Actions

Work Header

Tak smakuje życie

Chapter 29: Hej! Ja tu skaczę!

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Dopiero pod wieczór Clark opuścił Filadelfię i wrócił do Metropolis. Dzieciaki były bardzo chętne, aby go poznać – zwłaszcza Freddy – chciały porozmawiać – zwłaszcza Freddy – i posłuchać jego historii – zwłaszcza Freddy. Clark nie miał tyle uwagi skupionej na sobie od… Hm, nigdy nie miał. Zainteresowanie Bruce’a było bliskie temu doświadczeniu, ale jednak Bruce był jeden, a dzieciaków była szóstka.

Największe uściski na pożegnanie dostał od Freddy’ego – co nie było zaskakujące – i od Pedro, co trochę go zdziwiło, bo chłopak odzywał się najmniej. Kiedy odlatywał, słyszał, jak Mary mówi do brata:

— Pedro, wiesz, że nie musisz się bać niczego nam wyznać, prawda?

Przez całą drogę powrotną myślał o tych słowach i kiedy w końcu zaczął podejrzewać, dlaczego Pedro był taki wylewny, nie wiedział, co o tym myśleć. Co innego kiedy dorosły facet jest w nim zakochany, jak Bruce, a co innego żyć ze świadomością, że durzy się w nim szesnastolatek. Wolał tego nie wiedzieć, ale skoro już wie, to nie musiał o tym rozmyślać. Zaczynał rozumieć, jak czują się celebryci z nastoletnimi fankami i fanami.

Potrząsnął głową i skupił się na tym, co się dzieje w Metropolis; i w porę, bo akurat ktoś właśnie upadał z budynku. Miał szczęście, że Superman był w pobliżu. Clark zazwyczaj nie był w stanie takich ludzi uratować, jeśli nie krzyczeli. Lecąc w stronę skoczka, zastanawiał się: czy sam wyskoczył, czy został wypchnięty? Będzie mógł Clarkowi to powiedzieć, jak wylądują, bo upadał już z prędkością graniczną. Clark musiał wyrównać swoją prędkość z jego, bo inaczej zabiłby go, gdyby go złapał.

— Spokojnie, przyjacielu. — Udało mu się chwycić nogę mężczyzny za kostkę. — Mam cię.

Ej! — krzyknął z oburzeniem… znajomy głos? — Ja tu skaczę!

Clark uniósł mężczyznę wyżej.

Dick?!

To rzeczywiście był Dick Grayson. Spoglądał na Clarka do góry nogami, uśmiechając się szeroko zza maski domino. Miał skrzyżowane ręce na piersi i wydawało się, że kompletnie nie przejmował się swoją zwisającą pozycją.

Miał na sobie całkiem nowy strój – cały czarny, oprócz niebieskiego wzoru na piersi i plecach, który łączył się na ramionach i przechodził po nich w dół ręki aż do dłoni, gdzie kończył się na środkowym i serdecznym palcu.

Clark chwycił go pewniej, łapiąc go pod kolanami i w pasie. Dick bez problemu przerzucił rękę przez jego bark i złapał pelerynę z tyłu.

— Myślałem, że jesteś samobójcą — przyznał Clark.

— Mogłeś się pomylić, Supermanie — oznajmił Dick, wzruszając ramionami. — Możesz mnie już odstawić, bo nie chcę być kolejną Lois.

— Hm — mruknął Clark, ale posłusznie poleciał z nim na najbliższy dach. Dick wyskoczył z jego ramion zanim jeszcze wylądowali. Wolał nie pytać, czy Dick naprawdę nie wie o tym, że między nim a Lois już wszystko skończone, a teraz Clark zbliża się do Bruce’a. To nie on powinien mu to ogłosić, więc zamiast tego zapytał o oczywiste: — Wracasz do zamaskowanej działalności?

— Ano — potwierdził Dick, bujając się na stopach. Nie patrzył na Clarka, tylko na miasto, a konkretniej: w stronę Gotham. — Przemówiła do mnie ta historia o Nightwingu — dodał. — Więc postanowiłem, że skoro nie jestem już Robinem, to mogę być kimś innym. Nightwingiem właśnie. — Zerknął kątem oka na Clarka. — Nie masz nic przeciwko takiemu zawłaszczaniu kryptonijskiej kultury przeze mnie?

