinienem zrobić sobie undercut? — zapytał zaczepnie.

— Hn. — Bruce oparł brodę na dłoni. — Nie będzie to pasować do Clarka Kenta ze Smallville.

— Connor będzie w Smallville — zauważył Clark. — I do niego pasuje?

Bruce zamyślił się.

— Będzie musiał czesać się inaczej, żeby uniknąć podejrzeń. Ta fryzura trochę komplikuje.

Clark rozłożył ręce i odchylił się na oparcie.

— Nikt mnie nie poznał, a nawet nie mam okularów.

— Mnie też. — Bruce popukał palcami w policzek. — Ale to nic nie znaczy. Oni nigdy więcej nas nie zobaczą, a znajomi Kona będą go widzieć codziennie w szkole.

Clark przyznał mu rację. Nie pomyślał o tym zupełnie w kontekście Kona, ale sam miał to na uwadze, kiedy wybierał się do pracy. Był już tak do tego przyzwyczajony, że całkiem nie wziął pod uwagę ponownego rozwiązania tego problemu z Konem.

— Na perukę raczej się nie zgodzi — myślał głośno.

— Jesteś pewny? — zapytał Bruce. — To byłoby najprostsze.

Clark wzruszył ramionami. Przyniesiono im ich zamówienia, więc odłożyli rozmowę na później – a przynajmniej na kilka pierwszych kęsów. Burgery nie powalały smakiem, były jak najbardziej zwyczajne, ale właśnie to Clarkowi odpowiadało. Ta zwyczajność.

Gdy po kilku kęsach Bruce się zapytał, jakie Clark ma plany, kiedy „wróci do życia”, Clark zaczął wymieniać wszystkie rzeczy, które będzie musiał zrobić, a których nawet w sumie nie zaczął jeszcze nawet planować.

— Pewnie pójdę do Daily Planet i przekażę Perry’emu opis tego powrotu z mojej perspektywy. I zaoferuję wyłączność.

— I poprosisz o swoją pracę z powrotem? — zgadł Bruce.

Clark wgryzł się w burgera i wzruszył ramionami. Jakoś musiał pracę odzyskać, a to była najkrótsza droga – przyjść do Perry’ego ze sporą historią, której nikt inny nie będzie miał. Jeśli Clark przyjdzie w miarę wcześnie, to może uda im się wyjść naprzeciw wszystkiemu i kiedy wszystkie gazety będą pisać o tym, że coś takiego w ogóle nastąpiło, to Daily Planet będzie miało już szczegółowy opis i komentarz od osoby, której się to przytrafiło.

— To dobry plan — bronił się Clark. — Nie będę musiał nic konkretniejszego wymyślać. A Perry powinien się skusić.

— Jeśli nie zatrudnił nikogo na twoje miejsce. — Wydawało się, że Bruce nigdy nie ma ani kawałka burgera w ustach, kiedy chciał się wypowiedzieć. A nie mógł przecież wiedzieć, ile Clark ma do powiedzenia i kiedy.

Przynajmniej nie jadł sztućcami.

— Po prostu dostanę inne biurko. — Clark był pewny, że Perry na coś takiego pójdzie. — Mam doświadczenie, wiem, jak Daily Planet pracuje, i będę miał historię od Clarka Kenta oraz Supermana.

— Nie martwisz się, że kogoś zwolni, aby móc cię na nowo zatrudnić?

Clark zmarszczył brwi.

— Nie powinien. Perry nie trzyma osób, które są zbędne, więc będzie wolał znaleźć fundusze, aby utrzymać i mnie, i osobę, którą teoretycznie zatrudnił na moje miejsce.

Bruce napił się ze swojego kubka.

— Mogę kupić Daily Planet, żebyś na pewno znalazł tam pracę — nalegał Bruce. Clark miał jedzenie w ustach, więc tylko gorączkowo pokręcił głową. — To na pewno nie zaszkodzi.

— Nie musisz, naprawdę — powiedział po przeżuciu Clark. — Wystarczy to, że zwracasz mi życie. I gospodarstwo też odzyskałeś! I nie myśl, że nie wiem, skąd mama miała pieniądze na nowe zwierzęta. Nie, nie kupuj Daily Planet.

Bruce przez chwilę patrzył na niego kalkulująco, więc Clark specjalnie nie zrywał kontaktu wzrokowego, aby dać mu znać, że szczerze nie chce, aby Bruce robił dla niego kolejny tak duży gest, który nie był potrzebny. Naprawdę nie musisz, próbował pokazać tym spojrzeniem.

— Hn — mruknął w końcu Bruce i wrócił do jedzenia.

Chapter 22: W górę, do gwiazd

Chapter Text

Bruce zostawił dość duży napiwek dla obsługującego ich w knajpce kelnera, mimo że jedzenie było nadzwyczaj… zwyczajne. Widział, jak Clark się uśmiechnął, kiedy zauważył ten gest – Bruce miał nadzieję, że nie myślał o tym jako o oznace jego hojności. Tysiąc dolarów było dla Bruce’a drobnymi i chciałby wydać więcej, ale musiał utrzymywać swoją publiczną reputację. Teraz miał na dodatek więcej wydatków do ukrycia, sponsorując superbohaterów.

— Mogę zadzwonić po Alfreda, żeby już po mnie przyjechał — zaproponował Bruce, kiedy wyszli z knajpy. — Mógłbyś mnie odprowadzić pod mój wieżowiec?

— Alfred nie czeka na telefon od ciebie — poinformował go Clark. — Dałem mu znać na początku randki, że nie będzie potrzebny.

Bruce przez chwilę rozważał, jak teraz wróci do domu, ale zamiast się nad tym zastanawiać, postanowił po prostu spytać.

— Chcesz mnie odprowadzić? — Przekrzywił głowę w bok, chowając ręce do kieszeni. — Do domu mam trochę drogi do przejścia.

Clark przysunął się do niego bliżej, złapał go pod rękę i splótł palce obu swoich dłoni ze sobą.

— Nie będziemy szli — oznajmił.

Dopiero po paru sekundach do Bruce’a dotarło, co to oznaczało. Spojrzał na Clarka i ledwo co powstrzymał się przed pokazaniem, jak bardzo go ten pomysł cieszy. Nie krył się jednak wcale ze swoją ciekawością.

— Myślałem, że się na to nie zdecydujesz ze mną — powiedział. — Nie po cywilnemu — sprostował, kiedy Clark przekrzywił głowę, jakby nie wiedział, o co Bruce’owi chodzi.

— Lepiej, jakbym miał pelerynę, bo będzie zimno — odparł. — Ale poza tym nie widzę przeciwwskazań, jeśli będziemy ostrożni.

— A ja mam kurtkę i tak — dodał Bruce.

— Dokładnie — zgodził się Clark. — Ta absurdalna rzecz jest tak wielka, że będę mógł cię w nią owinąć.

Bruce uśmiechnął się kącikiem ust. Miał na sobie kanciastą, dużą kurtkę w kolorze musztardy – miała za zadanie skupiać na sobie uwagę, jednocześnie odwracając ją od samego Bruce’a. Nie musiał ubierać się w najlepsze ubrania na randki z Clarkiem, bo ten i tak widział go już w każdym możliwym stroju, a jednak ważniejsza dla nich była dyskretność niż popisywanie się garderobą.

— Ma wiele zastosowań — oznajmił i cieszył się w duchu z cichego śmiechu Clarka.

Skierował ich w zaułek dwie ulice dalej, kiedy Clark zarządził, aby znalazł im miejsce, z którego mogą wylecieć. Stamtąd wszedł do klatki jednego z budynków i widział, że Clark chce zapytać, skąd znał kod, ale zrezygnował. W końcu Batman dobrze znał swoje miasto. Wyszli na dach, na którym było dużo szopek i wisiały mokre prześcieradła. Byli skryci przed widokiem z sąsiednich budynków, więc Clark bez problemu mógłby wystartować i wzlecieć w górę.

Obrócił się do niego, aby dokładnie to mu oświadczyć, ale w tym samym momencie poczuł ramię Clarka owijające się wokół jego pasa.

— Dobre miejsce — zauważył Clark.

— Zdaję sobie z tego sprawę — odparł Bruce zaczepnie. W odpowiedzi Clark przyciągnął go bliżej z taką siłą, że Bruce musiał oprzeć się o jego pierś. Wykorzystał to i złapał poły jego płaszcza w pięści. — W górę, do gwiazd?

— Jeszcze nie.

Clark położył dłoń na jego policzku i pocałował go – najpierw w drugi policzek, ale potem już w usta. Bruce od razu oddał ten pocałunek, próbując przyciągnąć Clarka bliżej, ale to było jak próba przesunięcia betonowego bloku. Nie przyszła góra do Mahometa, Mahomet przyjdzie do góry… Bruce naparł na niego z cichym pomrukiem zadowolenia, kiedy poczuł, że Clark obejmuje go obiema rękoma. Sam przesunął swoje dłonie na jego szyję, a potem wplótł palce we włosy Clarka.

Ich wczorajsze pocałunki tak nie wyglądały. Ba, Bruce był pewien, że pocałunki, które wymienił z Clarkiem na polu, nie były tak intensywne.

Tak głębokie.

Zastanawiał się, co Clark zrobi, kiedy Bruce zacznie ssać jego język, który przesuwał się w ustach Bruce’a. Odsunie się? Przysunie bliżej? Sapnie, jęknie, straci oddech?

Zanim się na to zdecydował, Clark wysunął język – odsunął całą twarz, aby spojrzeć na Bruce’a. Oblizał dolną wargę, skupiając właśnie na niej uwagę Bruce’a.

— Wejdź na moje stopy — powiedział Clark.

— Co? — Bruce zamrugał.

— Wejdź mi na stopy — powtórzył Clark. — Tak będzie dla ciebie wygodniej.

Bruce pamiętał, jak jego rodzice tańczyli w salonie do jakiejś skocznej piosenki. Thomas trzymał mocno Marthę w ramionach, uśmiechając się i patrząc na nią tak, jakby ona powiesiła gwiazdy na niebie. Martha śmiała się wesoło, stojąc na boso na stopach ojca, pozwalając mu… na wszystko. Przyciskał ją do swojego biodra i od czasu do czasu przysuwał twarz do jej skóry – policzków, szyi, dekoltu – drażniąc ją wąsami, co tylko sprawiało, że Martha śmiała się głośniej.

Clark w niczym nie przypominał jego ojca, Bruce na pewno nie miał figury matki, a cała ta sytuacja w ogóle nie była jakkolwiek powiązana z jego wspomnieniami, ale w jego głowie i tak obie sceny złączyły się w jedno. Clark robił dla Bruce’a coś, co miało dać mu radość – bo Bruce nie wątpił, że Clark doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Bruce chciał z nim polecieć – a Bruce… nie będzie pokazywał swojej radości tak otwarcie, jak matka, ale spodziewał się, że będzie czuł się tak samo, jak ona.

Odsunął się lekko, położył dłonie na ramionach Clarka i spojrzał w dół, wchodząc mu na stopy, jak poprosił. Clark cały czas go obejmował, a teraz przycisnął go do siebie. Bruce spojrzał w jego oczy akurat w momencie, kiedy jego tęczówki robiły się coraz mniejsze, jasno pokazując, że podoba mu się bliskość Bruce’a. Był pewny, że odkąd Clark go dotknął, jego własne oczy były niemal czarne.

— Przytul się do mnie, jak wcześniej — wyszeptał Clark.

Bruce wiedział, że nie o to mu chodziło, ale i tak naparł na niego i znowu pocałował. Był pewien, że Clark go odepchnie, ale tego nie zrobił. Zaczął oddawać pocałunek, a kiedy tylko Bruce objął go za szyję, unieśli się w górę – tylko trochę, ledwo kilka, kilkanaście centymetrów. Clark obrócił się powoli w koło, dając im więcej czasu na pocałunki, które w końcu znowu przerwał.

— Schowaj twarz w mojej szyi — powiedział cicho, bez tchu. Bruce nie do końca posłuchał, bo zaczął go całować po szyi, wywołując cichy chichot. — Bruce — mruknął Clark. Przyłożył rękę do jego potylicy i zmusił Bruce’a do przytulenia twarzy do jego skóry. — Zachowuj się, to tylko na wzlot — zapewnił.

Po chwili już byli w górze.

Gdy znaleźli się na odpowiedniej wysokości, Clark uwolnił jego głowę. Bruce uniósł ją lekko, najpierw tylko spoglądając ponad ramieniem Clarka, ale później jego ciekawość zwyciężyła. Odsunął głowę i zaczął się rozglądać.

Te widoki nie były mu obce. Latał nad Gotham od ponad dwudziestu lat, więc znał je wzdłuż i wszerz – z nieba i z ziemi. Jednak było coś wspaniałego w oglądaniu jego ukochanego miasta z góry.

W ramionach mężczyzny, w którym Bruce był zakochany.

sss

Wieczór po randce zakończył się tak dobrze, że kiedy Clark przydryfował do domu, Mae i Kon tylko na niego spojrzeli i od razu zaciągnęli do kuchni, aby wypytać o szczegóły. Najpierw nie powiedział im nic konkretnego – tylko ogólne „tak, randka była udana”, a kiedy nalegali, opowiedział, co na niej robili: obejrzeli film w kinie, poszli na burgery, a potem Clark po raz pierwszy wziął Bruce’a latać, odstawiając go do domu.

Nie powiedział im o tym, jak podczas tej podróży powrotnej Bruce wyglądał, jakby odmłodniał co najmniej piętnaście lat, mimo że na pewno widział już swoje miasto z lotu ptaka. Jaką radość sprawiało Clarkowi patrzenie, jak Bruce na nowo zakochiwał się w Gotham, mimo że znał je na wylot. Nawet kiedy lecieli już poza miastem do domu Bruce’a, mężczyzna spoglądał w stronę metropolii, chociaż już nie był tak ożywiony. Zamiast tego przywarł do ciała Clarka. Wsunął dłoń w jego włosy nad karkiem i głaskał go tam palcami, kiedy lecieli w milczeniu.

Nie powiedział im o tym, ile czasu spędził przed drzwiami Bruce’a, kiedy postawił go na ziemi. Całowali się, oddychali tym samym powietrzem, stykali się czołami z zamkniętymi oczami, potem wszystko od nowa. Dotykali się delikatnie po ramionach, wzdłuż torsu, a Bruce nawet zaryzykował i wsunął dłonie pod płaszcz Clarka – na co ten pozwolił, bo ręce mężczyzny były ciekawskie, ale znały granice. I tak przez prawie pół godziny, bo żadne z nich nie chciało odejść – Bruce do środka, a Clark odlecieć – ale też Bruce nie chciał nalegać na zaproszenie Clarka do domu, skoro wczorajszego dnia tak się opierał. Clark był mu za to wdzięczny, bo wiedział, że taka propozycja spłoszyłaby go na pewno. A tak było mu dobrze, w ramionach Bruce’a i z jego ciepłym oddechem na swojej szyi.

Nie powiedział im o tym, że spędził godzinę samotnie w swojej fortecy, która rozrosła się z kryptonijskiego statku zwiadowczego. Potrzebował chwili, dłuższej chwili, dla siebie. Jego związek z Bruce’em rozwijał się nieoczekiwanie szybko w ostatnich paru dniach – na początku Clark się tym aż tak nie przejmował, ale na tej randce powtórzyło się to, co wczoraj; odrobina mroku sprawiała, że w Clarku budziły się uczucia, które nie wynurzały się w blasku promieni słonecznych. Jakby za dnia nie mógł sobie na nie pozwolić.

Nie znał powodu swojego zachowania: czy odważył się całować i pieścić Bruce’a wieczorami, w tajemnicy, bo wtedy mógł zapomnieć o innych sprawach? Czy się wstydził? Odrzucił od razu tę myśl; nie, wstyd nie miał z tym nic wspólnego. Co więc sprawiało, że kiedy za dnia myślał o Brusie, to był to jego przyjaciel – najlepszy przyjaciel – do którego Clark czuł głównie wszechogarniającą wdzięczność, ale ostatnimi wieczorami i teraz czuł… coś więcej. Iskierkę czegoś poważniejszego, która mimo swojej wielkości przyćmiewała każde przyjacielskie uczucie, które mogłoby zdławić coś romantycznego.

W uczuciach Clarka panował taki zamęt, że on sam nie wiedział, czy zakochuje się w Brusie, czy to tylko kwestia tęsknoty za bliskością. Nie chciał go zwodzić, bo wiedział o uczuciach Bruce’a do niego. Dlatego pragnął jak najszybciej uporządkować swoje myśli… ale w końcu się poddał, bo nie chciał zmuszać się do niczego – wymuszać w sobie uczuć, które nie istniały, albo gasić tych, które miały potencjał, aby urosnąć.

Kiedy doszedł do wniosku, że na razie nie ma co o tym myśleć, bo tylko rozboli go głowa – że na razie powinien czerpać zarówno z ich przyjaźni, jak i zalążka związku radość, a także dawać ją Bruce’owi – dopiero wtedy wrócił na noc do domu.

— Serio? — dopytywał Kon. — Zabrał cię na taką sztywniacką randkę i nic? Nie zaprosił cię do środka?

Clark czasami żałował, że uświadomił Kona w relacji, jaka istniała między nim a Bruce’em.

— To dopiero druga randka — kłóciłu się Mae. — Jeśli jest chociaż trochę taki, jak Bruce z mojego świata, to ma więcej klasy niż zapraszanie Clarka do siebie tak szybko. Nie są jeszcze na tym etapie, więc Bruce szanuje Clarka i nie wślizguje mu się w spodnie.

Clark nic na to nie powiedział; pozwolił, aby Kon zaczął kłócić się z Mae, że seks nie musi być czymś poważnym, bo powinien być dobrą zabawą dla obu chętnych, a zasada „trzeciej randki” jest przestarzała. Clark nie wiedział, skąd Kon nagle ma tyle wiedzy o seksie, ale domyślał się, że dostęp do Internetu wiele dawał nastolatkom. Martwiłby się o to, jakie strony Kon odwiedza i czego się uczy, ale rozmowa z Mae była silna merytorycznie i moralnie, więc nie musiał interweniować. Nawet był dumny, że Kon wyciągnął odpowiednie wnioski z tego, co sam znalazł w Internecie.

Myślał o tym, że na samym początku bardziej zgadzał się z Konem w kwestii seksu – w końcu sam zaproponował go Bruce’owi na polu, kiedy odzyskał gospodarstwo. Wtedy to była zabawa. A teraz? Kiedy wczoraj Bruce wspomniał, że Clark mógłby skończyć wieczór u niego, Clark spanikował. Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na kuzynostwo, dzięki któremu powoli zaczynało mu się wszystko układać. Spędził godzinę na myśleniu o tym, a drobny spór między Konem i Mae dał mu odpowiedź na zasadnicze pytanie.

Gdyby w Clarku nie rosły romantyczne uczucia do Bruce’a, to czy nie powinien tak, jak za pierwszym razem, z radością przyjąć możliwość seksu? Ale kiedy pojawiły się te uczucia, Clark nagle miał więcej do stracenia niż tylko osobę, z którą może się przespać i spędzić czas na przyjemnościach.

Nagle do stracenia miał osobę, którą mógłby pokochać.

Chapter 23: W tych czasach dobra praca to rzadkość

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Kolejne dni minęły w na przygotowaniu powrotu Clarka Kenta do życia. Mieli już zaplanowane wszystko… oprócz samego początku. W jaki sposób Superman miał znaleźć Clarka? Gdyby obecna była Lois, mogłaby w tym pomóc, ale w całym tym planie chodziło o to, aby Clark mógł sam napisać swoją historię i odzyskać pracę.

Na końcu doszli do wniosku, że nie muszą robić z tego wielkiej sceny. Superman mógł powiedzieć, że uratował go od napadu i rozpoznał jako reportera Daily Planet. Po przegadaniu tego z Mae i ustaleniu ich ról, wprowadzili plan w życie.

Mina Perry’ego, kiedy Clark zapukał w okno jego biura z ramion Supermana, była bezcenna.

— Kent! — wrzasnął Perry i prędko otworzył okno. — Co…?!

— Dzięki, Supermanie — powiedział Clark.

— Na pewno mogę cię tu zostawić? — zapytał Superman, patrząc na Perry’ego, który wpatrywał się w Clarka, jakby zobaczył ducha.

Cóż, dla niego pewnie tak właśnie było.

— Tak — zapewnił go Clark. — Poradzę sobie. I dziękuję jeszcze raz.

Superman skinął głową i wyleciał przez okno. Clark odetchnął głęboko i spojrzał na Perry’ego.

— LANE! — wrzasnął redaktor. Podszedł do Clarka i złapał go za ramiona. — To ty, Kent? Ale… jak?!

Zanim Clark mógł się odezwać, do środka weszła Lois. Zatrzymała się w drzwiach, których nie zamknęła, więc wszyscy ciekawscy mogli zobaczyć, co się dzieje w biurze Perry’ego. I kto w nim stoi.

— Clark?! — ktoś krzyknął, czym zwrócił uwagę obecnych w newsroomie i sprawił, że wszyscy ruszyli tłumnie do przodu.

Perry wypchnął Clarka, aby stanął w progu z Lois. Ona doskonale wiedziała o całej tej sytuacji, była uwzględniona w planowaniu i spodziewała się Clarka. Żadne z nich nie mogło przewidzieć reakcji innych, więc musieli improwizować.

Na szczęście Lois doskonale wiedziała, jak ma się zachować. Rzuciła się Clarkowi na szyję i przytuliła do niego mocno, dzięki czemu mogła schować swoją reakcję i nie udawać dłużej, niż było to potrzebne.

— To naprawdę… ty? — zapytał Steve Lombard.

— To ja — odpowiedział Clark, trzymając Lois blisko. — Superman mi powiedział, że… był mój pogrzeb.

— Dzwoniłeś do matki? — zapytał Perry. Podszedł do nich i przyłożył dłoń na łopatkę Lois.

— Tak, obiecałem, że gdy tylko załatwię wszystko, to do niej wrócę.

— „Załatwisz wszystko”? — Perry zamknął drzwi, odcinając ich od publiczności. — Co to znaczy?

Lois w końcu się odsunęła. Miała czerwone, ale suche oczy. Złapała twarz Clarka w dłonie i pocałowała go w czoło.

— Nie mogę — oznajmiła łamliwym głosem i wyszła bez słowa.

Clark patrzył za nią, ale nie wybiegł. Perry z kolei westchnął.

— Będziecie musieli porozmawiać — oznajmił.

— Będę musiał porozmawiać z wieloma osobami — powiedział Clark. Odwrócił się do Perry’ego. — Ale jedną z pierwszych myśli, jakie miałem, kiedy sobie przypomniałem, to fakt, że mam dobrą pracę. Bardzo ciężko taką znaleźć w Gotham. A potem zacząłem się zastanawiać, czy nadal mam tę pracę… — Perry milczał, więc Clark kontynuował: — Superman czeka na mnie na dachu, aby zabrać mnie na policję, więc niedługo wszyscy będą węszyć wokół tej historii. A ja mogę ją napisać bez domysłów. Same fakty z pierwszej ręki.

Perry nadal patrzył na Clark bez słowa, ale skrzyżował ramiona na piersi. Wyglądał na zdumionego, że pierwszą myślą Clarka po powrocie była praca, ale najwyraźniej ostatecznie musiał stwierdzić, że to różnica pokoleń, bo powiedział jedynie:

— Przynieś mi dobrą historię, Kent, a odzyskasz swoje biurko.

— Dzięki, Perry — sapnął Clark. Mimo wszystko przez chwilę naprawdę myślał, że jednak źle odczytał redaktora i ten nie pozwoli mu wrócić. — Gdy tylko ułożę sobie wszystko, to od razu…

— Im prędzej, tym lepiej, Kent — oznajmił Perry. — Ktoś napisze szybki artykuł o twoim powrocie, może nawet Lane, więc będę potrzebował szczegółów tak szybko, jak się da. — Clark pokiwał głową. — Leć odzyskać swoje życie, Kent.

— Dziękuję jeszcze raz — rzucił przez ramię, wychodząc. Przetruchtał przez newsroom, aby nikt go nie zatrzymał, i wszedł do windy.

Mae czekału na niego na dachu, rozmawiając z Lois. Nie mieli do tego okazji wcześniej, bo Lois była zajęta w Metropolis, a Mae odkrywału nowe życie w Smallville – jeszcze nie zadebiutowału jako Supergirl, więc nie widziału nic poza miasteczkiem.

— Z chęcią przyjdę na obiad — mówiłu do Lois. — Słyszałum, że Kon poznał Wonder Woman, ale ja samu nie.

— Obiecuję, że Diana na nim będzie — zapewniła Lois.

— Powinnaś pisać o moim powrocie — wtrącił Clark. — Perry mówił, że pewnie będzie od ciebie chciał szybki artykuł.

— Perry? — zdziwiła się Lois, przytulając go jeszcze raz. — I nie uznał, że to nie będzie zbyt personalne?

— Może właśnie tego chciał — zgadywał. — Żadna gazeta ani inne medium nie będą mieli osobistego wglądu w całą historię tak, jak Planet.

Pokiwała głową.

— Masz rację — zgodziła się.

— Nie wiedziałum, że zabieram ci czas na pisanie.

— Nie przejmuj się, Mae. — Lois machnęła ręką. — Mam już pierwszą wersję roboczą napisaną, muszę tylko dodać szczegóły spotkania.

Clark zaśmiał się cicho. Nie przyszło mu do głowy, aby zacząć już pisać artykuł o sobie – o Clarku, nie o Supermanie – ale to była kolejna wskazówka, że Lois była lepszą reporterką niż on.

— Lecimy na policję? — zapytału Mae.

Clark pokiwał głową. Lois uścisnęła go jeszcze raz i pożegnała się, obiecując Mae, że skontaktuje się z num, gdy porozmawia z Dianą i ustali szczegóły.

— Pamiętaj, aby wspomnieć, że Superman będzie chciał porozmawiać z kapitan Sawyer — przypomniał Clark, lecąc już w ramionach Mae.

— Pamiętam — przyznału. — Nawet sprawdziłum, jak wygląda, aby nie wpaść na nią przypadkiem i tego nie wiedzieć.

— Hm — westchnął Clark i spojrzał w dół, przed komendę, gdzie akurat podjechało kilka jednostek. — Będziesz miału ku temu okazję. Odstaw mnie na dół.

Mae posłuchału i wylądowali dwa metry przed samą kapitan, która nawet nie drgnęła, kiedy ich zobaczyła.

— Kapitan Sawyer — zwróciłu jej uwagę Mae. — W najbliższych dniach chciałbym z panią porozmawiać.

— Oczywiście, Supermanie — odparła, spoglądając na Clarka, którego Mae opuściłu na dół, ale ostatecznie zwracając się z powrotem do Mae. — Znajdź mnie, proszę, kiedy będę w biurze.

Mae pokiwału głową.

— Tymczasem zostawiam Clarka Kenta, aby odkręcić jego śmierć.

Kapitan Sawyer od razu skupiła się na nim.

— Jesteś metą? — zapytała.

— Eee, nie — odpowiedział szybko. — Superman mnie uratował, kiedy chciano mnie obrabować. Straciłem pamięć, ale uderzenie głową o ścianę spowodowało, że wszystko wraca. Ja też chcę jak najszybciej wrócić do starego życia.

Rozmowa o tym na chodniku nie była wskazana. Wiedzieli, że inne gazety zwęszą, co się dzieje, ale nie chcieli, aby dowiedzieli się tak wcześnie.

— Chodźmy do środka. Przekażę sprawę jednemu z moich podwładnych — zarządziła kapitan. — Będę czekać, Supermanie — rzuciła jeszcze przez ramię.

Mae uśmiechnęłu się i odleciału, znikając bardzo szybko. Sawyer zaprowadziła Clarka w głąb posterunku, omijając pracujących policjantów. Znaleźli się w dużym otwartym pomieszczeniu z biurkami, kilkoma tablicami, dużą ilością teczek i krążącymi od biurka do biurka policjantami.

Posadziła go przy biurku, gdzie pracował mężczyzna w jego wieku. Pochylał się nad teczką i uzupełniał w niej coś, ale nie to przykuło wzrok Clarka. Tabliczka na blacie informowała, że przed nim siedział nikt inny, tylko Dick Grayson.

Clark zasłonił usta ręką, aby nie pokazać swojego wielkiego uśmiechu.

— Grayson, zostawiam pana Kenta tobie — oznajmiła kapitan Sawyer.

Dopiero na jej słowa policjant uniósł głowę i spojrzał na nią, po czym skinął głową. Przez chwilę patrzył, jak jego kapitan odchodzi. Potem potrząsnął głową i zebrał teczki, aby zrobić nowe miejsce na biurku i w końcu spojrzał na Clarka.

— Jest pan metą? — zapytał.

— Nie, nie jestem — odparł Clark i odchrząknął.

— Dlaczego kapitan przyprowadziła pana do mnie, skoro pan nie jest metą?

Clark wzruszył ramionami i potem oparł łokcie na blacie, pochylając się do przodu. Dick odzwierciedlił jego postawę, więc Clark nie czuł się źle, widząc jego reakcję na następujące słowa:

— Batman mi wiele o tobie opowiadał, Robinie.

Dick nie odchylił się gwałtownie ani otwarcie niczego po sobie nie pokazał. Nie do tego był szkolony, czy to przez Bruce’a, czy w akademii. Zamarł na chwilę – tak krótką, że gdyby Clark nie miał mocy, to pewnie by tego nie zauważył – a potem prychnął lekko.

— Po pierwsze, przyznam, uważanie mnie za Robina jest potencjalnie dobrym strzałem, bo Batman miał tylu tych dzieciaków, że…

— Tylko ciebie i Jasona — przerwał mu cicho Clark. — Ale teraz trzeci chłopak znalazł Batmana i wprosił się do niego, więc w trosce o jego bezpieczeństwo, Bruce zaczął go trenować.

Dick odetchnął głęboko przez nos. Nie powiedział nic, ale przyglądał się Clarkowi, skupiając na nim czujny wzrok.

Clark nie chciał go więcej drażnić, ale to nie było miejsce na taką rozmowę, więc odchylił się na krześle i dał Dickowi trochę przestrzeni.

— Nazywam się Clark Kent. Odkąd Doomsday zaatakował Metropolis, zaginąłem i uznano mnie za martwego. Miałem nawet pogrzeb. Ale po prostu straciłem pamięć i Superman mnie znalazł. Teraz już pamiętam. Chciałbym odzyskać swoje życie.

Dick patrzył na niego jeszcze dłuższą chwilę, po czym zabrał się do pracy.

— Będzie musiał pan dostarczyć wyniki badań potwierdzające pańską tożsamość.

— Mógłbym prosić o ich listę? — zapytał Clark. — Chcę je wykonać jak najszybciej, a nie chcę się też wracać. Czy muszę coś wypisać? Jakiś wniosek?

Dick kazał mu poczekać, aż sam się upewni, jakie konkretnie procedury istnieją w takim wypadku – jeśli w ogóle. Kwestionariusz do wypisania był bardzo ogólny, zawierający tylko miejsce na jego dane i opis kwestii, z jaką przyszedł na policję.

— To po to, abyśmy już otworzyli sprawę, skoro panu się spieszy — wyjaśnił i napisał numer sprawy na osobnej kartce, którą podał Clarkowi razem z paroma innymi kartkami i wnioskami do wypisania. — Całą resztę może pan dostarczyć z dopiskiem tego numeru i nie powinno być u nas problemu.

Clark przejrzał wszystko szybko i zdziwił się, że istnieją kwestionariusze pasujące do jego sytuacji, ale Dick wzruszył ramionami i oświadczył, że to dzieje się zaskakująco często. A przynajmniej na tyle, aby stworzyć odpowiednie papiery.

— Czyli na ten moment to wszystko? — zapytał Clark.

— W tej sprawie tak — odparł Dick.

— Jeśli chcesz zadzwonić do Bruce’a, to ja mogę poczekać — powiedział Clark. — Chociaż i tak chciałbym cię poznać, miałem zamiar tu wrócić.

— Nie wpuszczą pana tutaj po raz drugi, teraz przyszedł pan z kapitan Sawyer. To wyjątek.

Clark uśmiechnął się przez to, że Dick nadal mówił do niego per „pan”, mimo że Clark sobie pozwolił pominąć tę uprzejmość. Ale nawet kiedy nie rozmawiali już o jego właściwej pracy, Dick nie chciał się spoufalać w żaden sposób. Aby rozwiać jego zmartwienia i zapewnić, że nie chce go w żaden sposób do niczego zmuszać, Clark postanowił w końcu wyznać mu, kim jest.

— Clarka Kenta nie wpuszczą — powiedział, po czym kontynuował ciszej: — Ale Superman jest umówiony z kapitan Sawyer na rozmowę. Później chciałbym porozmawiać z tobą.

Oczy Dicka rozszerzyły się, a jego usta uchyliły. Tym razem przesunął wzrokiem po całym ciele Clarka, a nie tylko po twarzy. Clark uśmiechnął się do niego i upewniwszy się, że nikt się im nie przygląda, spojrzał na kubek z kawą na biurku Dicka i rozgrzał go termicznym wzrokiem.

— Och — odezwał się Dick, patrząc na unoszącą się nad kubkiem parę.

— Do zobaczenia jutro — pożegnał się Clark i wstał. — Trafię do wyjścia, pamiętam drogę.

— Do zobaczenia — odparł automatycznie Dick, również wstając. Spoglądał za Clarkiem, aż ten nie zniknął z pola widzenia. — „Nie jestem metą”, jasne — wymamrotał do siebie. Clark skupiał na nim swój słuch, więc dokładnie wszystko słyszał. — Teoretycznie nie jest, bo jest kosmitą.

Zadowolony Clark wyszedł z budynku i skierował się w stronę mieszkania Lois – swojego starego mieszkania. Nie wiedział, kto patrzy, więc chciał pokazać, że naprawdę jest Clarkiem. A spotkanie z obecną dziewczyną Lois, kiedy jej samej nie ma w mieszkaniu, byłoby idealne do jego artykułu.

Nad którym mógł zacząć pracować u Lois właśnie, podczas rozmowy z Dianą. Dawno nie mieli ku temu okazji – nie unikali się, ale praca Diany i wszystko, co w życiu Clarka ostatnio się działo, sprawiały, że Clark nie miał dla nikogo czasu.

Najwyraźniej jednak miał go więcej niż Arthur – bo kiedy był już w mieszkaniu, razem z Dianą przerwali rozmowę, kiedy we wiadomościach zaczęto mówić o fali śmieci wylanych na brzegi świata z każdego oceanu i morza.

— Powinniśmy coś zrobić? — zapytał Clark niepewnie.

— Jesteś skłonny posprzątać? — spytała z kolei Diana, wstając. — Bo ja tylko muszę się przebrać.

Clark pokiwał głową. W sumie to byłby dobry pomysł. I idealna możliwość, aby pokazać światu Supergirl i Superboya, jeśli się zgodzą, więc wyciągnął telefon, aby ich o to zapytać.

Notes:

Scena, gdzie każda z trzech osób używała innego zaimka, była naprawdę fajna do napisania :D

Mamy pierwsze - ale nie ostatnie - spotkanie Clarka i Dicka, mamy nawiązanie do filmu Aquamana, a co najważniejsze, mamy Clarka Kenta z powrotem wśród żywych! Chłopak się namęczył.
Rozwiązanie z jego powrotem jest oparte na komiksach, gdzie po powrocie Supermana do życia, również pomagału mu Mae (w komiksach używa zaimków she/her).

Chapter 24: Zwolniony z bycia Robinem

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Ze schowaną w pelerynie teczką z dokumentami, które będzie później przekazywać Dickowi, Clark zapukał w okno kapitan Sawyer. Było uchylone, bo jego właścicielka paliła papierosa, więc nawet bez wytężania słuchu Clark usłyszał krótkie „proszę” i wleciał do środka.

Sawyer siedziała odchylona na fotelu obrotowym, z nogami na biurku i papierosem w ustach. Spojrzała na Supermana i usiadła prosto, gasząc papierosa z westchnieniem.

— Mogę zająć pani teraz czas? — zapytał, mimo że wyglądało, jakby właśnie skracała sobie przerwę, aby się nim zająć.

— Jasne, jasne, wolę dostosować swój harmonogram do ciebie, bo inaczej taka czy inna katastrofa będzie wymagała twojej obecności — odparła. Złożyła ręce przed sobą na blacie biurka i spojrzała na niego. — Czym mogę służyć, Supermanie.

— Mogę? — zapytał, wskazując na krzesło przed jej biurkiem. Usiadł, kiedy skinęła głową. — Mam do pani kilka spraw.

— Przepraszam, że się wtrącę — rzuciła — ale czy dwie z nich dotyczą dwóch osób, z którymi wczoraj sprzątałeś plaże?

— Teoretycznie nie — odrzekł Clark, nie kłamiąc. — Bo jeszcze nie pojawili się w Metropolis, więc nie wchodzą, czy też nie wlatują w pani jurysdykcję — wyjaśnił. Sawyer nie mogła się z tym kłócić, ale widać było, że bardzo chce, więc jako gest dobrej woli, Clark kontynuował: — Ale jestem przekonany, że w praktyce nie minie dużo czasu, zanim się pojawią i tutaj. To byli Supergirl i Superboy.

— Rodzina? — zapytała Sawyer, robiąc notatkę.

Clark uśmiechnął się lekko.

— Nie przez krew. — Wiedział, że Sawyer pytała konkretnie o to, czy na Ziemi pojawiła się para nowych kosmitów z tej samej planety, której pochodził Superman – a biorąc pod uwagę to, że ostatni tacy przybysze chcieli podbić Ziemię, Clark nie dziwił się, że kapitan Sawyer pytała o to takim ostrożnym tonem. — Ale ufam im, dlatego noszą herb mojego domu, El.

— Widziałam wywiad — przyznała Sawyer. Spojrzała na niego z uniesioną brwią, kiedy drgnął. — Bardzo trudno przypilnować młodzież — dodała.

Clark mógł tylko pokiwać głową. Kon był zbyt rozmowny już sam w sobie, a wystarczyła ładna twarz, aby rozgadał się jeszcze bardziej. Clark musiał zainterweniować i odsunąć go od reporterki, zanim Kon zrobiłby coś, czego potem by żałował – jak zaproszenie jej na randkę podczas relacji na żywo, którą mógł oglądać Tim. I którą oglądał, co potwierdziła sarkastyczna wiadomość od Bruce’a, żeby Kon nie motywował tak Tima już więcej, bo jego worki treningowe tego nie zniosą.

Kiedy Clark oznajmił Konowi, że Tim wszystko widział, Kon wyraźnie się zmieszał. Przynajmniej wiedział, że zrobił źle.

Ale Kon też prawie zdradził swoje pochodzenie, co by spowodowało wiele gorszych rzeczy – gorszych, bo miałyby konsekwencje nie tylko dla Kona, chociaż głównie dla niego.

Będą musieli popracować nad filtrem między myślami a mową Kona, zanim pójdzie do szkoły. Clark miał nadzieję, że mama i Mae w tym pomogą.

— Ufam im — powtórzył Clark. — Superboy potrzebuje trochę więcej… uwagi, ale wiem, że mogę na niego liczyć.

— Więc ja zaufam tobie — oznajmiła Sawyer. Clark usłyszał niewypowiedziane „bo nie mam innej opcji”. — Czy Steel również zalicza się do osób, którym dałeś prawo noszenia swojego rodowego herbu?

— Nie znam Steel — przyznał Clark. — Dowiedziałem się o jej istnieniu po fakcie.

— Czyli ktoś sobie wziął twoje „S”, odpicował je i sobie z tym lata?

— Na to wygląda.

Sawyer westchnęła.

— Czyli Steel nie ma z tobą żadnych powiązań?

— Na ten moment.

— Co to znaczy? Ma czy nie ma?

— To znaczy, że jeszcze jej nie poznałem. Nie mam zamiaru wyśledzić jej i zakazać noszenia mojej tarczy, bo z tego, co widziałem, robi dobre rzeczy, kiedy ją nosi. Nie widzę powodu, aby ją od tego odganiać — wyjaśnił. — Nie wykluczam niczego, po prostu na razie jej nie znam.

Rozmowa z kapitan Sawyer przebiegała dalej w podobnym stylu. Ostrożnie odpowiadali na kolejne pytania padające z obu stron, ale dzielili się swoją wiedzą bez próby ukrywania elementów, które były ważną częścią omawianej kwestii To Clark miał więcej pytań; dowiedział się od kapitan Sawyer, że jej jednostka miała dość sporo roboty z ludźmi, którzy budowali dziwne urządzenia i próbowali za ich pomocą rabować ludzi i banki. Ale ostatnio zaczęli pojawiać się ludzie ze zdolnościami – jak Livewire, którą na szczęście zajęły się Steel i Traci.

Kapitan Sawyer chciała wiedzieć, czy Superman będzie częściej zajmować się takimi zbrodniarzami. Clark nie mógł jej odczytać: czy chciała, aby się w to mieszał, czy właśnie nie? Zdecydował, że jeśli będzie mógł, to nie widzi problemu, aby pomagać w łapaniu takich osób i ich aresztowaniu. Nie chciał pchać się im z buciorami, skoro cała jednostka była szkolona właśnie do zatrzymywania takich osób.

W końcu oboje byli zadowoleni – Clark z usłyszanych odpowiedzi, kapitan Sawyer z jego zapewnień, oboje ze zdobytych informacji. Na odchodne Sawyer poprosiła, aby pokazał się z nią przed jej podwładnymi, na co przystał od razu. Sam miał sprawę do Dicka, więc przynajmniej tak może sprawdzić, czy Dick go zauważy.

Zauważył. Patrzył na niego ze zmrużonymi oczami i kiedy wzrok Clarka na nim spoczął, Dick delikatnie ruszył głową w górę i spojrzał na sufit, po czym wyszedł z pomieszczenia. Wyglądało na to, że Clark nie będzie musiał przychodzić do niego jako cywil drugi raz.

Podziękował policjantom za ich pracę, kapitan Sawyer za przyjęcie go, po czym wyleciał oknem, zrobił szybką pętlę i wylądował na dachu akurat w momencie, kiedy Dick zamykał za sobą drzwi.

— Nie byłem pewien, czy przyjdziesz — zaczął Dick.

Clark uśmiechnął się lekko – teraz Dicka nie obchodzą uprzejmości.

— Mam dla ciebie teczkę z danymi, abym mógł wrócić jako Clark — powiedział, nie komentując obaw Dicka. Sięgnął do peleryny i podał wszystko drugiemu mężczyźnie. — Bruce postarał się, aby wszystko było jak najbardziej prawdopodobne.

Dick w milczeniu odebrał od niego dokumenty. Nawet na nie nie spojrzał; nie odrywał wzroku od samego Clarka, jakby obawiał się, że zaraz odleci.

— Zauważyłem, że Superboy ma moją kurtkę — oznajmił.

Clark postanowił nie robić sobie nic z tego intensywnego spojrzenia i zmiany tematu. Skoro Dick chce porozmawiać o swojej kurtce, to Clark porozmawia z nim o jego kurtce.

— Kiedy Kon się pojawił, Alfred przyniósł mu ubrania. Kurtka spodobała mu się najbardziej.

Dick westchnął głęboko.

— Zostawiłem ją, kiedy się szybko pakowałem po tym, jak Bruce mnie zwolnił.

— Zwolnił? — zdziwił się Clark. — Jak to zwolnił?

— Powiedział „zwalniam cię” — oznajmił spokojnie Dick. — I przestałem być Robinem.

— To nie jest praca.

— Jest, dla Bruce’a.

Clark aż uniósł się parę centymetrów w górę.

— Ale byliście partnerami.

Jego jaskinia. Jego samochód. Jego zasady. — Dick wzruszył ramionami. — To on płacił rachunki. A w jego oczach nawaliłem.

Clark nie potrafił tego przetrawić. Nie wiedział, co konkretnie wydarzyło się między nimi, więc nie chciał zbyć słów Dicka, ale to mocno zatrzęsło wizerunkiem Bruce’a w głowie Clarka.

Zatrzęsło podstawą, na której budowały się jego uczucia do mężczyzny.

— Nie wiem, jaki jest teraz — rzucił Dick. — Po Jasonie coś w nim pękło. Albo to kryzys wieku średniego.

Clark szczerze nie był w stanie zaprzeczyć ani jednemu, ani drugiemu. Oba brzmiały tak samo prawdopodobnie.

— Postanowiłeś więc już więcej nie założyć peleryny? — zapytał za to. — Ile miałeś lat?

— Dwadzieścia.

— Młody wiek, aby przejść na emeryturę.

Dick podrapał się po potylicy.

— Poszedłem do akademii. Znalazłem pracę w policji. Teraz jestem w specjalnej jednostce walczącej z ludźmi podobnego sortu, z którymi walczyłem z Bruce’em dziesięć lat temu.

— I to ci odpowiada?

— Miałem ponad dekadę, aby się do tego przyzwyczaić.

— Przyzwyczaiłeś się? — Clark wylądował z powrotem i oparł ręce na biodrach.

— … Myślałem, że tak — odpowiedział szczerze Dick. — Ale potem… coraz więcej osób zaczęło wychodzić i walczyć. Jak Steel i Traci. Jak wy. — Wziął głęboki oddech. — Chciałbym poznać twoje zdanie.

— Superbohatera w przebraniu?

Obiektywnego obserwatora ludzkiej rasy.

— Czyli kosmity.

— Bez urazy.

Clark uśmiechnął się i odwrócił do miasta.

— Nie ma sprawy — odpowiedział lekko. — Nie nazwałbym siebie obiektywnym obserwatorem, ale jeśli ci zależy, to cóż. Nigdy o tym nie myślałem w ten sposób. Ojciec pokazał mi kostium, powiedział, abym pokazał ludziom drogę, aby mogli dołączyć do mnie w słońcu… Więc tak zrobiłem.

— To sprawiło, że zacząłeś. Ale co sprawiło, że wróciłeś jako Superman, kiedy wróciłeś do życia?

— Głównie fakt, że byłem potrzebny. Bruce mnie potrzebował.

— Ale mogłeś potem odwiesić pelerynę do szafy, ale tego nie zrobiłeś.

Dick potrafił przejrzeć człowieka jak mało kto. Clarka też. Obaj myśleli o tym, jak Clark był traktowany przed śmiercią, kiedy knowania Lexa niszczyły jego reputację i wiele osób przez to zginęło.

Mógłby się kłócić, że nadal jest potrzebny, ale nie takiej odpowiedzi Dick szukał. Na tę potrzebę odpowiadał pracą w policji, a szukał powodu, dla którego miałby wrócić jako zamaskowany bohater.

— Mogę ci pokazać — zaproponował Clark. — Ale nie wiem, czy masz tyle czasu.

— Mogę mieć — odpowiedział zaintrygowany Dick. — Powiem Maggie, że przez przypadek zjadłem jogurt i tyłek mi rozsadziło.

Clark zaśmiał się na otwartość drugiego mężczyzny. Ściągnął pelerynę i owinął nią wokół jego ramion.

— To będzie długa i mroźna podróż — ostrzegł.

— Dawaj — rzucił Dick, opatulając się peleryną i patrząc na Clarka z iskierką w oku.

Clark wziął go na ręce i kiedy upewnił się, że Dick nie ma zamiaru się wiercić, tylko zacisnął wokół siebie pelerynę bardziej, ruszył do swojej fortecy.

Miał zamiar pokazać Dickowi mit o Nightwingu – nie ze strony Flamebird, tylko ze strony odrzuconego przez rodzinę Nightwinga, który mimo to nie poddawał się i pomagał potrzebującym w każdy sposób, jaki znał. Był pewny, że to przemówi do Dicka.

sss

— Czy to był Superman? — zapytała Traci, spoglądając w górę za niebiesko-czerwoną plamą. Nie mogła jednak za długo się przyglądać, bo słońce świeciło zdecydowanie za mocno jak na zbliżającą się zimę.

Leroy był schowany pod jej futrem – sztucznym, oczywiście – więc nawet nie zareagował na jej pytanie. Natasha nie była w jej futrze, ale w ogóle nie uniosła głowy.

— Lata od paru dni — powiedziała. — Znalazł jakiegoś reportera, co wszyscy myśleli, że nie żyje. Okazało się, że pochowano całkiem inną osobę w jego miejsce, tacy podobni byli, że nawet matka ich pomyliła.

— Czyja? Tego martwego czy żywego?

— Żywego. Potem sprzątał te wszystkie śmieci, co wylały się na ląd.

— Ten żywy?

— Nie, Superman. — Natasha wywróciła oczami.

Traci mruknęła. Założyła nogę na nogę i przytuliła się bardziej do boku popijającej kawę Natashy.

— Nadal uważam, że powinnyśmy z tym pomóc — oznajmiła.

Natasha położyła policzek na jej głowie.

— A ja ci mówiłam, że w naszej okolicy było tyle ochotników, że nie było na nas miejsca. A dalej mnie wujek nie puści.

Leroy wysunął głowę spod futra Traci i język z ust. Natasha od razu odsunęła od niego kawę i zmrużyła na niego oczy. Traci uśmiechnęła się i pogłaskała swojego chowańca.

— Bez takich — powiedziała do niego. — Wiem, że mogłeś nas zanieść, ale słyszałeś, wujek by jej nie puścił. A robienie tego bez Natashy nie jest fajne.

Natasha przesunęła głowę, aby na nią spojrzeć.

— Robisz to wszystko dla zabawy? — zapytała z udawanym oburzeniem, po czym włożyła zimne palce za kołnierz Traci, która krzyknęła głośno i zeskoczyła z ławki ze śmiechem. Leroy nie docenił tego, bo musiał uciec z jej kolan i wylądował na ziemi.

— Dla bezpieczeństwa, mojego i twojego, lepiej jest, kiedy robimy to razem! — powiedziała Traci, nadal się śmiejąc.

Natasha przyglądała się jej różowym policzkom i czerwonemu nosowi. Odwinęła kawałek szala i rozłożyła rękę.

— Chodź tu, zanim zamarzniesz — rzuciła, a kiedy Traci posłuchała, owinęła szal wokół jej szyi. — Pewnie pod tym futrem masz lekką bluzeczkę i nic więcej, co?

— Jestem femme w tym związku, muszę utrzymywać te pozory — odpowiedziała Traci, wtulając się w Natashę, która wywróciła na nią oczami.

— Skoro lubisz powtarzać, że mimo długich włosów jestem stud, to możesz się ciepło ubrać i nadal będziesz femme.

— To nie to samo — zaprotestowała Traci.

Natasha spojrzała na nią zastanawiająco, po czym uśmiechnęła się chytrze.

— A jak dam ci moją bluzę, to będziesz ją nosić? — zapytała. Wiedziała, że trafiła w dziesiątkę, kiedy Traci zachichotała i wtuliła twarz w jej szyję.

Natasha wymieniła spojrzenia z Leroyem, który na nowo wdrapał się na kolana Traci. Legwan wydawał się zadowolony, więc i Natasha pozwoliła sobie na tę chwilę przyjemności ze swoją dziewczyną. 

Notes:

Rozmowa Clarka i Dicka (o byciu zwolnionym) wzięta z zeszytu Nigthwing #102.

Chapter 25: Amazonka, księżniczka i reporterka

Chapter Text

Bruce wiedział, że Clark będzie potrzebował kilku dni, aby wszystko sobie poukładać na nowo w życiu jako Clark Kent. Praca, mieszkanie, upewnienie się, że nikt nie odkryje prawdy. Na pewno pomogło to, że Barry robił sekcję „zwłok” świeżo wykopanego Archiego, więc nie musieli się martwić osobą trzecią. Potwierdzenie tożsamości „trupa”, pochowanie go ponownie (a tak naprawdę pierwszy raz) i postawienie nagrobka nie było dla Bruce’a trudne. Zdziwił się, kiedy zobaczył, że na grób przyszła kobieta – wysłał jej zdjęcie Clarkowi, który potwierdził, że była to Chrissy, jego prawie-była, kelnerka, która była napastowana przez klienta, kiedy Clark pracował w barze.

Było to kolejne przypomnienie ostatniej randki z Clarkiem. Bruce zaczynał zauważać pewien wzór – szli na randkę, a potem było kilka dni, kiedy nie mogli nawet odetchnąć, a co dopiero się zobaczyć. Po ich pierwszym spotkaniu Clark został wciągnięty w sprawy nowego wymiaru i jego następstw, a teraz musiał zająć się zapewnieniem sobie dachu nad głową w Metropolis.

Bruce widział go tylko raz od tego czasu – kiedy odbierał sfabrykowane dokumenty oświadczające, że jest tym, za kogo się podaje, oraz aby osobiście przekazać Timowi, że Konowi jest przykro i że nie myślał, co robi, i że przeprasza. Potem podał mu na kartce numer telefonu. Tim nic nie powiedział, ale gdy tylko ją chwycił, zaczął gorączkowo pisać na swojej komórce.

— Nie zapomnij, że masz jeszcze dzisiaj trenować! — zawołał za nim Bruce, ale domyślał się, że Tim dopiero następnego dnia będzie zdolny do powrotu do ćwiczeń. I miał rację.

Trening chłopaka przebiegał zaskakująco szybko, kiedy ten w końcu powiedział, co już umiał. Tim był w stanie opanować ruchy po kilku próbach, więc Bruce skupił się na rozbudowaniu jego mięśni i rozciąganiu ich. Wysłanie chłopaka na bieganie dookoła ziemi Wayne’ów zawsze sprawiało, że Bruce miał uśmiech na twarzy. Z okien posiadłości był w stanie widzieć uparcie truchtającego Tima.

— Myślałam, że już się zniechęci — zauważyła Diana, stając obok Bruce’a. — Dajesz mu wycisk od samego początku.

— Miałem taką nadzieję — odparł Bruce. — Ale jest zdecydowanie zbyt uparty.

— Zależy mu.

— Albo chce częściej widywać się z Konem — westchnął. — W każdym razie jest zmotywowany.

Diana poklepała go po ramieniu i obróciła się, by oprzeć o ścianę i przyjrzeć postępowi prac w Wayne Manor.

— Wydaje mi się, że do końca roku powinniśmy się wyrobić z ogólnym szkieletem — zaczęła. — Wszelkie ulepszenia będą musiały poczekać do przyszłego roku.

Bruce również zakładał takie terminy. Przemiana posiadłości w miejsce dla spotkań i treningów nie zajęła dużo czasu, ale aby naprawdę powstała tutaj Hala Sprawiedliwości, będą musieli utopić w niej o wiele więcej pieniędzy.

A skoro mowa o topieniu, pomyślał, kiedy do środka wszedł wciąż ociekający wodą Arthur z równie mokrą rudą kobietą.

sss

Diana przyglądała się Lois, która robiła rundkę po otwartej przestrzeni holu wejściowego i przesuwała ręką po starych ścianach pokrytych nową warstwą metalu lub marmuru, w zależności od przyszłego zastosowania. Jej partnerka wydawała się pogrążona w myślach, a Diana zastanawiała się, co krąży jej po głowie. Powrót Kala do Daily Planet? Kolejna wielka historia z korupcją w Białym Domu? Propozycja Diany, aby przeniosły się do większego mieszkania, co Lois się nie spodobało, bo jej na to nie stać, mimo że Diana mogłaby je kupić bez problemu?

Chciała poruszyć ten temat z Bruce’em – zapytać, czy z Clarkiem mieli podobny dylemat lub czy w ogóle Bruce o tym myśli, skoro na razie tylko się umawiają, czy może Clark szuka mieszkania teraz dla nich obu w Metropolis? – ale wtedy do środka wszedł Arthur. I nie był sam.

Diana zeskoczyła na dół, lądując obok Lois. Arthur przywitał ją, ściskając mocno, a dopiero potem odsunął się, dając Dianie szansę, aby zapytała go o imię jego towarzyszki.

— Jestem księżniczka Y'Mera Xebella Challa — przedstawiła się i bardzo sztywno wyciągnęła rękę na powitanie. Przypominała Dianie jej samą, kiedy stawiała pierwsze kroki w świecie mężczyzn. — Możecie mi mówić Mera.

Diana złapała ją za nadgarstek i ścisnęła.

— Księżniczka Diana z Themysciry.

Mera na początku patrzyła na nią zdziwiona, a potem uśmiechnęła się i również chwyciła nadgarstek Diany, aby go uścisnąć. Diana zerknęła na Arthura, który patrzył na nie z głupawym uśmiechem na twarzy.

— Lois Lane. Reporterka z Daily Planet.

Diana w końcu puściła rękę Mery i spojrzała na Lois. Jej partnerka wyglądała na zaciekawioną, ale pod tą uprzejmością w jej tonie Diana wyczytała również rozdrażnienie.

Mera przywitała się z Lois zwykłym uściskiem dłoni, po czym zaczęła się rozglądać dookoła.

— Arthur mówił, że budujecie tutaj miejsce dla osób, które chcą pomagać, kiedy świat jest zagrożony — powiedziała.

— Zgadza się — potwierdziła Diana. — Mamy nadzieję, że to pomoże.

— Czyli zrobicie coś z tymi śmieciami, które wracają do oceanów? — zapytała Mera.

Arthur już się nie uśmiechał, ale spoglądał na Dianę w całkiem nowy sposób – w taki, jaki Diana doskonale znała u swojej matki. Uśmiechnęła się kącikiem ust, widząc, że jednak Arthur przyjął swoje królewskie dziedzictwo.

— Możemy to omówić konkretniej — zaproponowała Merze, wskazując na stojący już na środku pomieszczenia stół. — Nie chcę, żebyś myślała, że zbywam ten temat.

Diana widziała, że Merze to zaimponowało. Skinęła głową i ruszyła do stołu.

— Arthurze! — zawołał Bruce. — Mogę cię prosić?

Arthur i Mera wymienili spojrzenia.

— Idź. Dam sobie radę.

— I to pewnie lepiej niż ja — odparł. Pocałował ją w skroń i skierował się szybkim krokiem do wołającego go Bruce’a.

— Mogę uczestniczyć w oficjalnych rozmowach? — zapytała Lois. — Pytam jako reporterka — uściśliła.

Mera i Diana spojrzały na nią ze zmarszczonymi brwiami.

— Jak wyjaśnisz, skąd masz takie informacje? — zapytała zatroskana Diana.

— Wszyscy wiedzą, że znam Supermana — odparła nieustraszenie Lois.

— Nikt nie wie, że Atlantyda istnieje — zauważyła Mera.

— A ostatnim razem wyrzucono również statki zbrojne na brzeg, więc dobra prasa wam się przyda — nie ustępowała Lois.

Mera zmierzyła ją od stóp do głów i Diana poczuła w sobie chęć wejścia między dwie kobiety, aby ochronić Lois, ale nie musiała. Lois patrzyła na Merę z miną najlepszej reporterki w mieście – zarówno Metropolis jak i Gotham – a Mera potrafiła docenić tę pewność siebie.

— Dobrze — zgodziła się.

— Możemy połączyć to razem z opisem Atlantydy, aby…

— Nie — przerwała jej Mera. — Mogę potwierdzić, że Atlantyda istnieje, aby więcej śmieci nie trafiało do wody, ale nie zgodzę się na zdradzenie położenia czy innych szczegółów.

Lois pokiwała głową. Diana doskonale rozumiała, dlaczego Mera chciała ukrywać położenie swojego domu – Amazonki robiły to samo, a życie w świecie mężczyzn upewniło Dianę w przekonaniu, że to dobre posunięcie.

W końcu wszystkie trzy usiadły przy stole. Lois wyciągnęła swój telefon i powerbank, ale także notes i długopis. Nie zabierała już więcej głosu, bo doskonale wiedziała, że to nie jest wywiad. Na to przyjdzie czas.

— Jaka jest twoja oficjalna prośba, księżniczko Mero? — zapytała Diana.

— Chcę się upewnić, że zostaną podjęte odpowiednie środki, aby wyrzucone na brzeg śmieci nie wróciły do oceanu. W tym momencie już dochodzą do nas głosy, że część plaż jest czyszczona poprzez zmywanie zanieczyszczeń do wody.

— Na pewno możemy przedstawić tę sprawę przed ONZ — zapewniła Diana. — Otworzyłam już z nimi dialog w naszym imieniu i będę przemawiać na najbliższym posiedzeniu.

— Nie wiem, czym jest ONZ — skwitowała Mera. — Ale jeśli jest zdolne to powstrzymać czym prędzej, to nie widzę przeciwwskazań.

— Będę szczera, tak szybko ONZ tego nie załatwi — przyznała Diana. Nie chciała okłamywać nowej sojuszniczki. — Dlatego z chęcią osobiście pojawię się w nowo zaśmieconych miejscach, aby je wysprzątać.

— Jak długo potrafisz być pod wodą?

— W odpowiednim kombinezonie wystarczająco długo. A żeby przyspieszyć proces, mam nadzieję poprosić o pomoc innych. Przystajesz na takie warunki?

— Nie jestem… całkowicie zadowolona z tego, że proponowanym przez ciebie rozwiązaniem jest sprzątanie, a nie zapobieganie śmieceniu — przyznała Mera.

— Od zapobiegania będzie ONZ. Oni będą w stanie wywrzeć nacisk, aby śmiecenie do oceanów i innych wód stało się nielegalne.

— A świadomość — wtrąciła Lois — że tym razem ktoś na pewno zauważy i nie będzie siedział cicho, na pewno zmniejszy ilość korporacji łamiących to prawo.

Diana pokiwała głową, pokazując Merze, że zgadza się z Lois.

— Jedyną niewiadomą jest to, czy ONZ na pewno uzna to za coś, co powinno być nielegalne — zauważyła ostrożnie Diana. Uniosła rękę, kiedy Mera miała się odezwać, pewnie z oburzeniem. — Wszyscy tutaj myślą, że to okropne — zaczęła wyjaśniać — ale ONZ ma to do siebie, że rządzi tam demokracja, więc jeśli większość stwierdzi, że bardziej im się opłaca…

— Wtedy Atlantyda nie będzie miała wyboru i zaczniemy myśleć o wojnie — odparła Mera. — Nie chcemy do tego dopuścić, ale nie możemy pozwolić, aby nasz dom po raz kolejny został zaśmiecony.

— Nikt nie chce wojny — zgodziła się Diana. — Ale świat nawet nie wie, że Atlantyda istnieje.

— Będzie wiedział po tym, jak Lois im to ogłosi.

— Nie wszyscy uwierzą. Dlatego proponuję rozwiązanie: obecność delegacji z Atlantydy podczas posiedzenia, na którym będziemy omawiać tę sytuację.

— Brzmi rozsądnie. Musiałabym omówić to z naszym królem i przedstawicielami innych ras.

Lois ostro wciągnęła powietrze, jakby chciała zapytać o pozostałe rasy, ale Diana spojrzała na nią i pokręciła głową. Wiedziała, że Lois ją zrozumiała, bo wróciła do swoich notatek.

— Będziemy czekać na informacje od was, a jeśli wcześniej poznamy termin posiedzenia, przekażemy go od razu — zaproponowała Diana.

— To będzie optymalne rozwiązanie — zgodziła się Mera. Posłała Dianie uśmiech, który ta odwzajemniła. — Mówiłaś, że jesteś z Themysciry? Będziemy mieli wasze poparcie na tym posiedzeniu?

Diana była zaskoczona. Nigdy nie pomyślała, aby domagać się miejsca w ONZ dla Themysciry. Wyspa nadal była ukryta i tylko osoby, którym ufała, wiedziały w ogóle o jej istnieniu. Przez chwilę pomyślała, czy warto byłoby to zmienić, aby pokazać solidarność z Atlantydą – ale szybko doszła do wniosku, że nie byłoby to wskazane. Atlantyda była ukryta pod wodą, gdzie zdecydowanie trudniej ludziom przetrwać, dlatego była o wiele lepiej przed nimi chroniona niż wyspa Amazonek.

Tym razem to Lois powstrzymała Dianę od odpowiedzi.

— Czy zanim przejdziecie do sekretów swojego pochodzenia, możemy omówić kwestię tego, co mogę zdradzić w artykule o Atlantydzie?

Mera spojrzała na Lois, po czym odwróciła się cała w jej stronę.

— Co wiesz o Atlantydzie?

Diana doceniła jej strategię. Lois już nie. Miała nadzieję, że wyciągnie od Mery więcej szczegółów, a tymczasem Mera wybrała sposób, dzięki któremu będzie mogła operować wśród wiedzy, którą Lois już posiada. Nie będzie musiała niczego więcej zdradzać.

— Żyjecie pod wodą, wyglądacie jak ludzie z powierzchni, ale najwyraźniej istnieje kilka ras, przez co zakładam, że nie wszyscy w Atlantydzie tak wyglądają — wymieniła Lois. Mera wyglądała na zadowoloną, że mają taką małą wiedzę.

— Żyjecie w monarchii — dodała Diana. Lois uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.

— Jakich informacji ponad to potrzebujesz? — zapytała Mera. — To powinno wystarczyć.

— Jeśli pojawisz się z delegacją złożoną z innych ras, a oni będą wyglądali tylko w części humanoidalnie lub wcale, to wszyscy skupią się na tym, a nie na właściwym problemie z zaśmiecaniem waszego domu — racjonalizowała Lois. Diana wsparła policzek na dłoni i przyglądała się swojej sprytnej partnerce, podziwiając ją. — Jeśli będę mogła wcześniej przedstawić ludziom chociaż opis innych mieszkańców Atlantydy, całe to zaskoczenie i podniecenie nimi minie, zanim przyjdzie pora na spotkanie w ONZ.

— Potrafisz negocjować — odezwała się po chwili Mera. — Doskonale wiem, że chcesz poznać te szczegóły dla siebie, ale używasz argumentów, które pokazują, jakie ja będę miała z tego korzyści. Ja i mój lud.

— Dziękuję. — Lois uśmiechała się lekko.

Diana potrafiła odczytać z jej miny, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co potrafi, więc słowa Mery nie były dla niej komplementem, tylko potwierdzeniem faktu. Sama Mera nie była zdziwiona tym, że kobieta jest w stanie tak prowadzić negocjacje, tylko nie spodziewałaby się tego po osobie z powierzchni, więc i o to Lois nie miała pretensji. Diana była naprawdę szczęśliwa, że mogła nazywać Lois swoją w tym momencie życia.

I nie mogła się doczekać, kiedy wrócą do domu, żeby mogła Lois pokazać, jak bardzo ją docenia.

— Istnieje parę ras, które nie wyglądają jak ludzie z powierzchni — przyznała Mera. — Reprezentanci, którzy będą ze mną, należą tylko do jednej.

Lois pochyliła się do Mery, słuchając uważnie jej opisu. Diana pozwoliła sobie na przesuwanie wzrokiem po swojej partnerce i rozmarzonym planowaniu, co będzie mogła z nią zrobić, kiedy będą same i Lois w końcu zdecyduje się położyć. Diana wiedziała, że nie ma co próbować z Lois, kiedy ta szykuje duży artykuł. Wykorzysta ten czas, aby zacząć oczyszczać plaże – lub zbierać ochotników. Być może pora odwiedzić Supergirl, żeby nu lepiej poznać. Clark nie powinien mieć nic przeciwko.

Chapter 26: Uparcie i skrycie

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Ostatnie kilka dni było dla Clarka bardzo chaotyczne. Perry przyjął go z powrotem do pracy, ale zarzucał go robotą i pomniejszymi obowiązkami – Clarkowi wydawało się, jakby zaczynał niżej w hierarchii, niż za pierwszym razem. Czuł się z tym źle, ale nie na tyle, aby się buntować – nawet nie miał na to czasu. Zarabiał, mógł pisać artykuły, więc powoli się przyzwyczajał i pracował na odzyskanie zaufania i swojej starej pozycji.

— Clark? — Odwrócił się i zobaczył stażystę Miguela, pchającego wózek z pocztą. — Masz coś do wysłania?

— Nie, dzięki — odparł Clark, kręcąc głową. Wydawało mu się, że Miguel odetchnął z ulgą zanim poszedł dalej, przez co zaczął się zastanawiać, czy w Daily Planet na pewno wszystko jest w porządku.

Zabrał parę papierów z biurka i podszedł do boksa Lois, udając, że musi jej przekazać coś ważnego w dokumentach.

— Od jak dawna Perry się nie wyrabia? — zapytał cicho.

Lois spojrzała na niego znad klawiatury, po czym odwróciła się do ekranu i bez słowa dokończyła akapit. Dopiero wtedy odsunęła się od blatu i zwróciła do Clarka.

— Wyrabia się, ale sam nie wie, co się z nami dzieje — odparła. — Nie ma pojęcia, czy stażyści dają radę czy nie, ale jest zbyt zajęty szukaniem nowych sposobów, aby przepuszczać artykuły.

Clark nie do końca zrozumiał, co konkretnie to znaczyło – gazeta była cenzurowana? – ale wtedy na swoim fotelu podjechała Jenny.

— Perry mówił, że jeśli będziemy wkręcać propagandę, to on będzie na tym cierpiał — dodała.

— To nie jest propaganda — odparła Lois. — To edukowanie ludzi o tym, czym jest ksenofobia. Atlantydzi żyją razem z nami, nie powinni być traktowani inaczej.

Teraz chodzi o Atlantydę, ale to nie pierwsza propaganda… — Jenny kłóciła się, ale Clark widział na jej ustach uśmieszek, kiedy spoglądała na szykującą się do obrony swoich przekonań Lois.

— Od samego początku Daily Planet było otwarte na Supermana. Superbohaterowie uratowali nas od inwazji. Dlaczego tak trudno pojąć, że to nie ich wina, że…

Clark powoli się wycofał. Doskonale wiedział, co Lois powie, więc nie musiał tego słuchać. Usiadł ciężko przy swoim biurku i zmarszczył brwi. Perry miał problem, bo był zbyt przyjazny superbohaterom?

— Kent!

O wilku mowa. Clark podniósł się i szybko poszedł do gabinetu redaktora.

— Słucham?

— Wszystko w porządku? — zapytał Perry. Stał przy swoim biurku, opierał się o blat i miał skrzyżowane ręce na piersi. — Nie macie z Lane więcej problemów?

— Nie — zaprzeczył Clark, zerkając na jej boks. — Wszystko sobie wyjaśniliśmy i zdecydowaliśmy, że zostaniemy przyjaciółmi.

Perry nie wyglądał, jakby mu uwierzył.

— Jesteś pewny? — dopytywał. — Bo nie chciałbym, żebyście sobie wchodzili w paradę.

— Jestem pewny — potwierdził Clark. — Poznałem jej partnerkę i też się zaprzyjaźniliśmy. — Nie musiał nawet kłamać. Lois zawsze będzie bliska jego sercu, a przyjaźń Diany bardzo sobie cenił.

— Tylko ty, Kent — mruknął Perry, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Ale dobrze. W takim razie pójdziesz z Lane na to posiedzenie ONZ. Chcę mieć kilka oczu i uszu na miejscu, więc jesteście moim najlepszym wyborem.

— Oczywiście. Lois już wie?

— Nie — odpowiedział Perry i obszedł biurko, żeby za nim usiąść. — Zawołaj ją do mnie i wracaj do pracy.

Clark posłuchał. Chciał poruszyć temat dziwnego rozłożenia pracy między stażystami i nie tylko, ale może nie w tym momencie. Perry nie wyglądał na kogoś, kto chce rozmawiać o czymś, czego nie ma zaplanowanego na dany dzień. Może i tydzień, jak nie miesiąc. Nie dziwił mu się, więc zdecydował zostawić to na razie w spokoju.

Zamiast tego wziął się do pracy, jak Perry mu polecił.

sss

Przez kilka tygodni Bruce był zajęty tak bardzo, że nie myślał w ogóle o sobie. Bardzo często był na swojej liście priorytetów na samym dole, ale teraz w to wliczał się Clark, który nie zasługiwał na takie traktowanie. Nawet nie byli w stanie codziennie do siebie zadzwonić: parę razy facetime’owali, kiedy Clark przygotowywał sobie kolację, a Bruce załatwiał różne dokumentacje. Poza tym byli w stanie jedynie wysyłać do siebie wiadomości, gdzie jeden drugiemu odpisywał po paru godzinach.

Bruce czuł, jakby ta wymuszona przerwa sprawiała, że wracali z Clarkiem do zwykłej przyjaźni. Jakby cały romans z ich związku wyparował, bo nie mieli na siebie czasu. Bruce tęsknił; wyraźnie odczuwał brak Clarka. Nie wiedział, czy mężczyzna też za nim tęskni w ten sam sposób. Przyznał w wiadomości, w odpowiedzi na zapewnienia Bruce’a o tęsknocie, że on też – ale przyjaciele też za sobą tęsknią.

Potrząsnął głową. Nie powinien o tym teraz myśleć. Przerzucił raport na drugą kupkę na biurku; będzie musiał do niego wrócić jutro, kiedy nie będzie tak rozproszony. Diana domagała się, aby każdy z Ligi go przeczytał, bo były tam informacje z przebiegu spotkania ONZ i podejścia do problemu ilości śmieci w oceanach, które wracały na powierzchnię – Atlantydzi w końcu stracili cierpliwość i zaczęli te śmieci wyrzucać na najbardziej zaludnione plaże świata. Byli skłonni transportować je przez wiele kilometrów tylko po to, aby pokazać wszystkim, co się dzieje na dnie.

I słusznie. Bruce jednego dnia kierował zespołem odpowiedzialnym za sprzątanie, więc doskonale widział, jaka była reakcja osób na plaży, kiedy nagle zbliżała się do nich fala śmieci. Niektórzy z plażowiczów pomagali potem w sprzątaniu – niektórzy wracali, inni pojawiali się, aby pomagać, nawet kiedy nie byli wcześniej na plaży.

Bruce spojrzał na zegarek. Było już po północy, więc powinien iść na patrol. Odsunął się od biurka, przeciągnął i zszedł do jaskini. Dwie godziny później siedział na dachu po powstrzymaniu napadu. Masował pierś, bo przyjął na nią cały magazynek w jedno i to samo miejsce. Przynajmniej wiedział, że nowy nylon balistyczny sprawdza się znakomicie.

— Ciężka noc?

Bruce podniósł głowę. Parę metrów wyżej dryfował Superman, spoglądając na niego ze zmarszczonym czołem.

— Jeszcze się nie skończyła — odpowiedział.

— Będziesz miał siniaka — oznajmił Clark, lądując obok na kratce zasłaniającej klimatyzację. Usiadł na niej na tyle wygodnie, ile mógł. Bruce zauważył, że wyprostował stopy jak baletnik. — Krew już się tam zbiera.

— To nie fair, że możesz zerkać pod mój kostium kiedy chcesz, a ja pod twój nie mogę — rzucił Bruce. Chwilę później przeklął się w myślach. Na szczęście Clark wywrócił oczami, po czym spojrzał w dół, ale się uśmiechnął. — To nie jedyny siniak, jaki będę dzisiaj miał — dodał Bruce, chcąc jakoś uratować sytuację.

— Innych nie zdobyłeś od postrzału — zauważył Clark.

— Nic mi nie będzie. Miałem gorsze — zapewnił go. — Wpadłeś pogadać?

Clark pokiwał głową.

— Nie mogłem spać — przyznał. — Polatałem po mieście, porozmawiałem z paroma osobami, a potem usłyszałem, że twoje serce bije zdecydowanie za szybko jak na sen, więc założyłem, że jesteś na patrolu. Poczekałem, aż będziesz sam.

Bruce był pewny, że kiedy Clark mówił „porozmawiałem z paroma osobami”, naprawdę miał na myśli rozmowę. Może parę zdjęć, ale raczej bez autografów. Był też zadowolony, że Clark nie wtrącił się w jego walkę, mimo że był jej świadkiem. Zdawał sobie sprawę, że gdyby Bruce miał zostać zraniony, wtedy Superman wkroczyłby bez zastanowienia, ale to nie było pierwsze czy drugie, czy nawet setne rodeo Bruce’a, więc doskonale wiedział, na co powinien uważać.

Ale jedna konkretna rzecz, którą powiedział Clark, nie chciała dać Bruce’owi spokoju…

— Moje serce bije inaczej niż innych ludzi?

Clark wzruszył ramionami.

— Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale tak jest. Każdy ma specyficzny dźwięk bicia serca.

— I zapamiętałeś mój? — Bruce poczuł rozlewające się po jego piersi ciepło.

— Też — odpowiedział Clark. Ciepło w piersi Bruce’a rozpłynęło się bez śladu.

— Czyje jeszcze?

— Na razie nauczyłem się mamy, twojego, Lois i Lexa.

Jakie doborowe towarzystwo, pomyślał Bruce. Ale potrafił zrozumieć to, dlaczego Clark wybrał akurat te osoby jako pierwsze. Najbliżsi i największy wróg.

Najbliżsi.

Clark zaliczał Bruce’a do swoich najbliższych.

Nagle całe wcześniejsze rozmyślania o tym, czy Clark tęskni za nim tak samo, czy myśli o nim, czy całkiem romans zniknął z ich związku – te wszystkie wątpliwości się ulotniły.

Podszedł do Clarka tak blisko, że ten musiał spojrzeć na niego w górę. Pochylił się i oparł czoło na ramieniu Clarka, mając świadomość, że umocnienia w kapturze Bruce’a nie będą mu przeszkadzać.

— Będziesz miał niedługo wolny wieczór? — zapytał cicho.

Clark uniósł dłoń i przyłożył ją do karku Bruce’a, trzymając go przy sobie. Wyciągnął szyję w górę, pozwalając Bruce’owi przysunąć do niej nos. Musiał założyć, że Bruce’owi było zimno – pogoda zaczynała dawać się we znaki, zima zbliżała się wielkimi krokami, a niektórzy mieli już wywieszone ozdoby świąteczne.

— Mogę przestawić parę spraw. Odezwałbym się później i dał ci znać?

— Mhm — mruknął Bruce. Odsunął się lekko i pocałował go w policzek, tuż przy ustach. Trzymał wargi przy jego skórze parę sekund dłużej, dlatego poczuł, kiedy Clark się uśmiechnął. — Jutro?

— Zadzwonię — obiecał Clark. Po chwili dodał: — Nie słyszę, żeby coś się działo, więc możesz już…

— Nie ma mowy — przerwał mu Bruce. — To, że w tej chwili nic się nie dzieje, nie znaczy, że później nic się nie stanie. Poza tym… — Odetchnął. Nie chciał tak od razu zarzucać, że Clark nie opanował jeszcze w pełni swojego słuchu, ale…

— Tak, tak, wiem — westchnął Clark. — Jeszcze dostrajam mój słuch. — Delikatnie odsunął Bruce’a i wyprostował się, ale nie stanął na ziemi. — Ja skorzystam z paru godzin snu. Zadzwonię jutro — zapewnił jeszcze raz.

Zanim odleciał, złapał między palce ucho na kapturze Bruce’a z drobnym uśmiechem i ścisnął je lekko. Bruce prychnął i wywrócił oczami.

— Leć już — mruknął, ale nie mógł powstrzymać uśmieszku, kiedy słyszał śmiech oddalającego się Clarka.

sss

Kiedy Lana wysiadła na przystanku niedaleko domu Ironsów, owinęła się szczelniej szalem. Musiała przestawić się z jeżdżenia taksówką, bo przyjeżdżała do Metropolis tak często, że jej portfel zaczynał to odczuwać. John nie mógł zaproponować jej podwózki za każdym razem, bo miał swoją pracę, więc jazda na dworzec byłaby bardzo stratna. Nie zaprosiła go do siebie, bo nie chciała, aby przypadkiem natknął się na Clarka. Nie wiedziałby oczywiście, że to Superman, ale Lana wolała nie ryzykować.

Chociaż chciała porozmawiać z Clarkiem, to jednak nigdy nie mogła go złapać. Conner i Mae – których poznała bardzo dobrze, odwiedzając Marthę tak często – opowiadali jej o różnych wypadkach, katastrofach i, oczywiście, plażach, które sprzątali, więc wiedziała, że Clark jest zajęty. Praca jako reporter i superbohater musiała go wykańczać.

Bardziej praca jako reporter, bo nie było go w Smallville od dawna.

Dzisiaj przyjechała do Johna nie jako osoba zainteresowana superbohaterskością jego bratanicy, tylko jako jego dziewczyna. Niespodziewana wizyta na pewno nie będzie Johnowi na rękę, ale Lana chciała zobaczyć, jak on na to zareaguje.

Zaczynało się między nimi robić naprawdę poważnie – a przynajmniej na tyle, że jeśli będzie chciała dalej z nim być, będzie musiała powiedzieć mu prawdę. Nie o tym, że Clark jest Supermanem, ale o tym, że Lana zna Supermana i jest z nim w kontakcie, i dlaczego w ogóle odezwała się do Johna na forum.

Znała siebie na tyle, że wiedziała, czego chce. Skoro zaczęła sprawdzać reakcje Johna na różne sytuacje, to chciała kontynuować ten związek. Miała jeszcze czas, ale musiała porozmawiać z Clarkiem wcześniej niż później.

Zatrzymała się. Od domu Ironsów dzieliło ją jeszcze dziesięć minut drogi, ale może powinna wrócić i udać się do Daily Planet? Odwróciła się na pięcie, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Było za zimno, a już była blisko swojego pierwotnego celu. Clark jej nie ucieknie, a nie musiała wszystkiego z nim ustalać teraz.

Zawróciła po raz kolejny i wyciągnęła telefon. Chciała napisać do Clarka, aby dał jej znać, kiedy będzie w Smallville – albo w ogóle kiedy będzie miał czas – ale zrezygnowała z tego. Jeśli wszystko z Johnem pójdzie dobrze, to będzie potem żałowała, że nie porozmawiała z Clarkiem wcześniej, ale jeśli pójdzie źle, to nie będzie musiała w ogóle tej rozmowy odbywać.

Ruszyła do przodu, chowając ręce do kieszeni. Przyspieszyła trochę; nie tylko przez zimno, ale także dlatego, że stęskniła się za Johnem, a nawet za Natashą. A może nawet uda jej się dzisiaj poznać nieuchwytną Traci?

Notes:

Stażysta Miguel pochodzi z komiksu Dial H for a Hero, który bardzo mocno polecam!

Chapter 27: Spędziłem noc z Supermanem

Notes:

Tytuł rozdziału żywcem ściągnięty z Supermana z 1978 roku z artykułu Lois ;)

Chapter Text

Minął kolejny tydzień, zanim Clark i Bruce byli w stanie umówić się na następną randkę. Zima już zagościła na dobre, święta zbliżały się wielkimi krokami, więc wszędzie było tłoczno i głośno. Na dodatek Clark tym razem był przekonany, że skoro powrócił do życia, to ludzie naprawdę zaczną go rozpoznawać jako Clarka Kenta. Nie chciał rozprawiać się z tym, póki nie omówią z Bruce’em, jak obaj chcą się zachować.

Czy Bruce Wayne, miliarder i filantrop, powinien umawiać się z Clarkiem Kentem, reporterem z małego miasteczka?

To mogło im zaszkodzić, bo im więcej uwagi było skupionej na ich prawdziwych tożsamościach, tym więcej trudności z ukrywaniem, co robią w pelerynach. Bruce miałby prościej – uwaga na nim była od zawsze, ale w połączeniu z Clarkiem może to zaszkodzić. Oczywiście Clark nie miał aż takiego doświadczenia w ukrywaniu się na widoku jak Bruce, więc może źle do tego wszystkiego podchodził… Dlatego musieli o tym porozmawiać.

Kiedy w końcu znaleźli czas dla siebie, Clark zaproponował, że zabierze Bruce’a do swojej fortecy. Bruce mógłby polecieć tam swoim batsamolotem bez problemu, obaj wiedzieli to bardzo dobrze, ale i tak zgodził się, aby Clark zabrał go tam osobiście.

Widząc jego entuzjastyczne zaciekawienie, kiedy przyglądał się fortecy najpierw z zewnątrz, a potem w środku, Clark upewnił się, że to było dobre posunięcie z jego strony.

— To wszystko rozrosło się ze statku? — zapytał Bruce.

— Rozrosło się i zakamuflowało — przyznał Clark. Forteca z zewnątrz wyglądała na górę lodową, ale w środku znajdowały się kryptonijskie wnętrza.

W głównym pomieszczeniu, wysokim i otwartym jak hol, znajdowała się lodowa rzeźba, która przedstawiała Jor-Ela i Larę Lor-Van, kryptonijskich rodziców Clarka, trzymających globus Kryptona nad głowami. Mimo że w środku była temperatura pokojowa, rzeźba się nie topiła.

— Nie masz rzeźby Jonathana? — zapytał Bruce, spoglądając wysoko w górę na twarze Jora i Lary.

— Tata jest zawsze ze mną — odpowiedział Clark. — A do mamy zawsze mogę zadzwonić.

Bruce pokiwał głową. Clark wiedział, że potrafił to zrozumieć, bo Thomas i Martha Wayne’owie mieli swoje wizerunki w jego domu, ale Alfred jeszcze nie, a Clark był pewny, że na takie miejsce zasłużył.

Jego gość poszedł dalej, nie przejmując się korytarzami i schodami, przyglądając się każdemu elementowi, mimo że większość z nich była pusta. Clark dryfował za nim; uśmiechał się lekko, pozwalając Bruce’owi na odkrywanie fortecy w swoim własnym tempie. Kiedy w końcu dotarli do pokoi, w których Clark spędzał czas, Bruce zaciekawił się jeszcze bardziej.

Kryptonijski komputer wyglądał bardzo nieporadnie w porównaniu do małych ziemskich komputerów, ale to były tylko pozory. Potrafił o wiele więcej, niż to, na co pozwala obecnie ludzka nauka. Oczywiście widać to było również po obecności Kelex, która odpowiadała na każde zadane przez Bruce’a pytanie; nawet na te, na które Clark znał odpowiedź, ale Kelex była szybsza.

W pewnym momencie Clark podryfował do sypialni i tam usiadł na łóżku z książką, bo skoro Bruce dogadywał się tak dobrze z Kelex, to nie chciał im przeszkadzać. Nie był za to zły, bo zdawał sobie sprawę, że wszystko, co kryptonijskie, było fascynujące – też miał taką reakcję, kiedy pierwszy raz się z tym wszystkim spotkał. Uśmiechnął się pod nosem, myśląc o tym, że Bruce’a naprawdę zajmowało wszystko, co kryptonijskie – w końcu był zainteresowany Clarkiem.

— Nie chciałem cię wygonić — powiedział od progu Bruce.

Clark spojrzał na niego i odłożył książkę.

— Nie wygoniłeś. Rozumiem, że to wszystko jest ciekawe i interesujące. Nie chciałem ci przerywać.

— Ty jesteś ciekawszy i o wiele bardziej interesujący. — Bruce wszedł do pokoju i podszedł do łóżka, nie odrywając wzroku od Clarka. Usiadł na materacu. — Mogę?

— Możesz. — Clark pokiwał głową i przesunął się dalej, na środek łóżka. Przyłożył więcej poduszek za swoimi plecami, a poprzednie zostawił Bruce’owi. — I mówisz tak tylko, bo chcesz się podlizać — dodał i dał mu kuksańca, kiedy Bruce usiadł obok.

— A działa? — zapytał lekko Bruce, pochylając się lekko w jego stronę.

— Hm. — Clark spojrzał na niego z taką miną, jakby musiał wielce zastanowić się nad odpowiedzią. Usta Bruce’a drgnęły, ale poza tym nie ruszał się i czekał na jego odpowiedź. — Może.

— Dużo czasu tutaj spędzasz? — zapytał Bruce, kończąc z flirtowaniem, chociaż chwycił rękę Clarka i położył sobie na kolanach. Podczas rozmowy to ją głaskał, to splatał razem ich palce, a od czasu do czasu nawet przykładał ją do ust i składał na wierzchu jego dłoni pojedyncze pocałunki, kiedy Clark opowiadał dłuższą historię.

Mimo że spędzili wieczór na łóżku, żaden z nich nie nalegał na nic więcej niż to, co robili wcześniej – i to sam Clark przesunął się tak, aby móc wygodnie pocałować Bruce’a.

I nie przestawać go całować.

W pewnym momencie zaczął się zastanawiać, czy chce usiąść Bruce’owi na kolanach, aby było im jeszcze wygodniej, ale ostatecznie przerwał pocałunki w ogóle, kiedy w jego głowie zaczął się robić coraz większy mętlik. Bruce pogłaskał go po policzku i przyglądał mu się tak, jakby chciał zapytać, o co chodzi, ale jednak milczał. Clark cmoknął go w polik i odchylił się, znowu opierając o poduszki. Musiał złapać oddech i uspokoić myśli, co na szczęście Bruce zrozumiał, bo nie nalegał. Ponownie chwycił dłoń Clarka, ale tym razem Clark nie pozwolił mu jej zabrać, tylko przytrzymał rękę Bruce’a na swoich kolanach. To tym bardziej powiedziało mu, że z Clarkiem i z nimi wszystko w porządku.

Rozmawiali; Clark opowiedział Bruce’owi o historii Kryptona, a w zamian poznał więcej faktów z przeszłości Bruce’a o jego treningu i podróży po świecie. Clark poznał wiele z tych lokalizacji, kiedy latał dookoła świata z powodu różnych katastrof – albo gdy chciał zobaczyć ładne widoki – ale przyjemnie było usłyszeć o nich z ust kogoś, kto nie był w stanie doświadczyć tego wszystkiego w taki sam sposób.

— Powinienem wracać — odezwał się w końcu Bruce. Usiadł prosto i się przeciągnął. — Już późno.

— Skąd wiesz?

Bruce spojrzał na niego z uniesioną brwią.

— Kelex, która godzina jest w Gotham? — zapytał, zamiast odpowiedzieć Clarkowi.

— Dochodzi północ — odparła Kelex.

To nadal nie tłumaczyło, skąd Bruce wiedział, tylko że miał rację. Clark wywrócił oczami i również usiadł prosto. Bruce już zszedł z materaca i sięgał po swoje buty, ale Clark pochylił się i położył rękę na jego ramieniu.

— Będziesz szedł na patrol? — zapytał.

— Nie dzisiaj. — Bruce pokręcił głową. — Muszę być rano w posiadłości.

— To może… chciałbyś zostać?

Bruce wyprostował się jak struna. Odwrócił głowę do tyłu, w stronę Clarka.

— Zostać? Tutaj? — upewnił się.

— Tak. Jeśli chcesz, Kelex może przygotować drugi pokój — zaproponował Clark. — Ale jeśli nie miałbyś nic przeciwko, mógłbyś też zostać tutaj. Ze mną.

Bruce ostro wciągnął powietrze.

— Co dokładnie proponujesz, Clark?

Ach, no tak, Clark nie sprecyzował, o co mu chodziło, a zapraszanie Bruce’a do swojego łóżka było niejednoznaczne. Mimo to uśmiechnął się i pocałował Bruce’a w ramię.

— Spanie. Obok siebie. Albo jak będzie wygodniej. Ale razem — odpowiedział.

— Jak będzie wygodniej? — powtórzył Bruce. — Czyli jeśli nie będę mógł zasnąć, jeśli nie będziesz pół metra ode mnie? — dopytał.

— Albo jeśli będziesz musiał używać mnie jako poduszki. Lub na odwrót — dodał Clark, ściskając Bruce’a za biceps, jakby chciał pokazać, że z chęcią by się na nim ułożył do snu. Bruce wyraźnie przełknął, ale skinął głową. Uśmiech Clarka się poszerzył. Wzleciał nad łóżko, aby z niego zejść. — Znajdę nam coś do spania — oznajmił i wyleciał z pokoju, dając Bruce’owi chwilę w samotności, na ogarnięcie się po tym, jak Clark pośrednio przyznał, że sypia nago, kiedy jest sam.

sss

Przez cały ranek Bruce nie działał optymalnie. Powinien skupić się na tym, co omawiali Victor i Barry odnośnie sal treningowych, ale sporą część jego myśli zajmowała w dalszym ciągu pobudka w fortecy Clarka.

Kiedy się obudził, zauważył od razu kilka rzeczy. Był na plecach, a Clark w połowie leżał na nim. Bruce miał odwróconą od niego głowę, więc tylko czuł włosy Clarka przy uchu, a jego oddech pod obojczykiem. Jedną ręką obejmował Clarka pod pachą, ale drugą… otworzył oko – tak, dobrze czuł, trzymał drugą rękę na poduszce przy głowie, a palce jego dłoni były splecione z palcami Clarka. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie Clark ma swoją drugą rękę, bo musiał ją trzymać albo pod sobą, albo wygiętą pod dziwnym kątem za sobą.

Za to doskonale wiedział i czuł, gdzie Clark trzymał swoje nogi. Jedną przerzucił tak, że wsunął kolano między uda Bruce’a, a drugą lekko owinął w łydce dookoła nogi Bruce’a. To ta pierwsza sprawiła, że Bruce zaczął się rozbudzać coraz bardziej – gdy wziął głębszy oddech, ruszył trochę nimi oboma, przez co wyraźnie poczuł ocierające się biodro Clarka o jego erekcję.

Dawno nie miał takiej niespodzianki. Nie tylko w postaci chętnego ciała leżącego na nim – bo poranna erekcja Clarka też wbijała się w jego miednicę, doskonale pokazując, jaki był chętny – ale także w reakcji swojego ciała. Miał swoje lata, popijał leki alkoholem, więc nie spodziewał się, że coś takiego jeszcze kiedykolwiek może mu się przytrafić – a jednak.

Wiele dałby za to, aby móc rozkoszować się tym uczuciem jeszcze dłużej, ale naprawdę musiał wracać. Obrócił głowę i pocałował Clarka w brew, a potem obrócił ich obu tak, że zawisł nad nim. Uśmiechnął się na wykrzywioną twarz Clarka, spoglądającego na niego ze skonsternowaniem.

— Naprawdę muszę wrócić do Gotham — powiedział Bruce.

— Godzina? — mruknął Clark, pocierając łydkę o jego nogę.

— Piąta dwadzieścia dwie — odparła Kelex.

Clark westchnął głęboko i puścił Bruce’a, który pocałował go w czoło jeszcze raz i wstał.

— Nie zasypiaj ponownie — poprosił Bruce, zanim zniknął w łazience.

Nie brał prysznica, tylko przemył twarz. Ubrał się we wczorajsze ubrania i wyszedł z powrotem do sypialni, mając nadzieję, że zobaczy jeszcze Clarka rozkosznie niewyspanego, ale Kryptonijczyk był już w kostiumie i nawet podał Bruce’owi kawę. Ze Starbucksa.

Teraz, kiedy Bruce pił porządną kawę i słuchał, jak Victor proponuje wdrożenie nie do końca znanej, a w związku z tym zupełnie niesprawdzonej technologii do miejsca, które miałoby być ich bazą, bardzo powoli łączył fakty, bo jego mózg pracował bardziej na zapamiętaniu każdej sekundy poranka z Clarkiem niż na tym, nad czym powinien. Dlatego to Barry kłócił się z Victorem, że takie posunięcie nie byłoby dobre, głównie przez względy bezpieczeństwa.