Clark prychnął i wywrócił oczami.

— Nie jestem raczej jego awatarem, ty również, więc póki Nightwing i Flamebird się nie znajdą, to myślę, że nie masz co się przejmować.

— A jak się znajdą? — zapytał Dick.

A jak się znajdą… pomyślał Clark, to będzie znaczyło, że Krypton jest w potrzebie. Że istnieje więcej Kryptonijczyków. Że nie jestem sam.

— To będzie dwóch Nightwingów — odpowiedział na głos. — Patrolujesz miasto? — zmienił temat.

— Też — rzucił Dick, rozpoznając zmianę tematu, ale nie czepiając się jej. — Głównie sprawdzam, co robi Intergang, bo siedzą za cicho.

— Intergang…?

Dick spojrzał na niego z oburzeniem.

— Nie kojarzysz Intergangu? Musisz się douczyć o nich, wiesz? Wszystko, co się dzieje nielegalnie w Metropolis, ma z nimi powiązania. Nikłe, nie zawsze bezpośrednie, ale ma.

Clark tego nie wiedział. Zapamiętał, aby zapytać Lois, co o nich wie, bo to ona zazwyczaj wiedziała takie właśnie rzeczy o tym mieście.

— Będziesz potrzebował pomocy? — zapytał.

— Ach, nie, na razie tylko ich szpieguję. — Dick machnął ręką. — Ale jakby co, to cię zawołam. Nie wiem, co mogę zaproponować w zamian.

Na początku Clark chciał zaprotestować – nie potrzebował niczego od Dicka. Ale ostatecznie jednak powiedział:

— Informuj mnie o swoich postępach, jeśli coś większego się wydarzy lub będzie planowane i to odkryjesz.

— Jasne, możemy się tak umówić — odparł Dick. Patrzył na Clarka z uśmieszkiem, jakby zdał sobie sprawę, że Clark specjalnie poprosił o informacje, mimo że nie będą mu one potrzebne, póki nie będzie musiał ingerować. — To co, mogę skakać? Nie będziesz mnie łapał?

— Postaram się — odparł Clark. — Ale jakby co, to krzycz.

Dick zasalutował żartobliwie i zeskoczył z dachu. Clark przez chwilę śledził go swoim rentgenowskim wzrokiem, a kiedy upewnił się, że wszystko z drugim mężczyzną w porządku, uniósł się i poleciał do mieszkania.

W ten wieczór chciał po prostu się położyć.

Gdy wyszedł z łazienki, zobaczył jedno nieodebrane połączenie i wiadomość od Bruce’a:

B
>Nic pilnego. Dobranoc.

Clark uśmiechnął się i wszedł pod kołdrę. Ułożył się wygodnie i oddzwonił.

— Myślałem, że już śpisz — przywitał go Bruce.

— Skąd wiedziałeś, że nie latam po świecie?

— Bo GPS, który umieściłem w twoim telefonie, pokazał mi, że od pół godziny jesteś w domu.

Clark zaśmiał się lekko. Nawet nie był zły na Bruce’a za takie śledzenie. W końcu on sam miał możliwość sprawdzenia, gdzie Bruce jest w każdym momencie, a jego sposób był niezawodny – Clark śledził samego Bruce’a, a nie urządzenie, które przy sobie nosił.

Coś innego przykuło jego uwagę.

— Skąd wiesz, gdzie mieszkam? Nie podawałem ci adresu.

— … To adres, do którego najczęściej znikasz w nocy.

— Uwierzyłbym w to wyjaśnienie, gdyby nie fakt, że zawahałeś się przed odpowiedzią.

Bruce odetchnął. Clark usłyszał skrzypienie jego fotela.

— Jestem właścicielem całego budynku.

Clarka zatkało. Przez dobre pół minuty nic nie powiedział. Aż odrzucił kołdrę i usiadł na brzegu łóżka, opierając łokcie na kolanach.