Kiedy poczuł krótkie wibracje telefonu, Bruce nie sięgnął po niego od razu, ale kiedy nie ustały od razu, domyślił się, że ktoś się do niego dobija, wysyłając kilka wiadomości na raz. Odstawił kubek i wyciągnął komórkę. Zobaczył kilka wiadomości od Clarka.

Farm Boy 🌾
>Widzę, że nadal macie posiedzenie
>Wszystko w porządku? Nie wyglądasz, jakbyś dobrze spędził noc
>Będę wiedział, żeby na przyszłość nie brać Cię na noc

Ach, Bruce miał parę spraw do wyjaśnienia z Clarkiem. Odchylił się na oparcie i po upewnieniu się, że Victor i Barry nadal zawzięcie dyskutują, zaczął odpisywać.

Ty
>Możesz wlecieć, nie mówimy o niczym tajnym. Spałem bardzo dobrze. Spałem tak dobrze, że żałuję, że rano musiałem tak szybko się wyprosić, a teraz cały czas myślę o tobie, więc nie mogę się skupić.

Farm Boy 🌾
>Nie chcę wam przeszkadzać, bo nie mam nic do dodania w temacie, przylecę później

Bruce uniósł brwi i wywrócił oczami. Nie mógł być pewny, że Clark to widział, ale coś mu mówiło, że Clark podleciał do Wayne Manor z takiej strony, z której mógł widzieć Bruce’a. Myślał, że jego domysły potwierdziły się, kiedy dostał kolejną wiadomość, ale jej treść nieco go zaskoczyła.

Farm Boy 🌾
>A o czym konkretnie myślisz? :) O tym, co byś zrobił rano, jakbyś miał więcej czasu?

Clark poprosił Bruce’a o czas dla siebie, aby poskładał się emocjonalnie do kupy i znalazł w sobie uczucia do niego. Bruce zakładał, że powoli już się one w Clarku rodzą, skoro tyle czasu spędzają na pocałunkach, a wczorajsza noc i dzisiejszy ranek tylko go w tym upewniły – platoniczni znajomi nie kładą się spać i nie budzą w takiej pozycji, jak oni. Mógł z Clarkiem flirtować, ale nie chciał przekraczać pewnej granicy. Może teraz warto wysunąć za nią palec, kiedy nie są twarzą w twarz.

Ty
>Gdybym miał więcej czasu, a Ty byłbyś chętny, odwdzięczyłbym się za to obciąganie na polu. Myślę o tym, że to pierwszy raz, kiedy zrobiłeś się przy mnie twardy i zastanawiam się, czy to pierwszy raz dla Ciebie, czy może wcześniej myślałeś o mnie chociażby pod prysznicem, albo byłeś ze mną w swoich snach. Zajmujesz wiele moich myśli, Clark. A teraz spadaj, bo muszę zakończyć tę naradę i sam pójść pod prysznic z myślami o Tobie.

Być może było to zbyt śmiałe posunięcie… Może Bruce przesadził. Ale wysłał tę wiadomość bez skruchy, bo Clark na pewno wiedział, co do niego czuje, ale może potrzebował przypomnienia, co robi z Bruce’em, kiedy zadaje takie pytania, kiedy flirtuje, kiedy się przymila.

Po dłuższej chwili otrzymał od Clarka bardzo krótką odpowiedź.

Farm Boy 🌾
>:*

Chapter 28: Bohaterowie Filadelfii

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

To Tim jako pierwszy dowiedział się o nowym superbohaterze Filadelfii. Pokazał Bruce’owi kanał youtube’owy, na który ktoś z wyraźnie dziecięcym głosem wrzucał nagrania przedstawiające mężczyznę w czerwonym stroju, białej pelerynie, złotych butach i dodatkach, a także świecącej błyskawicy na piersi. A później pojawiło się więcej osób w podobnych strojach z błyskawicą, już w telewizji – widać było, że należą do jednej grupy, bo poza kolorystyką różnili się tylko drobiazgami.

Bruce nawet nie zdążył przekazać tych informacji Clarkowi, bo Tim podzielił się filmikami z Konem, a ten rozniósł je dalej, udostępniając je na swoim twitterze i pokazując domostwu w Smallville, a stąd już było niedaleko do Clarka. Jako że tworząc Halę Sprawiedliwości, chcieli połączyć siły, Clark zdecydował, że to Superman mógłby polecieć do Filadelfii i sprawdzić, czy natknie się na tych bohaterów.

Nie musiał długo czekać na trop. Dzięki swojemu słuchowi znalazł włamanie i dowiedział się też, że złodzieje zostali już złapani. Pojawił się w pobliżu muzeum sztuki wraz z nadjeżdżającymi radiowozami, gdy z budynku właśnie wychodzili… czerwony bohater razem z zielonym, obaj uśmiechnięci i trzymający związanych rabusiów. Wymienili z policjantami parę słów, a potem pomachali im, kiedy unieśli się w górę – czy też czerwony zaczął lecieć, trzymając przedramię zielonego. Clark poczekał, aż oddalili się trochę od muzeum, po czym podleciał do nich.

— Mogę wam pokazać bezpieczniejszy i łatwiejszy sposób latania z kimś — odezwał się, zrównawszy się z czerwonym.

— Kurczę blade! — wrzasnął czerwony, prawie upuszczając zielonego, czym udowodnił Clarkowi rację. — Superman?!

— Tak — odparł Clark. Myślałby kto, że już nie ma na świecie osoby, która wątpi w jego istnienie, a jednak. — A wy to…? — zapytał, ale nie usłyszał odpowiedzi.

— Superman! — zawołał czerwony po raz kolejny. — Wow. Nie wierzę. Kurczę blade, jesteś Supermanem. Freddy się zesra, że go tu nie ma, co nie, Pedro?

Cóż, przynajmniej Clark znał imię zielonego. Podleciał do niego, wyciągając rękę.

— Pedro, tak? — Poczekał, aż mężczyzna przytaknie głową. — Mogę cię złapać? — Pedro po raz kolejny pokiwał głową. Clark objął go w pasie i uniósł stopę tak, aby Pedro oparł o nią swoją. — Ręka na moje barki.

Pedro posłuchał. Nadal się nie odezwał, tylko wpatrywał się w Clarka szeroko otwartymi oczami i lekko uchylonymi ustami. Nie wyglądał, jakby nie dowierzał w istnienie Supermana, ale najwyraźniej samo przebywanie w jego towarzystwie spowodowało, że odebrało Pedrowi mowę.

Superman — westchnął czerwony, podlatując przed Clarka i Pedro. — Wow. Jestem Billy — oznajmił z szerokim uśmiechem.

— Hej, Billy — przywitał się Clark. — Jak szybko umiesz latać?

Billy wypiął pierś do przodu.

Bardzo.

Clark zacisnął ramię wokół pasa Pedro. Usłyszał, jak zielony na to ostro wciągnął powietrze i lekko się spiął, ale to tylko pomoże Clarkowi.

— To dogoń mnie na Czomolungmie — rzucił i ruszył prędko do przodu, jednak musiał zwolnić nad wodą, kiedy usłyszał wołanie Billy’ego:

Gdzie?!

— Mount Everest — powtórzył, kiedy czerwony ich dogonił. — Himalaje?

— A, no! To wiem! — rzucił Billy i odwrócił się… w stronę północy. Clark szybko złapał go za pelerynę.

— Nie w tę stronę — powiedział.

— Może lećmy razem — zaproponował Pedro. Odezwał się po raz pierwszy, więc Clark posłał mu uśmiech i ze zdumieniem zobaczył, że pod zarostem mężczyzny pojawił się rumieniec. Czyżby się… wstydził? Ale czego?

— Dobry pomysł — zgodził się z nim Clark. Zwolnił trochę swój lot, aby mieć pewność, że Billy za nim nadąża, ale i tak lecieli w tempie, które uniemożliwiało rozmowę.

Kiedy wylądowali, Clark przytrzymał Pedro przy sobie trochę dłużej, aby mężczyzna nie upadł.

— Dzięki — rzucił Pedro, odchodząc o krok, ale nie spuszczając z Clarka wzroku, mimo że znajdowali się na najwyższej górze świata. Może już ją widział.

— Ale ekstra — oznajmił Billy, rozglądając się dookoła. — Wyżej się wejść nie da, nie?

— Wejść nie — zgodził się Clark. — Ale możemy wyżej polecieć.

— No, niby tak. Ach, Freddy będzie wkurzony, że go nie zabraliśmy.

— Freddy to wasz… znajomy? — zapytał Clark. — Ten szary czy niebieski?

Billy wylądował obok Pedro i spojrzeli na siebie.

— To trochę bardziej skomplikowane — powiedział Billy. — Freddy to ten niebieski, co lata. Ale… no… To nasz brat.

Pedro uniósł brodę w górę, jakby oczekiwał od Clarka komentarza na temat tego, że latynos i biały są braćmi. Ale jeśli ktoś znał dobierane, adoptowane rodziny, to tą osobą był właśnie Clark.

— Cała wasza szóstka jest rodziną? — zapytał zaciekawiony.

Billy skrzyżował ręce na piersi i znowu zerknął na Pedro. Ten z kolei potarł kark ręką i wzruszył ramionami.

— Już mu zdradziłeś nasze imiona — powiedział, jakby odpowiadał na niezadane pytanie Billy’ego. — A to Superman. Jak nie możemy mu powiedzieć, to komu?

— Tja. — Billy westchnął. — Gdyby Mary tu była…

— To by ci nagadała, że nie myślisz, zanim coś powiesz. — Pedro przycisnął palce do nasady nosa. — Okej. Supermanie, możesz się odsunąć?

Clark posłusznie zrobił krok do tyłu, chowając ręce za siebie. Kącik ust mu drgnął, kiedy Billy wygonił go rękoma jeszcze dalej, więc zrobił dodatkowe dwa kroki.

Wtedy obaj mężczyźni spojrzeli na siebie, wzięli głęboki oddech i krzyknęli jedno słowo:

— Shazam!

Huknęło.

Piorun na Himalajach to zły pomysł, ale Clark nie mógł się teraz tym przejmować. Przed jego oczami stali dwaj chłopcy, którzy ledwo co weszli w lata nastoletnie. Pedro schował ręce w kieszeni i skulił się, patrząc w dół, ale Billy za to trzymał zaciśnięte pięści i patrzył prosto na Clarka.

— … Kto wam to zrobił? — zapytał Clark. Oddychał ciężej, bo próbował się uspokoić. To były jeszcze dzieci. Nie powinny przejmować się takimi sprawami, nie w tym wieku. Powinni chodzić do szkoły, bawić się z przyjaciółmi i spać w nocy. Ich największym zmartwieniem powinno być to, kto w kim się durzy, a nie to, komu trzeba uratować życie.

Na żadnym chłopcu nie powinna ciążyć odpowiedzialność za świat.

Na Robinów, Tima i Kona zareagował inaczej, bo to były inne sytuacje. Robini byli szkoleni, Tim w tym momencie trenował, sam Clark nie puścił Kona ot tak w świat. Kon był już prawie niezniszczalny, a Robini wychodzili z Batmanem, ale te dzieci? Nikt dorosły się nimi nie opiekował.

— Taki stary jeden czarodziej porwał mnie z metra i dał mi moce — zaczął Billy. Założył ręce za głowę. — Mówił o rodzinie, o tronach braci i sióstr, więc jak ten cały Sivana zaatakował, to podzieliłem się mocami z braćmi i siostrami.

Za to wszystko odpowiadał jakiś stary czarodziej?

— Zabierz mnie do niego — zarządził Clark. Zaraz jednak skrzywił się trochę, kiedy jego ton spowodował, że Pedro skulił się w sobie bardziej, a Billy z kolei skrzyżował buntowniczo ręce na piersi.

— Nie mogę — odpowiedział chłopak. — Staruszek dał mi swoje moce i się rozpadł ze starości.

Clark odetchnął głęboko. Przeczesał włosy dłonią, przyglądając się dzieciakom. Kiedy peleryna zaplątała mu się wokół nóg, syknął cicho.

— Możecie się… przemienić. Na pewno jest tak wam zimno.

— Shazam — powiedział od razu Pedro, przywołując piorun. Znowu zamienił się w zielonego superbohatera i stanął luźniej; jego kulenie się chociaż trochę wynikało z zimna, a nie ze strachu przed Clarkiem. Przyjął to z ulgą.

Billy z kolei kopnął śnieg, na którym stał, i dumnie nie przywoływał swojego pioruna. Jak zmarznie, to przełknie dumę, albo Clark mu pomoże się rozgrzać.

— Czy ktoś dorosły o was wie? — dopytywał.

— Nasza siostra, Mary, ma osiemnaście lat — odpowiedział Pedro.

Clark zwęził usta.

— Jest najstarsza?

Pedro pokiwał głową.

— Potem jestem ja. Mam szesnaście lat — przyznał.

— Kurczę blade, nie musisz mu wszystkiego mówić — mruknął Billy. Już zacisnął ręce mocniej wokół siebie.

— Czy ktoś spoza waszego rodzeństwa wie? — Pokręcili głowami. Clark wyciągnął telefon. — Zapiszcie sobie mój numer, żebyście mieli do kogo się zwrócić w razie potrzeby. — Pedro zaczął macać się po biodrach, bo zapomniał, że w tej postaci nie ma kieszeni. Billy drżącymi palcami podał Supermanowi komórkę. Clark zapisał w niej szybko swój numer i zadzwonił do siebie, aby mieć też z nimi kontakt. Oddał Billy’emu telefon i z satysfakcją usłyszał „Shazam!”, zwiastujące, że dzieciak poszedł po rozum do głowy i jednak nie chciał zamarznąć. — Odprowadzę was do Filadelfii. Billy, widziałeś, jak niosłem Pedro? Spróbujesz?

— Nie — odezwał się Pedro. Spojrzeli na niego, a on od razu zerknął w dół. — To znaczy, wtedy nie patrzył dokładnie, plus nie będę się czuł do końca bezpiecznie, lecąc z nim nad wodą?

— Dobrze, to polecę z tobą — zgodził się Clark. Pedro od razu znalazł się u jego boku. — Billy, ucz się.

— Jasne, jasne — mruknął Billy, ale przyglądał się, jak Clark chwyta jego brata. — A tak w ogóle — podjął po chwili — to byłoby fajnie, jakbyś miał czas, aby zrobić dla mnie jedną rzecz.

Clark uniósł się z Pedro i powoli ruszył z powrotem do Stanów, tym razem przez Pacyfik. Nie mógł za szybko lecieć, jeśli chcieli rozmawiać.

— Jaką rzecz?

— Taką naprawdę małą. Taką tyci-tyci. Nawet nie zauważysz. No, zauważysz, ale ja bardzo proszę.

Kiedy Billy przedstawił mu swoją prośbę, to Clark nie był pewny, czy dzieciak żartuje, czy nie, ale potem wyjaśnił, dlaczego o to prosi, więc Clark nie mógł odmówić.

sss

Lanie w końcu udało dostać się na to piętro Daily Planet, gdzie pracowali reporterzy. Od razu zobaczyła Lois Lane – pamiętała ją z pogrzebu. Wtedy była blada, co uwydatniały czarne ubrania, włosy spięte, ale zmierzwione wiatrem. Teraz? Teraz Lois wyglądała wspaniale. Zdrowie rumieńce, rozpuszczone włosy, skupienie na twarzy, elegancka garsonka. Nic dziwnego, że Clark był w niej zakochany, pomyślała z westchnieniem.

A skoro mowa o Clarku…

Rozejrzała się, ale nie zobaczyła go nigdzie. Była pewna, że tuż przed przerwą na lunch uda jej się go złapać i porozmawiać, ale albo nie było go w pracy, albo wyszedł i się z nią minął.

— Lana?

Odwróciła się w stronę wołającej ją Lois. Pomachała jej z lekkim uśmiechem, na co Lois odwróciła się do komputera, szybko napisała parę słów, po czym wstała i podeszła do niej.

— Cześć — przywitała się Lana. Zdziwiła się lekko, kiedy Lois ją objęła, ale również ją uścisnęła.

— Clark nie wspominał, że przyjdziesz?

— Chciałam go porwać na lunch, bo mam do niego sprawę. Jest dzisiaj w ogóle?

Usta Lois wygięły się w uśmiechu.

— Chodź ze mną — powiedziała. Chwyciła Lanę pod rękę i zaczęła ją ciągnąć za newsroom, do jednego z zabudowanych pokoi. Na miejscu zasłoniła okna od wewnątrz i wyciągnęła telefon, otwierając twittera. — Zaraz zobaczysz.

Lois usiadła na jednym z krzeseł i weszła w tag #Superman. Lana usiadła obok i posłusznie wpatrywała się w telefon, kiedy Lois odświeżała tag.

— Co u ciebie? — zapytała Lana, nie chcąc czekać w ciszy. — Nadal umawiasz się z Dianą?

Lois posłała Lanie szeroki uśmiech, jednak coś w nim wyglądało na nieszczere.

— Tak. Mamy swoje wzloty i upadki, teraz jesteśmy w upadku, ale to nic, czego nie można naprawić. A co u ciebie?

Lana nie chciała drążyć tematu, ale…

— Mam nadzieję, że wzlecicie znowu jak najszybciej — rzuciła. — I zostaniecie wysoko.

— Dzięki. — Uśmiech Lois zmalał, ale też stał się bardziej szczery.

— Znalazłam kogoś — przyznała Lana. — I wydaje mi się, że to może być coś naprawdę… Że to może być to.

— Gratulacje! Kto to? Znam tę osobę?

— Chyba nie. John Irons?

Lois przekrzywiła głowę, a potem nią pokręciła.

— Nie, nic mi nie świta.

— W każdym razie, muszę porozmawiać z Clarkiem, zanim wejdę głębiej w ten związek — przyznała Lana.

Mina Lois nie wróżyła niczego dobrego.

— Dlaczego? — zapytała reporterka, całkowicie zapominając o telefonie w rękach. — Nadal coś do niego czujesz? Jeśli tak, to jedna rozmowa nie zamknie tego rozdziału w twoim życiu.

Lana wiedziała, że Lois na pewno mówi z doświadczenia – ale Lana przeżyła to samo. Uśmiechnęła się smutno do Lois.

— Żadna z nas nie zapomni Clarka — oznajmiła. Lois skinęła głową. — I nadal go kochamy. Ale nie, nie jestem w nim zakochana. Nie byłam, kiedy był z tobą, nie jestem teraz, kiedy jest jeszcze singlem. Nie, muszę… To dotyczy Supermana.

— Teraz jestem jeszcze bardziej zaintrygowana — rzuciła Lois.

— To nie mój sekret, żeby się nim dzielić — odpowiedziała Lana z uśmiechem. Zerknęła na ekran komórki i uniosła brwi, widząc powiadomienie o ponad setce nowych tweetów w tagu. — Co to?

Lois od razu odświeżyła twittera. Były na nim zdjęcia i filmiki Supermana i czerwonego bohatera z Filadelfii… ze stołówki szkolnej?

— Co on…?

— Zaprosili go, to poszedł — prychnęła Lois. — Ciekawi mnie, jak to przyjmie Batman. — Zrobiła zrzut ekranu i otworzyła wiadomości, ale dalej odsunęła telefon, aby Lana nie widziała, komu tego screena wysyła. — W każdym razie jeśli poczekasz, może za pół godziny Clark wróci.

Lana spojrzała na zegarek. Nie miała tyle czasu.

— Następnym razem — powiedziała i wstała. — Muszę lecieć.

Lois odprowadziła ją do drzwi.

— Powodzenia.

— Tobie również — odparła Lana, idąc przez newsroom do windy.

Następnym razem.

Notes:

Kolejny film DCEU wprowadzony! :3 Shazam to naprawdę przyjemny film i śmieję się, że jeden z najlepszych ze Supermanem :D

Pedro ma crusha na Supku, bo we filmie był kodowany na geja, więc dla mnie logiczne, że każdy kto lubi mężczyzn, miałby crusha na Supku. Amen.

Część konfrontacji na Czomolungmie ściągnięta z komiksu Superman/Shazam: First Thunder, który naprawdę mocno polecam.

Chapter 29: Hej! Ja tu skaczę!

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Dopiero pod wieczór Clark opuścił Filadelfię i wrócił do Metropolis. Dzieciaki były bardzo chętne, aby go poznać – zwłaszcza Freddy – chciały porozmawiać – zwłaszcza Freddy – i posłuchać jego historii – zwłaszcza Freddy. Clark nie miał tyle uwagi skupionej na sobie od… Hm, nigdy nie miał. Zainteresowanie Bruce’a było bliskie temu doświadczeniu, ale jednak Bruce był jeden, a dzieciaków była szóstka.

Największe uściski na pożegnanie dostał od Freddy’ego – co nie było zaskakujące – i od Pedro, co trochę go zdziwiło, bo chłopak odzywał się najmniej. Kiedy odlatywał, słyszał, jak Mary mówi do brata:

— Pedro, wiesz, że nie musisz się bać niczego nam wyznać, prawda?

Przez całą drogę powrotną myślał o tych słowach i kiedy w końcu zaczął podejrzewać, dlaczego Pedro był taki wylewny, nie wiedział, co o tym myśleć. Co innego kiedy dorosły facet jest w nim zakochany, jak Bruce, a co innego żyć ze świadomością, że durzy się w nim szesnastolatek. Wolał tego nie wiedzieć, ale skoro już wie, to nie musiał o tym rozmyślać. Zaczynał rozumieć, jak czują się celebryci z nastoletnimi fankami i fanami.

Potrząsnął głową i skupił się na tym, co się dzieje w Metropolis; i w porę, bo akurat ktoś właśnie upadał z budynku. Miał szczęście, że Superman był w pobliżu. Clark zazwyczaj nie był w stanie takich ludzi uratować, jeśli nie krzyczeli. Lecąc w stronę skoczka, zastanawiał się: czy sam wyskoczył, czy został wypchnięty? Będzie mógł Clarkowi to powiedzieć, jak wylądują, bo upadał już z prędkością graniczną. Clark musiał wyrównać swoją prędkość z jego, bo inaczej zabiłby go, gdyby go złapał.

— Spokojnie, przyjacielu. — Udało mu się chwycić nogę mężczyzny za kostkę. — Mam cię.

Ej! — krzyknął z oburzeniem… znajomy głos? — Ja tu skaczę!

Clark uniósł mężczyznę wyżej.

Dick?!

To rzeczywiście był Dick Grayson. Spoglądał na Clarka do góry nogami, uśmiechając się szeroko zza maski domino. Miał skrzyżowane ręce na piersi i wydawało się, że kompletnie nie przejmował się swoją zwisającą pozycją.

Miał na sobie całkiem nowy strój – cały czarny, oprócz niebieskiego wzoru na piersi i plecach, który łączył się na ramionach i przechodził po nich w dół ręki aż do dłoni, gdzie kończył się na środkowym i serdecznym palcu.

Clark chwycił go pewniej, łapiąc go pod kolanami i w pasie. Dick bez problemu przerzucił rękę przez jego bark i złapał pelerynę z tyłu.

— Myślałem, że jesteś samobójcą — przyznał Clark.

— Mogłeś się pomylić, Supermanie — oznajmił Dick, wzruszając ramionami. — Możesz mnie już odstawić, bo nie chcę być kolejną Lois.

— Hm — mruknął Clark, ale posłusznie poleciał z nim na najbliższy dach. Dick wyskoczył z jego ramion zanim jeszcze wylądowali. Wolał nie pytać, czy Dick naprawdę nie wie o tym, że między nim a Lois już wszystko skończone, a teraz Clark zbliża się do Bruce’a. To nie on powinien mu to ogłosić, więc zamiast tego zapytał o oczywiste: — Wracasz do zamaskowanej działalności?

— Ano — potwierdził Dick, bujając się na stopach. Nie patrzył na Clarka, tylko na miasto, a konkretniej: w stronę Gotham. — Przemówiła do mnie ta historia o Nightwingu — dodał. — Więc postanowiłem, że skoro nie jestem już Robinem, to mogę być kimś innym. Nightwingiem właśnie. — Zerknął kątem oka na Clarka. — Nie masz nic przeciwko takiemu zawłaszczaniu kryptonijskiej kultury przeze mnie?

Clark prychnął i wywrócił oczami.

— Nie jestem raczej jego awatarem, ty również, więc póki Nightwing i Flamebird się nie znajdą, to myślę, że nie masz co się przejmować.

— A jak się znajdą? — zapytał Dick.

A jak się znajdą… pomyślał Clark, to będzie znaczyło, że Krypton jest w potrzebie. Że istnieje więcej Kryptonijczyków. Że nie jestem sam.

— To będzie dwóch Nightwingów — odpowiedział na głos. — Patrolujesz miasto? — zmienił temat.

— Też — rzucił Dick, rozpoznając zmianę tematu, ale nie czepiając się jej. — Głównie sprawdzam, co robi Intergang, bo siedzą za cicho.

— Intergang…?

Dick spojrzał na niego z oburzeniem.

— Nie kojarzysz Intergangu? Musisz się douczyć o nich, wiesz? Wszystko, co się dzieje nielegalnie w Metropolis, ma z nimi powiązania. Nikłe, nie zawsze bezpośrednie, ale ma.

Clark tego nie wiedział. Zapamiętał, aby zapytać Lois, co o nich wie, bo to ona zazwyczaj wiedziała takie właśnie rzeczy o tym mieście.

— Będziesz potrzebował pomocy? — zapytał.

— Ach, nie, na razie tylko ich szpieguję. — Dick machnął ręką. — Ale jakby co, to cię zawołam. Nie wiem, co mogę zaproponować w zamian.

Na początku Clark chciał zaprotestować – nie potrzebował niczego od Dicka. Ale ostatecznie jednak powiedział:

— Informuj mnie o swoich postępach, jeśli coś większego się wydarzy lub będzie planowane i to odkryjesz.

— Jasne, możemy się tak umówić — odparł Dick. Patrzył na Clarka z uśmieszkiem, jakby zdał sobie sprawę, że Clark specjalnie poprosił o informacje, mimo że nie będą mu one potrzebne, póki nie będzie musiał ingerować. — To co, mogę skakać? Nie będziesz mnie łapał?

— Postaram się — odparł Clark. — Ale jakby co, to krzycz.

Dick zasalutował żartobliwie i zeskoczył z dachu. Clark przez chwilę śledził go swoim rentgenowskim wzrokiem, a kiedy upewnił się, że wszystko z drugim mężczyzną w porządku, uniósł się i poleciał do mieszkania.

W ten wieczór chciał po prostu się położyć.

Gdy wyszedł z łazienki, zobaczył jedno nieodebrane połączenie i wiadomość od Bruce’a:

B
>Nic pilnego. Dobranoc.

Clark uśmiechnął się i wszedł pod kołdrę. Ułożył się wygodnie i oddzwonił.

— Myślałem, że już śpisz — przywitał go Bruce.

— Skąd wiedziałeś, że nie latam po świecie?

— Bo GPS, który umieściłem w twoim telefonie, pokazał mi, że od pół godziny jesteś w domu.

Clark zaśmiał się lekko. Nawet nie był zły na Bruce’a za takie śledzenie. W końcu on sam miał możliwość sprawdzenia, gdzie Bruce jest w każdym momencie, a jego sposób był niezawodny – Clark śledził samego Bruce’a, a nie urządzenie, które przy sobie nosił.

Coś innego przykuło jego uwagę.

— Skąd wiesz, gdzie mieszkam? Nie podawałem ci adresu.

— … To adres, do którego najczęściej znikasz w nocy.

— Uwierzyłbym w to wyjaśnienie, gdyby nie fakt, że zawahałeś się przed odpowiedzią.

Bruce odetchnął. Clark usłyszał skrzypienie jego fotela.

— Jestem właścicielem całego budynku.

Clarka zatkało. Przez dobre pół minuty nic nie powiedział. Aż odrzucił kołdrę i usiadł na brzegu łóżka, opierając łokcie na kolanach.

— Mówiłem, że nie chcę, abyś kupował Daily Planet, więc chciałeś kontrolować inną część mojego życia? — zapytał spokojnie, ale chłodnym tonem. — Miałeś zamiar w ogóle mi powiedzieć czy czekałeś na okazję, gdzie mógłbyś zagrozić mi eksmisją?

Po drugiej stronie telefonu odpowiedziała mu cisza, która oznaczała, że Bruce nawet się nie ruszył. Dopiero po chwili Clark usłyszał, jak jego rozmówca wstaje z fotela i podchodzi do kominka – poznał dźwięk tlącego się drewna.

— Naprawdę uważasz, że zrobiłbym ci coś takiego? — zapytał Bruce. Mówił tonem, którego nie dało się odczytać. — Dobrze wiedząc, co do ciebie czuję?

— Twoje uczucia nie odgrywają tutaj roli — zaprotestował Clark, nie unosząc głosu. — Moja reakcja była bardzo… odruchowa, ale spójrz na to z mojej strony.

— Ze strony niezniszczalnego mężczyzny czy jakiejś innej? — przerwał Bruce. Zaraz potem syknął. — Nie odpowiadaj. Przepraszam.

Clark westchnął głęboko i opadł na plecy.

— Jesteś bogaty. Nigdy nie będę w twojej klasie społecznej. Jeśli zdecydujemy, aby Bruce Wayne umawiał się z Clarkiem Kentem publicznie, to od razu będę uznawany albo za wstrętnego reportera, który udaje, żeby zdobyć od ciebie jak najwięcej skandalicznych informacji, o których mogę pisać artykuły, albo za okropnego wieśniaka, który chce z ciebie wyssać wszystkie pieniądze.

— … Chcesz umawiać się ze mną publicznie?

Clark parsknął i zasłonił oczy ramieniem.

— Ewentualnie chciałbym to omówić — odparł. — Ale nie chciałbym być pieniężnie zależny od ciebie w jakimkolwiek stopniu. Mieszkanie w budynku, który posiadasz, zalicza się w to.

— Nadal płacisz czynsz — zauważył Bruce. — To nie tak, że pozwalam ci mieszkać tam za darmo.

— A co robisz z moimi pieniędzmi?

Bruce sapnął.

— Przekazuję na Badawczy Szpital Dziecięcy imienia świętego Judy w Tennessee.

Normalnie Clark przyklasnąłby jego wyborowi. Ten szpital nie tylko przyjmował pacjentów z całego świata bez pobierania jakichkolwiek pieniędzy, ale na dodatek przeprowadzał badania i wynikami dzielił się z publicznością – nie zachowywał nowych odkryć dla siebie.

— Bruce… — westchnął.

— Clark — rzucił mężczyzna. — To nic takiego.

— Nic takiego? Bruce, jeśli zdecydujemy się umawiać publicznie, ludzie to znajdą i się dowiedzą. Bruce, zrozum, znalezienie mieszkania było bardzo trudne, a teraz muszę to zrobić ponownie. — Potarł powieki palcami. — Nie rób tego więcej, dobrze?

— Mogę ci pomóc w szukaniu — zaproponował Bruce.

— Tak, to możesz — zgodził się Clark. — Nic drogiego. Musi mnie być na to stać.

— Hn. Przepraszam.

Clark ponownie ułożył się pod kołdrą i włączył głośnik w komórce, którą położył na materacu obok swojej poduszki.

— Jak idzie trening Tima?

Jeśli Bruce chciał coś jeszcze powiedzieć odnośnie poprzedniego tematu, to zachował to dla siebie.

— Idzie mu coraz lepiej. Jeszcze trochę i będzie mógł towarzyszyć Batmanowi.

— Na pewno się z tego cieszy.

— Jeszcze o tym nie wie.

Clark uśmiechnął się w poduszkę.

— Chcesz go zaskoczyć?

— Sprawdzam, czy sam się domyśli — odparł Bruce. Clark słyszał, jak siada na kanapie. — Muszę jeszcze znaleźć sposób, żeby wytrenować jego wytrzymałość przez różne sposoby wysiłku fizycznego.

— Ach — rzucił Clark. — Jeśli chcesz, możesz z nim przyjechać na farmę? — zaproponował. — Jest zima, ale nadal są obowiązki, które trzeba codziennie wykonać.

— Nie sądzisz, że Kon wykonałby wszystko za niego, żeby spędzić z nim więcej czasu?

— Ha! O tym nie pomyślałem — przyznał Clark. — Ale Mae ich przypilnuje. I możesz też przyjechać, aby sam go pilnować.

— Też tam będziesz?

— Mogę być.

— Chciałbym, abyś był.

— Cóż, jeśli chciałbyś…

— Proszę, Clark? Nie chcę zostać sam z młodzieżą. Młodzież jest męcząca.

— Mama się ucieszy, że zaliczyłeś ją do młodzieży.

Bruce nie odpowiedział od razu, więc Clark aż sprawdził, czy połączenie nadal trwało.

— Czy mówiłeś Marcie o nas?

Po tym pytaniu Clark obrócił się na plecy.

— Nie — odpowiedział.

Obaj milczeli. Clark miał wrażenie, że Bruce czeka na to, co powie, ale Clark miał pustkę w głowie.

To wszystko z Bruce’em było nowe. Przeciągało się przez tygodnie, miesiące, ale nadal dla Clarka było nowością. Ale nie chciał w domu rodzinnym udawać, że nic go z Bruce’em nie łączy – nic więcej niż przyjaźń.

— Będę mógł cię przedstawić, jeśli przyjedziesz z Timem.

— Martha już mnie zna — zauważył Bruce.

— Ale nie jako mojego… — urwał.

— Na pewno chcesz jej o tym powiedzieć i od razu zwalić mnie na jej głowę? — zapytał Bruce, pomijając całkowicie to, że Clark nie wiedział, jak ich nazwać.

Partnerzy? Brzmiało jednocześnie mało romantycznie, a z drugiej strony zbyt romantycznie. Mój chłopak? Brzmiało jak coś, jak będą się nazywać Tim i Kon, kiedy w końcu się na to zdecydują.

— Mama nie będzie miała nic przeciwko temu, że przyprowadzam mężczyznę, z którym się umawiam.

— Mimo tego, że to ja?

— A co jest złego w tobie? — zapytał oburzony Clark.

— Jestem od ciebie starszy, mam więcej pieniędzy, być może jesteś ze mną, bo odzyskałem gospodarstwo z banku, przyczyniłem się do twojej śmierci, wybierz sobie.

Bruce — sapnął Clark. — Mama nie wini cię za moją śmerć, nie obchodzą jej twoje pieniądze ani wiek.

— Ale może pomyśleć, że…

Jeśli tak pomyśli — przerwał mu Clark — to wyprowadzę ją z błędu.

— Wolałbym, abyś się upewnił, czy możemy przyjechać, kiedy Martha pozna te nowe okoliczności.

— Hmm. No dobrze. — Clark odwrócił się na bok z uśmieszkiem. — A co zrobisz, jeśli się jej to nie spodoba?

— Hn — mruknął Bruce. — Będę musiał znaleźć inny trening dla Tima. — Przerwał, ale Clark nie dał się nabrać i po prostu czekał, nie zadając żadnych pytań. — I umawiać się z jej synem potajemnie, jeśli jemu nie będzie przeszkadzać, że matka nie popiera tej decyzji.

— Och.

— Jesteś tego wart, Clark.

Po tych słowach Clark schował na chwilę twarz w poduszce i uśmiechnął się szeroko.

— Dobranoc, Bruce — powiedział w końcu.

Bruce zaśmiał się krótko na to gwałtowne zakończenie rozmowy.

— Dobranoc, Clark. Miłych snów.

Notes:

Skaczący Dick i łapiący go Clark z komiksu Action Comics #771.

Fakty na temat Badawczego Szpitala Dziecięcego imienia świętego Judy w Tennessee są prawdziwe, ponieważ ten szpital istnieje i jego misja jest wspaniała. Rzućcie im parę groszy, jak możecie, bo warto.

Chapter 30: Barry robi to, co Barry robi najlepiej

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

W Hali Sprawiedliwości nadal nie było zainstalowanych żadnych programów, które miałyby wspomagać działanie ich grupy, odbierać zewnętrzne sygnały czy porządkować różne wnioski. Nie mieli nawet możliwości zwołania zebrania czy nawet skontaktowania się ze wszystkimi, kiedy pojawi się ku temu pilna potrzeba. Bruce wiedział, że powinni się tym zająć jak najprędzej, ale zgadzał się też z Barrym, że nie mogą wdrażać obcej technologii bez sprawdzenia jej – a fakt, że Cyborg z nią funkcjonuje od lat na co dzień, nie jest dobrą próbą czy odniesieniem.

Dlatego kiedy trzeba było się zebrać, Barry musiał osobiście z każdym się skontaktować. Poinformował głównych członków telefonicznie lub osobiście, ale to Clark uprzedził, że zaprasza rodzinę z Filadelfii, więc aby każdy, kto ukrywa swoją tożsamość, był świadomy obecności osób, które ich nie znały.

Bruce zabronił Timowi się pokazać, bo nie chciał chłopakowi przyznać, że już ma dla niego strój Robina. Za szybko uderzyłoby mu to do głowy. Nie jego wina, że Clark sprowadził i Kona, i Mae; oboje już mieli swoje pierwsze superbohaterskie wyjście za sobą, kiedy oczyszczali plażę. Clark nie miał zamiaru ich ukrywać ani odcinać im dostępu do innych, jak wyznał Bruce’owi tuż przed rozpoczęciem spotkania.

Czekali jeszcze na Arthura i samego Barry’ego. Bohaterowie z Filadelfii zgromadzili się wokół Diany, mimo że Freddy i Pedro zerkali co chwilę na Clarka. Bruce uniósł brew, kiedy zobaczył wzrok, jakim zielony obrzucał Supermana.

— Ani słowa — ostrzegł go Clark.

— Nic nie mówiłem.

— Ale chciałeś. Doskonale wiem, co się dzieje.

Bruce odwrócił się do niego.

— Musisz być świadomy, że to nie jedyny szesnastolatek, który się w tobie buja.

— Tak — zgodził się Clark. — Ale to jedyny, który jest w ciele dorosłego faceta i z którym będę pracować. Jak mam… — urwał.

Po jego twarzy Bruce nie mógł poznać, co się stało, bo Clark był trochę zatroskany, trochę zaskoczony, trochę zawiedziony, ale też musiał powstrzymywać śmiech. Obrócił się, aby zobaczyć, co wywołało taką reakcję. Kon lewitował przy wcześniej omawianym chłopaku, ściskając jego biceps obiema dłońmi i mówiąc coś do niego, podekscytowany. Pewnie właśnie o figurze Pedro, bo tak jak i nastoletni Clark, siła Kona nie brała się z wielkości jego mięśni. Pewnie wkrótce je dostanie dzięki pracy na gospodarstwie, ale na razie jego ramiona były niczym makaronowe nitki w porównaniu z bicepsami Pedro.

— Chyba jestem już bezpieczny — zauważył Clark. — Kon za to będzie miał przechlapane na dwóch frontach.

— Dwóch?

— No tak. — Bruce patrzył, jak Clark wyciąga komórkę i robi zdjęcie Konowi. Nie powstrzymał go przed wysłaniem go do Tima. — Kon doskonale wie, jak powinien się zachowywać, a jednak to drugi raz, kiedy odwala coś takiego.

— Były czasy, kiedy umawiałem się z paroma kobietami na raz — zauważył Bruce. — Żadnej niczego nie obiecywałem, ale chodziłem na randki zamiennie.

Clark posłał mu zdziwione spojrzenie.

— Nie jesteś po stronie Tima?

Bruce skrzyżował ręce na piersi. Przyglądał się, jak Kon wyciąga telefon i ląduje mocno na ziemi, czytając ze zmarszczonymi brwiami powiadomienie.

— Jestem — odpowiedział Bruce. — Dlatego będę go miał na oku. Ale jeśli sobie nic nie obiecali…

— Myślałem, że po tym fiasko z reporterką doszli do porozumienia.

Bruce skinął głową.

— Ja też. A to oznacza, że albo Kon ma Tima w nosie i gra na jego uczuciach, albo nie umieją się porozumieć.

Clark westchnął.

— Mam nadzieję, że to drugie. — Wskazał głową na markotnego Kona, zatopionego w swoim telefonie, piszącego na nim gorączkowo. — Chociaż nie wygląda, jakby go nie obchodziło, co Tim myśli.

Bruce’a korciło, aby włamać się do komórki Kona i podejrzeć, jak przebiega ta rozmowa, ale wtedy w pomieszczeniu znaleźli się Arthur i Barry – ten drugi wpadł tuż za pierwszym. Mogli więc zaczynać. Clark kiwnął głową na Kona i razem podeszli do stołu, siadając obok Bruce’a. Po drugiej stronie Kona usiadłu Mae jako Supergirl, a obok nienu Diana. Mary z Filadelfii przysiadła się do nich razem z rodziną i tak każdy znalazł miejsce dla siebie.

— Mery nie będzie? — zapytała Diana.

Arthur pokręcił głową.

— Nie mogła się wyrwać.

— Czy to ma coś wspólnego z tym tsunami? — zapytał Barry.

— Tak — odparł Arthur. — Szukamy jego źródła, bo nie było naturalne, a nas też uderzyła fala.

— Pod wodą? — zdziwiła się Mary.

Nie zostali sobie przedstawieni, ale Mary wiedziała, kim jest Arthur. Zarobiła plusa u Bruce’a, który też zawsze wolał wiedzieć jak najwięcej, jeśli ma się znaleźć w nowej sytuacji, a to spotkanie takie właśnie dla niej było.

Samo pytanie Mary było bardzo celne, bo Bruce mógł się spodziewać, że trzęsienie ziemi jakoś wpłynie na Atlantydę, ale Arthur wyraźnie powiedział o fali.

— Nie było naturalne — powtórzył Arthur.

Przez chwilę wszyscy milczeli, aż w końcu Victor pokazał nad blatem hologram tsunami. Po chwili dostrzegli biało-niebieską smugę błyskawic, która rozproszyła falę i załamała ją, aby nie zalała miasta. Miało to miejsce parę godzin temu.

— Dobra robota — skomentował Clark, uśmiechając się do Barry’ego.

— Dlatego nas zebrałeś? — zapytał Bruce.

Barry pokręcił głową.

— Haha, no niezupełnie? — Podrapał się po karku. — Chodzi o to, że coś się… stało. Jak tak biegłem. Żeby fala nie uderzyła.

— Ktoś ucierpiał? — zapytała Diana.

Bruce też się zaczął zastanawiać, czy może jednak błyskawice, jakie wydzielał z siebie Barry, kiedy był w Mocy Prędkości, były szkodliwe, zwłaszcza pod wodą. Barry jednak znowu pokręcił wodą.

— Nie, to nie o to chodzi. Nie, że w ogóle coś się stało! — dodał szybko w odpowiedzi na zaniepokojone spojrzenia. — Nikt nie ucierpiał. Nie, nic takiego się nie stało. Stało się coś, ale nic szkodliwego. Chyba? W sensie, wszyscy cali i zdrowi. Ale tak jakby… już to robiłem? Z tym tsunami.

— Już kiedyś załamałeś falę? — podpytał Arthur.

— No właśnie… — Barry przekrzywił głowę. — Niby tak? Ale nie do końca?

— Flash — zwrócił mu uwagę Bruce. — Po kolei.

Barry poklepał się po policzkach.

— Tak, tak, to może ja prosto z mostu powiem, że to mój drugi raz, kiedy przeżywam te ostatnie dwadzieścia cztery godziny? — Zrobił pauzę, ale nikt mu nie przerwał. Dzieciaki z Filadelfii pochyliły się do przodu, zwłaszcza Eugene i Darla. Nawet Kon przestał pisać na telefonie pod blatem, tylko wbił spojrzenie w Barry’ego. — Jak wczoraj… znaczy dzisiaj, ale dla mnie wczoraj, jak próbowałem za pierwszym razem, to pobiegłem tak szybko, że otworzyłem jakiś portal. I w niego wpadłem. I wypadłem dwadzieścia cztery godziny przed uderzeniem tsunami — oświadczył.

— Ale czad — rzucił w końcu Eugene, przerywając milczenie i rozpoczynając lawinę komentarzy.

Bruce pozwolił, aby wszyscy wyrazili swoje zdanie. Niedowierzanie oczywiście przeważało, razem z troską o zdrowie Barry’ego, czy się czasem nie przemęcza w nowej pracy. Darla i Eugene zaczęli się coraz głośniej zastanawiać, czy jeśli połączą swoje moce, to też im się uda podróżować w czasie. Cyborg kłócił się z Barrym, że to niemożliwe z naukowego punktu widzenia, ale Barry był naukowcem, więc wiedział to doskonale i pewnie byłby po stronie Victora, gdyby sam tego nie doświadczył.

— Dlaczego powiedziałeś nam o tym dopiero teraz? — zapytał Clark, w końcu zajmując głos.

Barry urwał swój wywód na temat odkrywania nowej nauki, spojrzał na niego i wzruszył ramionami.

— Myślałem, że jestem w jakimś „Dniu Świstaka” czy coś. Tyle osób z dziwnymi mocami się ostatnio pojawia, że zwątpiłem. Ale tym razem portal się nie pojawił, więc od razu chciałem powiedzieć, co się stało i co wywołałem.

— Osoby z dziwnymi mocami? — zapytał zatroskany Clark.

— Tak! Jest taki jeden od luster…

— Od luster?

Bruce położył rękę na przedramieniu Clarka. Wyprostował się i oparł ręce na blacie.

— Tak, potrafisz podróżować w czasie — oznajmił. — Doświadczyłem tego osobiście.

Teraz dopiero podniosły się głosy. Bruce uniósł rękę i odchrząknął, uciszając ich.

— Jak to „doświadczyłeś”? — zapytał Barry w ciszy, która zapadła.

— Nie zdradzę szczegółów, bo to mogłoby bardzo niekorzystnie wpłynąć na wydarzenia — zaczął Bruce. — Mogę z całą pewnością oświadczyć, że w pewnym momencie cofniesz się o wiele więcej, niż dobę, aby ze mną porozmawiać.

— Dlaczego mówisz nam to dopiero teraz, Batmanie? — zapytał Victor, skrzyżowawszy ręce na piersi.

— Nie chciałem zmieniać biegu wydarzeń… bardziej, niż Flash to zrobi. Czy też już zrobił.

— Nie możesz nam nic powiedzieć? — zapytała Diana.

Bruce rozważył to przez chwilę. Czy powinien cokolwiek więcej zdradzić? Czy nie wpłynie to negatywnie na ostrzeżenie, które Barry mu niefortunnie przekazał? Czy może powinni wiedzieć chociaż trochę, aby wiedzieli, kiedy Flasha wysłać, jeśli Bruce będzie niedysponowany? Westchnął.

— To było ostrzeżenie. Ostrzeżenie i jednocześnie rozwiązanie.

— Bardziej ogólnikowo nie można? — rzucił Billy. — To nawet bardziej niż od tego staruszka, co dał mi moce.

Bruce nie miał zamiaru odpowiadać. Podjął decyzję, że tylko tyle był w stanie przekazać, całą resztę będą musieli ogarnąć sami, jeśli go nie będzie.

— Ostrzeżenie — powtórzyłu za nim Mae.

Wszyscy zamilkli. Bruce pokiwał głową.

Czeka ich coś, przed czym Flash będzie musiał ostrzec Bruce’a i aby tego dokonać, będzie musiał cofnąć się w czasie.

Przyszłość nie rysowała się w kolorowych barwach.

sss

Clark przyglądał się przez chwilę Bruce’owi, który odmawiał zostania sam na sam z Barrym, aby ten nie wyciągał od niego więcej informacji. Nie umknęło mu też to, że Mae, Mary i Diana odeszli od pozostałych i rozmawiali ze sobą cicho, ale ożywionymi tonami, sądząc po gestykulacji Mae i Mary. Nie miał zamiaru podsłuchiwać żadnej z rozmów, dlatego zwrócił się do nadal siedzącego obok Kona:

— Z kim tak zawzięcie pisałeś?

Kon spojrzał na niego z miną winowajcy, ale po chwili zmarszczył nos.

— To ty podesłałeś Timowi to zdjęcie?

Nie sprecyzował, o jakie zdjęcie chodzi, ale nie musiał. Clark nie miał zamiaru ukrywać, co zrobił. Skrzyżował ręce na piersi i uniósł brew.

— Tak — odparł. — Bo myślałem, że jesteście na wyłączność.

Kon wpatrzył się w swoją komórkę, mimo że była obecnie zablokowana.

— Tim też. Kazał mi raportować, co się dzieje, żeby w ogóle pomyślał o tym, żeby mi wybaczyć.

Dobre posunięcie ze strony Tima, pomyślał Clark, bo nie dość, że dowiadywał się wszystkiego w czasie rzeczywistym – Kon potrafił pisać tak szybko jak Clark – to jeszcze połączył to z „ukaraniem” Kona. Coś jednak Clarkowi nie zagrało. Rozluźnił swoją postawę i pochylił się do Kona bardziej.

— Nie rozmawialiście o tym?

Kon wzruszył ramionami.

— Myślałem, że na razie patrzymy, czy do siebie pasujemy. Nie wiedziałem, że to na jedno i to samo wychodzi. Jakbyśmy byli razem. — Westchnął głęboko i położył ramiona na blacie, a potem na nich głowę. — Czemu nie możemy być razem, skoro to tak samo działa?

Clark poklepał Kona po głowie, którą ten schował w swoich przedramionach. Nie był zadowolony z zachowania dzieciaka, ale potrafił zrozumieć jego konsternację – Kon miał całą suchą wiedzę, ale żadnego doświadczenia czy nawet przykładu. Miał nadzieję, że Tim też weźmie to pod uwagę.

— Wyjaśnij to wszystko Timowi — powiedział Clark.

Kon wydał z siebie odgłos umierającej zwierzyny.

— Ale jak?!

Parę osób odwróciło się w ich stronę. Clark miał uśmieszek na ustach kiedy machał na nich ręką.

— Nic się nie dzieje, młody ma problemy sercowe.

„Młody” podniósł się od razu i trzepnął Clarka w ramię. A przynajmniej próbował, bo Clark złapał go za nadgarstek. Tym razem miał poważną minę.

— Tego się nie ucz — oznajmił, odkładając jego rękę na blat. — Może inni mogą sobie na to pozwolić, ale nie my. Okej?

Kon posłusznie pokiwał głową. Oparł brodę na ręce.

— Jak mam mu to wszystko wyjaśnić, skoro sam nic nie wiem? — podjął na nowo temat.

— Właśnie tak. — Clark powstrzymał się przed śmiechem, kiedy Kon posłał mu spojrzenie spod byka. — To nie jest wielka filozofia. Powiedz, że nie rozumiesz, i żeby ci wyjaśnił, czego od ciebie oczekuje. Od ciebie i waszego związku. Możesz też powiedzieć, czego ty od niego chcesz, żebyście doskonale wiedzieli, w co się pakujecie.

Clarkowi wydawało się, że przekazał to wszystko Konowi podczas ich rozmowy w stodole, ale patrząc na nią z perspektywy czasu, to rzeczywiście za mało mówił o ludzkich niuansach. A może właśnie za dużo? Nie był w stanie ocenić, pod jaką z tych dwóch kategorii to podchodziło.

Spojrzał na Bruce’a. Ich sytuacje w ogóle nie były do siebie podobne, ale coś Clarkowi mówiło, że doświadczenie Bruce’a w kwestii wychowywania dzieci pomogłoby mu nawet w takiej sytuacji, w której Clark się znalazł. Zaadoptował Kona do rodziny jako kuzyna, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że jest w tej sytuacji figurą ojcowską. Cieszyło go to! Bardzo chciał mieć dzieci. Z wiadomych względów nie mógł mieć ich z Lois, ale nie przekreślał całkiem możliwości ojcostwa. Z Konem to nie było do końca to, czego chciał, ale było na tyle podobne, że czuł się zadowolony.

Przyglądał się z lekkim uśmiechem, jak Kon się wahał, czy napisać do Tima czy nie, mimo że całe spotkanie relacjonował mu wszystko to, co się działo. Chciał mu dać chociaż ułudę prywatności, więc przyjął podobną pozę, co Kon przed chwilą – łokieć na blacie, głowa oparta na ręce – i odwrócił się, aby móc spojrzeć na Bruce’a, który rozmawiał z Arthurem i nadal unikał spojrzenia Barry’ego jak ognia. Clark westchnął, uśmiechnął się i skupił całą swoją uwagę na Batmanie.

Notes:

Ponieważ słabo znam komiksy z Flashem (like, wcale), to pomysł z tsunami i cofaniem się w czasie podczas próby powstrzymania fali wzięłam z serialu. A Barry musiał mieć tę zdolność, bo w końcu skoro ten fik jest zgodny z DCEU do josstice league, to muszę zaadresować tę scenę z Barrym z BvS ;)

Chapter 31: Wyznania Lany

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Clark wrócił z Mae i Konem do Smallville, bo po spotkaniu zwołanym przez Barry’ego, Bruce znalazł dla niego tylko piętnaście minut. Później dostał powiadomienie o czekającym na niego połączeniu z Oracle i musiał szybko do niego przysiąść. Clark nie pytał o szczegóły, bo nie musiał ich znać. Poza tym mógł się łatwo domyślić, że między tą dwójką chodziło o opiekę nad Gotham.

Kentowie wylądowali przed domem w różnych humorach. Kon był nie w sosie, bo Tim też był dzisiaj zajęty i nie mogli od razu porozmawiać. Clark myślał, że chłopak się ucieszy, bo to dawało mu więcej czasu na przygotowanie się do tej rozmowy, ale najwyraźniej się mylił. Mae z kolei byłu pogrążone w myślach, jakby musiału podjąć jakąś decyzję, ale nie chciału działać pochopnie. Sam Clark po prostu miał ochotę na obiad u mamy, więc szybko sprawdził, czy w domu jest ktoś jeszcze. Zobaczył, że była tam Lana, więc nie kłopotał się z przebieraniem, tylko szybko wleciał do środka.

— Cześć — przywitał się, lądując obok dwóch kobiet.

Mama od razu podeszła do niego, aby go przytulić, ale Lana tylko pomachała mu leniwie. Zaraz jednak skoczyła na nogi – Clark myślał, że przez wejście Kona i Mae, ale Lana nawet na nich nie spojrzała.

— Mogę zabrać ci chwilę? — zapytała, podchodząc do niego. — Mam do omówienia pewną… delikatną sprawę. Możemy porozmawiać na osobności? Może w stodole, jak kiedyś?

Clark teatralnie złapał się za pierś.

— W stodole? Jak kiedyś? — Wciągnął ostro powietrze, udając zaskoczenie i lekkie oburzenie. Mama zaczęła chichotać na to zachowanie. — Lano, ja nie wiem, czy chcesz mnie sprowadzić na ścieżkę grzechu…!

— Aj, Clark! — Lana skrzyżowała ręce na piersi i wywróciła oczami. — Jeśli musisz wiedzieć, to jest tylko jedna osoba, z którą potarzałabym się w sianie, i to na pewno nie ty.

— Och, znalazłaś kogoś? — zapytała od razu mama Kent, a Clark przestał się wydurniać i też spojrzał na nią z zaciekawieniem. Nawet Mae wyrwału się ze swojego rozmyślania.

— Gratulacje — powiedziału.

— Dzięki. — Lana miała na twarzy delikatny uśmiech. Po chwili znowu jednak spojrzała poważnie na Clarka. — Mogę cię porwać?

— Tak, jasne — odparł i poszedł za nią do stodoły.

Milczeli po drodze, bo Clark nie chciał pytać o nic, czego Lana sama nie chce wyznać. Usiedli na schodkach – podał Lanie pelerynę, aby nie siedziała na drewnie – i wpatrzył się w nią pytająco.

— Nikt nas nie podsłuchuje?

Clark domyślił się, że chodziło jej o kogoś niepożądanego. Sprawdził jeszcze raz na wszelki wypadek.

— Nie wiem, czy Kon i Mae są do nas nastrojeni, ale poza nimi nikogo nie znalazłem.

Lana pokiwała głową i zaczęła opowiadać:

— Nie tak dawno temu, może pół roku po Zodzie, odkryłam pewne forum, które zbierało wszelkie informacje o tobie. O Supermanie. Zapisałam się do niego od razu, aby kontrolować, kto jest blisko poznania twojego sekretu, jeśli ktoś w ogóle. W większości były to teorie spiskowe, ale było parę jednostek, które… nie są zbyt stabilne. Jestem pewna, że w końcu mogą stanowić problem, ale na razie jeszcze mają ku temu daleką drogę. Jeśli chcesz, to i tak podam ci ich namiary i posty, które mnie najbardziej zaniepokoiły.

— Jasne — odpowiedział od razu Clark. Nie przyznał tego na głos, ale miał zamiar od razu rozkazać też Kelex, aby miała to forum na oku. — O tym chciałaś pogadać?

— To było wprowadzenie — wyjaśniła. — Bo poznałam tam też kogoś jeszcze. Pamiętasz na pewno sytuację z Traci i Steel? — Poczekała, aż pokiwał głową. — Poznałam twórcę zbroi Steel. Znam jej tożsamość. Wiem, jak się z nimi skontaktować.

Clark patrzył na nią zdumiony. Wiedział, że musiał jakoś skontaktować się z tymi dziewczynami, ale nigdy by nie pomyślał, że jego wtyczką będzie Lana. Kompletnie też nie powiązał początku tej rozmowy z taką możliwością. Pokręcił głową z niedowierzaniem, a potem zaśmiał się krótko.

— Zawsze potrafiłaś mnie zaskakiwać, ale chyba nigdy nie tak jak dzisiaj.

— Mam nadzieję, że to dobrze. — Lana miała uśmieszek na ustach.

— Mhm — oświadczył i oparł się o poręcz za plecami. — Umówiłaś się już z nimi? Co wiedzą?

Lana wzruszyła ramionami.

— Nic — odpowiedziała zwyczajnie. Nadal uśmiechała się lekko, patrząc na Clarka.

— Nic? — podpytał zdumiony.

— Nic — potwierdziła. — To nie mój sekret. Postanowiłam pomóc ci go chronić, ale nie mam zamiaru go nikomu zdradzać. Nawet nie wiedzą, że cię znam. Myślą, że jestem po prostu losową osobą z forum z podobnymi zainteresowaniami. Przyszłam z tym do ciebie, bo to twoja decyzja, co dalej z tym zrobisz. Chcesz ich poznać? Chcesz, abym cię zapoznała? Mam cię z nimi umówić? Może najpierw chcesz, abym o nich opowiedziała? — Wzruszyła ramionami. — Opcji jest naprawdę sporo, a ja postaram się załatwić to, czego będziesz ode mnie potrzebował.

Clark patrzył na nią oceniająco. To wyznanie nieco zbiło go z tropu. Doceniał jej pomoc, ale wydawało mu się, że Lana robi to z całkiem złych pobudek.

— Nie obraź się — zaczął powoli — ale dlaczego to robisz? — zapytał. Chciał, aby nie było między nimi żadnych nieporozumień. Żadnych... wymagań.

Owszem, przed chwilą Lana sama wyznała, że ma już jakiegoś faceta, ale Clark ostatnimi czasy był obiektem pożądania osoby... naprawdę niepożądanej, więc wszelkie objawy być-może-uczucia traktował z rezerwą.

No, wszystkie nowe.

No, wszystkie, które pochodzą od osób, które...

Ach. Wszystkie, tylko nie te Bruce'a.

Z Bruce'em mieli... umowę. Umawiali się. Obecnie, a nie w przeszłości, jak z Laną.

Clark czuł, jak jego myśli coraz bardziej się mieszały, dlatego otrząsnął się z nich i znowu skupił na Lanie.

Kobieta przyglądała mu się, jakby sama też zanurzyła się w swojej głowie i nieprędko miała wypłynąć. Postanowił jej pomóc, aby nie zatonęła.

— Chcesz czegoś w zamian?

Lana drgnęła, a na jej twarzy pojawił się burzliwy wyraz. Od razu wiedział, że popełnił wtopę. Prychnęła i odrzuciła włosy za plecy.

— Za taką mnie masz? — syknęła.

Clark uniósł przed siebie ręce, aby ją uspokoić i pokazać, że nie miał złych zamiarów.

— Ach, bo widzisz... — Chciał wytłumaczyć, ale nie dała mu skończyć.

— Wiesz co, Clark? — Zacisnęła dłonie w pięści i wbiła wzrok w swoje kolana. — Byłam naprawdę zadowolona z pracy, jaką w to włożyłam. Aby ci pomóc, aby pomóc wszystkim, którym ty pomagasz, aby przydać się na coś i potem nie żałować. A ty sprawiasz, że... Sprowadzasz to do głupiego... Uch! — Uderzyła się pięściami w uda. — Nie mogę na ciebie teraz nawet patrzeć! — Skrzyżowała ręce na piersi i obróciła się do niego plecami.

Ale nie wstała i nie odeszła, więc wiedział, że była tylko zirytowana. Gdyby nie był uziemiony – gdyby nie siedziała na jego pelerynie – poleciałby po coś, czym mógłby ją udobruchać. Mógłby ją ściągnąć (pelerynę, nie Lanę), ale ostatecznie zdecydował się po prostu być szczery.

— Przepraszam — zaczął. Lana przesunęła głowę w bok, aby pokazać, że słuchała go. — Ostatnio w moim życiu sporo się dzieje i nie do końca wiem, w którym kościele dzwoni.

— Przynajmniej coś ci dzwoni, a nie wieje pustką — skomentowała kąśliwie.

Zasłużył sobie na to.

— Znalazłem kościół, znalazłem dzwon, już się ogarnąłem. Mów dalej.

Nie widział tego, ale był pewny, że Lana wywróciła oczami. Obróciła się w końcu znowu przodem do niego i podciągnęła kolano do klatki piersiowej, aby oprzeć na nim brodę.

— Co chcesz wiedzieć?

— Opowiedz mi o nich.

Na ustach Lany pojawił się lekki uśmiech.

— Poznałam Johna na tym forum — zaczęła. Clark nie chciał jej przerywać, mimo że od razu miał w głowie pytanie, kim był John i w jaki sposób był powiązany ze Steel i Traci; wiedział, że Lana do tego dojdzie. — Udało mi się od niego wyciągnąć, że stworzył zbroję, kiedy cię... nie było. Za pierwszym razem. Zainspirowałeś go. Superman go zainspirował. Stąd twój herb na zbroi. Ale nie było jednak okazji, aby jej użyć, a potem wróciłeś i już naprawdę nie było okazji. A potem znowu zniknąłeś, pojawiły się Steel i Traci, zostały nagrane. Poznałam zbroję, mimo że była odpowiednio zmieniona i dopasowana do niej, a nie do Johna. Pierwszy raz spotkaliśmy się, aby o tym pogadać. Steel to jego siostrzenica. Poznały się z Traci tego dnia. Teraz Traci i Steel się umawiają. — Zerknęła na niego spod rzęs, nagle nieco zawstydzona. — Ja i John też.

— Och! — Takiego obrotu spraw się nie spodziewał i zrobiło mu się bardziej głupio, kiedy pomyślał o swoich poprzednich podejrzeniach. Dobrze, że nie powiedział ich wszystkich na głos. — Kim jest John?

— John Irons.

— Nie znam.

— Tak myślałam. — Lana zaczęła skubać jego pelerynę. — Jego siostrzenica ma na imię Natasha. Traci...

— Traci to Traci Thirteen — wszedł w jej słowo. Kiedy spojrzała na niego zaskoczona, wzruszył ramionami. — Też mam swoje wejścia.

Uśmiechnęła się lekko na te słowa.

— To jak? — zapytała. — Chcesz ich poznać?

Clark pokiwał głową.

— Mówisz, że nie wiedzą, że się znamy? — Poczekał, aż Lana potwierdzi. — Znasz ich lepiej, więc ty zdecyduj, jak będzie im łatwiej. Ja się dostosuję.

sss

— Jaja sobie robisz — odezwała się od razu Natasha. Jednocześnie pochyliła się bliżej do Lany.

— Nie robię.

Lana rozejrzała się po osobach siedzących z nią przy stole; każdy zareagował inaczej na jej oświadczenie, że znała Supermana. John zamarł i wpatrywał się w przestrzeń ponad jej ramieniem. Natasha cała buzowała energią i wyglądała, jakby nie mogła usiedzieć. Leroy owinął się wokół ramion Traci, która wpatrywała się z Lanę jakby ta nagle podarowała jej gwiazdkę z nieba.

Do Lany dotarło, że Traci najwyraźniej miała swoją własną sprawę do załatwienia z Supermanem, o której wcześniej nie wspominała. Biorąc pod uwagę sekrety, które sama posiadała, nie miała prawa zgłaszać żadnych pretensji, a Ironsowie chwilowo nie zwracali na Traci w ogóle uwagi.

— Ale tak osobiście, prywatnie? — pytała Natasha, niemal kładąc się na stole, aby być bliżej Lany, jakby to pomogło w usłyszeniu jej prędzej. — Jak Lois Lane?

Cóż. Teoretycznie dokładnie tak było. To coś, co Lana i Lois miały wspólnego – bycie byłymi partnerkami Clarka. Ale Lana była pewna, że Natashy chodziło o fakt, że Lois wiedziała, gdzie Superman wiesza swoją pelerynę.

— Trochę tak, trochę nie — odpowiedziała. Zerknęła na Johna, bo jego milczenie robiło się niepokojące. Dostała od Clarka zielone światło, aby powiedzieć o nim wszystko, co uważała za potrzebne, aby pomóc jej w tej sytuacji. Miała zamiar to wykorzystać, aby tylko udobruchać Ironsów. — Chodziłam z nim do szkoły, pomagałam przerzucać gnój, przez parę miesięcy byliśmy parą, ostatecznie zdecydowaliśmy, że to nie dla nas — mówiła szybko, żeby jej nie przerwali. — Wyjechał szukać pracy, a po Zodzie już nie wrócił, tylko został w Metropolis. Znalazł pracę w Daily Planet. Ma na imię Clark.

— Clark Kent? — odezwał się po raz pierwszy John. W końcu też na nią patrzył, nie unikał jej spojrzenia.

— Tak — potwierdziła.

— Superman może być w dwóch miejscach na raz? — zapytał.

Lana zamrugała.

— Nie?

— A co to? — wtrąciła Natasha, wciskając Lanie do ręki telefon. Był otwarty na zdjęciu Supermana i Clarka przed posterunkiem policji obok kapitan Sawyer.

Lana uśmiechnęła się szeroko i wskazała palcem na Clarka.

— To jest Clark. Superman. — Wskazała na Supermana. — A to jest Supergirl, która jest zmiennokształtna. — Sekret Mae nie był sekretem Clarka, więc Lana nie miała od nienu zgody na dzielenie się informacjami na jenu temat. Mimo to się wygadała, bo nikt nie wiedział, że Supergirl coś takiego potrafiła, więc dodała szybko: — Ale nie wiecie tego ode mnie. W ogóle tego o niej nie wiecie, okej?

— Znasz też Supergirl?! — Podnieceniu Natashy nie było końca.

— Znam — przyznała Lana. Zaczęła wykręcać dłonie, bo nadal nie była pewna, jak zareaguje John. — Przyznaję, że poznałam was, zwłaszcza ciebie, John, dzięki Clarkowi, bo to przez niego zainteresowałam się tym forum. Chciałam mieć pewność, że nikt nie dotrze do niego za blisko. Monitorowałam sytuację wśród osób zdolnych coś osiągnąć, zarówno dobrego, jak i złego.

John westchnął i potarł twarz dłońmi. Nie ściągnął ich z niej całkowicie, więc nie widziała jego miny.

— Chcesz mi powiedzieć, że Superman jest twoim byłym i na dodatek nadal robisz dla niego takie rzeczy? — Przesunął ręce na głowę. — I w jakiś sposób mam mu dorównać?

— Pft — parsknęła Natasha. — Powodzenia.

— Ej, to nie tak — powiedziała Lana. Pokazała Natashy język i podeszła do Johna, Owinęła ramiona wokół jego szyi i uwiesiła mu się na plecach. — Clark to spoko facet, nadal jest dla mnie kimś ważnym, ale nie jako mój facet. A biorąc pod uwagę fakt, jak Lois go wytropiła, to stwierdziłam, że jest on w wyjątkowej sytuacji. Zawsze mi pomagał, kiedy tego potrzebowałam, czy ja, czy moja rodzina, więc postanowiłam też mu pomóc.

— Hm — mruknął John, ale złapał jej dłonie i uścisnął. Wiedziała, że będzie z nimi wszystko dobrze.

— Możemy go zaprosić na obiad? — wtrąciła Natasha.

— Mogę się też wprosić na ten obiad? — zapytała Traci.

John westchnął.

— Clark chciałby was poznać — przyznała.

John znowu westchnął, tym razem o wiele głośniej i od razu wiedziały, że udawał.

— Nie mamy innego wyboru — powiedział.

Natasha wyrzuciła ręce w górę z radości. Lana ucałowała go w policzek.

Notes:

Nie wspomniałam o tym przy okazji rozdziału 16, bo zapomniałam, ale sam pomysł istnienia takiego forum wzięłam z trylogii książek Gwendy Bond o nastoletniej Lois Lane (Lois Lane: Fallout, Lois Lane: Double Down, Lois Lane: Triple Threat), którą bardzo polecam.

Chapter 32: Bruce i emocje, z którymi sobie nie radzi

Chapter Text

Minęło trochę czasu, odkąd Bruce ostatni raz rozmawiał z Barbarą, ale to z jego własnej winy nie odezwał się do niej wcześniej. Czuł się dziwnie z tym, że teraz siadali do biznesowej rozmowy jako dwójka indywidualnych bohaterów, którzy obecnie mieli szczególnie mało wspólnych kontaktów. W przeszłości Barbara też nie komunikowała się z nim aż tak często, ale zawsze był świadomy jej posunięć. Teraz tylko ogólnikowo wiedział, że ona nadal zajmowała się walką z kryminalistami.

Miało się to zmienić po dzisiejszej rozmowie.

Usiadł przed komputerem i przełączył kanał na rozmowę z Oracle.

— Nie wiedziałam, że obowiązuje strój wieczorowy — zauważyła. Siedziała w luźnej koszulce i podejrzewał, że na nogach miała dresy.

W porównaniu ze strojem Batmana, który Bruce miał na sobie, rzeczywiście wyglądało to tak, jakby jedno z nich było nieprzygotowane do tego spotkania. Bruce ściągnął kaptur i przeczesał włosy palcami.

— Przed chwilą było spotkanie Ligi — oznajmił.

— Myślałam, że wszyscy się tam znacie? — zdziwiła się Barbara.

— Nie wszyscy.

Oracle uniosła brew.

— Rekrutacja trwa?

— A co — Bruce uśmiechnął się kącikiem ust — zainteresowana?

— Ha! Nie — odpowiedziała od razu. — Ani nikt ode mnie.

— Och, naprawdę? — Bruce ściągnął powoli rękawice. — Czyli Diana nie rekrutowała dzisiaj dwóch nowych członkiń do waszego zespołu?

Oracle uniosła nieco brodę w górę.

— Nie. Rekrutowała jedną nową członkinię i nowenu członku.

Bruce nieco się zdziwił, że Barbara wie o Mae, ale musiała dowiedzieć się tego od nienu samenu, więc wiedział, że nie musiał nic z tym robić. Nie było żadnego przecieku.

— Nie jesteś zainteresowana pozostałymi?

— Darla jest za młoda.

Bruce poczekał chwilę.

— A inni?

Na twarzy Oracle pojawił się uśmieszek.

— Faceci? — Poczekała, aż Bruce skinie głową. — A po co?

Cóż. Nie mógł się kłócić z taką argumentacją. Rozbawiony pokręcił głową i postanowił zostawić ten temat za nimi.

— Już wszystko wiem — oznajmił. — Przejdźmy do głównego tematu. Zauważyłem, że zaczęłaś coraz częściej ingerować w kwestii zbrodni w Gotham?

Ingerować, rety, Bruce, ktoś by pomyślał, że samolubnie chcesz ty jeden sam polować na kryminalistów.

— Przez jakiś czas tak było — odpowiedział jej, nie przejmując się zaczepką. — Dlatego każda zmiana w statusie quo jest przeze mnie zauważona.

Barbara nadal miała rozbawiony wyraz twarzy, ale nie rzucała więcej niepotrzebnych komentarzy – wiedziała, że Bruce już przestawił się na poważną rozmowę. Był niemal pewny, że ledwo co powstrzymywała się od wywracania oczami, ale nie czuł się z tym źle. Nie zaszedł tak daleko, nie stawiając pewnych granic.

— Tak — potwierdziła w końcu Oracle. — Montoya przekazała informacje, że coś za dużo rzeczy się dzieje na twoim podwórku. W Metropolis jednostka specjalna wyłapuje wszystkich dziwnych złoczyńców, dlatego nawet ci zwyczajni postanowili przejść do Gotham.

Bruce pokiwał głową. Też zauważył ten trend.

— Z drugiej strony przestępczość zorganizowana rozkłada się po równi — zauważył.

Oracle zacmokała

— O tym za chwilę — oznajmiła. — Moje dziewczyny na początku zgłaszały sytuacje, kiedy docierały na miejsce zbrodni, które zostało już ogarnięte, ale ostatnio się z tym nie kłopoczą.

— Nie? — Bruce zmarszczył brwi. — Skąd mamy wiedzieć, czy w takim razie to ja, czy ktoś inny zajmuje się takimi przypadkami?

Barbara przez chwilę pisała na klawiaturze.

— Jeśli chcesz, możemy porównać każdy przypadek, którym się zająłeś, z każdym, który przekazałam dziewczynom.

— „Jeśli ja chcę”? A ty nie chcesz?

— Niezbyt. — Oracle wzruszyła ramionami. — Po prostu cieszę się, że ktoś jeszcze zajmuje się opieką nad cywilami.

— Ale niepotrzebnie wysyłamy nasze siły, skoro ktoś się…

— Bruce — przerwała mu Barbara. — Nie jesteśmy w stanie, ani my, ani ty, monitorować wszystkich bohaterów. Bo nie mam wątpliwości, że to bohater. Bardziej pewne jest to, że wszystko się ze sobą pokrywa. Nie słyszałam żadnych nowych plotek. Albo Batman, albo „zabójcze laski”, nic innego.

— Muszę się z tobą zgodzić — przyznał na głos Batman. Niechętnie. Ale rozumiał, dlaczego nie powinien marnować zasobów na porównywanie kalendarzy. Może mógłby mimo wszystko wykorzystać do tego Tima? Dałby mu to jako kolejny przykład nieciekawej pracy, którą jednak trzeba…

— No i dalej mamy tę przestępczość zorganizowaną — wyrwały go z rozmyślań słowa Barbary. — Zauważyłam, że Montoya chce skontaktować się z Sawyer w tej sprawie, mimo że to nie podpada pod jej jurysdykcję, ale, słowami Montoyi, „nie mają w Metropolis nikogo bardziej ogarniętego, więc przynajmniej Sawyer będzie miała to na uwadze”. Czego Montoya nie wie, to to że Nightwing już się zajmuje Intergangiem.

— Nightwing?

Oracle zamarła na chwilę. Spuściła wzrok niżej, na swój monitor, a potem znowu spojrzała do przodu.

— Bruce — zaczęła powoli. — Nie wiesz o Nightwingu?

Bruce zaczął się spinać. Nie podobał mu się ton Barbary.

— Powinienem?

— Myślałam, że Superman ci powiedział.

— … Nie powiedział.

Zapadła cisza. Widział, jak Oracle zbierała słowa, aby przekazać mu to, co powinien wiedzieć. Sam fakt, że musiała się do tego przygotować, spowodował, że Bruce zmarszczył brwi. Co takiego było z Nightwingiem, że był takim delikatnym tematem?

— Dick jest Nightwingiem — oznajmiła w końcu i przesłała mu różne grafiki, które od razu pokazały się na jego monitorach.

… Ach. To by wiele wyjaśniało.

— Hn.

Kolejną myślą Bruce’a nie było wcale to, że Dick wrócił do bycia superbohaterem. Przeglądał koncepty jego nowego stroju, odręcznie napisane notatki na temat mitycznego bytu kryptonijskiego, zdjęcia Dicka już w kostiumie, zdjęcia Dicka z kamer na budynkach – rejestrował to wszystko, ale jego pierwszą reakcją był… żal do Clarka, że mu o tym nie powiedział. Żal, i niezadowolenie, i przykrość, i powoli rosnące zdenerwowanie, które zdusił w sobie, oddychając głęboko. Nie wiedział, dlaczego Clark o tym nie wspomniał, ale Dick też jakoś nie kwapił się z wyznaniem, że wraca do ratowania ludzi w kostiumie.

Barbara na szczęście dała mu chwilę i nie przerywała jego rozmyślań. Pozwoliło to Bruce’owi przejrzeć dokładnie wszelkie dane, jakie Oracle mu przesłała na temat Nightwinga. Skupił się głównie na jego kostiumie – chciał się upewnić, że Dick na pewno wszystko wziął pod uwagę i był bezpieczny. Poczuł dumę, kiedy nie znalazł żadnego słabego punktu, który można byłoby umocnić lepiej, niż sam Dick już to zrobił.

— Pomagałaś mu?

— Nie. — Pokręciła głową. — Nie w tworzeniu. Kiedy się do mnie zgłosił, już był aktywny przez jakiś czas. Potrzebował pomocy w odszyfrowaniu niektórych danych Intergangu.

Bruce zminimalizował wszystkie dane i grafiki.

— A skąd Superman wie?

Barbara nie wyglądała, jakby chciała przeprowadzać tę rozmowę.

— Dick na niego wpadł? — powiedziała niepewnie. — Czy też Superman złapał go z powietrza, bo myślał, że Dick to samobójca lub ktoś go zepchnął z budynku. Bruce, ja nie wiem, pogadaj z Dickiem o tym, co?

Wyraźnie dostrzegł, że Barbara nie chciała być wmieszana w ich sprawy. Pewnie myślała, że wszystkie relacje między nimi nadal wisiały na włosku; Bruce z kolei myślał, że między nimi było już wszystko w porządku. Najwyraźniej jednak Dick nadal chował do niego urazę, skoro nie poinformował go wcale o swoich planach.

— Czy mamy coś jeszcze do omówienia? — zapytał, zostawiając temat Nightwinga za nimi. Barbara pokręciła głową. — Jeśli dowiesz się czegoś…

— … nowego, to od razu dam znać, tak — wtrąciła Oracle. — A teraz spadam do roboty.

— Ja też — odpowiedział Bruce i rozłączył się na śmiechu Barbary.

Odchylił się na krześle i przez dłuższą chwilę wpatrywał w czarny ekran. Nie chciał dzwonić do Dicka i przeprowadzać z nim wywiadu, wypytywać, dlaczego nie podzielił się z nim swoją decyzją. Nie na tym miała polegać ich relacja.

Z drugiej strony nie chciał też dzwonić z pretensjami do Clarka, ale to wydawało się teraz lepszym rozwiązaniem. Trochę sobie ponarzeka, to prawda, ale też będzie mógł w końcu z nim porozmawiać. Owszem, widzieli się nie tak dawno temu, ale Bruce odczuwał jego brak coraz bardziej.

Przywiązywał się coraz bardziej.

Wydawało mu się, że Clark również powoli otwiera się na jego uczucia, biorąc pod uwagę to wszystko, na co pozwalał, kiedy byli razem. Podbudowawszy się tymi myślami, Bruce zdecydował się poćwiczyć na swojej sali treningowej, aby oczyścić umysł i na świeżo zająć się układaniem spisu tego wszystkiego, co musiał jeszcze zrobić.

Następne parę dni minęło mu głównie na treningu Tima. Skoro otrzymał zapewnienie od Oracle, że jej znajome opiekują się też jego miastem, to nie miał oporów przed pominięciem kilku nocnych patroli. Tim był coraz lepszy i potrzebował coraz więcej osobistej uwagi Bruce’a, więc było mu to naprawdę na rękę.

Niestety w wyniku tego wszystkiego Bruce nie miał za bardzo czasu na rozmowę z Clarkiem. Wymieniali się paroma SMS-ami dziennie, ale poza tym nie mieli możliwości chociażby przedzwonić do tego drugiego, a co dopiero się spotkać. Dlatego kiedy w końcu Bruce’owi udało się porozmawiać z Clarkiem, wydawało mu się, że minęło zdecydowanie więcej niż trzy dni.

— Clark — sapnął, kiedy tylko usłyszał, że sygnał połączenia zniknął, oznaczając, że druga strona odebrała połączenie. Sam się zaskoczył swoją reakcją.

— Tak się stęskniłeś? — zapytał Clark, nawet się nie witając.

— Tak — odparł po prostu Bruce. Był pewny, że słychać jego uśmieszek nawet przy tej jednej sylabie. — Nie mogłem?

Clark roześmiał się.

— Mogłeś. W końcu koniec treningu Tima, że masz wolne?

— Teraz tylko musi ochłonąć przed wyjazdem do Smallville. — Bruce usadowił się wygodniej w jacuzzi. Strumień wody uderzał dokładnie w biodro, które mu dokuczało, więc syknął cicho, ale się nie ruszył.

— Wszystko w porządku?

— Tak, nie przejmuj się — odpowiedział. — To nic — dodał, bo proszenie, aby Clark się nie przejmował, to jak proszenie ryb, aby nie pływały. — Ale musimy porozmawiać.

— O czym?

Beztroski ton Clarka sprawił, że Bruce poczuł się trochę… zawiedziony. Odrobinę. Nie mógł przed sobą zaprzeczyć, że liczył na większą reakcję, bo takie słowa „nigdy nie zwiastowały niczego dobrego”. Dlatego postanowił uderzyć z grubej rury.

— Dlaczego nie powiedziałeś mi o Dicku?

Przez chwilę Clark nic nie mówił.

— Że go spotkałem? No, jak odzyskiwałem „życie” jako Clark. Nie wspominałem o tym?

— Przepraszam, sprostuję. — Bruce skrzywił się lekko. — Czemu nie powiedziałeś mi o Nightwingu?

— Ach.

Cisza po drugiej stronie słuchawki dłużyła się coraz bardziej.

— Clark? — zapytał Bruce neutralnym tonem.

— A no bo widzisz — zaczął mężczyzna. — Nie za bardzo wiem, jakiej odpowiedzi oczekujesz?

Gdyby Bruce trzymał słuchawkę przy uchu, na pewno odsunąłby rękę i spojrzał zdumiony na telefon. Spodziewał się, że Clark od razu przeprosi. W końcu to Clark. Nie spodziewał się takiej… nijakiej reakcji.

— Nie masz nic do powiedzenia?

Po drugiej stronie usłyszał westchnięcie.

— Wydaje mi się, że jesteś na mnie zły — powiedział powoli Clark.

— Tylko ci się wydaje? — mruknął Bruce.

— Nie wiedziałem, że nie mogę rozmawiać z Dickiem.

Ton głosu Clarka stał się ostrzejszy. Bruce przymknął oczy, bo nie takiej rozmowy oczekiwał.

— Nigdy nie zabroniłbym ci…

— Właśnie — przerwał Clark. — Dlatego nie rozumiem, skąd te oskarżenia. Dlaczego masz do mnie pretensje.

— Clark…

— Nie przerywaj mi.

Bruce zgrzytnął zębami. Zastanawiał się, czy Clark to słyszał.

— Nie rozumiem, dlaczego masz do mnie pretensje — powtórzył Clark. — Spotkałem Dicka, porozmawiałem z nim, podzieliłem się częścią kryptonijskiej historii, która do niego przemówiła. Zdecydował się powrócić do pracy kostiumowej. I to moja wina, że ci nie powiedział? Nie jestem jasnowidzem, nie mam takich mocy, więc nie miałem pojęcia, że nie wiesz o Dicku.

Bruce poczekał chwilę, aby się upewnić, że Clark powiedział, co chciał.

— Liczyłem na to, że nie będę musiał dowiadywać się takich rzeczy od osób trzecich.

— A ja nie jestem osobą trzecią? — zapytał Clark. Całkiem rozsądnie, co nie polepszyło nastroju Bruce’a. — To sprawa między tobą a Dickiem, nie wiem, dlaczego wprowadzasz mnie do tego równania. Nawet nie, tyczy się to tylko Dicka. Jest dorosły, nie musi ci się meldować. Bruce, Dick jest w moim wieku.

Bruce nie lubił osoby, jaką stawał się podczas tej rozmowy. Widział siebie jakby z oddali, nie był w stanie zapanować nad swoimi następnymi słowami.

— Wprowadzam cię do tego równania, bo myślałem, że na tym polega nasz związek.

Przez chwilę stracił oddech i poczuł szumiącą w uszach krew. Nie wiedział, co zrobi, jeśli Clark zaprzeczy istnieniu jakiegokolwiek związku między nimi. Na pewno nie będzie to nic przyjemnego.

— Nic przed tobą specjalnie nie ukryłem, Bruce. Nie poruszałem tematu Dicka, bo i tak mieliśmy mało czasu na rozmowy o nas. Nie wiedziałem, że nie wiesz. Nie wiedziałem, że to dla ciebie na tyle istotne. Nie wiedziałem, że tak bardzo będziesz przez to dotknięty. A co mam robić z taką sytuacją, skoro nie wiem nawet, że ona istnieje?

— Dużo rzeczy nie wiesz — palnął Bruce. Od razu chciał cofnąć te słowa i nawet wyprostował się, wzruszając wodę.

— Masz rację — odparł spokojnie Clark. — Ale wiem, że jestem umówiony na obiad. Porozmawiamy później.

Bruce już nabierał powietrza w płuca, aby odpowiedzieć, ale Clark zakończył rozmowę. Bruce od razu zadzwonił do niego ponownie, ale Clark rozłączył rozmowę. Trzy razy. Bruce potrafił zrozumieć aluzję.

Najpierw schował twarz w dłoniach, a potem opuścił głowę między kolana, w wodę. Musiał się uspokoić, a czuł, że traci grunt pod nogami. Pierwsze myśli po kłótni nie były nigdy najlepsze. Czy Tim będzie mógł nadal iść na farmę? Czy Tim i Kon utrzymają kontakt? Czy to koniec między Timem i Konem? Czy to koniec między Bruce’em a Clarkiem? Czy to wszystko było na nic? Czy jak zwykle Bruce schrzanił wszystko w swoim życiu?

Bruce wyprostował się i po kilku głębokich oddechach wyszedł z wody. Wysuszył się i owinął w szlafrok. Postanowił spędzić resztę dnia w towarzystwie butelki szkockiej.

Chapter 33: Homo magi

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Obie kobiety przypatrywały się z oddali, jak policja zabiera pobitego do krwi delikwenta w kajdankach do radiowozu. Kiedy otrzymały informację o zgłoszeniu przemocy domowej, bały się, że nie zdążą, ale wyglądało na to, że już zostało „posprzątane”. Widziały pobitą matkę kulącą się z dziećmi w progu, ale także podchodzącą do nich sąsiadkę, więc zakładały, że otrzyma potrzebną pomoc. I tak nic więcej nie były w stanie dla niej zrobić.

— Kolejny punkt dla Gacka — skomentowała Helena. — Znowu niepotrzebnie przyjeżdżałyśmy.

Dinah wzruszyła ramionami.

— Nie liczę punktów, ważne, że ktoś pomógł. No co, nie patrz tak na mnie, bo zacznę krzyczeć.

Helena zaśmiała się, na co na ustach Dinah pojawił się uśmieszek.

— Na szczęście okazało się, że Mary nie była potrzebna — zauważyła Helena.

— Nie wiem, skąd były te informacje, że we dwie nie damy sobie rady. — Dinah skrzyżowała ręce na piersi. — Ale przynajmniej już po.

— Tja. Dam znać Oracle.

Obie zaczęły odchodzić do samochodu, rozmawiając jeszcze cicho i przekomarzając się. Nie widziały ukrytej w cieniu postaci, która przyglądała się zarówno tej samej scenie, co one, jak i samym kobietom. Postać schowała okaleczone knykcie w kieszenie skórzanej kurtki i kiedy upewniła się, że kobiety odjechały, wsiadła na motor i również zniknęła.

sss

Ironsowie byli znakomitymi gospodarzami. Clark był znakomitym gościem. Lana widziała jednak, że jej przyjaciela coś gryzło, ale nikt inny nawet się nie domyślał, że coś było nie tak. Nie przypominała sobie, żeby Clark był aż tak znakomitym aktorem, ale najwyraźniej nauczył się tego i owego. Miała kłopot ze znalezieniem momentu, aby go o to zapytać, bo oczywiście w tym całym spotkaniu chodziło o to, aby Clark poznał Ironsów, a nie o to, aby Lana mogła z nim porozmawiać.

Wbrew pozorom cała ekscytacja Supermanem zeszła z Natashy. Lana przyglądała się, jak dziewczyna na początku spotkania mierzyła mężczyznę wzrokiem, a potem odetchnęła głęboko i… tyle. Nie było żadnego rzucania się na niego, zasypywania pytaniami, czy próśb o zdjęcia lub autograf. Może dlatego, że Clark przyszedł po cywilu (lewitował tylko przez chwilę, a strój pod ubraniami pokazał tylko ciut dłużej) i nie wydawał się takim superbohaterem, jakim naprawdę był. Lana wiedziała, że nie zależy mu na laurach, więc to w sumie dobrze, że Natasha nie postawiła go na piedestale.

John podszedł do Clarka jak do rodziny Lany – przynajmniej na początku. Rozmawiali głównie o niej, jaką Clark ją znał, jaką znał ją John. Na szczęście (dla Clarka) Clark nawet nie próbował żartobliwie grozić Johnowi, co by z nim zrobił, gdyby John złamał Lanie serce.

To Traci w końcu poruszyła temat superbohaterstwa. Clark przyznał, że dowiedział się o nich od Batmana, ale szczegóły poznał dopiero od Lany.

— O Traci wiedziałem wcześniej — przyznał. — Trudno nie wiedzieć, jak się przedstawiasz z imienia i nazwiska.

Traci uniosła kącik ust w uśmieszku.

— Może o to właśnie mi chodziło — skomentowała.

Clark spojrzał na nią z uniesioną brwią.

— Tak?

Pokiwała głową.

— Przybyłam do Metropolis, bo chciałam z tobą porozmawiać.

Spełniły się domysły Lany. Spojrzała na Johna, który tylko pokręcił głową – nic na ten temat wcześniej nie wiedział. Natasha z kolei chwyciła rękę swojej dziewczyny i położyła jej dłoń na swoich kolanach w geście dodania otuchy.

— Masz sprawę do mnie? — zapytał Clark, skupiając się całkowicie na Traci. Pewnie myśleli, że to właśnie spojrzenie supermanowskie, ale Lana wiedziała, że to był tylko i wyłącznie Clark. Nawet zniknęło to coś, co sprawiało, że Lana tak łatwo odczytała, że coś go martwiło.

— Do Supermana, tak.

— Nie wspominałaś — rzucił John. Natasha milczała.

— Nie sądziłam, że muszę — odparła kąśliwie Traci. Kompletnie nie przejmowała się tym, że rozmawia z wujkiem i obecnym opiekunem jej dziewczyny; wszyscy doskonale wiedzieli, że John jest zadowolony z tego, jak Traci traktuje jego siostrzenicę, więc mogła sobie pozwolić na więcej. — Chodzi o mojego ojca — dodała.

— Przejdźmy do salonu — przerwał John. — Będzie wygodniej.

Lana szybko pomogła mu pozbierać naczynia, aby nie umknął jej nawet kawałek historii Traci.

sss

Na szczęście Traci nawet nie musiała prosić Natashę o wsparcie. Od razu wiedziała, że Traci będzie jej potrzebować, więc usadowiła się blisko i znowu złapała ją za rękę. Mimo że Traci nigdy nie wyznała jej całej historii, to Natasha nie miała jej tego za złe. Traci zapewniła ją, że kiedyś wszystko opowie – i właśnie teraz miała taki zamiar.

Pocieszeniem było to, że mogła opowiedzieć to raz i się nie powtarzać, bo nikt wcześniej nie naciskał.

— Nie jestem stąd — zaczęła. — Przybyłam do Metropolis, bo założyłam, że skoro Superman „wrócił do życia”, to miało z tym związek coś magicznego… Mam rację?

Clark pokręcił głową, ale po chwili też wzruszył ramionami.

— Zależy jak na to spojrzeć — odpowiedział. — Niby nauka innego świata, ale czy magia to nie jest nauka, której nie rozumiemy?

Traci uśmiechnęła się lekko. Na jej kolana wspiął się Leroy, który do tej pory drzemał wśród paprotek. Pogłaskała go i zaśmiała się.

— Nie każdy zna się na magii — odezwała się do chowańca, odpowiadając na jego zaczepkę o ignorancji Supermana. Zwróciła się do Clarka: — Moja mama nazywała się Lan Meihui. Jej przodkowie mieszkali na wschodzie Chin i uprawiali kultywację. Po jakimś czasie część z nich zdecydowała się opuścić dom, aby rozszerzać nauki poza swój region. Osiedlili się w Tybecie. Tam mama poznała tatę. — Natasha zaczęła głaskać kciukiem wierzch dłoni Traci, dodając jej sił. — Moja mama należała do rasy homo magi, którzy… zakochują się w ludziach od pierwszego wejrzenia. Zakochała się w tacie i mimo że należeli do różnych światów, pobrali się.

Homo sapiens i homo magi? — wtrąciła Natasha. — Dlatego dwa różne światy? Tak bardzo się od siebie te rasy różnią?

— Jakby tak bardzo się różniły, to Traci by tu nie było — zauważyła Lana.

— A, no. — Natasha podrapała się kark, zmieszana. Traci cmoknęła ją w polik, urzeczona.

— Dwa różne światy, bo mama była kultywatorką, czyli znała magię, a tata jest sceptykiem, badaczem okulistycznym, który za główne zadanie objął sobie obalanie plotek o nadprzyrodzonej aktywności.

Wszyscy spojrzeli na Clarka, który musiał zakryć usta, bo parsknął śmiechem.

— Przepraszam — powiedział szybko. Patrzył na Traci z rozbawieniem, ale nie wyśmiewał jej. — „Należeli do dwóch światów” to niedopowiedzenie.

Traci uśmiechnęła się do niego lekko i krótko. Westchnęła.

— Mama zginęła, kiedy byłam mała — kontynuowała, mówiąc do swoich kolan. — Piętnaście lat temu. Miała… wypadek magiczny. — Natasha objęła ją ramieniem, więc Traci oparła się o nią. — Tata nie chciał, abym kontynuowała uprawianie magii, ale to było jedyne, co mi po niej zostało. Kłóciliśmy się o to, ale ostatecznie tata nie mógł mi zabronić czarowania, zwłaszcza kiedy zdobyłam Leroya. — Chowaniec na jej kolanach wydał z siebie cichy, smoczy pomruk. Natasha podrapała go pod brodą, ale legwan owinął ogon wokół wolnej dłoni Traci. — Ostatnio tata znowu zaczął podróżować, aby obalać bezpodstawne wierzenia. Przez jakiś czas nie było go w domu, ale to normalne. Zaczęłam się martwić, kiedy zaczął zostawiać mi wiadomości.