— Mówiłem, że nie chcę, abyś kupował Daily Planet, więc chciałeś kontrolować inną część mojego życia? — zapytał spokojnie, ale chłodnym tonem. — Miałeś zamiar w ogóle mi powiedzieć czy czekałeś na okazję, gdzie mógłbyś zagrozić mi eksmisją?

Po drugiej stronie telefonu odpowiedziała mu cisza, która oznaczała, że Bruce nawet się nie ruszył. Dopiero po chwili Clark usłyszał, jak jego rozmówca wstaje z fotela i podchodzi do kominka – poznał dźwięk tlącego się drewna.

— Naprawdę uważasz, że zrobiłbym ci coś takiego? — zapytał Bruce. Mówił tonem, którego nie dało się odczytać. — Dobrze wiedząc, co do ciebie czuję?

— Twoje uczucia nie odgrywają tutaj roli — zaprotestował Clark, nie unosząc głosu. — Moja reakcja była bardzo… odruchowa, ale spójrz na to z mojej strony.

— Ze strony niezniszczalnego mężczyzny czy jakiejś innej? — przerwał Bruce. Zaraz potem syknął. — Nie odpowiadaj. Przepraszam.

Clark westchnął głęboko i opadł na plecy.

— Jesteś bogaty. Nigdy nie będę w twojej klasie społecznej. Jeśli zdecydujemy, aby Bruce Wayne umawiał się z Clarkiem Kentem publicznie, to od razu będę uznawany albo za wstrętnego reportera, który udaje, żeby zdobyć od ciebie jak najwięcej skandalicznych informacji, o których mogę pisać artykuły, albo za okropnego wieśniaka, który chce z ciebie wyssać wszystkie pieniądze.

— … Chcesz umawiać się ze mną publicznie?

Clark parsknął i zasłonił oczy ramieniem.

— Ewentualnie chciałbym to omówić — odparł. — Ale nie chciałbym być pieniężnie zależny od ciebie w jakimkolwiek stopniu. Mieszkanie w budynku, który posiadasz, zalicza się w to.

— Nadal płacisz czynsz — zauważył Bruce. — To nie tak, że pozwalam ci mieszkać tam za darmo.

— A co robisz z moimi pieniędzmi?

Bruce sapnął.

— Przekazuję na Badawczy Szpital Dziecięcy imienia świętego Judy w Tennessee.

Normalnie Clark przyklasnąłby jego wyborowi. Ten szpital nie tylko przyjmował pacjentów z całego świata bez pobierania jakichkolwiek pieniędzy, ale na dodatek przeprowadzał badania i wynikami dzielił się z publicznością – nie zachowywał nowych odkryć dla siebie.

— Bruce… — westchnął.

— Clark — rzucił mężczyzna. — To nic takiego.

— Nic takiego? Bruce, jeśli zdecydujemy się umawiać publicznie, ludzie to znajdą i się dowiedzą. Bruce, zrozum, znalezienie mieszkania było bardzo trudne, a teraz muszę to zrobić ponownie. — Potarł powieki palcami. — Nie rób tego więcej, dobrze?

— Mogę ci pomóc w szukaniu — zaproponował Bruce.

— Tak, to możesz — zgodził się Clark. — Nic drogiego. Musi mnie być na to stać.

— Hn. Przepraszam.

Clark ponownie ułożył się pod kołdrą i włączył głośnik w komórce, którą położył na materacu obok swojej poduszki.

— Jak idzie trening Tima?

Jeśli Bruce chciał coś jeszcze powiedzieć odnośnie poprzedniego tematu, to zachował to dla siebie.

— Idzie mu coraz lepiej. Jeszcze trochę i będzie mógł towarzyszyć Batmanowi.

— Na pewno się z tego cieszy.

— Jeszcze o tym nie wie.

Clark uśmiechnął się w poduszkę.

— Chcesz go zaskoczyć?

— Sprawdzam, czy sam się domyśli — odparł Bruce. Clark słyszał, jak siada na kanapie. — Muszę jeszcze znaleźć sposób, żeby wytrenować jego wytrzymałość przez różne sposoby wysiłku fizycznego.