— Nie robił tego wcześniej? — zdziwił się John.

— Nie, nie, zostawiał — poprawiła się Traci. — I sprawdzał, co u mnie. Ale mieliśmy system. Już od jakiegoś czasu jego wiadomości kompletnie nie odpowiadają temu systemowi i odchodzą od niego coraz bardziej. Wiem, że nic mu nie jest — powiedziała szybko i zrobiła zaciętą minę. — Ale wiem też, że coś jest na rzeczy. — Podniosła wzrok na Supermana. — Miałam nadzieję, że pomożesz mi odszukać tatę.

— O, ja? — zdziwił się Superman. Po chwili odkaszlnął. — Znaczy, wiesz. Mogę popytać? Nie mam najmniejszego pojęcia o magii. — Przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu, on i Traci. — Ach, teraz?

— Jak już tu jesteś — zauważyła sucho Lana, unosząc brew. Traci posłała jej uśmiech pełny wdzięczności.

— To chwilę — odparł Clark i wstał, aby wyciągnąć telefon.

Traci patrzyła, jak przez dłuższą chwilę wpatrywał się w ekran, po czym westchnął ciężko i zaczął w zawrotnym tempie pisać. Kiedy uniósł głowę, to Lana zadała pytanie:

— Pisałeś do Batmana?

Clark zamrugał i unikał jej wzroku.

— Najpierw do Supergirl — odpowiedział. — Ona również ma pewną… wiedzę.

Traci nie obchodziło, z kim Superman porozmawia – ważne były dla niej rezultaty. Umknęło jej zaniepokojone spojrzenie, jakim Lana obrzuciła Clarka, bo obróciła się do Natashy. Ta od razu wiedziała, czego Traci potrzebuje i uniosła głowę, aby Traci mogła wtulić twarz w jej szyję chociaż na chwilę.

— Przybyłaś do Metropolis, aby ze mną porozmawiać? — podjął na nowo Clark. — To było już jakiś czas temu.

Traci wyprostowała się i wzruszyła ramionami.

— Nalegałabym, gdyby kontakt z moim tatą urwał się całkowicie. Ale tak się nie stało. Wiem, że to nadal mój tata, ale wiem, że z jakiegoś powodu daje mi znać, że coś jest nie tak. Chcę wiedzieć, dlaczego. I jak mu pomóc.

Superman przyglądał się jej przenikliwie, ale nie uciekała od jego spojrzenia. To on odwrócił wzrok, kiedy dostał SMS-a. Spojrzał na telefon i zagryzł wargę, kiedy przeczytał wiadomość. Zmienił aplikacje tak szybko, że Traci nie była w stanie za nim nadążyć. Napisał nową wiadomość, ale jej też mogła odczytać.

— Zobaczymy, czy możemy pomóc — oznajmił Clark.

— „My”? — zapytała Natasha.

Superman uśmiechnął się do niej.

— Dałem znać pozostałym superbohaterom, że potrzebuję speca od magii.

— Macie własny czat? — Natasha aż wychyliła się do przodu. Clark puścił jej oczko w odpowiedzi. — Super.

— To jeszcze nie do końca to, czego potrzebujemy, ale na początek nam wystarcza. Dam wam dostęp już do właściwej, zabezpieczonej wersji.

— Naprawdę? — zdziwiła się na głos Traci.

Superman spojrzał po nich i uśmiechnął się, widząc ich zaskoczone miny.

— Steel i Traci Thirteen były w stanie uratować miasto podczas mojej nieobecności. Nie widzę powodu, aby odcinać was od źródła informacji.

— Nie chcę, aby dziewczyny zostały zrekrutowane — odezwał się John.

Traci nie powiedziała, że nie miał nad nią żadnej kontroli, bo miał nad Natashą i nie chciała pakować jej w kłopoty.

— Są dorosłe — odezwała się Lana, zanim Clark mógł dodać coś od siebie. — A Clark nie będzie rzucać ich na głęboką wodę. Prawda?

— Oczywiście — odparł od razu. — Musimy mieć po prostu otwartą drogę komunikacji.

John nie wydawał się przekonany, ale wzrok Lany go uciszył.

— Hm — mruknął tylko.

Traci i Natasha spojrzały po sobie, nie ukrywając podekscytowania. Zanim mogły o coś jeszcze zapytać, Clark otrzymał nową wiadomość. Przez chwilę pisał na telefonie. Traci wstrzymała oddech i nie uwolniła go nawet wtedy, kiedy Superman spojrzał na nią z uśmiechem. Dopiero po jego kolejnych słowach była w stanie odetchnąć.

— Wiem, kogo potrzebujemy — oznajmił z pewnością siebie.

sss

Bruce nie lubił słowa „prokrastynacja”, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie tym się w tej chwili zajmował. Miał przynajmniej dwa ważne telefony do wykonania, ale zamiast tego przeglądał nagrania z miasta, aby upewnić się, że było spokojnie. Tim stał obok, próbując nadążyć i zapoznać się ze stylem pracy Bruce’a, więc nie był to całkiem zmarnowany czas.

— Bruce? — przerwał mu chłopak.

— Tak?

— Czy na kamerze szesnastej jest…

Nawet nie dokończył, bo Bruce od razu powiększył obraz tej kamery. Widzieli krzyczącego mężczyznę i cysternę jadącą prosto w stronę Ace Chemicals. Po chwili wyskoczyła z niej bardzo kolorowa postać, ale cysterna jechała dalej.

Tim wstrzymał oddech nad uchem Bruce’a. Ten miał swoje podejrzenia, co się właśnie działo i zostały one potwierdzone, kiedy wybuchy rozświetliły osobę kuśtykającą na jednym obcasie, odchodzącą z miejsca zbrodni.

— Harley Quinn i Joker ze sobą zerwali — oznajmił spokojnie.

— To była Harley Quinn? — zdziwił się Tim.

— Hn. — Bruce z zadowoleniem dostrzegł, że na miejsce dojeżdżają już odpowiednie jednostki.

— Nie powinieneś się tam pojawić?

— Batman nie jest tam w niczym potrzebny — odpowiedział. — Policja się tym zajmie.

Policja, a więc Renee Montoya. Bruce był pewny, że w ciągu kilku minut Oracle również będzie wiedziała, co się wydarzyło.

— Będzie spokojniej czy właśnie wręcz przeciwnie? — zapytał Tim.

— Wszystko jest możliwe — odpowiedział Bruce. — Ale dobre pytanie — dodał, aby Tim wiedział, że miał dobre instynkty. Chciał dodać coś jeszcze, ale zmienił swój zamiar, kiedy poczuł wibracje telefonu sygnalizujące, że skontaktował się z nim Clark. — Kontynuuj — powiedział i zostawił Tima przy monitorach, aby spojrzeć na swoje wiadomości.

Zdziwił się, kiedy zobaczył, że owszem, napisał Clark, ale na świeżym czacie, który na szybko zrobili całą grupą po ostatnim spotkaniu zainicjowanym przez Barry’ego. Czacie, który nie był zabezpieczony w dostateczny sposób.

CK
>Zna ktoś magicznego Zatarę?

Ty
>Znam jego córkę.

Widział, że Clark coś pisze, a gula rosła mu w gardle i serce waliło coraz bardziej… aż Clark przestał pisać, a nie pojawiła się nowa wiadomość. Bruce przełknął gorzki smak zawodu. Czy Clark nawet nie chce z nim rozmawiać na czacie z resztą Ligi…?

Z tych rozmyślań wyrwał go kolejny sygnał zwiastujący wiadomość od Clarka. Spojrzał na telefon i zobaczył tym razem SMS-a od niego bezpośrednio do Bruce’a.

Farm Boy 🌾
>Czy ta córka jest tak samo magiczna? Potrzebuję właśnie takiej osoby

Ty
>Kłóciłbym się, że nawet bardziej. Przekażę Ci jej kontakt. Clark, możemy porozmawiać?
>Przekazałeś kontakt: Zatanna Zatara

Farm Boy 🌾
>Odezwę się potem
>Dzięki

Cóż, przynajmniej na tyle Bruce mógł liczyć. Wiedział, że ma czekać.

Notes:

Ta dziwna zależność, że homo magi zakochują się w homo sapiens od pierwszego wejrzenia, wzięta z zeszytu Justice League of America #165 (nazywani tam byli homo magus).
Oczywiście nawiązanie do filmu Birds of Prey nastąpiło! Ale ponieważ miałam je wprowadzone już w 2017 roku do tego fika, to będzie to jedyne nawiązanie.

Nazwisko matki Traci sprawiło, że wkręciłam mini crossover z Modao Zushi, ale jak nie wiecie, to wiedzieć nie musicie, bo nigdzie indziej nie będzie wspomniane. To taki easter egg ;)

Chapter 34: Podobno to millenialsi nie odbierają telefonu

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

— Kobiety.

— Mhm.

Kobiety.

— Zgadzam się całkowicie.

Clark przysłuchiwał się tej wymianie zdań – wyrazów? – między Steel i Traci, kiedy siedzieli przy stoliku w lokalu w Los Angeles na pokazie magii Zatanny Zatary. Nie mógł się nie zgodzić z zachwytami dziewczyn; występ Zatanny był naprawdę „magiczny”, a ona sama dodawała mu uroku i seksapilu. Mimo swojego wieku nadal zachwycała nie tylko charyzmą, ale i wyglądem.

Według znalezionych przez Natashę informacji, Zatanna miała pięćdziesiąt dwa lata, wyprzedane wszystkie występy na najbliższe pół roku – tyle do przodu sprzedawała wejściówki – i udzielała konsultacji tylko w określonych dniach. Traci jednak bardzo nie chciała czekać przynajmniej miesiąc, nie mówiąc o tym, że nie miała pieniędzy, więc wykorzystała swoje talenty nie tylko po to, aby zdobyć miejsca na ten pokaz, ale też aby załatwić możliwość wejścia za kulisy. Przetransportowali się na drugie wybrzeże każdy na swój sposób, mimo że lecieli w grupie: Clark jako Superman, Natasha w zbroi, a Traci na Leroyu w jego smoczej postaci.

Pokaz właśnie się kończył, co było jednocześnie zawodem i ulgą. Clark widział, że Traci coraz mniej się udziela w zachwytach Natashy i to nie przez zazdrość, ale przez mus utrzymania swojego chowańca w ukryciu. Miał nadzieję, że to tylko kwestia zachowania skupienia, a nie wyczerpanie magiczne, bo na pewno będą jej jeszcze potrzebować.

Zatanna właśnie otrzymywała owacje na stojąco. Ostatni królik, którego wyczarowała z cylindra, wyskoczył jej z rąk, kiedy się kłaniała, i zahaczył łapką o jej kabaretki, rozdzierając je. W ogóle się tym nie przejęła, tylko magicznie je naprawiła i puściła widowni oczko. Nastolatka ze stolika blisko sceny wydała z siebie głośny pisk, a ktoś z lewej zagwizdał.

Gdy tylko kurtyna została opuszczona na dobre, Clark z towarzyszkami od razu wstali od stolika i ruszyli w stronę kulis. Musieli polegać na magii Traci, ponieważ ten pokaz nie miał w ogóle opcji spotkania się z artystką po przedstawieniu. Na szczęście ukrywanie Leroya nie wyczerpało Traci – gdy Clark o to zapytał, wyjaśniła, że używała magii swojego chowańca, więc tylko musiała ją odpowiednio uformować i skierować – więc bez problemu dostali się do korytarza prowadzącego do pokoju dzisiejszej gwiazdy.

Bardzo szybko podeszli bliżej, aby wkraść się do środka, ale nawet nie zdążyli dotrzeć do drzwi. Metr od progu poczuli dziwny ciąg, który chciał jakby wessać ich w ścianę. Clark próbował się zaprzeć, ale był bezsilny – nieważne jak się wysilał, nic to nie dawało. Wiedział, że musi szybko działać, więc skoro nie mógł tego powstrzymać, to objął Natashę i Traci, po czym obrócił się tak, aby jego plecy pierwsze uderzyły w ścianę, a dziewczyny były bezpieczne.

Zareagował bez myślenia, bo wiedział, że był odpowiedzialny za swoje młode towarzyszki, ale niemal sekundę potem poczuł strach. Dlaczego był taki bezsilny? Dlaczego nie mógł nawet spojrzeć do pomieszczenia swoim rentgenowskim wzrokiem?

Poczuł, że uderzył w ścianę, jednak… nie była to ta sama ściana, która ich wsysała. Znajdowali się w środku pokoju i chociaż dookoła leżały rozrzucone stroje, to samo pomieszczenie strukturalnie było całe. To nie było teraz najważniejsze.

Zatanna zamieniła kabaretki na spodnie z kantem i związała włosy w luźny warkocz na ramieniu, ale nie pozbyła się surduta czy białych rękawiczek. Siedziała przy toaletce, tyłem do lustra, i wpatrywała się w nich ze zmarszczonymi brwiami. Podleciały one w górę, kiedy zauważyła warczącego na nią legwana i Traci z magicznymi iskrami wokół dłoni.

— Proszę, proszę — odezwała się Zatanna. — To od was czułam tę magię.

Clarkowi i Natashy w końcu udało się stanąć na nogi. Natasha położyła dłoń na ramieniu Traci, która dopiero wtedy opuściła swoje ręce.

— Przepraszamy za najście — odezwał się Clark. — Próbowaliśmy się skontaktować, ale nie mieliśmy bezpośredniego numeru.

— Nikt nie ma — odpowiedziała Zatanna, nie spuszczając wzroku z Traci. Nie zwracała uwagi na rozochoconego chowańca. — Oddałam telefon córce kuzyna, która mi asystuje.

— To dlatego numer od B nie skierował nas bezpośrednio… — wymamrotał pod nosem, ale i tak musiała go usłyszeć, bo w końcu na niego spojrzała.

— Od B? Batmana?

Clark poczuł drobną irytację na tę nagłą ekscytację kobiety, kiedy tylko wspomniał, kto był jego informatorem, ale nie zaprzeczył.

— Potrzebujemy pomocy kogoś, kto zna się na magii, więc Batman podsunął nam pani numer.

— Skąd Batman was zna?

Clark spojrzał na Natashę i Traci, po czym westchnął. Zaczął rozpinać swoją koszulę i jednocześnie uniósł się w górę. Bez słowa pokazał Zatannie herb na swojej piersi.

— Och — westchnęła. Wstała i podeszła do nich, wyciągając rękę. — Przepraszam za to niemiłe przywitanie, ale musiałam mieć pewność co do waszych intencji. Mówcie mi po imieniu.

Przedstawili się jej po kolei, najpierw sam Clark, potem Natasha, a na końcu Traci.

— Thirteen? — powtórzyła jej nazwisko Zatanna. — Terrence to twój ojciec?

Wszyscy od razu stali się bardziej czujni. Nawet Leroy wskoczył Traci na barki, jakby chciał być bliżej i w razie czego móc łatwiej zareagować.

— Tak — odpowiedziała od razu Traci. — Znasz go?

Zatanna zachichotała.

— Spotkałam go parę razy. Pierwszy raz wtedy, kiedy próbował udowodnić, że moja magia nie jest prawdziwa, że to tylko sztuczki. Nasze drogi czasami się krzyżowały, bo ja uczyłam się więcej o magii, a on w tych samych miejscach węszył za skandalem. Co tam u niego?

— Tego właśnie próbuję się dowiedzieć — przyznała Traci. — Mam z nim kontakt, ale mu nie ufam.

Zatanna przyjrzała się jej i zamyśliła.

— Wydaje mi się, że lepiej będzie omówić to w innym miejscu — oznajmiła. Odwróciła się do tej samej nienaruszonej ściany, którą oni dostali się do środka. — An górp icęimapein! — zawołała. Clark odruchowo wysunął się do przodu, kiedy po tych słowach zobaczył otwierający się portal, ale Zatanna wyciągnęła do nich zapraszająco rękę. — Za mną — powiedziała i przeszła pierwsza.

Traci bez zastanowienia ruszyła do przodu. Clark i Natasha spojrzeli po sobie, wzruszyli ramionami i weszli w portal.

— Gdzie jesteśmy? — zapytała Natasha, bo to na pewno nie był ten sam korytarz. To w ogóle nie był korytarz. Wyglądało jak…

— To bar Niepamięć — oświadczyła Zatanna. Chwyciła się pod boki i zaczęła rozglądać. — Chodźcie, znajdę wolny pokój, gdzie będziemy mogli porozmawiać.

sss

Czekanie nie było w stylu Bruce’a. Owszem, nie dałby sobie teraz wyciągnąć telefonu z ręki, póki Clark się z nim nie skontaktuje, ale nie miał zamiaru tylko siedzieć i wpatrywać się w komórkę. Zostawił Tima przy monitorach, a sam przeszedł do pomieszczenia socjalnego w jaskini. Miał inną ważną rozmowę do przeprowadzenia.

Przez chwilę rozważał skorzystanie z innego telefonu, ale otrząsnął się z tych myśli. Clark na pewno nie zadzwoni od razu, więc Bruce mógł śmiało zadzwonić do Dicka.

Tak. Śmiało.

Zaczął obracać komórkę w dłoni, zbierając myśli. Nie chciał, aby rozmowa z Dickiem skończyła się tak samo, jak ta z Clarkiem. Wydawało mu się, że już ochłonął i nie rzucałby oskarżeń na prawo i lewo, ale nigdy nie był tego do końca pewny, jeśli chodzi o Dicka.

Uśmiechnął się lekko; Alfred kiedyś powiedział, że byli zbyt podobni, dlatego tak bardzo się kłócili, chociaż Bruce nie był w stanie dostrzec tego podobieństwa.

Dla niego Dick był o wiele lepszym człowiekiem niż on sam.

Znalazł go w kontaktach i zadzwonił, zanim mógłby się rozmyślić. Dick odebrał już w połowie pierwszego sygnału, więc Bruce nawet nie miał kiedy zacząć mieć nadziei, że go nie zastanie.

Od kiedy to miał takie opory przed skontaktowaniem się z Dickiem? Czy to przez to, jak skończyła się ostatnia rozmowa z Clarkiem (Bruce miał nadzieję, że nic innego nie skończyło się z Clarkiem, ale nadal nie wiedział)? To nie byłaby jego pierwsza kłótnia z Dickiem – nie pierwsza, nie druga, pewnie więc nie ostatnia.

— Halo, jesteś tam?

— Jestem. — Bruce odchrząknął. — Możesz rozmawiać?

— Jasne — odpowiedział beztrosko Dick. — Właśnie porządkuję dokumenty, co tam?

Bruce oparł się ciężko o oparcie kanapy.

— Słyszałem, że znowu latasz po mieście. Tym razem na czarno.

Przez chwilę słyszał tylko szelest papierów.

— Ano — odpowiedział w końcu Dick. — Z dodatkiem błękitu. Wiesz, żeby nie było, że tylko od ciebie czerń wziąłem, skoro Clark też miał w tym swój udział.

— Czerń ode mnie?

Dick zaśmiał się.

— Ostatnim razem jak sprawdzałem, to Batman chodził na czarno.

Bruce był tak bardzo przejęty samym faktem, że Dick nie powiedział mu wcześniej o swoim zamiarze powrotu do „służby” i to na dodatek dopiero po byciu natchniętym przez kryptonijskie mity, że nawet przez myśl by mu nie przeszło, że Dick mógłby chcieć w czymkolwiek wzorować się na nim – nawet czymś tak zwyczajnym, jak czarny kolor. Który zresztą jest dość uniwersalny!

Coś mu tu wybitnie nie pasowało.

— Za dużo kręcisz — powiedział w końcu, na co Dick się roześmiał.

— Ale przynajmniej nie masz już tych głupich myśli — zauważył.

— Wprowadzasz do równania jeszcze głupsze? To twoje rozwiązanie?

— Ważne, że działa!

Bruce nie mógł zaprzeczyć.

— Nightwing, co?

— Hm — mruknął Dick. — Ma coś w sobie, nie? Pierwszy był smokiem, czaisz?

— Smokiem.

— Tak, smokiem! Mity kryptonijskie mają bóstwa, które są smokami. Nie, że smok osobno, a bóstwo osobno.

Bruce nie przerywał mu wywodu. Musiałby sobie przypomnieć, ale mocno mu się wydawało, że w mitologiach azjatyckich smoki również pełniły takie role. Jednak słuchanie tyrady Dicka było o wiele przyjemniejsze, bo przypominało mu te czasy, kiedy młody Dick wracał ze szkoły z nowym ciekawym tematem, którym musiał się podzielić.

I znowu Bruce został rozproszony od nieprzyjemnych myśli na temat trzymania sekretów. Prychnął cicho rozbawiony.

— Miałeś zamiar w ogóle mi powiedzieć? — przerwał Dickowi.

— Co?

— Że wracasz do pracy kostiumowej.

— E, no wiesz — zaczął Dick. — Nie wiedziałem, że muszę się nadal meldować.

— Nie musisz.

— O, proszę bardzo! To się nie meldowałem. Wyszło, jak wyszło, niektórzy wiedzieli, inni nie.

— I ja… nie musiałem wiedzieć?

W telefonie usłyszał głębokie westchnienie.

— Nie musiałeś — powiedział bardziej poważnym tonem Dick. — Nightwing nie działa pod Batmanem. Nie działa pod nikim. Może działać z kimś, ale z reguły pracuje osobno. Potrzebowałem pomocy Oracle, odezwałem się do Oracle. Wpadłem na Supermana, pogadałem z nim. Zdolności detektywistyczne posiadam sam, a niczego innego nie potrzebuję, żebym miał ciebie prosić o pomoc. Także nie, nie musiałeś wiedzieć.

Dick przestał owijać w bawełnę i to o wiele bardziej pasowało Bruce’owi. Powiedział to, co myślał o tej całej sytuacji, więc Bruce wiedział, gdzie stał. Może i nie czuł się z tym najlepiej, bo jednak to był Dick, ten mały cyrkowiec, co mu żyrandole rozwalał. Bruce był pewny, że już dawno przyzwyczaił się do myśli o Dicku jako o dorosłym i niezależnym mężczyźnie, ale ta rozmowa naprostowała go i pokazała kilka rzeczy.

To dlatego był tak cięty w tym temacie. Dlatego tak go bolało, że dowiedział się ostatni.

— Już wszystko pasuje, Bruce? — głos Dicka wyrwał go z rozmyślań. — Poukładało się?

— Nie bądź taki do przodu, smarkaczu — burknął Bruce. Dick znał go aż za dobrze. Dlaczego przez telefon rozmawiało im się o wiele lepiej niż w cztery oczy?

— Czyli poukładało się! — zawołał z zadowoleniem Dick. — A kogo w międzyczasie wkurzyłeś? Baśkę pewnie. Chociaż jeszcze nie dzwoniła, żeby ponarzekać.

— Nie. Nie ją.

— Nie? — zdziwienie w głosie Dicka byłoby komiczne, gdyby do Bruce’a z pełną mocą nie wróciło wspomnienie kłótni z Clarkiem i zbliżającej się pomiędzy nimi rozmowy, od której zależeć będzie, czy nadal będą się spotykać. — Nie powiesz mi — kontynuował Dick — że miałeś pretensje do Clarka? Bruce! — oburzył się, kiedy nie dostał od razu odpowiedzi. — Wiem, że teraz się kumplujecie z Clarkiem, ale nie przesadzasz?

Do Bruce’a bardzo powoli dotarły słowa Dicka, ale kiedy uderzyły, to z impetem. „Kumplujecie się”?

To dopiero wspaniała rozgrywka między garnkiem i kotłem, ta cała rozmowa. Bruce przyłożył wierzch dłoni do czoła.

— Dick. Ja i Clark… my się nie „kumplujemy”.

— Nawet sobie wyobraziłem, jak palcami robisz cudzysłów.

— Dick.

— Kontynuuj.

— Umawiam się z Clarkiem.

Tym razem cisza po drugiej stronie była aż przytłaczająca. Bruce nie obawiał się żadnego obrzydzenia czy odrzucenia ze strony Dicka – a przynajmniej nie na tle orientacji seksualnej. W Dicku nie ma przecież ani krzty hipokryzji.

— Batman chodzi z Supermanem?!

Bruce skrzywił się. Zarówno przez dobór słów, jak i głośność, z jaką Dick to pytanie zadał.

— Chodzimy na randki. Jako Clark i Bruce.

— I miałeś do mnie pretensje, że nie mówię ci wszystkiego? Zaraz mi powiesz, że w ogóle zapomniałeś. Kto jeszcze wie?

Bruce nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Nikomu bezpośrednio nie powiedział. Czy Alfred i Tim sami to wywnioskowali? Czy po stronie Clarka Kon i Mae wiedzieli? Czy Clark powiedział w końcu Marcie?

— Nie wiem — odezwał się w końcu, odpowiadając zgodnie z prawdą.

Otworzył tym puszkę Pandory i wiedział, że Dick mu nie odpuści, więc przygotował się na przynajmniej jeszcze godzinę rozmowy – bardziej tyrady Dicka, a potem przekomarzania się. Wbrew pozorom ani przez chwilę nie czuł się z tym źle.

Notes:

Wyobraźcie sobie Zatannę jako połączenie obecnej Gillian Anderson z obecną Lucy Liu. Obie mają 52 lata i nadal są tak bardzo seksownymi babkami <33

Chapter 35: Dwie nowe słabości Supermana

Chapter Text

Zapadła już noc, kiedy Dick w końcu rozłączył się z Bruce’em. Ku niezadowoleniu tego drugiego, Tim został na noc, na co nie miał pozwolenia. Alfred przyznał, że kiedy znalazł młodego przy komputerach, było już za późno, żeby go odstawić do domu – po czym powiedział Bruce’owi prosto w twarz, że to jego wina, że nie przypilnował dzieciaka, tylko był zajęty plotkowaniem. Dokładnie tak nazwał rozmowę Bruce’a z Dickiem i nie zmienił zdania, nawet jak się dowiedział, że to właśnie z nim rozmawiał. Nawet uznał, że to tylko dodaje prawdy jego słowom. Następnego dnia Bruce nie odstępował Tima na krok, aby przypilnować chłopaka z dokładnością co do sekundy.

Bruce nie spodziewał się, że następnego dnia Clark się odezwie od razu z samego rana, ale też liczył na to, że nie będzie czekać aż tak długo. Właśnie stał przed oknami wychodzącymi na molo w środku nocy, bo nie mógł spać. Myśli o kłótni z Clarkiem coraz bardziej go przygniatały. Nie wiedział, czy rzeczywiście miał czekać na to, aż Clark się pierwszy odezwie, czy może powinien zainicjować rozmowę.

Spojrzał w komórkę na otwartą rozmowę z Clarkiem, jakby w ciągu ostatnich paru minut miał przegapić nowe powiadomienia. Nadal jego ostatnimi wiadomościami były „Odezwę się potem” i „Dzięki”. Bruce najpierw pluł sobie w brodę, że nic nie odpisał, ale teraz się z tego cieszył, bo gdyby widział swoje własne wiadomości, przeczytane i pozostawione bez odpowiedzi, czułby się gorzej.

Zablokował telefon, oparł rękę na szkle i przycisnął czoło do swojego przedramienia. Woda w jeziorze była spokojna, lekki wiatr poruszał drzewami, żaden sensor nie dawał znaku, że ktoś niepowołany pojawił się na posesji. Alfred był u siebie, Hala Sprawiedliwości stała pusta. Bruce był sam tej nocy, jak przez większość swojego życia, ale dzisiaj odczuwał tęsknotę za drugą osobą. Za konkretną osobą.

Westchnął i odszedł od okien, zdecydowanymi ruchami wchodząc do łóżka, odkładając telefon na szafkę nocną i przykrywając się kołdrą pod brodę. Postanowił złapać chociaż kilka godzin snu, skoro nie był dzisiaj na patrolu i nie musiał uważać na żadne nowe obolałe miejsce.

Mimo to jednak nie mógł zasnąć. Próbował robić ćwiczenia oddychania, które gwarantują szybki sen, ale nie mógł całkowicie wyłączyć swojego myślenia.

A ono sprowadzało go na niezbyt przyjemne tory.

Nie chciał znowu myśleć o Clarku i o tym, co przyniesie przyszłość. Krążył z tym tematem w kółko, więc nic nowego teraz by nie wymyślił. Ale nic innego nie chciało na długo zadomowić się w jego głowie, nieważne jak się starał. Postanowił więc skupić się na czymś powiązanym, ale nie bezpośrednio połączonym z jego związkiem z Clarkiem.

Ostrzeżenie Barry’ego z przyszłości.

Na początku Bruce założył, że chodziło o Steppenwolfa. Dopiero niedawno dotarło do niego, jak błędne było to założenie, bo sam musiałby wysłać Barry’ego do przeszłości – a na pewno tego nie zrobił. Jeszcze nie.

„Miałeś co do niego rację. Od początku miałeś rację. Bój się go!”

Jeśli nie chodzi o Steppenwolfa… to o kogo? Bruce obrócił się na bok i otworzył oczy, wpatrując się w okno. Szybko jednak przeturlał się na drugi bok i zacisnął powieki. To problem na potem. Teraz może jednak powinien…

„To Lois, Lois Lane! Ona jest odpowiedzią!”

Bruce mógł pożegnać się ze snem. Założył drugą poduszkę na głowę i zastanawiał się, czy lepiej zacząć krzyczeć czy się w nią wgryźć.

Lois jest odpowiedzią.

Lois, nie Bruce.

Nie miał żadnej wątpliwości, że chodzi o coś związanego z Clarkiem, skoro Lois była wymieniona z imienia i nazwiska. Nie brał pod uwagę Diany, bo jej powiązanie z Lois było mocne i silne, ale gdyby coś się stało z Dianą, nie sądził, aby przywoływaliby Lois. Ba, nie sądził, że to do niego Barry cofałby się w czasie.

Barry cofnął się do niego i mówił o Lois.

Bruce miał gulę w gardle, ale przełknął ją ciężko.

Nadal Lois. Nie on.

Odrzucił poduszkę i kołdrę, wstał z łóżka i udał się bezpośrednio do swojej sali treningowej. Może kiedy zmęczy swoje ciało, to uda mu się nad ranem złapać godzinę drzemki.

sss

Clark starał się być przytomny podczas rozmowy z Zatanną, ale czuł się wyczerpany. Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz brakło mu siły w ten sam sposób, ale nie miał porównania. Wiedział, że dzieje się coś złego, kiedy szum w jego głowie zagłuszał rozmowę Zatanny z Traci mającą miejsce koło niego. Nie mógł jednak w ogóle zareagować, ani dać komukolwiek znać, że coś było nie tak. Na szczęście Natasha w końcu zwróciła uwagę na jego zachowanie.

Nie pamiętał za dużo. Na pewno został przeniesiony, ale nie wiedział gdzie. Na pewno się nim zajęto, ale nie wiedział kto. Kiedy się obudził, czuł się wypoczęty i jakby mógł lepiej oddychać. Od razu pochyliła się nad nim Natasha i pomogła mu usiąść.

— Jesteśmy u twojej mamy — potwierdziła na głos jego przypuszczenia. — Zatanna wyprowadziła nas z baru z powrotem do swojej przebieralni, ale nie wiedzieliśmy, co dalej. Zadzwoniłam do Lany i podała nam ten adres.

Clark pokiwał głową i ściągnął nogi z łóżka. Był bez koszulki i widział, jak promienie słoneczne padają prosto na łóżko, na którym leżał.

— Co się stało? — zapytał, drapiąc się po głowie.

— Nie wiemy do końca. — Natasha podała mu szklankę wody. — Myślałam, że może w Niepamięci ktoś cię otruł, ale jedyne, co Zatanna wykryła, to ciągły przebieg magii. Tylko na ciebie tak źle zadziałał.

Czy to możliwe? Clark wypił całą wodę i oddał szklankę Natashy. Najwyraźniej Clark musiał uważać nie tylko na kryptonit, ale też na magię. Cudownie. Nie mógł się doczekać, aż powie o tym… ach, aż powie o tym Bruce’owi.

— Clark?

Uniósł głowę.

— Wszystko w porządku, mamo — zapewnił ją. — Już czuję się lepiej.

Martha podeszła do niego i przytuliła go, na co jej oczywiście pozwolił. Zaśmiał się lekko, widząc Mae i Kona zaglądających do środka.

— Byłem tak blisko napisania do Tima — odezwał się Kon, przysuwając kciuk do palca wskazującego — ale Mae powiedziału, żebym się wstrzymał.

Clark spojrzał na Mae, któru wzruszyłu ramionami.

— Bruce nie musi wszystkiego o tobie wiedzieć. Dalibyśmy mu znać, jakby ci się nie polepszyło — wyjaśniłu, po czym spojrzału na Natashę. — Dzięki, że go pilnowałaś.

— Nie ma sprawy — odparła dziewczyna. — Trochę byłby przypał, gdyby Supermanowi coś się stało, jak zabrałyśmy go ze sobą.

— No, parę osób miałoby to wam za złe — skomentował rozbawiony Kon, oparłszy się o framugę drzwi.

— Co w ogóle się wydarzyło? — zapytała mama Kent, nadal tulona przez syna.

Clark rozejrzał się szybko po obecnych, bo w pierwszym odruchu nie chciał przyznać przed większą ilością osób, jakie ma podejrzenia. Gdy tylko spojrzał po ich twarzach, dotarło do niego, że każdej osobie ufał, więc ukrywanie przed nimi tej informacji mogło mu w przyszłości zaszkodzić.

— Wydaje mi się, że magia to moja słabość — powiedział. — Nie jestem tego pewny na sto procent, ale z tego co Natasha mówiła, to jedyne logiczne wyjaśnienie.

— Gdybym wiedziału, to bym cię nie wysłału do Zatary — oznajmiłu Mae z zaciętą miną.

— To nie twoja wina — zapewnił nu szybko.

— Traci potrzebowała kogoś magicznego do pomocy — wtrąciła Natasha — więc dziękuję w jej imieniu, że pomogłuś.

Mae uśmiechnęłu się do niej i skinęłu głową.

— A ja przynajmniej w kontrolowanym środowisku dowiedziałem się, na co jeszcze muszę uważać.

— „Jeszcze”? — zaciekawiła się Natasha.

— Powiedzmy, że niektóre zielone kamienie się ze mną nie zgadzają — odparł Clark. — Traci się odzywała?

Natasha przyjęła tę zmianę tematu z uśmiechem na ustach. Wyciągnęła telefon.

— Pisała mi jakąś godzinę temu, że lecą z Zatanną sprawdzić kilka miejsc. — Westchnęła i zapatrzyła się na swój ekran blokady, gdzie było wspólne zdjęcie jej i Traci. — Nie wie, czy zajmie im to parę godzin czy tygodni.

— Czyli nie ma co czekać — zarządziła mama Kent, wstając. — Zrobimy obiad, a potem pomyśli się, co dalej.

Natashy akurat zaburczało w brzuchu, więc Martha wzięła ją pod rękę, aby nakarmić czymś lekkim. Kon szybko poszedł za nimi, bo też chciał się załapać na dodatkowe jedzenie. Mae przyjrzału się chwilę Clarkowi, jakby chciału się upewnić, że wszystko z nim w porządku, a potem z uśmiechem zamknęłu za sobą drzwi.

Kiedy Clark został sam, odetchnął głęboko i opadł do tyłu na materac. Łóżko było na tyle wąskie, że jego głowa zwisała po drugiej stronie, a promienie słoneczne akurat oślepiły go. Przymknął powieki i uśmiechnął się, czując ciepło rozlewające się po jego twarzy i nagim torsie. Brał głębokie oddechy i przez chwilę po prostu rozkoszował się chwilą. Wróciła mu jasność umysłu i nie czuł żadnych oznak zmęczenia ani bólu.

Podniósł się tylko po to, aby sięgnąć po telefon, a potem znowu ułożył się w tej samej pozycji. Trzymał komórkę nad głową i uruchomił aplikację, przez którą kontaktował się z Bruce’em. Zobaczył, że mężczyzna jest dostępny. Zagryzł wargę, zastanawiając się, czy powinien do niego się teraz odezwać.

Na pewno powinien dać mu znać o swoich podejrzeniach o magii. Bruce jako jedyny znał wszystkie słabości Clarka – wszystkie, bez żadnego wyjątku. Clark uśmiechnął się lekko. Nie tak dawno temu sam Bruce stał się taką słabością, bo dla niego nie był już „kolegą z pracy”, a częścią rodziny. Gdyby to wystarczyło, aby Clark wiedział, co konkretnie do Bruce’a czuje – czy to już zakochanie, czy jeszcze nie – byłby bardzo zadowolony.

Ale nadal w jego sercu czaiła się wątpliwość co do tego uczucia.

Dlatego miał też takie opory przed napisaniem do Bruce’a.

Clark miał teraz trochę czasu, zanim będzie potrzebny, dlatego zdecydował, że coś już może zacząć, skoro po ich ostatniej kłótni mężczyzna nie odezwał się wcale. Uszanował decyzję Clarka i cierpliwie czekał. Napisał więc wiadomość w aplikacji, bardzo ogólnie opisując swój problem z magią, który musiałby sprawdzić w kontrolowanych warunkach, a następnie za pomocą swojej szybkości szybko napisał SMS-a do Bruce’a z pytaniem, czy ma teraz czas i jeśli tak, to czy Clark może do niego zadzwonić.

Nie minęło nawet pięć sekund, a jego komórka zaczęła dzwonić. Clark zaśmiał się krótko i odebrał.

— Hej — przywitał się lekkim tonem.

— Hej — odpowiedział Bruce nieco zachrypniętym głosem. Odchrząknął. — Mam czas.

Clark wyciągnął wolną rękę nad głowę, w stronę okna.

— Czekałeś na moją wiadomość?

— Tak.

— Z telefonem w ręce?

— Tak.

Bezwstydna szczerość Bruce’a rozbawiła Clarka, który nie mógł powstrzymać cichego chichotu. Poluzował swoją rękę, która od razu zgięła się w łokciu i opadła w dół.

— Kiedy mogę przyjść, żebyśmy mogli porozmawiać?

— Możesz nawet… ach. — Bruce odetchnął głęboko. — Tim obecnie trenuje.

— Hm. — Clark obrócił się na brzuch. Kiedy Bruce nic więcej nie powiedział, kontynuował: — To kiedy?

Dziwiły go te krótkie odpowiedzi Bruce’a. Może nawet niekoniecznie fakt, że były krótkie, ale że niosły ze sobą mało konkretów.

— Jeszcze dzisiaj?

— Jeśli to byłoby ci na rękę — odpowiedział Clark. — Jeśli jesteś zbyt zajęty, oczywiście zrozu…

— Nie, nie jestem — wtrącił Bruce. — Dla ciebie znajdę czas.

— Czyli jesteś.

— Dla ciebie znajdę czas — powtórzył mężczyzna dosadnie.

Clark podniósł się na klęczki.

— To daj mi potem znać, okej?

— Mhm. — Brzmiało tak, jakby Bruce zakończył ten temat. Clark nie wiedział, czy w takim razie on powinien zakończyć rozmowę, bo tak naprawę nie chciał. Przyzwyczaił się do codziennego rozmawiania z Bruce’em, więc mentalnie odetchnął z ulgą, kiedy mężczyzna kontynuował: — Clark.

— Tak?

— Wszystko w porządku? Jesteś cały?

Clark usiadł na piętach. Znowu nie mógł powstrzymać swojego uśmiechu.

— Jestem cały i zdrowy — odpowiedział. — Na szczęście Zatanna pomogła. Nie do końca wiem, co się stało, ale Natasha sprowadziła mnie do domu.

— W Metropolis?

— Nie, jestem u mamy. Doskonale wiedziała, żeby położyć mnie w starym pokoju, pod słońcem. Jestem jak nowy!

— Było aż tak źle?

Clark westchnął i opadł na bok, na poduszki.

— Nie czułem się najlepiej. Nie mam porównania, ale nie było aż tak źle, jak… w innych okolicznościach. No, może było tak źle, ale inaczej? Nie wiem, nikt mnie nie tłukł po twarzy tym razem. Nie dostałem zlewem w głowę.

Clark myślał, że przywołując wspomnienie ich walki rozweseli nieco Bruce’a – bo skoro może żartować o tym nieporozumieniu, to naprawdę znaczy, że nic mu nie jest – ale cisza po drugiej stronie była przytłaczająca. Kiedy Bruce w końcu się odezwał, brzmiał na skarconego, a nie rozweselonego.

— Przepraszam, Clark.

— Bruce, nie. Nie musisz za to przepraszać. Już sobie to wyjaśniliśmy, prawda? Prawda?

— … Prawda.

— No właśnie. Za inne sprawy będziemy się przepraszać jak się zobaczymy, dobra?

— Hn.

Clark wywrócił oczami.

— Będę kończyć. Daj znać, kiedy mogę wpaść. Okej?

— Okej.

Clark nie czekał na słowa pożegnania, tylko rozłączył się od razu po zapewnieniu Bruce’a. Zacisnął palce u nasady nosa i odetchnął głęboko, kręcąc głową na boki. W towarzystwie magii w barze doświadczył tak mocnego bólu głowy, że prawie zwymiotował, ale wydawało mu się, że Bruce Wayne działał na niego zdecydowanie silniej.

Chapter 36: Zgoda

Chapter Text

Kiedy Clark wylądował przed domem Bruce’a, prawie zderzył się z wychodzącym Alfredem.

— Dobranoc, paniczu Kent — pożegnał się kamerdyner i wyminął go, zostawiając uchylone drzwi.

Clark normalnie nie chciał wchodzić bez wyraźnego zaproszenia, ale w końcu był umówiony i Bruce na pewno się go spodziewał…

— Zamkniesz te drzwi czy wyziębisz mi cały dom? — odezwał się głośno Bruce ze środka.

— Już wchodzę — zawołał Clark.

Zakluczył za sobą drzwi i wsłuchał się w otoczenie; nie usłyszał nikogo poza ich dwójką i oddalającym się Alfredem. Byli sami. W jaskini było cicho, w Hali Sprawiedliwości było cicho.

Stanął przed Bruce’em, który wstał z kanapy i zaprosił go głębiej, wskazując kanapę obok. Clark uniósł palec, każąc mu czekać, po czym przebrał się szybko w ubrania, które specjalnie ze sobą zabrał. To miała być rozmowa między Clarkiem a Bruce’em, więc nie chciał jej prowadzić jako Superman. Bruce zdążył z powrotem zająć miejsce na kanapie, więc Clark poprawił koszulkę i usiadł obok niego – nie miał zamiaru odgradzać się od niego w żaden sposób.

Kiedy zobaczył szczere zaskoczenie na twarzy Bruce’a, uśmiechnął się lekko, dodając mu otuchy. Wziął jego dłoń między swoje i położył na swoje kolana. Nie puszczał jej, ale też nie zaczął od razu rozmowy, dając Bruce’owi chwilę na uspokojenie swojego tętna.

— Byłem zły, kiedy oskarżyłeś mnie o ukrywanie przed tobą rzeczy z premedytacją — odezwał się w końcu. Zacisnął dłoń na ręce Bruce’a. — Zły i urażony. Nie wiedziałem, że sprawa z Dickiem tak mocno na ciebie wpłynie. Skąd miałem wiedzieć?

— Wiem — wtrącił Bruce, kiedy Clark robił chwilę przerwy, aby złapać oddech. — Wiem to wszystko. Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem.

Clark czekał na coś więcej, ale Bruce uparcie milczał. Clark nie chciał na tym kończyć rozmowy na ten temat, więc naciskał dalej:

— Dlaczego tak bardzo cię uraziło, że nie powiedziałem ci o Dicku?

Przez dłuższą chwilę wydawało się, że Bruce zbierał myśli. Clark postanowił go wesprzeć i pocałował jego knykcie. Zadziałało.

— Zabolało mnie to, że wiedzieli wszyscy, a mnie Dick nie poinformował — przyznał w końcu Bruce. — Dowiedziałem się od Oracle, zarówno o Dicku, jak i o tym, że ty już o nim wiedziałeś.

— Dwie pieczenie na jednym ogniu — mruknął Clark. — Dwie zdrady na szybko.

— Żaden z was mnie nie zdradził — oświadczył Bruce stanowczo. — Po prostu… nie podobało mi się to. Zapomniałem, że Dick nie jest mi nic winien. Ani jako Dick, którym się opiekowałem, ani jako nowy bohater zajmujący się zbrodniami. — Wzruszył ramionami i odwrócił głowę od Clarka. — Wybuchłem, bo wydawało mi się, że jestem najważniejszy i wszyscy powinni spowiadać mi się ze swoich czynów.

Clark wyciągnął rękę i owinął ją wokół ramion Bruce’a, zwracając na siebie uwagę mężczyzny zarówno tym gestem jak i faktem, że teraz trzymał jego dłoń tylko w swojej jednej.

— Przyjmuję przeprosiny — zaczął Clark. — Cieszę się, że widzisz swój błąd i dlatego przepraszasz, a nie dlatego, że myślisz, że jestem zły.

Bruce spojrzał na niego z lekkim, speszonym uśmiechem. Dziwnie było go widzieć na twarzy mężczyzny.

— Nie będę ukrywać, że byłem święcie przekonany, że z nami koniec — przyznał. Clarka zatkało, więc Bruce mógł kontynuować: — Nie kłóciłeś się, obszedłeś się ze mną chłodno, nigdy cię takim nie widziałem. Byłeś… zły, ale i zawiedziony. Czekałem na naszą rozmowę, bo spodziewałem się, że zakończysz… nas.

Zapadła cisza. Clark musiał pozbierać myśli, ale nie chciał, aby Bruce odszedł, więc zakleszczył go w swoim objęciu i na dodatek oparł czoło o jego skroń. Poczuł, jak mężczyzna się spiął, ale nie zwracał na to uwagi. Czuł świeży zapach mydła, więc Bruce musiał wziąć prysznic krótko przed tym spotkaniem, mimo że jego włosy były suche. Był to zarówno przyjemny zapach, jak i przyjemna myśl.

— Myślałeś, że będę chciał z tobą zerwać?

— Mhm — mruknął Bruce i tym razem to on wziął dłoń Clarka na swoje kolana i zaczął ją głaskać. — Moje uczucia do ciebie się nie zmieniły. Powiedziałbym, że przywiązałem się bardziej. Ale nadal nie jestem… pewny, czy chcesz to kontynuować czy nie. — Zanim Clark mógł coś powiedzieć, Bruce kontynuował: — Nie chcę, aby to zabrzmiało, że oczekuję czegokolwiek od ciebie teraz, w tym momencie. Że w ogóle czegoś oczekuję. Nie, nie. Niczego nie oczekuję.

— Niczego? — rzucił Clark, naprawdę ciekawy odpowiedzi.

Bruce odetchnął głęboko.

— Niczego nie oczekuję. Mam nadzieję, że niczego nie zepsułem między nami.

Clark przesunął twarz i potarł czołem o jego policzek.

— Tylko na to masz nadzieję?

Nie spodziewał się, że jego gest i te słowa sprawią, że coś w Brusie pęknie. Mężczyzna poruszył głową i Clark nie do końca wiedział, jak to się stało, ale nagle się całowali. Wcale mu to nie przeszkadzało, nie; wręcz przeciwnie, było to bardzo przyjemne. Cieszył się z tych pocałunków, mimo że w ruchach Bruce’a była nutka desperacji, jakby rozmowa o potencjalnym zerwaniu była dla jego psychiki nie do zniesienia i chciał zagłuszyć wszystkie myśli, które tłukły się w jego głowie. Jakby chciał zagłuszyć je Clarkiem.

Taki plan był bardzo dobry w mniemaniu samego Clarka, który też czuł, że pora porzucić ten smutny temat, skoro i tak się już pogodzili. Nie ma co gdybać na temat rozstania, skoro Clark nie miał zamiaru niczego przerywać w ich związku.

Ta rewelacja pojawiła się w jego głowie w tej samej chwili, kiedy Bruce podgryzł jego górną wargę. Clark zamrugał ze zdumienia i odsunął się lekko na chwilę – nie przez ugryzienie, ale swoje myśli. Zobaczył prawdziwą ulgę na twarzy Bruce’a, mimo jego zamkniętych oczu.

Clark nie miał zamiaru się z nim rozstawać.

Nie tak dawno gdybał ze sobą, czy jest w stanie naprawdę zakochać się w Brusie, skoro miał tyle sprzecznych odczuć, kiedy z nim przebywał i również kiedy się nie widzieli. Nie wiedział, jak ma określić to, kim Bruce dla niego był: przyjacielem czy kimś więcej? Nie zauważył, że tak naprawdę już dawno wygrał w nim afekt do Bruce’a, a cała ta niepewność wynikała z tego, że mieli dla siebie naprawdę mało czasu.

Ale teraz byli razem, całowali się po poważnej, dorosłej rozmowie, Clark czuł się dobrze, mając Bruce’a przy sobie, więc może warto…?

Z tymi myślami Clark zarzucił drugą rękę na szyję Bruce’a i pociągnął go na siebie, opadając powoli do tyłu, najpierw na oparcie kanapy, a potem zaczynając zsuwać się niżej. Kiedy Bruce zaparł się ręką o oparcie i zatrzymał, Clark całkiem go puścił i opadł plecami na siedzisko kanapy z wydętymi wargami.

— Clark — mruknął Bruce. Jego źrenice były rozszerzone, a napięcie jego ciała najbardziej było widoczne na odsłoniętej szyi. — Co robisz, Clark?

— Właśnie sobie coś uświadomiłem — odpowiedział niejasno, wyciągając wyprostowane ręce do tyłu, za głowę. Wiedział, że jego koszulka przez to podjechała w górę i odsłoniła kawałek brzucha, którym Bruce się zainteresował. Zerknął w dół i przez chwilę wbił palące spojrzenie w skórę nad spodniami Clarka, ale potem przesunął wzrok z powrotem na jego twarz.

— Co takiego? — zapytał Bruce, ale jego uwaga bardzo szybko znowu skupiła się na czymś innym.

Otóż koszulka, którą Clark miał na sobie, była dość krótka, ale jednocześnie stara i wymięta na tyle, że podjechała w górę w pasie, ale nadal odsłaniała jego szyję. Clark przełknął i przyglądał się, jak oczy Bruce’a podążają za ruchem jego grdyki. Następne słowa Clarka miały to szybko zmienić.

— Że jestem zakochany.

Patrzył jakby w zwolnionym tempie, jak te słowa docierały do Bruce’a. Jak mężczyzna zamarł jeszcze bardziej, tym razem przestając nawet oddychać, jakby Clark zamroził go swoim lodowatym podmuchem. Jak w oczach Bruce’a powoli rosła nadzieja, tak silna, jakby miała zaraz wybuchnąć.

Clark wiedział, że jestestwo Bruce’a było teraz w jego rękach, że mógł go zniszczyć lub niewyobrażalnie wzmocnić.

Przez te miesiące doskonale zdawał sobie sprawę z uczucia Bruce’a. Zawsze świadomość o nim była z tyłu (lub czasami z przodu) głowy Clarka. Nigdy jednak nie widział tego mężczyzny tak podatnego na zranienie, jak w tej chwili.

Wyciągnął rękę i przyłożył ją do policzka Bruce’a. Uśmiechnął się lekko i pogłaskał go kciukiem, na co mężczyzna lekko zmrużył oczy i przytulił twarz do jego dłoni – szukanie tego afektu było pierwszym ruchem, jaki wykonał. Na szczęście zaczął również znowu oddychać. Clark potraktował ten moment jak oswajanie dzikiego zwierzęcia; każdy jego gest był powolny i otwarty. Sięgnął drugą ręką do góry i przycisnął dłoń na piersi mężczyzny, tuż nad jego sercem. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, ale przeciągał tę niepewność Bruce’a, bo nie mógł ukryć tego, że dobrze się bawił mimo powagi sytuacji.

— Naprawdę chciałbym, abyś mnie pocałował — odezwał się w końcu Clark.

— Naprawdę chciałbym, abyś powiedział coś więcej — odparł Bruce.

Clark parsknął śmiechem.

— Co jeszcze chcesz wiedzieć? — zapytał figlarnie.

— Jesteś… zakochany.

— Mhm.

— … W kim?

Clark aż zamrugał. To dało mu chwilę, aby nie wybuchnąć pierwszą, instynktowną reakcją, chociaż sam nie był pewien, co by nią było. Śmiech? Oburzenie? Zamiast tego zauważył, że Bruce był całkowicie poważny – i jego pytanie również. To tylko upewniło go jeszcze bardziej w swoich uczuciach. Bruce mógł prezentować się światu jako pewny siebie, ale zmęczony milioner; Clark wiedział lepiej.

Użył swojej siły i pchnął rękę, którą trzymał na piersi Bruce’a, aby unieść go nieco w górę. Szybko przestawił swoje nogi i kiedy opuścił mężczyznę z powrotem, to położył go między swoimi udami. Syk zaskoczenia z ust Bruce’a (na uniesienie go i otoczenie nogami) był muzyką dla uszu Clarka.

— Odkąd wróciłem, umawiałem się z tylko jedną osobą — odpowiedział. — Nikt nowy w moim życiu się nie pojawił.

Bruce powoli przeniósł ręce – jedną dłoń oparł obok głowy Clarka, drugą przy jego pasie. Opuścił się niżej, ale nie całkiem na niego, mimo że Clark nie miałby nic przeciwko. Oparł czoło na obojczyk Clarka, na co ten przytulił jego głowę.

— Nie zrobisz mi tej przyjemności i nie powiesz wprost? — usłyszał od Bruce’a i zaśmiał się.

— Jeśli tak ci zależy… — mruknął cicho. — Spójrz na mnie.

Poczekał, aż Bruce uniesie głowę. Chwycił jego twarz w dłonie i kiedy upewnił się, że cała uwaga mężczyzny jest skupiona na nim, powiedział w końcu:

— Jestem zakochany w tobie, Bruce.

Ledwo co wymówił jego imię, a mężczyzna gwałtownie poruszył się do przodu i wpił w jego wargi. W tych pocałunkach nie było już wcześniejszych delikatnych uczuć jak ulga czy nadzieja. Teraz czuł wypuszczoną na wolność pasję, która dusiła się zbyt długo i w końcu mogła się pokazać w całej swojej okazałości.

Oddawał te pocałunki z radością i ulgą ze swojej strony, że one były takie dobre; że Clark nie czuł już niepewności i tylko bardziej utwierdził się w słuszności swojej decyzji. Jego ciało było zadowolone, jego serce było zadowolone, nie pozostało mu nic innego jak czerpanie z tego uczucia i pozwolenie, aby rosło i wypełniło go po brzegi.

Ponieważ przyjemność goni przyjemność, kiedy jest się w stanie takiej euforii, to Clarkowi wkrótce było zdecydowanie za mało. Za mało Bruce’a, za mało pocałunków, za mało dotyku. Otworzył usta i zaprosił język Bruce’a do środka, liżąc jego wargi i wycofując się, gdy tylko mężczyzna je rozchylał. Dopiero kiedy Bruce zrozumiał i Clark dopiął swego, poczuł wielką ochotę na więcej kontaktu.

Nie chciał znowu przemieszczać ciała Bruce’a bez pytania – z jego siłą musiał na to podwójnie uważać – ale też nie chciał być całkiem bierny i zostawiać wszystkiego mężczyźnie. Nie chciał, aby Bruce myślał, że wywierał na Clarku presję. Dlatego postanowił pokazać mu, że jeśli presja w ogóle istniała, to była pytaniem, czy obaj mieli taką samą ochotę na pójście dalej.

Przesunął dłonie na plecy Bruce’a i podrapał jego łopatki, jednocześnie podciągając koszulę mężczyzny i zatrzymując ręce na jego karku, wplatając palce we włosy. Rozproszywszy go w ten sposób, zaparł się stopami o siedzisko kanapy i uniósł biodra do góry, aż trafił na ciało Bruce’a. Na twarde, napięte ciało, które zadrżało na ten dotyk i w pewnym miejscu podskoczyło. Clark uśmiechnął się figlarnie, kiedy Bruce gwałtownie odsunął się od niego. Oddychał głęboko, ale jego ciało nie ruszało się z miejsca, ba!, nawet podsunął rękę, na której się opierał, dookoła pasa Clarka. Temu zupełnie nie przeszkadzało bycie trzymanym w takiej pozycji; miał zarówno siłę jak i zdolność lewitacji.

— Clark… — zaczął Bruce, ale nie kontynuował.

Clark powstrzymał chęć otarcia się o zainteresowane krocze mężczyzny, ale zamiast tego przesunął ręce z jego karku na pierś. Czekał na dalsze jego słowa, masując skórę pod obojczykiem okrężnymi ruchami opuszków palców.

— Tak, Bruce?

Ręka mężczyzny zacisnęła się na jego talii.

— Przepraszam, ale czy mógłbyś tam mnie nie dotykać — zaczął Bruce, a Clark od razu spuścił swoje biodra niżej — jeśli nie masz… ach.

Clark zmarszczył brwi. Mina Bruce’a nie wyrażała ulgi czy innego pozytywnego uczucia, które wiązałoby się z tym, że Clark posłuchał i przestał. Przesunął jedną rękę na bok szyi Bruce’a, a drugą na jego policzek.

— Jeśli? — zapytał, aby Bruce dokończył swoją myśl.

Przez chwilę mężczyzna tylko spoglądał od jednego oka Clarka do drugiego, ale w końcu skinął głową, jakby zdecydował, że warto kontynuować.

— Jeśli nie masz zamiaru do niczego więcej dzisiaj doprowadzić.

Jak Clark mógł mieć wątpliwości czy był zakochany w tym mężczyźnie? Uśmiechnął się filuternie i z premedytacją na nowo przysunął swoje biodra w górę. Tym razem jeszcze otarł się nimi o krocze Bruce’a, z zadowoleniem słysząc jego cichy syk.

— Kto powiedział, że nie chcę iść dzisiaj dalej?

Chapter 37: Razem [E]

Notes:

Przypominam, że fik ma rating E nie bez powodu ;)

Chapter Text

— Kto powiedział, że nie chcę iść dzisiaj dalej?

Bruce nie miał nawet krzty nadziei na to, że Clark chciałby od razu zrobić kolejny krok. Był szczęśliwy, że w końcu usłyszał od niego słowa, na które naprawdę długo czekał, o których wręcz śnił – lub których brak czasami spędzał mu sen z powiek. Dlatego był pewny, biorąc pod uwagę poprzednie zachowania mężczyzny, że Clark na tym się zatrzyma. Wyznanie miłosne i trochę pocałunków – tak, to brzmi jak wspaniały wieczór.

Nie spodziewał się, że Clark będzie tak chętny do czegoś więcej. Może gdyby Bruce wcześniej o tym wiedział, to mógłby się jakoś przygotować. Co z tego, że miał prawie pięćdziesiąt lat, skoro czuł się jak stereotypowy nastoletni szczeniak z pierwszą wielką miłością? Nie czuł wstydu z tego powodu, bo to powinien być komplement dla Clarka. Bruce był na tyle podniecony, że musiał na chwilę odetchnąć.

I tę chwilę Clark mu dał. Dosłownie chwilę, bo kiedy Bruce pośrednio wyjaśnił, o co chodzi, Clark od razu wrócił do niego, jakby to była najbardziej naturalna rzecz pod słońcem.

Bruce nie zamierzał zmieniać jego zdania.

Po słowach Clarka pozwolił sobie na jeszcze jeden moment, podczas którego pozbierał myśli, aby naprawdę nie pospieszyć się z niczym jak zakochany szczeniak podczas pierwszego razu. Nie miał zamiaru niczego kończyć, zanim jeszcze tak naprawdę zaczął. Ale potem już nie było szansy, aby dał Clarkowi spokój.

Nadal obejmował go w pasie, więc cały czas miał jego ciało przy sobie. Wiedział, że mógł użyć trochę więcej siły i Clark nawet by tego nie poczuł, dlatego przycisnął go do siebie i naparł na niego biodrami. Clark od razu uległ i opadł na siedzisko, jednocześnie owijając ręce i od razu nogi wokół Bruce’a, ciągnąc go za sobą. Na jego twarzy naprawdę nie było ani odrobiny zawahania i Bruce czuł coraz większą radość z tego powodu.

Znowu go całował, czując niewyobrażalną ulgę, że Clark naprawdę nie miał zamiaru z nim zrywać. Kotłowało się w nim tyle pozytywnych emocji; prawie zapomniał, że ktokolwiek mógł czuć się tak dobrze. Noga Clarka ocierała się o jego bok, wspierając bujanie bioder Bruce’a, a z pocałunków powoli znikało wszystko poza potrzebą zatracenia się w tym drugim mężczyźnie. W mężczyźnie, który dał mu nowe życie – mimo że to Bruce dążył do wskrzeszenia go przy pierwszej możliwej okazji. W mężczyźnie, który wiedział o nim praktycznie wszystko, a mimo to został, dał mu szansę, mimo to zakochał się w nim. W mężczyźnie, który dotykał go z niecierpliwością, budując ego Bruce’a – miło było czuć się pożądanym tak bardzo przez osobę, którą się kocha.

Nie mógł ukryć przed sobą, że bycie pożądanym przez Supermana też miało swoje pozytywne skutki. „Miłe” to za mało powiedziane.

— Bruce — wyszeptał Clark, ocierając swoją szczękę o policzek Bruce’a. — Bruce — powtórzył, jakby nie mógł znaleźć innych słów, a chciał wyrazić coś ważnego.

Jeśli chodzi o Bruce’a, to Clark mógł mówić cały czas jego imię tym nieco zdyszanym, jęczącym tonem. Nie miałby nic przeciwko słyszeniu go co chwilę. Zwłaszcza tak blisko jego ucha.

Podgryzł szczękę Clarka, najpierw lekko, ale potem wgryzł się mocniej, jakby chciał sprawdzić, na ile może sobie pozwolić. Wychodziło na to, że na naprawdę wiele – Clark nawet nie drgnął, ale za to mruknął gardłowo i westchnął. Wplótł palce we włosy Bruce’a i trzymał go przy sobie, jakby chciał więcej. Bruce posłuchał, ale nie tylko w tej kwestii; zaczął podgryzać skórę Clarka aż do kości, od żuchwy do jego ucha, a jednocześnie pchnął biodrami tak mocno, że przesunął całego mężczyznę pod sobą nieco w górę.

Bruce nie był Supermanem, ale lata treningu też robiły swoje.

Clark wygiął głowę do tyłu, odsłaniając szyję. Bruce zdecydował, że to o wiele lepszy cel do smakowania, więc zaczął wylizywać i całować nowo-odsłoniętą skórę. Na początku nie ssał, bo przez chwilę zapomniał, że ma do czynienia z Kryptonijczykiem, na którym jego ludzkie działania nie zostawią żadnego śladu. Kiedy dotarło do niego, jak bardzo zbędne były te zmartwienia o poprawny wygląd Clarka w pracy (przecież nie zostawi mu żadnych malinek na tak długo!), Bruce zaatakował ze zdwojoną siłą. Chociaż na parę godzin Clark będzie nosił jego ślady.

Sądząc po tym, jak entuzjastycznie Clark reagował na każdą decyzję Bruce’a, to naprawdę oddał się całkiem w jego ręce. Owszem, dopasował rytm swoich bioder do Bruce’a, przesuwał ręce po jego plecach i ramionach, zaciskając i głaszcząc, obejmował go nogami i trzymał blisko siebie, ale nie dawał miejsca na nic innego. Narzucił swoje granice i dawał Bruce’owi wolną rękę, co między nimi mógłby zrobić. A te granice wcale nie były takie restrykcyjne.

Bruce cofnął rękę spod pasa Clarka i zacisnął ją najpierw na jego talii, a potem niżej, tuż pod jego pośladkiem. Urwany oddech z ust Clarka brzmiał jak reakcja na uderzenie w brzuch – więc Bruce nie przestawał, rytmicznie zaciskając palce i mrucząc cicho w skórę jego obojczyków. Sapnął śmiechem, kiedy poczuł, że Clark uniósł się nieco w górę, lewitując nad siedziskiem kanapy. Bruce musiał oprzeć całe ciało na mężczyźnie. Uniósł głowę i zobaczył, że Clark zagryzał wargę, ale się uśmiechał.

— Clark — odezwał się, aby mężczyzna na niego spojrzał. — Możesz mi po prostu powiedzieć, czego chcesz — oznajmił z uśmieszkiem na ustach.

Od razu został opuszczony w dół – na szczęście delikatnie. Clark wyglądał na speszonego, ale tylko przez chwilę. Przyłożył dłonie po obu stronach szczęki Bruce’a i pogłaskał jego policzki.

— Chcę ciebie — powiedział po prostu.

Bruce uniósł brew i naparł biodrami na Clarka. Nie cofnął ich.

— To wiem — odpowiedział, świadomy, że jego erekcja drgnęła, kiedy zetknęła się z równie twardym penisem Clarka. — Pomogłoby, jakbyś oświecił mnie co do konkretów.

Clark zmarszczył czoło i zaczął wpatrywać się w Bruce’a bardzo zmartwionym wzrokiem.

— Och — rzucił. — Nie wiedziałem, że nie będziesz wiedział…

— Przestań — przerwał mu Bruce. Był o krok od wywrócenia oczami. — Nie mam osobistego doświadczenia, ale wiem.

Mina mężczyzny pod nim zmieniła się w oka mgnieniu na figlarne zainteresowanie. Zabujał biodrami, na co Bruce odpowiedział mu tym samym.

— Co znajdę w historii twojej przeglądarki? — zapytał cicho Clark, przesuwając dłonie we włosy Bruce’a. Podrapał go po potylicy, jakby chciał rozpuścić go całkowicie.

— Nic — odparł Bruce. Żaden jego mięsień nie drgnął, tętno się nie zmieniło. Clark wygiął usta w podkówkę, której Bruce nie mógł nie cmoknąć. Miała to być tylko chwila, ale nie mógł się oprzeć i został przy wargach Clarka na dłużej. — Umiem po sobie sprzątać — dokończył, kiedy oderwali się od siebie. — Ale chciałbym wiedzieć, na co dzisiaj masz ochotę. Konkretnie teraz. Czego byś chciał ode mnie.

Wpatrywanie się w uchylone wargi coraz ciężej oddychającego Clarka było hipnotyzujące. Bruce przegapiłby jego następne słowa, gdyby czytanie z ust nie przychodziło mu automatycznie.

— Pokażę ci.

Bruce chciał być tym, który będzie sprawiał przyjemność Clarkowi, a nie na odwrót, ale wiedział też, że teraz nie będzie tak, jak było na polu Kentów. Tym razem wszystko będzie odwzajemnione. Dlatego sapnął, naburmuszony, ale posłuchał i oparł się na rękach, aby unieść się lekko i dać Clarkowi pole do popisu.

Ten nie marnował czasu. Użył obu dłoni, aby spuścić swoje spodnie w dół, całkowicie ściągając je z siebie i skopując razem z bielizną. Bruce przełknął, kiedy zobaczył, jak penis Clarka stoi dumnie i wskazuje na niego. Doskonale zdawał sobie sprawę, że o żadnym wskazywaniu z premedytacją nie było mowy. I tak oblizał usta, a jego wyobraźnia poszalała z wizją, że Clark tak bardzo go pragnął. Cóż, erekcja Clarka z całą pewnością pokazywała, że mężczyzna był bardzo chętny.

Clark nie dał mu zbyt dużo czasu na przyglądanie się jej. Bruce zdążył jeszcze zauważyć, że penis Clarka był naprawdę ładny, tak zwyczajnie ładny jak przystojny był jego właściciel, jakby wyrzeźbiony z myślą o stereotypowości. Bruce zauważył to, a potem poczuł jak dłonie Clarka dobierają się do jego rozporka i żałował, że nie miał na sobie luźnych spodni dresowych, które mógłby równie łatwo ściągnąć, co Clark swoje. Clark miał najwyraźniej inny plan – czy też mężczyzna po prostu się zniecierpliwił – bo wyciągnął Bruce’a ze spodni, spuścił jego slipy i zahaczył o jądra, po czym złapał go w dłoń.

Bruce uniósł wzrok, aby spojrzeć na Clarka. Mężczyzna przyglądał mu się z zastanowieniem, zaciskając i rozluźniając pięść, ale nie ruszając jej w żaden inny sposób.

— Kiedy mówiłeś, że wyrobiłeś sobie upodobanie do bólu podczas seksu… — zaczął Clark i nie dokończył, tylko delikatnie przesunął dłoń na główkę erekcji Bruce’a.

— Ach, nie — odparł Bruce na to niezadane pytanie. Rzeczywiście wyznał Clarkowi już przy ich pierwszym intymnym zbliżeniu, że ból mu nie przeszkadza, ale to nie to samo. Złapał Clarka za nadgarstek i odsunął od siebie, nie napotykając żadnego oporu. — Suchego dyskomfortu nie lubię.

Kąciki ust Clarka uniosły się w górę i już otwierał usta, ale Bruce go ubiegł. Nie przerywając kontaktu wzrokowego z mężczyzną, Bruce zaczął wylizywać jego dłoń, upewniając się, że zostawi dostatecznie dużą ilość śliny. Clark głośno przełknął na ten widok.

— Razem — wyszeptał i uniósł biodra, stykając swoją erekcję z erekcją Bruce’a. Ten od razu pchnął biodra w dół, lądując w kołysce ud Clarka. — Razem — powtórzył Clark i odsunął rękę, aby objąć w niej oba penisy.

Bruce był tylko mężczyzną, więc poczuł rozpierającą go dumę, kiedy zauważył, że może i Clark ma ładniejszego penisa, to Bruce jest wyraźnie większy. Dłuższy oraz szerszy.

Gdy Clark zaczął im obciągać, Bruce odetchnął głęboko przez nos. Próbował znaleźć rytm, który odpowiadałby im obu, ale wiedział, że zaraz dojdzie kolejny element, który będzie musiał uwzględnić – swoją dłoń – więc zdecydował się zrobić to jak najszybciej, aby wykorzystać przyjemność w pełnej krasie.

— Razem — wymruczał i zdążył polizać swoją rękę, ale Clark złapał ją i przysunął do siebie.

— Nie — powiedział szybko, po czym pocałował środek dłoni Bruce’a, dokładnie tam, gdzie właśnie on sam przed chwilą polizał. — Daj mi.

Bruce nie miał zamiaru się kłócić czy odmawiać mu czegokolwiek, a zwłaszcza gdy Clark chciał przyłożyć swoje usta do jakiejkolwiek części jego ciała. Wyobrażenie Clarka z erekcją Bruce’a między jego wargami od razu pojawiło się w jego głowie i rozsiadło wygodnie, sprawiając, że Bruce musiał zacisnąć zęby, aby się uspokoić. Nie mógł powstrzymać drgnięcia bioder, które po raz kolejny było na tyle silne, że przesunęło Clarka na kanapie.

Clark cały czas całował i wylizywał dłoń Bruce’a, ale coś w jego oczach mówiło, że wpadł mu do głowy inny pomysł niż dotychczas. Podparł się stopami, aby subtelnie wspierać ruchy Bruce’a – nie kierować nimi, ale tylko je wspierać – i ze zdwojoną gorliwością wypychał swoje biodra w górę. Jego ręka nadal poruszała się po obu penisach i Bruce musiał zakleszczyć swoje ramię, aby nie upaść.

Nie wiedział, gdzie ma patrzeć; w dół, gdzie ruch erekcji hipnotyzował go, czy może na twarz Clarka, który zdecydowanie nie miał zamiaru oddać mu dłoni. Zamiast tego Clark zmrużył oczy, ale nie zamknął ich do końca, a na jego twarzy malował się błogi wyraz, jakby czuł się niewyobrażalnie dobrze. Na dodatek wsunął sobie do ust dwa palce Bruce’a.

Był to niewyobrażalnie podniecający widok. Bruce oddychał ciężko przez usta i robił wszystko, co w jego mocy, aby nie stracić rytmu i nie sprawić, że Clark będzie czuł mniejszą przyjemność, niż teraz. Nie pomagało to, że Clark wylizywał jego palce, podgryzał lekko, a w końcu też ssał. Kiedy Bruce zaczął powoli ruszać tymi palcami, wyciągając je na centymetr i wsuwając z powrotem, naśladując ruch jego bioder, Clark jęknął gardłowo i całkiem zamknął powieki.

— Patrz na mnie — mruknął Bruce agresywnie. Wręcz warknął, bo chciał wypełniać wszystkie zmysły Clarka. Wzrok też.

Clark od razu otworzył oczy i wyciągnął głowę do przodu, jakby goniąc za palcami Bruce’a. Wyglądało to jak przeprosiny, ale Bruce wiedział, że Clark po prostu… chciał. Pokazywał, co chciał, i to było tak seksowne, że Bruce nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek miałby mu odmówić. Kiedy przyłożył palce do języka Clarka z trochę większą siłą, to mężczyzna pod nim stracił rytm.

A Bruce stracił głowę, kiedy zobaczył, jak oczy Clarka wywracają się z przyjemności.

Zbyt gwałtownie – przeprosi potem, jak nie zapomni – wysunął rękę z ust Clarka i zamknął ją w pięść, aby rozprowadzić ślinę. Następnie przyłożył ją do główek ich erekcji, zamykając je w niej i głaszcząc kolistymi ruchami.

— Bruce!

Wolna ręka Clarka wystrzeliła w górę, łapiąc jego biceps, ramię, szyję, aż w końcu zacisnęła się na jego włosach. Bruce zaryzykował i upadł na przedramię, a kiedy nie stracił równowagi, przysunął usta do warg Clarka. Całowali się bez finezji, po prostu chcieli być blisko, ocierali swoje języki o siebie, jęczeli z przyjemności.

Bruce poczuł, jak Clark dochodzi, jak jego ręka odsuwa się od ich erekcji i zaciska w pięść, więc naparł bardziej na ciało pod sobą i tym razem on im obciągał, próbując dać Clarkowi jak najwięcej, ale też go dogonić. Nie mógł się odsunąć, bo Clark przycisnął go do siebie nogami, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Już się o siebie nie ocierali, tylko bujali przy sobie, aż Bruce w końcu również doszedł, dysząc mokro w policzek Clarka.

Chapter 38: Jak sprowadzić ptaszynę do domu

Chapter Text

Bruce wiedział, że powinien wstać z Clarka, ale z drugiej strony… nie musiał. Przecież go nie zgniatał. Clark się nie skarżył. Ba, głaskał Bruce’a po głowie i przesuwał paznokciami po jego bicepsie leniwymi ruchami, jakby po prostu chciał nadal go dotykać. Bruce czuł to samo – dlatego postanowił jeszcze trochę poleżeć między jego nogami.

Stwierdził, że sprawą na później może również być sperma, która zaschła we włosach na klatce piersiowej Clarka i jego własnej skórze.. Nie ściągnęli koszul, ale i tak podwinęły się podczas seksu.

— Nie mogę uwierzyć — zaczął Clark, przerywając ciszę — że znowu nie widziałem twojej twarzy.

Bruce od razu zrozumiał, o co mu chodziło. Sam w końcu też czuł drobny zawód, że nie zobaczył, jak Clark wygląda podczas orgazmu. Ale ten zawód bardzo szybko zniknął, a sam mężczyzna się uśmiechnął, moszcząc policzek na pomiętej koszulce Clarka.

— Będziesz miał do tego inne okazje — odpowiedział po prostu. Poczuł, jak cała klatka piersiowa Clarka się trzęsie ze śmiechu, więc podniósł się nieco, aby oprzeć na niej przedramiona. — A nie? — zapytał z uniesioną brwią.

Uśmiech nie schodził z ust Clarka. Odgarnął Bruce’owi włosy z czoła.

— Nie zaprzeczyłem przecież — rzucił.

— Hn. — Bruce oparł brodę na swoich rękach i przymknął oczy, kiedy Clark wrócił do głaskania go po głowie.

— Będziemy musieli porozmawiać — odezwał się, na co Bruce od razu z powrotem uniósł powieki. — Nie, to nic złego — dodał szybko Clark, bo musiało do niego dotrzeć, jak zabrzmiały jego wcześniejsze słowa. — Ale chciałbym wiedzieć, na czym stoimy. My wszyscy. Clark, Bruce. Superman, Batman…

— Ach. Od razu do konkretów.

Clark wzruszył ramionami. Bruce nie miał mu za złe, że skrócił ten czas błogiego odpoczynku – w końcu jego organizm pracuje szybciej, a ustalenie, czym dla siebie będą we wszystkich „wariantach”, było bardzo rozsądnym kolejnym krokiem.

Najchętniej Bruce w ogóle zamknąłby ich w tym momencie na zawsze. Wydawał się przecież taki idealny. Ale obaj mieli swoje obowiązki i różne inne pragnienia.

Uniósł się na rękach i obaj wykrzywili się, czując lekkie ciągnięcie między nimi, ale nic nie mogli na to poradzić. Bruce stanął na nogi i schował się w spodnie, ale zamarł, kiedy spojrzał na Clarka spuszczającego stopy na ziemię. On sam był cały ubrany, ale Clark miał tylko wyświechtaną koszulkę… i skarpetki. Wyglądało to tak, jakby Bruce sprowadził go z ulicy i właśnie miał mu zapłacić za jego usługi.

Dopiero kiedy Clark wstał, Bruce spojrzał na jego twarz i zobaczył na niej uśmieszek.

— Tak bardzo ci się podoba, co widzisz? — zapytał Clark, zarzucając ręce na ramiona Bruce’a.

— Tak — odparł po prostu. Rumieniec, który po tym szczerym wyznaniu pojawił się na policzkach mężczyzny, również mu się podobał. Nie mówiąc już o pocałunku, który dostał w zamian za komplement. Mruknął cicho z niezadowoleniem, kiedy Clark zdecydowanie za wcześnie się odsunął.

— Nie będę z tobą tak rozmawiał — powiedział Clark i założył na siebie tylko spodnie, mimo że bokserki nadal były w nie zaplątane.

Usiadł na drugiej kanapie i poklepał miejsce obok siebie. Bruce sapnął, rozbawiony.

— Nie chcesz najpierw się odświeżyć? — zapytał, ale usiadł, gdzie Clark mu wskazał.

— Nie mogę zostać — odpowiedział mężczyzna. — Muszę dokończyć artykuł na jutro do pracy. Nie będę mógł się tutaj skupić, z tobą — dodał szybko.

Jego wyjaśnienie było całkiem logiczne, ale nie znaczyło to, że Bruce’owi musiało się podobać. Naparł torsem na Clarka i uniósł brew.

— I chcesz spędzić ten czas na rozmowie?

Clark miał czelność wywrócić oczami. Nie odpowiedział, tylko przerzucił swoje nogi przez uda Bruce’a, unieruchamiając go przy oparciu. Bruce zrozumiał aluzję – miał siedzieć spokojnie. Jedną dłoń owinął wokół kostki Clarka, po prostu ją tam trzymając, a drugą przesuwał po zewnętrznej stronie jego uda.

— Myślę, że zanim podejmiemy jakiekolwiek decyzje, powinniśmy zwyczajnie trochę ze sobą pobyć — oznajmił w końcu Clark.

Bruce widział go kątem oka; opierał się łokciem o kanapę i wpatrywał w jego profil. Oceniał po cichu tę propozycję. Spędzenie czasu z Clarkiem było znakomitym pomysłem, ale nie wiedział, czy mogą sobie na to pozwolić.

— Masz taką możliwość?

— Wezmę wolne — odparł od razu Clark. — Pytanie, czy ty możesz zrobić sobie wolne.

Bruce zaczynał podejrzewać, że Clark nie miał na myśli spędzenia tego czasu razem u niego.

— Jaki masz plan? — zapytał, aby się upewnić.

— Tim miał przyjechać na farmę, aby się szkolić — zaczął Clark. Oparł głowę na swoim ramieniu, aby móc wyprostować rękę i masować palcami skalp Bruce’a. — Moglibyśmy też tam pojechać, na dłużej.

Rozmawiali już na temat takiej możliwości. Bruce był niepewny co do reakcji Marthy, ale w tym momencie nawet dezaprobata matki Clarka nie byłaby w stanie zniechęcić go do spędzenia razem czasu. Jeśli Clark chciał wakacje na gospodarstwie, to Bruce nie miał zamiaru mu odmawiać.

Złapał się na tym, że po raz kolejny myśli w ten sposób: niczego Clarkowi nie odmówi. Mężczyzna miał go owiniętego wokół swojego palca i Bruce podejrzewał, że Clark doskonale to wiedział. Mógł jedynie mieć nadzieję, że nie wykorzysta tego do niecnych celów.

— Muszę porozmawiać z paroma osobami — odpowiedział w końcu. — Ale myślę, że dam radę.

Uśmiech na twarzy Clarka tylko zachęcił Bruce’a do wychylenia się po jego usta. Tym razem mężczyzna nie protestował i został jeszcze trochę, więc Bruce mógł się nim cieszyć dłużej.

sss

Dick siedział na dachu swojego apartamentowca w Metropolis i przyglądał się Gotham. Ten widok był już prawie cały zasłonięty, bo na Wyspie Strykera właśnie kończono budowę największego dotychczas zakładu karnego Metropolis, jako odpowiedź na nieco już zmordowany budynek Azylu Arkham w Gotham. Nie był w stanie sobie przypomnieć, czy na zniszczony port w Gotham są już jakieś plany, ale temu miastu powodziło się zdecydowanie gorzej niż Metropolis. Dick nie miał jakiegoś wielkiego sentymentu do żadnego z nich, ale jednak Gotham było mu bliższe z tego tylko powodu, że tam spędził dzieciństwo po tym, jak Bruce wziął go pod kuratelę.

Wgryzł się w trzymane w ręku burrito, uważając, aby nic nie skapnęło mu na kostium. Nie miał zamiaru go jeszcze prać, bo dzisiaj miał niewiele do roboty i nie pobrudził go, pracując, więc byłby przypał, jakby zrobił to na przerwie. Słysząc zbliżające się ciche kroki, odłożył powoli jedzenie na bok, na stosik serwetek, po czym odwrócił nieco głowę w bok, precyzyjnie wycelował i rzucił kijkiem do escrimy prosto w nadchodzącą osobę. Powinien się domyślić, że to znajoma peleryna, kiedy czerń nie zniknęła z jego wizji, gdy Batman podszedł bliżej.

— Już mnie nie poznajesz? — odezwał się Bruce bez modulacji głosu.

— Sprawdzałem twój refleks — odparł Dick. Wyciągnął rękę w górę i złapał odrzucony kijek. — Nie słyszałem żadnej maszyny — dodał po chwili. — Zaparkowałeś gdzieś dalej?

Otworzył szerzej oczy ze zdziwienia, kiedy Bruce nie odpowiedział od razu, tylko uciekł od niego wzrokiem, jakby był… speszony.

— Superman mnie podrzucił — wyznał w końcu.

Dick aż klasnął w reakcji na te słowa. Szczerzył się szeroko i chciał drążyć ten temat – czy niósł go na rękach, czy na plecach, czy peleryny nie przeszkadzały, jak szybko byli w stanie lecieć – ale Bruce kontynuował:

— Chciałem z tobą porozmawiać w cztery oczy, bo mam dość sporą prośbę.

Dick pokiwał głową i chwycił swoje burrito.

— Mogę jeść, jak będziesz mówił?

Bruce skinął głową i podszedł bliżej, ale nie usiadł na brzegu budynku.

— Smacznego — powiedział, stając tuż obok Dicka, który miał już pełne usta, więc tylko uniósł kciuk w górę, a potem wskazał dłonią, że Bruce może zaczynać. — Chcę zabrać Robina na trening na wieś. Nie wiem, ile to będzie trwało, zakładam że najkrótszy okres to miesiąc. Aby się wdrożył i mógł potem wyćwiczyć do perfekcji. — Bruce odetchnął głęboko, przez co Dick uniósł głowę, aby na niego spojrzeć. — Potrzebuję kogoś, kto zaopiekuje się Gotham podczas mojej nieobecności.

Dick zamarł z jedzeniem w drodze do ust. Zakładał, że sam Bruce nie wybierze się z Timem i podejrzewał, że Dick zostanie o to poproszony – przecież Bruce nie zostawiłby Gotham tylko dla takiej drobnostki. Tim może trenować z każdym. Zostawienie Gotham w rękach innych nie było czymś, co Bruce robił łatwo.

— Ale że ja? — upewnił się Dick.

Nie chciał wyskoczyć z odpowiedzią – której i tak dla Bruce’a jeszcze nie miał – zanim nie upewnił się, że Bruce nie prosił go może o polecenie kogoś.

— Miałem nadzieję, że przystaniesz na ten układ — potwierdził Bruce.

— Ptaszyny Oracle nie wystarczą? — podpytał Dick, bo doskonale wiedział, że Dinah i Helena działają obecnie w mieście Batmana.

Bruce w końcu usiadł, ale po turecku. Nie spuścił nóg z budynku.

— Wolałbym kogoś, kto zna moje metody — wyjaśnił Dickowi, który zmarszczył nos.

— Oracle nimi kieruje, a ona się na nietoperzowości zna.

— Oracle nigdy nie pracowała bezpośrednio ze mną jako partner, jedynie jako osoba do pomocy.

Dla Dicka to było nowością.

— Zawsze myślałem, że Robin to pomocnik Batmana.

Bruce spojrzał na niego z miną nie wyrażającą niczego.

— Zaczyna jako pomocnik — zgodził się z nim. — Ale później byłeś dla mnie partnerem.

Dick złapał się teatralnie za serce, ale darował Bruce’owi wyolbrzymione wzdychanie i wrócił do jedzenia.

— Chodzi ci o kogoś, kto będzie traktował Gotham tak jak ty — odezwał się po przeżuciu. — A ze wszystkich istniejących opcji, jestem najbliżej tego opisu. — Bruce pokiwał głową. Dick wziął głęboki oddech. — Na pewno nie chcesz, aby to Superman śmigał między miastami?

Kiedy Bruce nie odpowiedział od razu, Dick domyślił się, że pewnie o tym myślał. Ha! Dick podsunął mu pomysł, który wcześniej nie wpadł Bruce’owi do głowy, to dopiero jakaś nowość!

— Superman będzie tam z nami.

Dick prawie upuścił resztę swojego burrito z budynku.

— Jedziecie razem na wakacje?! — zapytał, wzburzony. — I znowu dowiaduję się ostatni?!

— Tak właściwie to dowiadujesz się pierwszy — odpowiedział spokojnie Bruce. — Dopiero co to omówiliśmy. Nawet Tim jeszcze nie wie.

Z Dicka opadło całe oburzenie. Bruce wiedział, jak do niego przemówić, żeby zarobić parę punktów.

Dick znał Bruce’a niemal na wylot, ale Bruce znał Dicka równie dobrze.

— Miesiąc, mówisz? — Dick zaczął już powoli układać sobie w głowie grafik dnia i potrzebne zmiany, które musi wprowadzić, aby bez problemu podróżować między miastami.

— Przynajmniej miesiąc, tak.

— Hm. — W teorii wszystko wyglądało bardzo dobrze. Dick akurat miał zastój w monitorowaniu Intergangu, więc powrót na stare śmieci mógłby mu pomóc trochę bardziej wyostrzyć zmysły i poćwiczyć ruchy, których jeszcze nie był stuprocentowo pewny. — I pewnie chcecie zacząć jak najszybciej?

— Jeszcze nie jutro.

— Ale może pojutrze, co? — Dick wyszczerzył się w stronę Bruce’a, który uparcie patrzył przed siebie. — Powiesz mi chociaż, gdzie jedziecie?

— Matka Clarka ma gospodarstwo.

Dick się zakrztusił.

— To już ten moment? — zaczął wypytywać. — Będzie cię przedstawiał rodzinie jako swojego romantycznego partnera? — Zastygł na chwilę, kiedy na ustach Bruce’a zobaczył lekki, delikatny uśmiech. — No i gratulacje! — zawołał. Uderzył ramieniem o ramię Bruce’a. — Nie zapomnijcie tylko o tym, że macie tam Tima trenować.

— Taki jest cel tego wypadu — skomentował Bruce.

— I tak trzymać — dodał poważnie Dick.

Bruce spojrzał na niego i nadal się uśmiechał, co było z jednej strony jak przypomnienie lat, które spędzili razem, ale też budziło w Dicku pewne poczucie obcości. Nie potrafił tego wyjaśnić; w końcu był osobą, która znała wszystkie uśmiechy Bruce’a. Ten spokojny i zadowolony był bardzo łatwy do poznania, a jednak było w nim coś…

Ach. No tak.

Bruce był zakochany.

To zmieniało postać rzeczy.

— Zrobisz to dla mnie? — poprosił Bruce, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

Może i Dick nie powinien tak łatwo ulegać, nie w tak wielkiej sprawie, nie po tym, co między nimi zaszło, kiedy Dick kończył pracować z Bruce’em jako Robin. Ale nie miał w sobie siły na trzymanie urazy o coś, co wydarzyło się lata temu. Rozpoczął nowe życie w Metropolis, powrócił do działania w kostiumie z nowym pseudonimem, mógł więc na chwilę wrócić do gniazda i popilnować go, kiedy staruszka nie będzie w domu.

— Pod jednym warunkiem — odpowiedział w końcu. Bruce spoważniał, ale Dick tylko uśmiechnął się chytrze. — Nie będę musiał ani udawać ciebie, ani wciskać się w stary kostium.

— Hn. — Bruce wywrócił oczami, kiedy Dick chichotał. — Możesz biegać po dachach jako Nightwing, ważne, abyś biegał. — Zerknął na Dicka kątem oka. — Jedna ptaszyna w tą czy w tamtą w Gotham nie powinna zrobić nikomu różnicy.

Dick dźgnął go kijkiem w udo za tę uwagę.

— Nie wierzę, że mam cię zastąpić, bo sam idziesz hulać ze swoim amantem.

Bruce dźgnął go łokciem.

Chapter 39: Powściągliwość

Chapter Text

Clark nie wiedział, kto z Kentów był bardziej przejęty przyjazdem gości: jego mama, która zdążyła przygotować całą rozpiskę zadań i niczym podekscytowany sierżant czekała, aby wykorzystać nową parę rąk do pomocy; Mae, któru tyle się nasłuchału od Kona o Timie, że chciału go w końcu poznać; czy Kon, który obecnie siedział obok Clarka na schodach ganku i rzucał Dusty’emu kij, coraz dalej i dalej – tak bardzo wysłuchiwał nadjeżdżającego pojazdu, że zapominał o tym, że Dusty był już starym psiakiem.

Został jeszcze sam Clark. Nie udawał, że nie czekał. Nie zajmował się niczym innym, po prostu siedział i wypatrywał. Nie używał mocy, bo nie chciał obserwować Bruce’a bez jego wiedzy i zgody.

— O której mieli być? — zapytał po raz kolejny Kon. Clark już nie liczył, który to raz, dlatego nie odpowiedział.

Owszem, spóźniali się trochę, ale to nic nie znaczyło. Pewnie wynikły jakieś problemy z samym Timem, któremu musieli na szybko załatwić odpowiednie usprawiedliwienie nie tylko w szkole, ale i przed rodzicami. Dla Bruce’a była to okazja stworzenia nowego programu stypendiów dla uzdolnionych młodych ludzi, do których Tim się zaliczał ze swoją średnią. Nie spodziewali się żadnego oporu ze strony państwa Drake’ów, co było dość przykre, ale miało w sobie ten plus, że dzięki temu Tim mógł przyjechać do Kentów na trening.

Clark myślał o zaproszeniu również Natashy i Traci – wiedział tylko, że udało im się odnaleźć doktora Thirteen, ale nie był on w dobrym stanie – ale Mae wybiłu mu to z głowy, przypominając, że już z dwoma gośćmi będzie ciasno. Clark przypomniał sobie o Niepamięci i chciał zaproponować rozwiązanie podobne do tego w barze, ale szybko się rozmyślił. Więcej magii oznaczało więcej bólu głowy dla niego.

Kon nagle zamarł i odwrócił się w stronę drogi prowadzącej na posesję. Dusty zaparł się przednimi łapami, myśląc, że Kon zaczyna nową zabawę, ale chłopak po prostu usłyszał zbliżające się auto. Clark uśmiechnął się, widząc rosnącą ekscytację na twarzy Kona. Sam również już wstał i schował ręce do kieszeni, żeby móc cokolwiek z nimi zrobić. Dusty szczekał i biegał dookoła ich dwóch, ale niestety nie było szansy, aby udało mu się ich przekonać, że był ważniejszy niż goście.

Nie ci goście.

— Wyjdź po ich bagaże — odezwał się Clark. Sam chciał pomóc z torbami, ale najpierw musiał pokierować Bruce’a do miejsca, w którym może zostawić samochód.

Podszedł spokojnym krokiem na podjazd, gdzie Bruce się zatrzymał i właśnie wysiadał. Clark pewnie skupiłby się całkowicie na nim, gdyby nie to, że Tim wystrzelił z miejsca pasażera z taką samą gorliwością, z jaką pędził do niego Kon. Obaj dorośli jednocześnie zwrócili na nich uwagę i doskonale widzieli, jak Kon łapie Tima w biodrach, unosi go i okręca się z nim. Tim, mimo że uderzał Kona w ramię, jakby chciał mu przekazać, że ma przestać, i tak zdradzał się, patrząc maślanym wzrokiem na Kona. A gdy Clark już myślał, że nadszedł koniec ich bardzo wylewnego powitania, kiedy Kon postawił Tima na nogi, wtedy przyszły Robin złapał Kona za koszulkę i przyciągnął do siebie, a potem pocałował.

Prosto w usta. Tak na środku podwórka. Z Clarkiem i Bruce’em obok.

— Ekhem — odchrząknął Bruce.

Podziałało, oczywiście.

— Bagaż, Kon — powiedział Clark. — A potem zaprowadź Tima od razu do mamy.

Bruce nie powiedział nic, tylko patrzył za chłopakami i kiedy weszli do domu, westchnął.

— To już? — zapytał. — Myślałem, że ostatnio się pokłócili.

— Musieli zdążyć się pogodzić — zauważył Clark, kiedy podszedł do Bruce’a.

Och, jak bardzo miał ochotę zrobić to, co Kon. Wziąć Bruce’a w ramiona i pokazać mu, jak dużą przyjemność sprawiała mu jego obecność. Ale jednocześnie nie chciał tego robić na tak otwartej przestrzeni.

Spojrzał na Bruce’a i w jego oczach odczytał na tyle podobną myśl, że się uśmiechnął.

— Zaparkuj za stodołą — oznajmił, wskazując brodą budynek, którego nie dało się nie zauważyć.

Bruce pokiwał głową i wszedł do samochodu, a Clark zaczął powoli iść na tyły domu. Chciał tam poczekać na Bruce’a i wprowadzić go do środka.

Nasłuchiwał; nie był w stanie zobaczyć normalnym wzrokiem, co się dzieje za stodołą. Kiedy tylko usłyszał zamykane drzwi, użył mocy, aby błyskawicznie znaleźć się obok Bruce’a. Przyparł go do samochodu i pocałował, w końcu witając mężczyznę tak, jak chciał. Bruce nie miał nic przeciwko – ba! – zarzucił ręce na jego ramiona i od razu zaczął oddawać ten pocałunek bez namysłu.