— Ach — rzucił Clark. — Jeśli chcesz, możesz z nim przyjechać na farmę? — zaproponował. — Jest zima, ale nadal są obowiązki, które trzeba codziennie wykonać.

— Nie sądzisz, że Kon wykonałby wszystko za niego, żeby spędzić z nim więcej czasu?

— Ha! O tym nie pomyślałem — przyznał Clark. — Ale Mae ich przypilnuje. I możesz też przyjechać, aby sam go pilnować.

— Też tam będziesz?

— Mogę być.

— Chciałbym, abyś był.

— Cóż, jeśli chciałbyś…

— Proszę, Clark? Nie chcę zostać sam z młodzieżą. Młodzież jest męcząca.

— Mama się ucieszy, że zaliczyłeś ją do młodzieży.

Bruce nie odpowiedział od razu, więc Clark aż sprawdził, czy połączenie nadal trwało.

— Czy mówiłeś Marcie o nas?

Po tym pytaniu Clark obrócił się na plecy.

— Nie — odpowiedział.

Obaj milczeli. Clark miał wrażenie, że Bruce czeka na to, co powie, ale Clark miał pustkę w głowie.

To wszystko z Bruce’em było nowe. Przeciągało się przez tygodnie, miesiące, ale nadal dla Clarka było nowością. Ale nie chciał w domu rodzinnym udawać, że nic go z Bruce’em nie łączy – nic więcej niż przyjaźń.

— Będę mógł cię przedstawić, jeśli przyjedziesz z Timem.

— Martha już mnie zna — zauważył Bruce.

— Ale nie jako mojego… — urwał.

— Na pewno chcesz jej o tym powiedzieć i od razu zwalić mnie na jej głowę? — zapytał Bruce, pomijając całkowicie to, że Clark nie wiedział, jak ich nazwać.

Partnerzy? Brzmiało jednocześnie mało romantycznie, a z drugiej strony zbyt romantycznie. Mój chłopak? Brzmiało jak coś, jak będą się nazywać Tim i Kon, kiedy w końcu się na to zdecydują.

— Mama nie będzie miała nic przeciwko temu, że przyprowadzam mężczyznę, z którym się umawiam.

— Mimo tego, że to ja?

— A co jest złego w tobie? — zapytał oburzony Clark.

— Jestem od ciebie starszy, mam więcej pieniędzy, być może jesteś ze mną, bo odzyskałem gospodarstwo z banku, przyczyniłem się do twojej śmierci, wybierz sobie.

Bruce — sapnął Clark. — Mama nie wini cię za moją śmerć, nie obchodzą jej twoje pieniądze ani wiek.

— Ale może pomyśleć, że…

Jeśli tak pomyśli — przerwał mu Clark — to wyprowadzę ją z błędu.

— Wolałbym, abyś się upewnił, czy możemy przyjechać, kiedy Martha pozna te nowe okoliczności.

— Hmm. No dobrze. — Clark odwrócił się na bok z uśmieszkiem. — A co zrobisz, jeśli się jej to nie spodoba?

— Hn — mruknął Bruce. — Będę musiał znaleźć inny trening dla Tima. — Przerwał, ale Clark nie dał się nabrać i po prostu czekał, nie zadając żadnych pytań. — I umawiać się z jej synem potajemnie, jeśli jemu nie będzie przeszkadzać, że matka nie popiera tej decyzji.

— Och.

— Jesteś tego wart, Clark.

Po tych słowach Clark schował na chwilę twarz w poduszce i uśmiechnął się szeroko.

— Dobranoc, Bruce — powiedział w końcu.

Bruce zaśmiał się krótko na to gwałtowne zakończenie rozmowy.

— Dobranoc, Clark. Miłych snów.

Notes:

Skaczący Dick i łapiący go Clark z komiksu Action Comics #771.

Fakty na temat Badawczego Szpitala Dziecięcego imienia świętego Judy w Tennessee są prawdziwe, ponieważ ten szpital istnieje i jego misja jest wspaniała. Rzućcie im parę groszy, jak możecie, bo warto.