— Hej — mruknął w końcu Clark, kiedy musieli się oderwać, aby Bruce złapał oddech.

— Dzień dobry, Clark — odparł Bruce. Cofnął ręce na obojczyki Clarka i oblizał się. — Przepraszam za spóźnienie, Tim musiał porozmawiać z rodzicami.

Clark chciał mu powiedzieć, żeby Bruce się nie przejmował, dziesięć minut to żadne spóźnienie przy tak długich podróżach, ale na kolejne słowa mężczyzny otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.

Porozmawiać? — powtórzył za nim. Chciał się upewnić. — Wymieniać się wymawianymi słowami?

Bruce pokiwał głową.

— Wyjechaliśmy o wiele wcześniej. Ale w trakcie musieliśmy się zatrzymać.

Clark spojrzał w stronę domu. Bruce uświadomił go jakiś czas temu w sytuacji rodzinnej Tima. Wiedział o zaniedbujących rodzicach, którzy niezbyt przejmowali się tym, co robił ich syn, kiedy sami byli niemal cały czas w rozjazdach. Tim rzadko z nimi rozmawiał, najczęściej wymieniali maile czy inne wiadomości przez komunikatory.

— Powiem mamie, żeby ciasto upiekła — stwierdził. — Chyba że Kon mnie ubiegł.

— Chodźmy — powiedział Bruce. Przesunął dłoń na ramię Clarka, po czym spuścił ją po nim w dół i uścisnął krótko jego palce. — Nie chcę, aby Martha czekała za długo.

sss

Cała sytuacja z rodzicami Tima nie była przyjemna dla nikogo, kto był w nią wplątany. Przez moment Bruce rozważał zawrócenie do Gotham, ale byli już w połowie drogi i zdecydował, że dla Tima najlepsze będzie nowe otoczenie w obecności znajomych osób, które się o niego naprawdę troszczą. Nie wiedział wtedy, że sam nie będzie osobą, której najbardziej zależy na Timie.

Wszedł do kuchni tylnymi drzwiami i jego wzrok od razu powędrował do dwóch chłopaków, którzy siedzieli razem przy stole i tarli jabłka.

— Jabłecznik będzie? — zapytał Clark, zwracając uwagę wszystkich na ich wejście.

— Będzie — odpowiedziała Martha.

Widząc jej matczyny uśmiech, do Bruce’a wróciły wszystkie obawy, które odeszły na drugi plan przez troskę o Tima. Wszyscy obecni się tu znali, ale miały mieć miejsce nowe przedstawienia. Bruce przełknął i spojrzał na Clarka, przygotowując się na wszystko, co mogło nastąpić.

— Super! — zawołał Clark, na co Mae wywróciłu oczami, Martha pokręciła głową, a Kon prychnął. Clark od razu skupił się na chłopaku. — Będziemy musieli zmienić noclegi — oznajmił, nie odrywając wzroku od klona, ale mówiąc do Marthy. — Tim i Kon…

— Nigdy nie mieli nocować razem — przerwała mu Martha, zatrzymując na chwilę cały ruch w kuchni. Chwyciła się pod boki i spojrzała po nich. — Kon nie przestaje mówić o Timie, a ponieważ to ma być „trening” — zrobiła palcami cudzysłów — to przynajmniej może poćwiczyć powściągliwość.

— Ale i tak się nie widzimy prawie wcale! — zajęczał Kon, mówiąc na głos to, co Bruce myślał.

— Powściągliwość i szacunek dla innych osób dzielących z wami przestrzeń życiową.

Bruce uśmiechnął się kącikami ust. Martha wiedziała swoje i potrafiła przemówić do wszystkich tak, aby przekonać ich do swoich racji.

— Rozsądnie — przyznał, odzywając się po raz pierwszy.

Clark pewnie pomyślał, że zgodził się z nią tylko dlatego, żeby się jej przypodobać – nie było to całkiem błędne myślenie.

— Czyli jak śpimy? — zapytału Mae.

— To zależy — odpowiedziała Martha i skupiła się całkowicie na Brusie i Clarku.

Do Bruce’a bardzo szybko dotarło, że wszystkie jego założenia były błędne. Po raz kolejny osoba z rodziny Kent znalazła jego martwy punkt. Wtedy Bruce nie wiedział, że Superman miał ludzką tożsamość. Teraz założył, że Martha o nich nie wiedziała.

Clark przysunął się do niego i objął go w pasie. Było to zaskakujące, ale Bruce nie stracił rezonu. Pomagało to, że Martha się uśmiechała.

— Mamo, Bruce jest tutaj po to, aby trenować Tima, ale też jako mój partner. Romantyczny partner.

— Ooo… — odezwał się Kon i oparł łokcie na blacie, a brodę na dłoniach, wpatrując się w nich. Bruce widział to kątem oka, bo skupiał się na reakcji Marthy.

— Aha — powiedziała w końcu. Wskazała drewnianą łyżką na Clarka. — Śpisz z Mae, Bruce i Tim razem, a Kon ze mną. — Kon uderzył brodą w stół. Martha wskazała teraz na Bruce’a. — Powściągliwość i szacunek. — Bruce pokiwał głową.

— Mamo! — Clark zasłonił twarz dłonią.

— Co „mamo”, co „mamo”? — zapytała, krzyżując ręce na piersi. — Musicie pokazać nowemu pokoleniu, na czym to polega.

Bruce wiedział, że za łatwo uległ, ale biorąc pod uwagę to, jak Martha go przyjęła, nie miał innego wyjścia. Zależało mu bardzo na tym, aby być po jej dobrej stronie. A nie był jak szczeniaki przy stole, które będą do siebie wzdychać co dwadzieścia minut. Bliskość Clarka, sama świadomość, że mogli ze sobą przebywać, była wystarczająca. Po tygodniach samych rozmów telefonicznych to było niczym niebo do ziemi.

A nawet jeśli Bruce i Clark będą chcieli nieco złamać zasady, to Martha będzie zbyt zajęta pilnowaniem Kona. Posłał jej uśmieszek, na co ona puściła mu oczko, potwierdzając jego domyślenia co do jej podziału noclegów.

sss

Czekała na ojca. Mieli iść na misję. Jej pierwszą poza treningiem.

Nie wiedziała gdzie. Nie wiedziała kiedy.

Czekała na ojca.

sss

Tim nie zakładał, że przyjechał na gospodarstwo na wakacje. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ma trenować.

Ale nie mógł nie czuć pewnego zawodu, że mieli z Konem tak mało czasu dla siebie.

Myślał, że po całej pracy będzie mógł… przed snem… porozmawiać z Konem. Razem w jednym pokoju. Mogliby leżeć blisko siebie i szeptać, wymieniać się uwagami i po prostu być blisko. I tak na nic więcej nie miałby przecież siły, bo praca na gospodarstwie dawała mu większy wycisk niż ćwiczenia Bruce’a. Dorośli myśleli jednak inaczej.

Nie pozostało mu nic innego jak posłuchać, aby pokazać, że był wytrzymały i powściągliwy, i miał szacunek dla osób w swoim otoczeniu.

Nawet wtedy, kiedy najchętniej rzuciłby wszystko w cholerę, zwłaszcza gdy Kon i Mae dogadywali się bardzo dobrze, pracując niedaleko. Tyle razy łapał ich na trzymaniu się za ręce, szeptaniu do siebie, opieraniu czoła o czoło… a sam nie mógł znaleźć więcej niż „chwilę odpoczynku po obiedzie” na przebywanie z Konem. Kon miał być jego chłopakiem, a co chwilę mówił do Mae „kotku”.

Tim doskonale wiedział, że Mae wiele dla Kona znaczy. Oboje byli czymś nowym, czymś niespotykanym, mieli takie same odczucia co do istnienia. Tim i Kon wiele sobie wyjaśnili od tego momentu na spotkaniu członków Ligi, dlatego Tim wiedział, że jego zazdrość nie miała prawa bytu w tej sytuacji, ale logika też nie miała w tej kwestii prawa bytu. Ufał Konowi, ale był zazdrosny o uwagę, jaką poświęcał Mae. Mae nie wydawału się w ogóle szczególnie zainteresowanu tą uwagą, co Tima też troszkę denerwowało, bo on przyjąłby ją z otwartymi ramionami. Odwzajemniału uściski i szepty, ale nic poza tym. A Tim tkwił w pracach gospodarskich, które musiał wykonywać sam, bo Mae i zwłaszcza Kon nie mogli mu pomagać, ale i też mieli też swoje obowiązki.

Pozostało mu ćwiczyć się dalej w powściągliwości, cierpliwości i wytrwałości. Miał zamiar pokazać Bruce’owi, że nie mylił się, kiedy dał mu szansę.

Miał zamiar nie myśleć o rodzicach, więc może po prostu pompował się mocniej uczuciami do Kona i całej tej sytuacji…

— Hej — odezwał się Kon, lewitując nad Timem. — Mama powiedziała, że mogę ci pomóc i będziemy mieli chwilę dla siebie.

Tim spojrzał na Kona, który uśmiechał się do niego szeroko i trzymał ręce za plecami – wiedział, ile dla Tima znaczyło pokazanie, że dawał sobie radę sam, dlatego Kon nie próbował wchodzić mu w paradę nieproszony.

— Mae nie ma? — powiedział kąśliwie i od razu tego żałował, ale uparcie nie cofnął swoich słów.

— Mae? — Kon wyglądał na uroczo speszonego. Rozejrzał się, jakby miału zaraz stanąć obok. — Nie wiem, mogę poszukać?

Tim westchnął i pokręcił głową. Złapał Kona za rąbek koszulki, żeby ten czasem naprawdę nie poleciał nienu szukać.

— Nie — rzucił szybko. — Nie, nie musisz. Po prostu myślałem, że też tu będzie. Bo zazwyczaj jesteście wszędzie razem.

Kon wylądował na ziemi i nie przejmując się tym, że Tim jest brudny i przepocony, przytulił go do siebie.

— Bo nie mogę z tobą być! — wyjęczał. — Nawet nie pozwalają mi popatrzeć, tylko „Kon, idź zrób to, idź zrób tamto, zostaw go w spokoju”, kiedy ja nie chcę!

Tim zaczął się śmiać i poklepał chłopaka po głowie.

— Też bym wolał spędzać więcej czasu z tobą — przyznał. Teraz, kiedy miał Kona w ramionach, myślenie o wszystkim przychodziło mu o wiele łatwiej. Znoszenie rozłąki też nie wydawało się takie trudne. — A jeśli teraz pokażemy, że umiemy, to potem dadzą nam spokój.

Kon burknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi w jego ramię, ale Tim nie prosił go, aby powtórzył. Wiedząc teraz, że Konowi również nie podoba się ta cała sytuacja, czuł się lżej.

Może będzie potrzebował przypomnienia jeszcze kilka razy, ale na ten moment czuł się uspokojony i zadowolony.

Już on pokaże Bruce’owi i pani Kent, jaki wytrzymały i powściągliwy potrafi być.

Chapter 40: W stodole [E]

Chapter Text

Trening Tima przebiegał jak najlepiej mógł. Bruce był zadowolony, Tim był zdeterminowany, Kon narzekał, ale coraz mniej, a Mae dobrze się bawiłu. Mama miała jednocześnie mniej i więcej roboty, ale wyglądała, jakby odżyła. Nie mogła załatwić sobie urlopu w pracy, ale nikt się nie lenił, kiedy nie była obecna. Wszyscy pomagali przy gospodarstwie i treningu Tima, słuchając poleceń Clarka (Bruce odpowiednio je modyfikował, aby były wykonane, ale pomogły w rozwoju Tima).

Najgłośniej było oczywiście podczas wspólnych posiłków – czasami wczesnym obiedzie, czasami kolacji, w zależności od grafiku mamy. Mieli tylko dwóch nastolatków przy stole, ale wpływali na wszystkich tak bardzo, że rozmowy nie toczyły się po cichu, a czasami brzmiały jak kłótnie, podczas których trzeba było każdego przekrzyczeć. Mama i Bruce nie krzyczeli, ale Clarkowi zdarzyło się raz czy dwa, kiedy Kon naprawdę przesadzał… ale i w innych przypadkach też.

Czasami Clark miał bardzo silne moralne zdanie na temat pewnych kwestii, a w domu nie musiał udawać, że nie potrafi otwarcie wyrazić swojego zdania na głos, i chować się za słowem pisanym.

Biorąc pod uwagę to, że Bruce potem kontynuował te tematy z Clarkiem, kiedy znaleźli chwilę dla siebie, to wyglądało na to, że nie myślał źle o tej stronie Clarka. Tej bardzo głośnej i upartej. Od paru dni razem chodzilili do stodoły, aby nikomu nie przeszkadzać, kiedy prowadzili te swoje dyskusje.

Oczywiście robili również inne rzeczy.

Zazwyczaj były to tylko pocałunki, przytulanie się czy pieszczoty przez ubranie. Nierzadko obciągali sobie rękoma, rozebrani lub w samych rozpiętych spodniach. Odkąd pierwszy raz Clark doszedł w bokserki, mieli ze sobą zawsze chusteczki, aby szybko móc po sobie posprzątać – gdyby to przytrafiło się Bruce’owi, który nie mógł użyć superszybkości, lub gdyby przydarzyło się to Clarkowi, a nie chciałby zostawiać Bruce’a nawet na chwilę. Ta druga możliwość była o wiele bardziej prawdopodobna, ale Clark nie wykluczał niczego.

— Nie sądzę, że Mae miałuby jakikolwiek problem z rozróżnieniem naszego Luthora od jenu Luthora — mówił Bruce, kontynuując ich rozmowę. — Mówisz, że tamten Bruce wyglądał jak ja?

— Mhm — zgodził się Clark ze swojego miejsca na mostku Bruce’a. Leżał w połowie na mężczyźnie, a w połowie na stosie siana i rozkoszował się delikatnym głaskaniem po głowie.

Rozmawiali o wymiarach kieszonkowych, bo Clark w końcu mógł szczegółowo opowiedzieć wszystko to, co się wydarzyło z Zatanną. Okazało się, że Bruce nigdy nie był w Niepamięci i nawet nie wiedział, że ten bar istnieje, a znał się z Zatanną od dawna. Clark poczuł iskierkę zazdrości, kiedy mężczyzna przyznał, że byli razem przez jakiś czas, ale szybko ją w sobie zgasił. W końcu to nie Zatanna była teraz z Bruce’em, tylko on.

— Skoro wyglądał jak ja — kontynuował Bruce — ale nie traktowałeś go jak mnie, to znaczy, że Mae też nie traktowałuby Luthora z tej Ziemi tak jak tego ze swojej.

— Wtedy nie byłem w tobie zakochany — zwrócił uwagę Clark. — A Mae byłu. W Luthorze, nie w tobie.

— Hn. — Bruce podrapał go po głowie. — Może to rzeczywiście zmieniłoby bieg rzeczy, ale osobiście nie sądzę. Mówiłeś, że Mae ma teraz całkiem nowe poczucie swojej świadomości. Wcześniej myślału, że jest Laną, prawda? To Lana była zakochana w Luthorze. Mae nie.

— Nie mówiąc już o wszystkim innym.

— Tak. — Bruce wplótł palce we włosy Clarka i tam je zostawił. — Trwała tam wojna. Prawdziwa wojna światowa. Nie tyle kosmiczna, bo oprócz Ziemi i Kryptonu nic więcej tam nie było, tak? Ale i tak Ziemia była najważniejsza.

Clark wsunął dłoń pod koszulę Bruce’a i przyłożył ją do jego boku na wysokości klatki piersiowej. Chciał poczuć ciepłą skórę pod swoimi palcami.

— Ziemia była najważniejsza — powtórzył. — Ale czym jest ta Ziemia bez żadnego życia? Kryptonijczycy zniszczyli wszystko tak doszczętnie, że żadne życie już się tam nie rozwinie.

Bruce wolną ręką zaczął bawić się rękawem Clarka.

— Nie jesteśmy mścicielami, ale ich pomściłeś. Mogłeś dać im chociaż to.

Clark nie miał na to odpowiedzi. Wtulił twarz bardziej w ciało Bruce’a, który musiał zauważyć, że coś było nie tak, bo uniósł nogę, aby pogłaskać nią łydkę Clarka. Chwycił go też mocniej dłońmi, jakby chciał dać mu znać, że jest blisko. To wystarczyło, aby Clark poczuł się nieco lepiej.

— To pierwszy raz, kiedy w ogóle o nich pomyślałem, od kiedy wróciłem, wiesz? — powiedział cicho. Nie śmiał się poruszyć, bo nie chciał przez przypadek strącić z siebie rąk Bruce’a, nie chciał stracić jego dotyku. — W ogóle się nie przejmuję tym, że zostawiłem ich tam…

„Na śmierć.”

Nie dokończył swojej myśli. Miał nadzieję, że Bruce potrafił sobie dopowiedzieć to, co nie mogło przejść Clarkowi przez gardło.

Bruce jednak puścił Clarka, ale tylko na chwilę, po to, aby podciągnąć go w górę, aby móc go pocałować. Clark oparł się na przedramionach po obu stronach jego głowy i oddawał ten pocałunek z ulgą, że Bruce nie miał mu za złe tego, jak Clark podszedł do tej sytuacji.

Wiedział, że nie uniknie rozmowy, ale cieszył się, że Bruce najpierw postanowił uspokoić go czułością. Doceniał to bardzo.

— Wiem, ile cię to kosztowało — odezwał się w końcu Bruce. — Za pierwszym razem była to najtrudniejsza decyzja twojego życia. Za drugim? Musiało być podobnie. — Pocałował Clarka w czoło. — Ale musiałeś coś zrobić. Nawet gdybyś ich nie zamknął w tym więzieniu, to i tak musieli zostać pozbawieni mocy za to, co zrobili… a pewnie zdesakralizowaliby wszystko, co by napotkali na swojej drodze, nawet bez mocy. Zauważ, że sami doprowadzili do wyniszczenia planety. Nie mieliby jak tam przetrwać. Musiałeś odebrać im moce, bo mogli zagrozić i nam.

Te słowa dotknęły Clarka bardziej niż sam akt, który popełnił w kieszonkowym wymiarze. Wpił się w usta Bruce’a desperacko, chcąc wymazać z pamięci ten jego wywód, chcąc zastąpić ostatnie minuty wspomnieniem całkiem innym, o wiele bardziej przyjemnym.

Bruce mu na to nie pozwalał. Nie do końca. Głaskał go po bokach, łagodził pocałunki, nie pozwolił, aby Clark wsunął język między jego wargi – mógł, oczywiście, zrobić to siłą, ale Clark nie miał zamiaru. Użyłby siły tylko wtedy, gdyby Bruce wyraźnie o to poprosił, a jeszcze nie odbyli ze sobą żadnej tego typu rozmowy. Clark czuł się tym wszystkim nieco sfrustrowany, bo nie chciał być załagodzony, chciał zapomnieć, ale nie docenił Bruce’a.

Mężczyzna po pewnym czasie odepchnął go lekko i Clark posłusznie opadł na plecy. Miał niezadowoloną minę, ale nie mógł długo jej utrzymać – nie, kiedy Bruce bezpardonowo wepchnął się między jego uda i podwinął koszulę Clarka, aby móc zacząć całować go po piersi.

— Ach — mruknął Clark, kładąc dłonie na ramionach Bruce’a.

— Mm — odparł bezwiednie Bruce, dobierając się ustami do sutka Clarka i całkowicie wybijając mu z głowy myślenie o czymkolwiek innym niż dotykające go wargi.

Oddawali się tym pieszczotom w milczeniu, pozwalając sobie tylko na westchnienia i ciche jęki. Nie było to spowodowane strachem, że zostaną podsłuchani; coś wisiało w powietrzu i Clark był pewny, że to nie tylko temat ich poprzedniej rozmowy tak na nich wpłynął. Nie chciał mieć złudnej nadziei, ale kiedy Bruce posuwał się ze swoimi pocałunkami coraz niżej po brzuchu Clarka, trudno było nie zacząć myśleć o tym, gdzie jego usta mogą dążyć. Gdzie chciałby, aby te usta dążyły.

Wstrzymał oddech, kiedy Bruce dotarł do pasa jego spodni. Mężczyzna dopiero teraz podniósł wzrok na twarz Clarka i odsunął się lekko. Nadal nic nie powiedział, ale spoglądał bez przerwy na Clarka, kiedy zaczął mu rozpinać rozporek i potem zsuwać spodnie. Clark przełknął głośno i dopiero to sprawiło, że Bruce zamarł.

— Nie — powiedział szybko Clark. Wyczuł, jak Bruce zbiera się, aby wstać i odsunąć całkowicie, więc zacisnął uda na jego klatce piersiowej. — Nie przestawaj — wyjaśnił. Aby dać Bruce’owi znać, że nie miał nic przeciwko i tak właściwie to bardzo chciałby, aby Bruce kontynuował już bez żadnej przerwy, sam zsunął swoje spodnie i slipy niżej, złapał erekcję w dłoń i obciągnął sobie parę razy.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że trzyma swojego penisa tuż przed twarzą Bruce’a, ale nieważne jak bardzo tego chciał, nie miał zamiaru celować nim w jego usta czy ocierać o policzek. Sama wizja robienia tych rzeczy wystarczyła, aby na nowo stracił oddech, a co dopiero…

Bruce przyłożył dłoń do jego dłoni na erekcji i przytulił do niej swoją twarz. Clark zadrżał, czując mikroskopijnie szorstką powierzchnię jego skóry tak blisko najczulszej części swojego ciała. Bruce przesunął twarz, ciągnąc włoski swojego zarostu po penisie Clarka, który musiał zamknąć oczy i odrzucić głowę do tyłu, aby zerwać z nim kontakt wzrokowy. Inaczej byłoby po wszystkim zanim w ogóle się zaczęło. Jęknął głośno, kiedy poczuł mokry pocałunek złożony na czubku jego erekcji.

Źdźbło słomy uwierała go w ucho, ale nie śmiał poruszyć głową, aby w żaden sposób nie spłoszyć Bruce’a. Nie chciał, aby ten pomyślał, że Clark zmienił zdanie – aby sam też nie zmienił zdania. Wnętrze ust Bruce’a było gorące, miękkie i mokre, tak inne od suchego powietrza stodoły i szorstkości skóry Bruce’a. Jego język przesuwał się po długości erekcji Clarka z wyraźnym zaciekawieniem i Clark niemal słyszał, jak Bruce kataloguje w głowie znaną mu już z dotyku teksturę, ale teraz badaną inną częścią ciała.

Uśmiechnął się do sufitu na tę myśl i poczuł, że może wziąć się w garść… akurat wtedy jednak Bruce zdecydował, że spróbuje go wziąć jak najgłębiej w usta i Clark odkrył (a może obaj odkryli?), że Bruce nie ma odruchu wymiotnego. Clark spojrzał wzdłuż swojego ciała, aby potwierdzić to odkrycie z Bruce’em. Na twarzy mężczyzny rzeczywiście dało się odczytać zdziwienie, ale i satysfakcję. Puścił Clarkowi oczko i naparł na niego bardziej, przez co Clark doskonale czuł, jak czubek jego erekcji przesuwa się nieco głębiej w gardło Bruce’a.

W tym samym momencie Clark usłyszał, że w kieszeni spodni Bruce’a zaczął wibrować telefon. Opuścił głowę ciężko do tyłu, kiedy Bruce wyciągnął go ze swoich ust. Odetchnął głęboko, przygotowany na przerwę, ale nie spodziewał się, że Bruce zaraz do niego wróci – nie spojrzał nawet na telefon, tylko poprawił swoją pozycję i zaczął wylizywać erekcję Clarka.

— Nie… nie odbie-erzesz? — zapytał urywanie Clark.

Bruce pocałował go w czubek.

— Wytrzymają parę minut — odparł i wsadził tylko główkę do ust, po czym zaczął ssać.

Clark był pewny, że będzie to dosłownie parę minut, bo entuzjazm, z jakim Bruce bawił się jego penisem, również sprawiał Clarkowi przyjemność. Oczywiście mentalną – która idealnie komponowała się razem z tą fizyczną.

Rozszerzył nieco nogi i zaczął powoli bujać biodrami, mają nadzieję, że Bruce pozwoli mu na taką delikatną pomoc, ale mężczyzna mruknął tylko i zacisnął dłoń na jego boku. Clark sapnął i opadł posłusznie na siano. Wplątał jedną rękę we włosy Bruce’a i trzymał ją tam – nie ciągnął, nie głaskał, po prostu trzymał. Na szczęście Bruce nie miał nic przeciwko, a Clark dzięki temu również z tej strony czuł, jakie ruchy wykonuje mężczyzna głową.

Całą swoją siłę skierował na drugą rękę, którą zaciskał na sianie. To, w połączeniu z wysiłkiem utrzymywania bioder w bezruchu, zajmowało go na tyle, że nie doszedł od razu – przedłużył to o jakąś minutę. Może udałoby się dłużej, gdyby Bruce nie wyrobił rytmu w na zmianę przełykaniu na erekcji Clarka i stymulowaniu jego główki językiem.

— Bruce — wyszeptał Clark, wspierając się na łokciu. Po raz pierwszy zacisnął pięść na włosach mężczyzny, aby i w ten sposób zwrócić jego uwagę. Bruce mruknął tylko w odpowiedzi, ale uniósł głowę i skupił się na całowaniu i wylizywaniu penisa Clarka. — Zaraz… ja zaraz…

Bruce odsunął usta z głośnym mlaśnięciem.

— Śmiało — wychrypiał.

Clark jęknął, słysząc, jak bardzo gardło Bruce’a ucierpiało od jego entuzjazmu. Kiedy mężczyzna znowu objął jego erekcję wargami, Clark nie mógł się tym razem powstrzymać – na szczęście Bruce też go nie powstrzymywał – i zaczął bujać swoimi biodrami, wsuwając się płytko w usta Bruce’a. Puścił go całkowicie w momencie, kiedy zaczął dochodzić; opadł na plecy i złapał się za głowę. Nie miał Bruce’owi za złe, że nie wytrzymał i odsunął się, więc Clark doszedł na swoje spodnie i brzuch. Słyszał jego kasłanie, ale dał sobie chwilę na złapanie oddechu.

Kiedy podniósł się na łokcie, chciał zapytać, czy przynieść mu coś więcej niż wodę, którą mieli przy sobie, ale zatrzymał go widok Bruce’a. Mężczyzna nadal klęczał z erekcją między nogami Clarka, na jego brodzie była strużka spermy i oddychał ciężko, ale też patrzył na swój telefon ze zmarszczonym czołem i poważną miną, całkowicie hamując zapał Clarka, aby oddać przysługę. Zamiast tego sięgnął po wodę i upił z butelki, a potem podsunął ją Bruce’owi.

— Co się stało? — zapytał, kiedy mężczyzna się napił.

— Dick… — zaczął Bruce chrapliwie, ale rozkaszlał się od razu.

Clarka zaatakowały równocześnie dwie emocje w reakcji na to – troska o zniszczone gardło Bruce’a, ale i proste, pierwotne zadowolenie, że jego partner tak bardzo chciał go zadowolić.

— Coś się stało z Dickiem? — zapytał Clark. Nie mógł sam sprawdzić, bo nie zapamiętał rytmu serca drugiego mężczyzny, więc nawet nie miał żadnego punktu zaczepienia, aby go znaleźć.

Musiał poczekać, aż Bruce wypije całą butelkę wody (nie narzekał – grdyka Bruce’a w ruchu była przyjemnym widokiem).

— Walczył z mordercą chcącym mnie zabić.

— Bruce’a?

— Batmana.

— Co zrobił?

— Zabrał mordercę do mojego domu.

Chapter 41: Tymczasem w Gotham...

Chapter Text

Ojciec nie zdradził jej szczegółów. Zabrał ją do Gotham bez słowa. Kazał zabić Batmana. Musieli najpierw go znaleźć.

Długo nie szukali. Ale nie pojawił się przed nimi Batman. Przedstawił się jako Nightwing.

Był bardzo rozmowny. Mówił za dużo. Wiedziała, że to źle.

Przyglądała się z ukrycia. Ojciec nie dał jej sygnału. Miała czekać. Słuchała.

— Nie mam zamiaru marnować czasu na nic nie znaczącego pomocnika…

— Hej, hej, jak już to partnera!

— Gdzie jest Batman?!

— Uwierzysz, jak powiem, że wyjechał na wakacje?

— Gdzie! …

— A gdzie, to ci już nie powiem…

— … Jest! Batman!

Sory, zły numer! Możesz zostawić wiadomość po sygnale. Jeśli dobrze słyszę, to już jadą na sygnale właśnie, po ciebie…

Musiała się zgodzić. Słyszała syreny. Ale niekoniecznie musiały jechać tutaj.

Chciała zobaczyć walkę. Wyjrzała zza ściany. Ojciec walczył z zamaskowanym mężczyzną. Nightwing miał pałki do escrimy w rękach.

— Nie pozwolę, abyś popsuł moje plany!

— To nie moja wina, że się nie umówiłeś. Batman ma swoje życie.

To była nowość. Ojciec nauczał o potworze. Batman był potworem bez życia. Tylko niszczył życia innych.

— Zaprowadzisz mnie do niego.

— Nie ma takiej możliwości.

Syreny były coraz bliżej. Schowała się głębiej.

— Hej!

Okrzyk Nightwinga zwrócił jej uwagę. Słyszała odgłos dwóch biegnących osób.

— A-ha!

— Nie! Padnij!

Postrzał.

— Teraz Batman wyjdzie!

Ojciec i Nightwing biegli dalej. Nightwing już nie krzyczał.

Wyszła z ukrycia. Rozejrzała się po otoczeniu. W alejce leżał człowiek. Podeszła do niego.

Mężczyzna w mundurze leżał w kałuży krwi. Nie został postrzelony. Jego czaszka została zmiażdżona. Nie był do tego użyty kijek do escrimy.

Odsunęła się. Człowiek nie żył.

Jej ojciec zabił człowieka.

Człowiek był martwy.

Zamodowany.

To… złe.

To nie była zabawa. To było naprawdę.

Ojciec nie bawił się z nią.

Ojciec mordował naprawdę.

Chciała uciec. Odwróciła się od kierunku, w który pobiegł ojciec. Usłyszała motor. Zmieniła kierunek.

Pobiegła za ojcem.

sss

Młody mężczyzna podjechał na miejsce akurat w momencie, kiedy drobna postać ubrana na czarno uciekała z miejsca zdarzenia. Nie zgasił motoru, ale zszedł z niego i przyjrzał się martwemu cywilowi. Nie było mu go za bardzo żal, biorąc pod uwagę smród alkoholu i leżący w dłoni pistolet. Mężczyzna był daleko od samego zdarzenia, ale na tyle blisko, że doskonale wiedział, że uciekająca postać nie była odpowiedzialna za śmierć tego człowieka.

— Tsk. — Pokręcił głową, wykręcił numer posterunku na jednorazówce i poczekał, aż ktoś odbierze. — Morderstwo. Wyśledźcie ten numer — rzucił telefon na ciało i wsiadł na motor, jadąc za Nightwingiem i Cainem.

sss

Dogoniła ojca. Nadal walczył z Nightwingiem. Pozostała w ukryciu. Nie chciała wychodzić. Chciała uciec.

Coś jej na to nie pozwalało. Ojciec nie mógł znowu zabić. Nie mogła mu na to pozwolić.

Wyszła z ukrycia. Zauważył ją tylko ojciec. Pokazał sygnał ataku. Zawahała się. Nightwing ją dostrzegł. Odwrócił się do niej… I stanął między nią a ojcem.

— Uciekaj stąd! — zawołał.

Ojciec kazał jej skoczyć mu na szyję. Skręcić Nightwingowi kark.

Ale to będzie morderstwo.

Skoczyła na Nightwinga. Odbiła się od jego ramion. Przeskoczyła go.

Zaatakowała ojca.

— Cassandra!

Ojciec był zły. Bardzo zły.

Walczył z nią.

Nie mogła pozwolić, aby znowu zabił.

sss

Mężczyzna patrzył z ukrycia, jak na dachu kamienicy cała trójka prowadzi walkę na śmierć i życie. Ta sama osoba, która uciekła wcześniej od trupa, atakowała Caina razem z Nightwingiem. Prychnął, widząc, jak bardzo Nightwing starał się trzymać postać z dala od Caina i samemu zajmować się złoczyńcą. Zgubił już swoje pałki od escrimy i jego ręka nie wyglądała za dobrze. Niekoniecznie była złamana, ale nie wykluczyłby zwichnięcia. Może nawet trzeba by było ją wstawić z powrotem w staw.

Ale jak to Nightwing, nie zatrzymał się nawet na chwilę, żeby ta młoda osoba nie musiała sama walczyć. Patrząc na nich, mężczyzna był zaskoczony – myślał, że we dwójkę rozprawią się z Cainem raz-dwa. Nie wziął pod uwagę, że będą chcieli go unieruchomić i rozbroić, a on już nie będzie miał takich skrupułów. Cain walczył na śmierć.

W końcu Nightwingowi udało się zawiązać linę dookoła Caina, a drobna postać znalazła się na jego ramionach. Mężczyzna podszedł bliżej, nadal niezauważony, bo chciał zobaczyć, czy ta postać złamie mu kark, czy może jednak nie.

— Jesteś Cassandra, tak? — mówił Dick, nie przejmując się warczeniem Caina. — Nie musisz go zabijać.

Postać – Cassandra – pokręciła głową. Od razu zmieniła swój uchwyt i szarpnęła się do tyłu, ciągnąc związane ciało Caina ze sobą. Uderzyło ono boleśnie w beton. Przyglądający się temu mężczyzna wiedział, że bardzo ciężko po czymś takim złapać oddech. Cassandra musiała wziąć to pod uwagę, bo zakleszczyła szyję Caina nogami i dusiła go, aż nie stracił przytomności.

Oczywiście Nightwing tego nie wiedział, więc Cassandra miała okazję, aby spieprzyć, kiedy Nightwing sprawdzał stan Caina. Mężczyzna wywrócił oczami i puścił się w pościg.

— Cassandra! — usłyszał jeszcze wołanie Nightwinga, ale ani on, ani wołana nie zwolnili.

Zdążył dostrzec, że młoda nie wyszła z tej walki bez szwanku. Kulała, ale zapieprzała tak szybko, że naprawdę musiał się wysilić, aby mu nie zwiała. Po kilku ostrych zakrętach wpadł na nią – zdecydowała się zaatakować. Był to dość spory błąd z jej strony, bo była zmęczona i poobijana, a on miał tylko lekką zadyszkę od biegu. Bardzo szybko ją obezwładnił i uderzył w głowę, aby straciła przytomność. Zarzucił ją sobie na ramię i zaniósł do najbliższej batmanowej kryjówki.

Upewniwszy się, że dziewczynie nic nie będzie – ani nie ucieknie, ani się nie zakrztusi – ruszył na poszukiwania Nightwinga. Nie było trudno go znaleźć; skakał po dachach i bujał się na linie, krążąc w coraz szerszym okręgu. Mężczyzna zastanawiał się nad rozumowaniem Nightwinga, bo przecież wiadomo, że jeśli Cassandra uciekła, to prosto w jednym kierunku… chyba że szukał jakiś śladów.

Wrócił do motoru i podjechał do miejsca, w którym za chwilę miał się pojawić Nightwing… O. Jak w zegarku.

— Zaprowadzę cię do niej — powiedział przez modulator głosu.

Nightwing przekrzywił głowę.

— Hę?

Mężczyzna wywrócił oczami. Na szczęście miał na sobie swój czerwony kask.

— Cassandra czeka — odparł i ruszył do przodu, upewniając się, że doskonale słychać jego silnik. Nie jechał za szybko, bo w końcu chciał, aby Nightwing udał się za nim, ale też nie ułatwiał mu pościgu.

Dotarli tak przed kryjówkę, gdzie znajdowała się Cassandra. Nightwing nie zbliżał się do wejścia i dopiero po chwili do mężczyzny dotarło, że nie chciał pokazać tego wejścia obcemu. Znowu wywrócił oczami i podjechał motorem do panelu otwierającego. Gdy tylko zaczął się unosić, do ich uszu dotarł stłumiony krzyk młodej dziewczyny.

— Zostań tu — rozkazał Nightwing, nurkując do środka.

Mężczyzna w kasku prychnął. Nightwing chyba nie myślał, że go posłucha?

Upewniwszy się, że nagranie na kamerze przy wejściu do kryjówki zostało bezpowrotnie uszkodzone, Jason odjechał.

sss

Trudność w dodzwonieniu się do Bruce’a była dziwna, ale Dick nie miał mu tego za złe. Też wolałby odłożyć telefon i korzystać z wiejskiego powietrza, póki ma do tego okazję. A jak się zaraz okaże, ta okazja zostanie mu sprzątnięta sprzed nosa.

Dick nie był fanem dzwonienia do skutku, więc kiedy Bruce nie odebrał za pierwszym razem, napisał mu SMS-a ze skróconą wersją wydarzeń. Taki mini-raport był o wiele lepszy niż prośba o pilny telefon, bo Bruce sam oceni, czy to pilna sprawa czy nie.

Zerknął na monitor w batjaskini. Na głównym ekranie działała aplikacja od Oracle mająca na celu przywrócić wymazany zapis monitoringu sprzed kryjówki w Gotham, aby mogli znaleźć motocyklistę. Z kolei na mniejszym, bocznym monitorze widział Alfreda, który siedział w pomieszczeniu socjalnym z Cassandrą i... wyglądało to tak, jakby próbowali zobaczyć, kto pierwszy mrugnie.

Dziewczyna została połatana przez Alfreda, podczas gdy Dick pomagał w przytrzymaniu jej, aby nie zrobiła krzywdy żadnemu z nich. Teraz nadal siedziała nieufnie w kącie – chociaż nie pokazywała żadnych zamiarów atakowania Alfreda, który dzielnie siedział z nią w jednym pokoju. Oboje byli tam zamknięci na prośbę mężczyzny i „nie ma panicz nic do gadania, paniczu Richardzie”.

Bruce musiał być naprawdę zajęty, skoro nie odczytywał wiadomości od Dicka. Albo zgubił telefon, co było nieprawdopodobne, ale nie niemożliwe. Może powinien zadzwonić do Clarka? Tima? Nie miał numeru do nikogo innego, ale był pewien, że Alfred ma. Zerknął na monitor. Alfred wytrzasnął skądś gazetę i czytał ją... na głos? Cassandra nadal na niego zerkała, ale wyglądała tak, jakby było jej lżej, kiedy uwaga mężczyzny nie była skupiona bezpośrednio na niej. Bo na pewno nie było to niemądre dziecko i wiedziało, że Alfred nie opuścił gardy.

Dick chciał już wysłać kolejnego SMS-a, tym razem przez mniej bezpieczne kanały, ale akurat jego telefon rozdzwonił się.

— Żyjesz! — zaczął bez przywitania Dick. — Już myślałem, że albo tobie coś się stało, albo komórka ci umarła.

— Żyję — odpowiedział Bruce takim głosem, że Dick aż odsunął telefon od głowy, aby zobaczyć, czy nie popsuł mu się głośnik. — To ty trzymasz mordercę w moim domu.

— Nie żeby coś, Bruce, ja wiem, że morderca to ważna sprawa, ale wszystko w porządku? Brzmisz, jakbyś wrzeszczał na Tima codziennie przez te tygodnie. Jakiś syrop by ci się przydał.

— Nie wrzeszczę — odpowiedział Bruce, ale nie tłumaczył się dalej.

Coś Dickowi mówiło, żeby nie zastanawiał się nad tym za bardzo, ale oczywiście nie mógł ot tak tego odłożyć, więc przesunął na tył głowy. Na teraz.

— To co, Tim daje sobie radę?

— Dick. Morderca. W moim domu. Daj do telefonu Alfreda, jeśli sam nie jesteś w stanie mi powiedzieć nic więcej.

— Nie no, mogę. — Dick wydął usta w podkówkę. — Alfred i tak jest zajęty.

— Zajęty?

— Tak. Mordercą.

Dick.

— Dobra, dobra. — Musiał powstrzymać śmiech. — Młoda dziewczyna, może piętnaście lat, nie mówi, ale rozumie. Wyglądało na to, że przybyła z dorosłym, który bardzo dosadnie nalegał na spotkanie z Batmanem, aby go zabić. Młoda ma na imię Cassandra, tak na nią wołał, ale ona nie posłuchała i sama go obaliła. No, pomogłem, ale ona sprawiła, że stracił przytomność. Jest bardzo dobrze wyszkolona w sztukach walki. Zabrałem ją ze sobą do jaskini, Alfred właśnie się nią zajmuje.

— Hn.

Ach, klasyczny Bruce.

— A, no i jeszcze jedno — dodał po chwili Dick, kiedy Bruce nie miał nic więcej do powiedzenia. — Masz nowego bohatera na dzielni. Chyba bohatera, bo w sumie to nie jestem pewien.

— Hn?

— Wiedział, gdzie masz jedną z kryjówek i zabrał tam Cassandrę, jak mi uciekła, a potem mnie tam doprowadził, ale sam uciekł na motorze, kiedy chciałem go zatrzymać. Podejrzewamy, że to on wezwał odpowiednie służby do śmiertelnej ofiary tego mężczyzny...

— Zaraz, zaraz — przerwał mu Bruce. — Śmiertelnej ofiary?

— Cały czas mówiłem o mordercy, Bruce.

Odpowiedziała mu cisza.

— Dziewczyna zabijała?

— Nie wiem — odpowiedział zgodnie z prawdą Dick. — Nic nie mówi i odmawia innych sposobów porozumiewania się. Alfred próbował.

— Rozmawiałeś z tym mordercą w takim razie?

— No, widzisz, nie. — Dick podrapał się kark. — Podejrzewamy, że ten na motorze też go sprzątnął.

— Nie zabezpieczyłeś go?

— Słuchaj, Bruce, koleś był nieprzytomny, to go związałem i poleciałem za wystraszoną dziewczyną, która zna sztuki walki lepiej niż ja. Może nawet lepiej niż ty. Wybrałem swoje priorytety w tamtej chwili i ich nie żałuję.

— Hn.

Tym razem w milczeniu po jego oświadczeniu Dick wyczytał aprobatę. Jakoś nie dziwiło go, że Bruce nie chciał się z nim bardziej kłócić, skoro ma tak rozwalone gardło.

Zaraz, zaraz...

— Bruce! — wrzasnął Dick, prostując się gwałtownie.

— Co się...?!

— Clark ci tak rozwalił głos?!

Tym razem odpowiedziało mu pikanie przerwanego połączenia. Dick roześmiał się, uznając to za potwierdzenie. Od razu wysłał Clarkowi SMS-a z masą emotikonek, aby mu pogratulować.

Nie czuł się w żaden sposób zniesmaczony faktem, że dowiedział się takiej rzeczy o swoim opiekunie. Wszyscy są ludźmi z ludzkimi potrzebami, a póki Dick nie widział tego na własne oczy, to nie miał z tym żadnego problemu. Bruce'owi należy się trochę przyjemności w życiu.

Teraz jednak o wiele bardziej żałował, że przerwał mu wakacje... Chociaż. W sumie nie powiedział, że Bruce ma przyjechać, ani Bruce nie zapowiedział, że wróci. Może nie zdążył. Dick nie wiedział, co ma powiedzieć Alfredowi.

A skoro mowa o Alfredzie...

Dick spojrzał na monitoring. Alfred stał na środku pomieszczenia i nazywał każdy przedmiot, wymawiając jego nazwę na głos i pokazując znak w języku migowym. Nie było tam za dużo rzeczy, ale Alfred pokazał wszystko, a potem zaczynał od nowa. Cassandra nie ruszała się ze swojego kąta, a przynajmniej do czasu, kiedy Alfred wskazał na sufit i wykonał znak na piwnicę. Poprawiła go. Uśmiechnął się do niej chytrze, na co ona jeszcze bardziej wtuliła się kąt, kiedy dotarło do niej, co zrobiła.

Dick uśmiechnął się. Oczywiście, że Alfred znajdzie sposób na dzieciaka. Nawet takiego, który się nie odzywa, potrafi walczyć lepiej niż Batman i jest zamieszany w najświeższą nieudaną próbę zabicia Batmana.

Było w tym coś poetyckiego. Alfred nie miał swoich dzieci, ale rozumiał je bardzo dobrze.

Dick westchnął. Wrócił do głównego monitora, czekając na wyniki i zastanawiając się, czy powinien pomęczyć Baśkę na czacie pisemnym czy głosowym – bo że chciał ją pomęczyć, to wiedział na pewno. Miał czas do zabicia.

Chapter 42: Nowy pionek na planszy

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Clark zaproponował, że poleci z Bruce’em do Gotham, aby odstawić go tam jak najprędzej – w końcu morderca w domu brzmiało bardzo poważnie. Bruce jednak odmówił, tłumacząc, że skoro Alfred się z nim nie skontaktował, to nie jest to tak pilne, na jakie wygląda, a przynajmniej Alfred i Dick mają wszystko pod kontrolą. Niestety nie znaczyło to, że Bruce zostanie na dłużej, tylko przynajmniej do rana. Już na pewno przed obiadem będzie musiał wyjechać.

— Tim zostaje? — zapytał Clark, kiedy wracali powoli do domu, trzymając się za ręce.

— Zostaje — potwierdził Bruce. — Nie chcę go sprowadzać do domu na spotkanie tej dziewczyny, jeśli mogę tego uniknąć. Najpierw sam chcę ocenić, jak ona się sprawuje.

Clark uścisnął jego dłoń.

— Dick mówił, że jest lepsza w walce od ciebie.

— Nieładnie tak podsłuchiwać — skwitował Bruce. Clark czekał, aż odpowie na jego niewypowiedziane pytanie, uparcie milcząc. Podziałało. — Dick dawno ze mną nie walczył. Nie wie o mnie wszystkiego. Ale będę uważał.

— Dziękuję — mruknął Clark i podniósł jego dłoń do twarzy, aby ją pocałować. Bruce uśmiechnął się na to lekko, ale nie poruszył już więcej tego tematu.

Rozstali się przy wejściu do pokoju, który Bruce zajmował z Timem. Clark przez chwilę rozważał przespanie się na kanapie w salonie, ale ostatecznie zaryzykował obudzenie Mae i udał się do nienu. Zdziwił się, widząc nu na telefonie. Mae podniosłu wzrok, kiedy wchodził, ale nie powiedziału nic, tylko zaczęłu znowu pisać.

Clark był bardzo ciekawy, z kim też Mae prowadzi takie zawzięte rozmowy, a ponieważ nic by mu nie zaszkodziło, gdyby zapytał…

— Z kim tak esemesujesz?

— Z Oracle — odpowiedziału Mae od razu, bez zawahania.

— Z Oracle? — zdziwił się Clark. Mae pokiwału głową. Clark ułożył się wygodnie na materacu. — I co tam u niej?

— Narzeka na Dicka.

Clark zachichotał. Mae też się uśmiechnęłu.

— A poza tym?

— Okazuje się, że w Gotham od jakiegoś czasu działa jeszcze trzeci zawodnik, o którym ani Batman, ani Oracle i jej ptaszyny nie wiedzieli.

— Ten na motorze? — zapytał Clark, przypominając sobie, że Dick rzeczywiście wspomniał o „chyba bohaterze”.

— Ten sam — przyznału Mae. — Wcześniej myśleli, że to jedni drugim zabierali robotę, ale po dzisiejszym fiasku Oracle poprosiła o rejestry z ostatniego miesiąca i porównała ze swoimi i wyszło… dość sporo niedomówień.

— Czyli ten nowy bohater… bohateruje?

— Niby tak. — Mae odłożyłu telefon, skupiając się całkiem na Clarku. — Ale jego dzisiejsze czyny nie przemawiają za dobrze za jego intencjami.

Clark zmarszczył brwi.

— W jakim sensie? — zapytał. Nie dał wu dojść do słowa, bo od razu kontynuował: — Skoro stał za kilkoma interwencjami, co Bruce i ptaszyny myślały, że to ci drudzy, to znaczy, że sposób, w jaki załatwia sprawy, jest zgodny z morałami i jednych, i drugich. A to, że dzisiaj nie dał się złapać? Może nie chciał współpracować z nikim. Pomógł znaleźć tę całą dziewczynę, nie?

— Ale potem uciekł z mordercą.

— Może się jeszcze znajdzie — nalegał Clark. — Może ma też swoje sprawy do załatwienia z nim, może go do czegoś potrzebuje. Zadzwonił po pomoc do tego cywila.

— Wiedział o kryjówce Batmana.

Na to Clark nie miał jasnej odpowiedzi.

— Skoro operował w Gotham i nikt o nim nie wiedział, to może zauważył, jak kiedyś Batman do niej wchodzi? Nie musiało to być w ostatnim czasie, może wiedział o tym wcześniej.

— Widzisz, Clark — westchnęłu Mae. — Nie wiemy. Wszystko jest na „może”.

— I to źle? — Zmarszczył brwi. — To „może” w tym momencie w większym stopniu przemawia za tym, że jest bohaterem, a nie złoczyńcą. Nie pokazał żadnych złowieszczych zachowań. Po prostu się wam, im, nieważnie, nie podoba, że nie ogłosił swojego istnienia i nie dał się złapać.

Mae patrzyłu na niego przez chwilę, a potem uniosłu telefon i zaczęłu pisać.

— Przekażę to Oracle, może to ją uspokoi — oznajmiłu beztrosko. W jenu głośnie nie było ani krzty urazy czy niezadowolenia, wręcz przeciwnie, wydawało się, jakby tylko czekału na jakieś rozwiązanie, które właśnie Clarku wu podrzucił. — Ma za dużo na głowie i potem kręci się w kółko ze swoimi pomysłami.

Clark zaśmiał się lekko i umościł głowę na poduszce.

— W czymś jeszcze pomóc?

— Nie trzeba — odparłu i zerknęłu na niego. — Nie wiem, czy wiesz, ale nawet nie poszedłeś do łazienki, jak wróciłeś.

Clark wyskoczył z łóżka i popędził do toalety ze śmiechem Mae w uszach.

sss

Coś się zmieniało. Znowu. Wszechświat to czuła, chociaż nie tak intensywnie, jak poprzednim razem.

Teraz mogłaby nie reagować i wszystko samo by się ułożyło… gdyby nie jeden ważny szczegół, który był bardzo silnie związany z nadchodzącymi zmianami.

Wszechświat istniała, istnieje i istnieć będzie, więc była świadoma każdego rozwoju wydarzeń, zanim się stały, zanim nawet zostały zaplanowane. Widziała ten rodzący się plan, ale nic nie było na tyle sfinalizowane, aby reagować. Teraz jednak miało się to zmienić i to gwałtownie, więc wszechświat wiedziała, że najwyższa pora zainterweniować.

Wpływanie na przyszłe wydarzenia było bezbolesne, chyba że wiązały się nierozerwalnie z przeszłością. Wtedy ból dotykał osób, które tej zmiany doświadczały.

Nie zawsze ten ból był metafizycznie powiązany z samą zmianą, jak właśnie miał się dowiedzieć jeden z bohaterów.

sss

Jak się okazało, parę tygodni przerwy od życia zarówno jako Batman, jak i Bruce Wayne, było bardzo dobre dla organizmu Bruce’a. Żadnych nowych ran i siniaków. Dało to czas tym starym, aby się w pełni zagoiły.

Będąc na wakacjach nie patrzył nawet na wiadomości, jakie zostawiali członkowie Ligi – a pojawiła się przynajmniej jedna rzecz naprawdę warta uwagi. Arthur poinformował ich wszystkich, że podwodne tsunami, które wystąpiło przy okazji podróży w czasie Barry’ego, zostało wywołane energią podobną do energii motherboxa. Victor potwierdził tę tezę. Bruce westchnął, sprawdzając te dane i przesuwając tę informację z „ogólnego” folderu do „do zapoznania się przez wszystkich członków”. Nie wiedział, czemu nikt inny nie zareagował, ale bycie świadomym obecności energii motherboxa wydawało się naprawdę, naprawdę ważne.

Informację o Cassandrze zapisał w „czy ktoś wie coś więcej na ten temat”. Znali tylko jej imię i ona sama nie była chętna do komunikowania się z nimi, chociaż bardzo szybko łapała znaczenie słów w języku migowym. Oczywiście po pierwszej wpadce przy Alfredzie pilnowała się bardziej, ale nie do końca jej to wychodziło. Bruce podejrzewał, że to przez bycie zamkniętą w jednym pomieszczeniu, dlatego dał jej więcej miejsca. Miała wolny dostęp do sali treningowej, łazienki (mogła już sama chodzić się załatwiać, bez przyzwoitki), pomieszczenia socjalnego (unikała go jak ognia, cały czas mając na uwadze, że tam była najpierw zamknięta) oraz osobnego pokoju, w którym mogła spać.

Razem z Oracle próbowali znaleźć cokolwiek o jej pochodzeniu, ale bez skutku. Łączenie jej z mordercą, z którym walczył Dick, też nie było owocne, bo niestety nie mieli nawet zdjęcia jego twarzy. Pozostawało obserwowanie dziewczyny i nadzieja, że ktoś inny będzie znał więcej szczegółów – lub będzie wiedział cokolwiek.

Kiedy tylko Bruce odkrył, że o wczesnych godzinach porannych Cassandra znajdowała się w sali treningowej, postanowił do niej dołączyć już następnego dnia. Poprosił Alfreda o nadzór przez kamery, a sam wszedł do środka parę minut po dziewczynie. Jak się spodziewał, od razu spojrzała na niego nieufnie i wycofała się, ale Bruce’a to nie zraziło. Wszedł na maty i przyjął bojową postawę. Po chwili poklepał matę dwa razy i wyprostował się, rozkładając ręce, pokazując, że to był sygnał oznaczający koniec walki. Wskazał na nią, popukał w matę i rozłożył ręce, mając nadzieję, że Cassandra zrozumie, iż ona też może stosować ten sygnał.

Ustawił się w gotowości do walki i czekał na nią. Ku jego zdziwieniu Cassandra uniosła dumnie brodę i poszła po skakankę. Dopiero wtedy Bruce zrozumiał, że dziewczyna najpierw robiła rozgrzewkę – jak i on powinien. Prychnął cicho, ale zszedł z mat i podszedł do drążka, aby rozciągnąć się przy nim i nie wchodzić w przestrzeń osobistą Cassandry.

Skończyli rozgrzewkę w tym samym czasie i oboje bez słowa weszli na maty. Cassandra nie zainicjowała żadnego przywitania, a Bruce nie był wielkim fanem odsłaniania gardy dla grzeczności przy osobach, których nie znał i dla których jeszcze nie wyrobił sobie szacunku. Zacisnął więc szczękę – dziewczyna zrobiła to samo – i udał, że atakuje. Kiedy nawet nie drgnęła, doskonale odczytując fałszywy ruch jego ciała, Bruce szybko zmienił strategię. Chciał zacząć mniej zaawansowanymi technikami, ale mając na uwadze słowa Dicka, przygotował się na równą przeciwniczkę. I bardzo dobrze się złożyło, bo kiedy parował jej ataki, szybko odkrył, że mimo swojej przewagi masowej, nadal boleśnie odczuwał dźgnięcia czy uderzenia na najmniej umięśnionych częściach ciała.

Szli łeb w łeb, chociaż Bruce wyraźnie czuł, że musiał mieć się na baczności, aby Cassandra nie znalazła żadnej dziury w jego obronie. On nie mógł znaleźć żadnej w jej, co było dość zaskakujące i intrygujące. Być może Dick miał rację, kiedy mówił o jej zdolnościach przewyższających te Bruce’a, a przynajmniej im dorównującym.

Wszystko byłoby w porządku, pewnie zakończyłby tę walkę po jeszcze paru minutach, ale wtedy stało się coś zaskakującego, na co żadne z nich nie było przygotowane, a zwłaszcza sam Bruce.

Nagle znalazł się w całkiem innym miejscu. Siedział w innym ubraniu przed monitorem komputera, który próbował dostać się do plików ukradzionych Luthorowi. Dookoła panowała wichura, a na lewo otworzył się portal, przez który wystawał mężczyzna w czerwonej zbroi – Bruce teraz wiedział, że to Barry, ale w tamtym momencie nie miał pojęcia. Wiedział, co się wydarzy, ale jakby przeżywał to na nowo bez uprzedniej wiedzy.

— Bruce, posłuchaj mnie! — krzyczał mężczyzna.

Bruce próbował dostrzec jego twarz, aby zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Tym razem mógł przyjrzeć się również zbroi Barry’ego, aby mieć punkt odniesienia, gdy…

— To Cir-El!

Co?

— Supergirl! Ona jest odpowiedzią!

Bruce był w takim szoku, że ledwo co słyszał dalszą część wypowiedzi Barry’ego, ale na szczęście nie została ona zmieniona. Co się stało z Lois? Dlaczego wiadomość od Barry’ego została zmieniona?

To wszystko działo się na dwóch płaszczyznach czasowych: w realnym świecie trwało ułamek sekundy, ale Bruce przeżywał to na nowo w czasie rzeczywistym. Dlatego kiedy został wyrzucony z wizji, nie był w stanie tak szybko na nowo odnaleźć się w walce i zareagować na stopę Cassandry, która wylądowała na jego twarzy. Kopniak był tak silny, że Bruce odleciał kawałek i upadł na plecy, ale nawet w swoim zdezorientowaniu wiedział, że musi poklepać matę. Udało mu się to przed kolejnym atakiem i na szczęście dziewczyna od razu odpuściła.

Nie odeszła. Stała przy Brusie, wykręcając ręce, a na jej twarzy widniał niepokój. Wiedziała, że coś jest nie tak, ale w trakcie walki nie miała zamiaru się wycofać.

Bruce’owi udzieliło się jej milczenie, więc znosił ból w ciszy, mimo że połowa jego twarzy pulsowała, a w głowie kręciło mu się nie tylko od rewelacji usłyszanych w jego wizji. Niewiele o tym myśląc, podniósł się do siadu i wyciągnął do Cassandry rękę. Dziewczyna tym razem się nie zawahała, tylko złapała jego dłoń w obie swoje i pociągnęła go w górę. Kiedy nie mógł ustać na nogach, zarzuciła jego rękę sobie na ramiona i objęła go w pasie, aby zaprowadzić na ławki pod ścianą.

W tym momencie do pomieszczenia wszedł Alfred z miską wypełnioną zimną wodą i lodem. Cassandra nie mogła uciec, utrzymując ciężar ciała Bruce’a – mogłaby, gdyby rzuciła nim o podłogę, ale tego nie zrobiła. Posadziła mężczyznę na ławce i odsunęła się o krok; Bruce widział kątem zdrowego oka, jak Alfred wskazał na apteczkę, a dziewczyna posłusznie po nią poszła.

— Proszę przyłożyć.

Bruce wziął od Alfreda ręcznik z lodem i przyłożył do miejsca, które najbardziej ucierpiało od kopniaka. Syknął, ale nie narzekał na głos.

— Dziękuję — powiedział Alfred, ale kiedy Bruce uniósł głowę, zobaczył, że mówił do Cassandry, która podała mu apteczkę. Przyglądał się, jak Alfred wskazuje na miskę z lodem, a potem na nią, oferując jej też ręcznik, jeśli go potrzebuje. — Proszę bardzo — powiedział dodatkowo i Bruce zrozumiał, że Alfred cały czas stara się ją uczyć. Aby pomóc jej zrozumieć.

Cassandra skinęła głową i owinęła zimny ręcznik wokół swojego nadgarstka. Odeszła nieco, dając Alfredowi miejsce do działania, ale poza tym trzymała się blisko. Bruce zaczął się zastanawiać, czy może zrozumiała, że nic jej przy nich nie groziło. Byłby to krok w dobrym kierunku.

— Proszę pokazać.

Bruce odsunął ręcznik od twarzy. Alfred klęknął przed nim i delikatnie obracał jego głowę, a także macał czaszkę i kark.

— Ałć — syknął Bruce, kiedy Alfred zdusił za uchem.

— Rentgen — zdecydował od razu kamerdyner.

— Może coś też na ból głowy?

— Doustnie czy kroplówka?

— Doustnie.

Alfred od razu podał mu dwie tabletki z apteczki.

— Proszę poczekać.

Bruce delikatnie kiwnął głową i spoglądał, jak Alfred wyciągnął rękę do Cassandry i wskazał na jej nadgarstek. Zmarszczyła nos i nie podała mu swojego ramienia, więc nie nalegał dalej. Zamiast tego pokazał na swojej ręce, co miał zamiar zrobić – sprawdzić ruchy jej nadgarstka i wybadać kości w podobny sposób, w który sprawdzał czaszkę Bruce’a. Dziewczyna ściągnęła ręcznik i poruszyła ręką, pokazując, że mogła robić wszystko bez problemu. Następnie zawahała się, ale ani Bruce, ani Alfred nie poruszyli się, więc powoli położyła rękę w jego dłoniach. Nie powtórzył badania ruchu, ale sprawdził kości jej ręki.

— Spuchnięta, tak — powiedział na głos. — Ale nie wydaje się nawet zwichnięta.

— Dobrze — oznajmił Bruce.

Nadal trzymając jej dłoń, Alfred sięgnął po maść z apteczki i nałożył trochę na jej skórę. Delikatnie rozprowadził ją, gdzie mógł, aż w końcu puścił rękę dziewczyny. Wskazał na miskę, pokazując, że może odświeżyć swój ręcznik. Bruce’owi również wsadził trochę więcej lodu.

— Co się stało? — zapytał, pakując apteczkę.

Bruce drgnął.

No tak. Wizja. Musiał natychmiast skontaktować się z Clarkiem.

— Najpierw rentgen — zdecydował Alfred, jakby czytał mu w myślach.

Notes:

wszechświat może być bigender, as a treat

Chapter 43: Niemożliwe staje się możliwe

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Clark nie był nocnym markiem, ale za wcześnie też nie lubił wstawać. Bruce najwyraźniej nie miał przed tym oporu.

— Tak? — zapytał, zaspany.

— Czy dawałeś Mae kryptonijskie imię?

Clark odsunął telefon od ucha i spojrzał na niego. Bruce brzmiał na zdecydowanie zbyt przejętego jak na tę godzinę.

— Nie — odpowiedział mu. Ziewnął. — I dzień dobry.

— … Ach. Dzień dobry.

— Mm. Pytaj dalej. — Clark wiedział, że Bruce był o wiele bardziej zajęty swoją sprawą, skoro dzwonił tak wcześnie, więc nie miał zamiaru zajmować mu więcej czasu.

— Czy Mae będzie chciału kryptonijskie imię?

— Zapytam — odpowiedział.

Wstał z łóżka i przelewitował do pokoju Mae. Zapukał. Poczekał, aż głowa Mae wychyliła się zza drzwi.

— Co tam? — zapytału zdecydowanie zbyt obudzonym głosem.

— Chcesz jakieś kryptonijskie imię?

Mae spojrzału na niego zdziwionu. Zapewne przez to, że dopiero teraz nienu o tę kwestię zapytał – po tak długim czasie, ale i z samego rana.

— Nie potrzebuję — odpowiedziału.

— W przyszłości też nie będziesz potrzebować? — zapytał Bruce. Nie był na głośnomówiącym, ale oboje go usłyszeli i spojrzeli na komórkę.

— Nie sądzę — odparłu. Uniosłu wzrok na Clarka. — Bez urazy, ale jestem usatysfakcjonowanu byciem Mae Kent.

Clark uśmiechnął się.

— Całkowicie to rozumiem — powiedział. — Wracam spać.

sss

— Szybszy niż wystrzelona rakieta, potężniejszy niż bomba atomowa, zdolny przeskoczyć z jednej plany na drugą za pomocą jednego skoku…

— Tego jeszcze nie udowodnił — skomentowała grający telewizor Lois.

Szykowała się właśnie do pracy. Dzisiaj akurat z nikim nie była umówiona i musiała pokazać się w biurze, bo inaczej Perry dostałby piany na ustach. Lubiła doprowadzać go do szału, ale nie aż takiego. Aby zostać po jego dobrej stronie musiała znaleźć granicę, której nie mogła przekraczać… za często.

— Jestem pewna, że gdyby spróbował, to by mu się udało — dodała Diana. Siedziała nago w aneksie kuchennym ich nowego mieszkania, jedząc płatki śniadaniowe.

Lois spojrzała na nią w lustrze i westchnęła, bo Diana wyglądała na boginię nawet z samego rana, kiedy jeszcze się nie uczesała i nawet nie przemyła twarzy. Lois miałaby gniazdo na głowie i zalepione śpiochami oczy. Ale nie Diana. Diana była nadal piękna i nie tykało się jej nic takiego jak poranne nieprzygotowanie.

Co to mówiło o Lois, skoro drugi raz zakochała się w idealnej osobie?

Że miała wysokie standardy, ot co.

Na tyle wysokie, że dała się w końcu przekonać do przeprowadzki do droższego mieszkania i byciu po części na utrzymaniu Diany, bo nie byłaby w stanie zapłacić nawet za jedną trzecią czynszu. Chciała ustalić z Dianą podział obowiązków, gdzie Lois wzięłaby na siebie ich lwią część, ale Diana tylko uśmiechnęła się anielsko i powiedziała, że wystarczy jej ciepło i miłość Lois.

Istny anioł, a jeszcze na dodatek bogini.

— Pokładasz w nim zbyt dużo wiary — zauważyła Lois. Zmarszczyła brwi. — Co mnie trochę martwi. Nie zapominaj, że może on nie jest człowiekiem, ale… jest tylko człowiekiem.

Diana uroczo przekrzywiła głowę w bok.

— Kal-El zdążył udowodnić swoją wartość.

— Wartość, tak, tu się zgodzę. — przyznała Lois. Podeszła do wąskiej wyspy oddzielającej aneks od pokoju dziennego. — Ale to nie znaczy, że Clark jest tak potężny, że wszystko potrafi załatwić.

— Jestem pewna, że uda mu się wszystko, czego się podejmie.

Lois przyjrzała się Dianie, która nie przestawała jeść. Nauczyła się wyczytywać z jej oczu to, co Diana nauczyła się ukrywać, więc bardzo szybko znalazła powód takiego myślenia. Uśmiechnęła się i złapała twarz Diany w dłonie, po czym pocałowała ją w czoło.

— Nie chodzi mi o to, że jest słaby — powiedziała. — Jest wyjątkowo silny, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Ale nie chcę, aby musiał sam zmagać się z wieloma przeciwnościami, które z całą pewnością właśnie w tej chwili pędzą w jego stronę.

sss

Sygnał pojawił się po raz kolejny. Tym razem zdecydował zająć się tą sprawą osobiście. Na szczęście Babcia była już na Ziemi.

sss

Diana zmarszczyła nos.

— Przecież ma mnie.

Lois uśmiechnęła się szeroko.

— Dokładnie. Ma ciebie. Ma mnie. Ma rodzinę. Ma innych członków Ligi — zgodziła się. — Po prostu martwię się, kiedy ludzie uważają go za wszechmocnego.

Diana prychnęła.

— Taki z niego wszechmocny jak z nas mężczyźni.

Lois zachichotała i cmoknęła ją w usta. Diana jednak miała inny pomysł i złapała ją za potylicę, aby pocałować głębiej, dłużej, mocniej.

— Cieszę się, że w tym się zgadzamy — powiedziała radośnie Lois, kiedy odsunęły się od siebie. Miała lekką zadyszkę — A teraz naprawdę muszę iść.

Diana wydęła usta w podkówkę, ale puściła ją i wróciła do smutnego jedzenia płatków. Lois całą drogę w windzie uśmiechała się do siebie, myśląc o boskiej istocie jedzącej płatki śniadaniowe w jej kuchni. Dopiero kiedy wychodziła z budynku, zmusiła się do poważniejszego wyrazu twarzy. Nadal się uśmiechała, ale już bez pokazywania zębów.

Dzień był dosyć słoneczny, mimo że wiatr dawał się w znaki. Otuliła się szczelniej szalem.

— Mamusiu! — usłyszała niedaleko i odruchowo zeszła ze środka chodnika, w razie gdyby jakaś matka biegła do córki (lub na odwrót). Nie spodziewała się okrzyków zdziwienia i tego, że wszyscy zatrzymają się w miejscu… i spojrzą na nią.

Spojrzeli na nią, bo z impetem wpadła na nią młoda dziewczyna w kostiumie. Lois zdążyła zobaczyć „S” na jej piersi, więc nie przejęła się aż tak bardzo, ale tylko ona jedna. Chwilę później sama Wonder Woman zeskoczyła z dachu i odsunęła dziewczynę od Lois.

Trzeba zaznaczyć, że Wonder Woman miała na sobie tylko na szybko związane prześcieradło, tiarę we włosach i lasso w ręce. W tym momencie właśnie było owinięte wokół dziewczyny.

Lois wreszcie mogła się jej przyjrzeć. Nie mogła mieć więcej niż szesnaście lat, a jej króciutkie włosy były rozwiane i wydawały się wcale nie układać. Lois upewniła się, że nastolatka rzeczywiście miała herb Elów na piersi, ale nie był on taki sam, do jakiego przywykła. Nie miał żadnego złotego elementu i samo „S” wydawało się nie do końca takie, jakie powinno być. Dziewczyna miała na sobie czarne body z długimi rękawami, pod nim niebieskie legginsy, a na stopach czarne buty do kolan. Jej niebieska peleryna była owinięta na szyi i ramionach niczym byle jak narzucona chusta, ale Lois była pewna, że trzymała się na dziewczynie bardzo dobrze i raczej nie można było jej wykorzystać, aby ją udusić.

— Chodź ze mną — powiedziała Diana i pociągnęła za lasso.

— Mamusiu! — zawołała dziewczyna, wyciągając się w stronę Lois, która zauważyła, że ludzie dookoła wyciągają telefony.

Diana i Lois spojrzały po sobie, obie rozumiejąc, że muszą pozbyć się całej widowni.

— Chodźmy — zarządziła Lois, wracając do budynku. Na szczęście dziewczyna poleciała za nią, tak jak Lois przewidziała, więc Diana nie musiała ciągnąć jej siłą.

Udało im się dostać do windy tylko w trójkę i gdy zamknęły się drzwi, Diana od razu zwróciła się do dziewczyny.

— Kim jesteś?

Nastolatka wyglądała na speszoną. Przeczesała swoje włosy, które od razu ułożyły się poprawnie. To dopiero supermoc.

— Jestem mamy córką — zwróciła się do Lois. — Ale zapomniałam dodać, że z przyszłości.

Lois czuła na sobie spojrzenie Diany, ale ona sama też nie rozumiała, co się dzieje. Spojrzała na herb domu El na piersi dziewczyny i potem dopiero na swoją partnerkę. Diana skinęła głową, więc Lois wyciągnęła telefon i napisała SMS-a do Clarka.

— Powinien niedługo wpaść.

— Pisała mama do taty? Do Supermana?

Lois aż uchyliła usta ze zdziwienia, a Diana z kolei zacisnęła szczękę.

— Adoptowaliśmy cię?

— Adoptowa…? Nie? — Nastolatka zmarszczyła nos. Spojrzała na nią ze zdziwieniem. — Jestem waszą biologiczną córką, nie było żadnej adopcji…

Te słowa wywołały reakcję łańcuchową. Zamiast do ich mieszkania, Diana zabrała dziewczynę od razu na dach, a Lois pobiegła za nimi. Serce waliło jej jak oszalałe, nie tylko z powodu wysiłku fizycznego. Obie z Dianą chciały dać nastolatce kredyt zaufania, chciały uwierzyć jej na słowo, ale po jej ostatnim pytaniu od razu wiedziały, że coś było nie tak.

Dziewczyna skłamała. Była pod działaniem lassa Diany – i skłamała.

Nie było możliwości, aby Lois i Clark mieli dzieci.

To oznaczało, że obiektywne fakty w jej głowie zostały zastąpione kłamstwem, w które wierzyła. Dla niej były prawdą, bo nie wiedziała lepiej. To z kolei oznaczało, że jeśli nie była czyimś agentem specjalnie, to na pewno była nim nieświadomie.

— Mamo? — zapytała dziewczyna, zaczynając się wiercić. — Co się dzieje?

Lois nie mogła na nią patrzeć, bo mimo że nie znała jej wcale, to zraniony głos nastolatki i tak mocno do niej przemawiał. Odetchnęła z ulgą, kiedy obok nich wylądował Clark.

— Co się… — zaczął, ale mu przerwano.

— Tatusiu! — zawołała dziewczyna i tym razem zaczęła mocniej się szarpać. — Co się dzieje? Dlaczego mama pozwala Wonder Woman mnie tak traktować?

Clark stał jak wryty i gapił się na nastolatkę. Lois się wydawało, że nawet nie oddychał.

Diana przejęła sprawy w swoje ręce.

— Jak masz na imię? — zapytała stanowczo.

Nastolatka wydęła usta, ale musiała odpowiedzieć.

— Cir-El.

To obudziło Clarka na tyle, że podleciał bliżej i lewitował przed nią.

— Kim są twoi rodzice, Cir? — zapytał.

— Lois Lane i Superman.

Lois musiała zasłonić usta dłonią i podeszła bliżej Diany.

— Kim są twoi biologiczni rodzice? — pytał dalej Clark.

— Co to ma… — zaczęła Cir, ale zachłysnęła się powietrzem. — Lois Lane i Superman — odpowiedziała, mając łzy w oczach. — O co chodzi?

Wyraz twarzy Clarka był pełen cierpienia, ale też współczucia i nadziei

— Mogę jej powiedzieć? — zapytał Clark, patrząc na Lois. Ta pokiwała głową. Musiała zebrać do tego siły, dlatego na ten moment pozostawiła wszystko w jego rękach, a sama znalazła ukojenie w uścisku Diany. — Diano, możesz?

Nie puszczając Lois, Diana poruszyła drugą ręką tak, żeby lasso zostało owinięte też wokół Clarka. Jeśli Cir miała im uwierzyć, to tylko w ten sposób.

— Nie sądzę, że jesteś moją prawdziwą córką — zaczął Clark, a łzy zaczęły spływać po policzkach Cir. — Wierzysz, że Lois jest twoją biologiczną matką, a to jest niemożliwe, ponieważ Lois nie posiada odpowiednich… organów, aby zajść w ciążę. Nie posiadała ich od urodzenia.

Cir spojrzała na Lois ze zmarszczonym czołem. Na jej twarzy malowało się tylko niezrozumienie, więc Lois odetchnęła i podeszła do nich.

— Nie jestem w stanie mieć dzieci — zaczęła i w tym samym momencie poczuła, jak Clark chwyta ją za rękę. Uścisnęła jego dłoń w podziękowaniu. — Ponieważ jestem trans kobietą.

Tym razem mina Cir wyrażała strach i panikę. Nie dlatego, że miała problem z tym, kim była Lois, ale dlatego, że to było coś innego, niż Cir o sobie wiedziała. Coś zupełnie innego.

— Kłamie mama.

— Lois nie kłamie — dorzucił Clark. — Nie w tej kwestii — sprostował i w innych okolicznościach Lois dałaby mu kuksańca. — Lois naprawdę jest osobą trans, więc nie moglibyśmy ciebie… stworzyć. Technologia naszych czasów na to nie pozwala.

— Z tego, co mi wiadomo, dwie cis kobiety mogą mieć biologiczne dziecko. To się naszej dwójki nie tyczy.

— Ale… ale ja pamiętam… — Cir pochyliła głowę, aby móc złapać ją rękoma. — Ja pamiętam wszystko!

Nikt nie zdążył zareagować, zwłaszcza nie Lois, mimo że stała najbliżej, ale była w stanie tylko przyglądać się, jak Clark podleciał szybko do nastolatki i przytulił ją do siebie.

— Wszystko będzie dobrze — powiedział do niej. Nadal owinięty lassem. — Nie pozwolę, aby coś ci się stało.

Lois patrzyła, jak Clark akceptuje Cir-El jako swoją córkę, nie zważając na to, że nie mogła nią być. Znała go wystarczająco dobrze i rozmawiali o dzieciach, kiedy byli razem, dlatego wiedziała, że już za późno na interwencję. Coś się w nim obudziło, widząc nastolatkę podającą się za jego córkę, noszącą jego herb. Już się do niej przywiązał, mimo że w ogóle jej nie znał, dlatego to Lois będzie musiała być głosem rozsądku.

— Cir — odezwała się, zwracając na siebie ich uwagę. — Mówisz, że jesteś córką moją i Supermana. Tak się określiłaś. „Lois Lane i Supermana”. Ten Superman mnie… niepokoi. Jak ma Superman na imię, Cir?

— Kal-El — odpowiedziała dziewczyna bez zawahania.

Niestety, nie dodała nic więcej.

Clark spojrzał na Lois i wyczytała w jego oczach rozpacz. Jeśli Cir-El naprawdę była przynajmniej jego córką, to dlaczego nie znała jego imienia?

Lois uścisnęła go w ramię.

— Zabierz ją może najpierw na statek?

Nie chciała na głos mówić o tym, że może tam będą odpowiednie przyrządy, dzięki którym Clark dowie się, czy Cir-El ma w ogóle z nim jakiś biologiczny związek, ale na szczęście musiał zrozumieć jej aluzję.

— Masz rację.

— Będziesz potrzebować pomocy? — zapytała Diana.

Clark zwrócił się do Cir.

— Chciałbym sprawdzić, czy jesteś bezpieczna. Czy nic ci nie zagraża. Być może znajdziemy odpowiedzi na wiele pytań, zwłaszcza na to, jak się tu znalazłaś.

— To wiem — odpowiedziała dziewczyna, pociągając nosem. Clark pociągnął nieco za lasso, aby Diana je opuściła, ale ta uparcie trzymała ich uwięzionych. — Kowale Przyszłości wysłali mnie, abyś nie wpadł w zasadzkę Brainiaca 12.

Notes:

Przekształcony opis Supermana z początku POV Lois wzięty z komiksu Superman 10-Cent Adventure (2003) #1 (a te konkretne kadry możecie zobaczyć na tym tweecie).

Strój Cir-El po raz kolejny wzięłam od Kevina Wady (link przy rozdziale 5), ale tym razem zmodyfikowałam nieco bardziej.

Chapter 44: Iloraz inteligencji

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Wszystko wskazywało na to, że Clark również będzie musiał skrócić swoje wakacje. Nie spodziewał się, że przyczyną będzie jego córka z przyszłości. Czy też osoba podająca się za jego córkę. To wszystko było naprawdę zagmatwane, ale Clark nie mógł (nie chciał) wykluczać żadnej możliwości.

Cir-El. El.

Zanim zabrał ją do fortecy, Lois poprosiła go na słowo i kazała uważać, bo wiedziała, że już był kupiony. Ale to nie było przywiązanie, nie w takim stopniu, w jakim Lois myślała. Nie była to pewność, że Cir była jego córką, była to nadzieja.

Cir byłaby jego córką. Rodzina El powiększyłaby się. Kon nie był jego synem, ale Cir mogłaby być jego córką.

Już teraz wiedział, że nie zabrałby Cir na farmę. Zamieszkałaby z nim w Metropolis. Pokazałby jej, że nie tylko był Supermanem, nie tylko był Kal-Elem, ale głównie Clarkiem Kentem. Tak się wychował i na tym są zbudowane jego morale.

— Kelex! — Okrzyk Cir przerwał jego rozmyślania, gdy dotarli na miejsce.

— Dzień dobry — przywitała się grzecznie sztuczna inteligencja, chociaż nie podzieliła entuzjazmu Cir.

Clark coraz bardziej upewniał się w tym, że może i było coś nie tak w tym, jak Cir postrzegała Clarka, ale miała zbyt dużą wiedzę jak na kogoś, kto został wysłany, aby go skrzywdzić. Kim był ten cały Brainiac? Czy było ich dwunastu? Czy to jakaś dynastia? Nie mogli pochodzić z dalekiej przyszłości, skoro twierdzili, że Cir to córka jego oraz Lois. Musieli znać Lois i związek Clarka z nią. Co bardziej przemawiało za tym, że pochodzili sprzed czasu jego śmierci z rąk stwora Luthora, co było przeszłością, więc cała ta sytuacja zupełnie nie miała sensu.

— Kelex, to jest Cir-El — przedstawił.

— Nie posiadam w bazie rodzinnej nikogo o takim imieniu. Dodać? — zapytała Kelex.

Cir spojrzała na Clarka szeroko otwartymi oczami, w których wyczytał wielką prośbę, ale przypomniał sobie słowa Lois. Miał uważać. Westchnął i położył dłoń na ramieniu Cir.

— Na razie nie — odpowiedział. Cir spuściła głowę. Od razu się do niej zwrócił. — Chcę ci uwierzyć, naprawdę, ale zauważ, jak to wygląda z mojej strony. Proszę, daj mi możliwość sprawdzenia, czy wszystko jest w porządku.

Cir pokiwała głową.

— Rozumiem — przyznała. — Ale to trudne.

Clark powstrzymał się przed przytuleniem jej tym razem. Skierował ją do laboratorium, które powstało w tym samym miejscu, które wcześniej zajmował ojciec Victora. Skierował ją do stołu zabiegowego i mimo że zrobiła kwaśną minę, to posłusznie ściągnęła swoją niebieską pelerynę i położyła się na nim.

— Ukłucie będzie tylko chwilowe, ale skany potrwają dłużej — uprzedził ją.

Pokiwała głową.

— Jeśli to ma pomóc…

Posłał jej lekki uśmiech, na co ona uniosła kciuki. Zostawił ją w pomieszczeniu samą i patrzył, jak Kelex podłącza się do panelu w ścianie, aby zacząć badanie.

— Ile to potrwa? — zapytał.

— Szacunkowy czas zakończenia analizy próbek: pięć minut. Szacunkowy czas zakończenia skanów powierzchownych: dziesięć minut. Szacunkowy czas zakończenia skanów głębokich: dwadzieścia minut. Szacunkowy czas zakończenia całego badania: trzydzieści minut. Szacunkowy czas otrzymania wyników: trzydzieści pięć minut.

Clark wsłuchiwał się w te słowa z uwagą i dodawał wszystko w głowie, przynajmniej dopóki Kelex nie poinformowała go na koniec o czasie trwania całości. Miał przed sobą ponad pół godziny czekania, ale wiedział, jak ten czas wykorzystać. Poleciał do głównego komputera i zaczął na nim pisać oficjalne oświadczenie od Supermana na temat Cir, którego z całą pewnością Lois będzie od niego wymagać. W końcu pojawienie się dziewczyny odbyło się w miejscu publicznym i Lois dała mu znać, że wiele osób słyszało, jak Cir ją nazwała.

Ale nie mógł oczywiście napisać tylko jednego oświadczenia. Było kilka elementów, które mógł poruszyć i skomentować w ten sam sposób, ale w zależności od wyniku badania Cir (sprawdził na monitorze, że nadal leżała na stole, chociaż trochę znudzona), pozostałe części jego wypowiedzi będą musiały być odpowiednio zmienione. Miał teraz czas, więc bez użycia mocy zaczął rozpisywać parę wersji. Najlepszą, najgorszą, i mieszanki między nimi. Trudno było mu przewidzieć, co wykażą badania, ale mógł przynajmniej naszkicować już kilka wersji roboczych.

Po dwudziestu dziewięciu minutach zapisał wszystko i wrócił pod laboratorium akurat w momencie, kiedy otwierały się drzwi i Cir siadała na stole.

— W porządku? — zapytał.

— Akurat jak zaczynałam zasypiać, to się skończyło — odparła zmęczonym głosem. Przeciągnęła się i ziewnęła bez zasłaniania ust. — Co teraz?

— Mamy pięć minut. Mogę cię oprowadzić — zaproponował.

Spojrzała na niego dziwnie.

— Wychowałam się w tej fortecy. Nazywałam ją moją Fortecą Samotności, bo byłam tu często sama, nie pamięta tata? Och.

Dokładnie, och.

Zapadła między nimi niezręczna cisza.

— Mogę tu zostać? — wypaliła.

Clark zamrugał kilka razy ze zdziwieniem. W jego głowie panował prawdziwy mętlik.

Cir mieszkała samotnie w fortecy? W „Fortecy Samotności”? To zgadzałoby się z tym, że nie znała jego ludzkiego imienia, ale dlaczego w takim razie była tak blisko z Lois? Czy w jej pamięci Clark zamknął je obie w fortecy? Ale nie, skoro była tu sama, jak często widywała się z Lois?

Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Nie wiedział, czy chciał je poznać. Był zły na tę całą sytuację. Był zły, bo jeśli mówiła prawdę, że jest jego córką z przyszłości, to nie był dla niej wystarczająco obecny jako rodzic. A jest Supermanem – co to za świat, gdzie on nie jest wystarczająco obecny dla własnego dziecka?

Z jednej strony chciał jej teraz to wszystko wynagrodzić, a z drugiej coraz bardziej wątpił w jej słowa, bo nie wyobrażał sobie siebie jako takiego ojca, jakiego opisywała.

A Cir chciała tu zostać?

— Dlaczego? — zapytał od razu. — Mówiłaś, że byłaś tu sama, dlaczego chciałabyś…

— Znam to miejsce — odpowiedziała od razu. — Wszystko jest podobne, ale inne. Mama i tata również. A tutaj… — Rozejrzała się z lekkim uśmiechem. — Tutaj wiem, co i jak.

Clark zmarszczył brwi. Nie podobał mu się ten pomysł. Ale nie chciał od razu niczego proponować.

— Poczekamy na wyniki, dobrze?

Cir westchnęła, ale pokiwała głową. Była wyjątkowo dobrze wychowaną dziewczyną.

— Ile masz lat? — zapytał impulsywnie.

— Szesnaście, niedługo siedemnaście.

Pokiwał głową. Miał nadzieję, że wyniki próbek i skanów pokryją się z jej słowami.

— Kim jest Brainiac? — kontynuował swoje zapytania.

Mina Cir wiele mówiła o tym, że kimkolwiek był, na pewno nie był dobry.

— Brainiac 12 to dwunasty model sztucznej inteligencji stworzony z oryginalnego znanego Brainiaca. Vril Dox pochodzi z planety Colu. W przyszłości zawita na Ziemię i Luthor będzie miał do niego dostęp. Nie może tata na to pozwolić.

Clark nawet się nie zastanawiał. Jeśli Cir-El kłamie, to i tak będzie to dobre ostrzeżenie. Luthor nie powinien mieć dostępu do niczego, ale wyglądało na to, że wyjdzie zza krat i tak. Warto dmuchać na zimne. Clark zwrócił się do Kelex:

— Zapisz proszę, aby nie pozwalać Luthorowi na dostęp do niczego kosmicznego. Nawet jeśli rząd wycofa zakaz.

— Tak jest. Wyniki badania i analizy zostały przesłane i są wyświetlane na monitorze głównym.

Clark i Cir-El spojrzeli po sobie, po czym oboje popędzili do ekranów. Ku zgrozie Clarka, wszystko było przedstawione w języku kryptonijskim, więc od razu poprosił o angielskie tłumaczenie… którego nadal nie rozumiał, bo fachowe terminy wylewały się z analizy. Mógł sam się tego nauczyć, albo poprosić o pomoc. Po krótkim zastanowieniu wybrał to drugie.

— Leć za mną — rzucił i skierowali się z powrotem do Metropolis.

sss

Na szczęście jedynym skutkiem uderzenia Cassandry była opuchlizna. Bruce nie miał zamiaru w najbliższym czasie nigdzie wychodzić, więc to nie było dla niego żadnym problemem. Miał o wiele więcej innych spraw na głowie – a właściwie jedną dużą. Skoro Mae nie chciału imienia Cir-El, to znaczyło, że pojawi się inna Supergirl. Skoro jej postać sprawiła, że zmieniły się jego wspomnienia, to… hn.

Nie miał co do tego żadnych wątpliwości: kiedy pierwszy raz przeżywał podróż Barry’ego w czasie, Flash mówił mu o Lois. Lois Lane. Nie o Cir-El, Supergirl. Dlatego siedział teraz przed komputerem i przeszukiwał wszystkie bazy danych, aby znaleźć informację o Supergirl czy Cir-El. Musiał oczywiście filtrować wyniki pokazujące mu Mae, ale to mała cena za próbę znalezienia igły w stogu siana, a na dodatek nie wiedząc, czy szuka się we właściwym stogu i czy igła w ogóle została do niego wrzucona…

— Paniczu Wayne, musimy porozmawiać — odezwał się Alfred, przynosząc mu kubek z kawą i świeży lód na twarz.

— Hn? — odparł, nie odrywając się od monitorów.

— Panicz Timothy powinien był wrócić dzisiaj rano. Pozwoliłem sobie zadzwonić do pani Kent, która mnie poinformowała, że nie wiedziała, z kim go puścić, skoro ani pan, ani panicz Kent się nie zjawiliście.

To sprawiło, że Bruce oderwał się od monitorów.

— Clark nie został na farmie?

Alfred uniósł brew.

— Coś w Metropolis przykuło jego uwagę. Tak jak pańska uwaga powinna być jeśli nie skupiona, to przynajmniej podzielona między tą sprawą — wskazał na monitory — a dziewczyną w kwaterach mieszkalnych. Nawet nie zapytał pan o stan jej ręki. Nic się nie stało, już nic ją nie boli — dodał, widząc pytające spojrzenie Bruce’a.

— Nie mogę… — zaczął Bruce, ale Alfred nie pozwolił mu dokończyć.

Musi pan — oznajmił dobitnie. — Skoro nadal pan zostaje w tym fachu, to musi pan nauczyć się niemożliwego. Czasy się zmieniają w zawrotnym tempie i stare metody może i nie odeszły do lamusa, ale muszą zostać zaktualizowane. Inaczej to pan musi się wycofać. A tylko pragnę dodać, że panicz Timothy będzie bardzo zawiedziony, jeśli taką decyzję pan podejmie. I jeszcze — podniósł głos, kiedy Bruce chciał wtrącić swoje zdanie — doskonale wiem, że pan zdaje sobie sprawę, że te poszukiwania bardzo szybko byłyby wykonane przez pana Stone’a. A jeśli pan zapomniał, to proszę bardzo, przypomniałem.

Tymi słowami Alfred się pożegnał. Odwrócił się na pięcie i odszedł do windy prowadzącej do części mieszkalnej.

Bruce odetchnął głęboko i przerwał swoje algorytmy. Napisał SMS-a do Victora i poszedł do kwatery zajmowanej przez najnowszego lokatora, aby porozmawiać z Cassandrą i dać jej znać, że nie był na nią zły za incydent podczas treningu i że nie miała żadnych kłopotów.

sss

Kłótnie z Ryanem miały to do siebie, że Silas zawsze świetnie się podczas nich bawił. Obaj wiedzieli więcej niż wymagała od nich ich specjalizacja, bo pociąg do wiedzy nie zwolnił tylko dlatego, że zawładnęli nad danym polem informacji. Kiedy ten młody człowiek zapytał Silasa, czy może do niego dołączyć, bo jego badania wydawały się najbardziej interesujące ze wszystkich kryptonijskich badań, Silas się wahał, ale krótka rozmowa z mężczyzną pokazała, że świetnie się dogadują i rozumieją bez słów.

Ich rozważania nad doborem próbki do kolejnej analizy zostały przerwane przez pukanie w okno, a ponieważ byli na trzydziestym piętrze, obaj aż podskoczyli ze strachu (na szczęście żadna próbka nie ucierpiała). Silas uśmiechnął się kącikiem ust, kiedy zobaczył, że Ryan całkowicie zamarł na widok lewitującego Supermana.

— Przepraszam za nalot — przywitał się Superman, kiedy Silas otworzył okno. Wleciał do środka i podał Silasowi rękę. — Ale miałem nadzieję, że pan mi pomoże. O, dzień dobry — dodał, widząc Ryana.

— Ach. Dzień dobry? — odparł mężczyzna i wytarł ręce o fartuch, kiedy Superman wyciągnął również do niego rękę na przywitanie.

— Supermanie, to jest doktor Ryan Choi.

Superman nie męczył biednego człowieka, tylko widząc jego reakcję, uśmiechnął się do niego, a potem zwrócił do Silasa. Ten dopiero teraz zobaczył, że Superman nie był sam.

— Dzień dobry — przywitała się dziewczyna, która wpatrywała się w Ryana niemal z taką samą intensywnością, z jaką on przypatrywał się Supermanowi. Patrzyła na niego jak na bohatera.

— Doktorze Stone, to jest Cir-El — przedstawił dziewczynę Superman, wyrywając Silasa z myśli. — Chciałem sprawdzić, czy jest tym, za kogo się podaje.

Silas czekał na dalsze wyjaśnienia, ale Superman tylko spoglądał na niego z lekkim uśmieszkiem, jakby specjalnie nie mówił nic więcej, a doskonale wiedział, że wszyscy dookoła chcieli znać szczegóły. Silas pokręcił głową ze śmiechem i chwycił się pod boki.

— Jak mogę w tym pomóc?

Superman wyciągnął do niego dysk.

— Tutaj są zapisane wyniki badań i analiz przeprowadzone w mojej fortecy. W statku — wyjaśnił szybko. — Ale jest to język, który trudno mi zrozumieć. Mógłbym się go nauczyć, ale… wolę, aby spojrzał na to ktoś, kto się zna i ma doświadczenie na tym polu.

— Zobaczymy — mruknął Silas. Zaczął podłączać dysk do komputera, ale zanim otworzył pliki, odwrócił się w stronę Supermana. — Nie ma problemu, abyśmy wszyscy zobaczyli…?

— Jeśli doktor uważa, że nie ma problemu, to ja też problemu nie mam — odparł Superman.

Silas kiwnął na Ryana.

— Chodź, zobaczymy razem.

Ryan znalazł się obok niego w podskokach. Silas zauważył, jak dziewczyna zaciskała kciuki w dłoniach i była cała spięta. Na Supermanie to samo napięcie było mniej widoczne, ale nadal istniało. Wyczuwając powagę sytuacji, Silas wziął się do rozczytywania kryptonijskiej analizy.

Notes:

Cytat o tym, jak to Superman nie był obecny w życiu Cir-El, wzięty z zeszytu Superman #195.

Moim zamiarem było skończenie tego fika (a potem chociaż dobicie do 100k) przed wyjściem SnyderCut. Niestety poległam, bo film wychodzi za 2 dni. Ale i tak cieszę się, że udało mi się nadrobić ponad 30k w tak krótkim czasie.

Na ten moment fik idzie w odstawkę, bo mam inne do zakończenia, ale nie porzucę Tak smakuje życie, bo mam zaplanowany koniec i mimo że czytelników nie ma, to konto ao3 zawsze było moją szufladą do fików, więc nic straconego ;)

Miłego seansu SnyderCut!!

Notes:

Dziękuję missMHO i theKasiaLin za przejrzenie i zbetowanie.

Dla regularnych updates o moich fikach zapraszam na twitter: @fiki_od_kas
twitter: kas_delafere (oficjalny thread fika oraz spoilerowy thread z komentarzami na bieżąco, jak piszę)
tumblr: janekburza